.


:




:

































 

 

 

 


V Niczym konie fiakra w galopie




Dwa silne zaprzęgi zatrzymały się za kabrioletem Charlène Obo przed domem przy Central Avenue. Rodzina Foxów szykowała się do wyjazdu po próbie generalnej, przeprowadzonej przez Leah pod czujnym okiem aktorki. W dużym salonie przeobrażonym w teatralną szatnię kobiety znęcały się nad dwiema młodziutkimi siostrami, otoczone stosami ubrań i pudełek z przyborami do szycia.

Popatrz tylko na te ofermy! wołała Leah do zmęczonej i zaniepokojonej matki. Na zawsze zostaniecie małymi wieśniaczkami

Przypięła wstążki do kołnierzyków, ścisnęła talie, zdjęła okropną jej zdaniem, fantazyjną biżuterię.

A ty, mamo dodała kategorycznym tonem możesz zachować tę broszkę i naszyjnik. Ciebie nie będzie widać na scenie.

Miałabym mimo wszystko ochotę powiedzieć dwa słowa

Chyba żartujesz. Z twoim akcentem i naiwnością trzech mędrców? Nasi wrogowie nie zostawiliby na nas suchej nitki

Pani córka ma rację pozwolił sobie wtrącić Isaac Post za zgodą małżonki. Chodzi przede wszystkim o przekonanie tych ludzi, a proszę mi wierzyć, że w Rochester sceptycy mogą być drapieżni.

Wstydliwie odwrócony ku oknu, skulony na krześle naprzeciw fortepianu George Willets zareagował natychmiast:

Ale będzie też tłum ludzi przekonanych do waszej sprawy! Szczególnie członkowie naszego Kościoła, wiecie przecież, jak nasi przyjaciele kwakrzy są wam oddani! A także mormoni, których wybryków nie pochwalam. I adwentyści! Założę się, że cudowna Ellen White będzie na widowni

Czytał pan gazetę? zaniepokoiła się Amy Post.

Rochester Herald to siedlisko słabowitych konserwatystów! stwierdziła Charlène Obo. Jutro przeczytamy panegiryk na nasz temat w New-York Tribune!.

Jako profesjonalistka zaczęła popędzać towarzystwo, zbliżała się pora wyjazdu do Corinthian Hall. Nie można stanąć przed publicznością, nie zbadawszy sceny, bez odsapnięcia i nabrania kolorów za kulisami. Tym bardziej że przed nimi premiera, na dodatek z nowicjuszami! Jeśli chodzi o nią, Charlène Obo nie wątpiła już w niezwykłe zdolności sióstr Fox. Z radością podjęła grę w retrospektywne jasnowidzenie: spełniły się wszystkie jej oczekiwania. Jane, jej zmarła na tyfus w wieku siedemnastu lat siostra bliźniaczka, odpowiedziała jej łagodnie za pośrednictwem niewinnego umysłu Kate. W zaświatach, bliższych ludzkiemu sercu niż ciężar rzeczy, siostra bliźniaczka czuwała nad nią wreszcie przestała w to wątpić po tylu latach straszliwych koszmarów, w których wciąż te same czarne i czerwone gnomy wyrywały jej a to rękę, a to nogę czy oko. Dzięki przyjaźni z Leah, dzięki osobliwym mocom Kate i Margaret została uwolniona od tych karłów, których utożsamiała z publicznością w lożach i na parterze, kiedy sama nie wiedziała, która z nich dwóch odgrywała komedię, ona czy jej siostra bliźniaczka, Jane czy Charlène Obo.

Trzy pojazdy jechały jeden za drugim szerokimi alejami śródmieścia. Na siedzeniu w drugim powozie, z czołem opartym o szybę, Kate odcięła się od otaczającej ją paplaniny i zamieszania. Przygoda zaczynała obierać niebezpieczny kierunek. Przebrana za przykładną dziewczynę, miała wrażenie, że prowadzą ją ku szubienicy, jak swego czasu tę klasę angielskich uczennic oskarżonych o drobne kradzieże. Siedząca naprzeciw niej mamusia miała minę wielkiej słodkowodnej, bladofioletowej ryby. Kate dziwiło zdystansowanie, jakie odczuwała w tej chwili; miała wrażenie, że znajduje się w swego rodzaju akwarium o falujących wodach, a jej bliscy należą do wodnej fauny. Pewna myśl sprawiła, że się uśmiechnęła: może duchy, z wysokości tamtego świata, drażnią się z rybami za pomocą niewidzialnych żyłek

Na zewnątrz drobny deszcz zmieniał w taflę lustra szary asfalt, który co jakiś czas zastępował bruk. Latarnicy zaczynali swój obchód, migotliwe aureole naznaczały ich trasę, pokonywaną spokojnym krokiem. Duże sklepy zamykały się przed nosem niezdecydowanych spacerowiczów. W szybach witryn defilowały chińskie cienie chłopcy na posyłki, żebracy, obwoźni handlarze, rodziny, ulicznice raz po raz zmiatane grzywą koni w zaprzęgach. Kate przyglądała się tym meteorytom, nie mogąc się nigdzie odnaleźć. Wszystko działo się zbyt szybko, nic nie przypominało dnia wczorajszego. Dorośli wokół niej chcieli koniecznie bawić się w kotka i ducha. Każdy z nich miał na sumieniu mnóstwo ofiar. Któż może przysiąc, że nie jest winny czyjegoś samobójstwa lub śmiertelnej choroby innego człowieka? Kate była pewna swojej pełnej odpowiedzialności za śmierć małego braciszka. Zauważyła jego brak apetytu i rozpalone policzki, kiedy zasnął. Powinna była zmusić go do jedzenia i przytulić mocno do siebie, żeby przejąć jego gorączkę. Ale śmierć jest niespodziewana, jak każda chwila, jaką przeżywamy na tej ziemi. W agonalnych majakach Abbey uśmiechał się nieśmiało, bełkotał niezrozumiałe słowa, wskazywał swoim przerażonym paluszkiem maleńką szczelinę w ścianie. Dziecko wie wszystko, bo jego strach nie należy do żadnego ze światów.

Kate napotkała senne spojrzenie mamusi. Kołysanie dorożki wprawiało w ruch jej policzki i siwe kosmyki. Stara kobieta nad przepaścią takie właśnie ogarnęło ją przykre odczucie. Czym tak naprawdę różnią się żywi od umarłych? Oparła ponownie czoło o szybę, wciąż z otwartymi oczami, wczuła się w drgania, które zmieniały wszystkie kształty, rozwibrowane i niepewne. Wśród tych cieni ile było wędrujących dusz i ożywionych magicznym oddechem zwłok, rozbiegających się na wszystkie strony? Leah tyle razy opowiadała jej wieczorami, trochę, by ją uśpić, a trochę, by wyedukować, historie o żywych trupach i mrocznych przepowiedniach autorstwa angielskich pisarzy, jak ów dziwaczny Horace Walpole, Ann Radcliffe i jej zamek przeznaczenia czy zszyta ze skrawków skóry postać opisana przez Mary Shelley albo przerażająco blada kreatura Polidoriego. Starsza siostra szeptała u jej wezgłowia, wytrzeszczając oczy i odsłaniając zęby: Lord o bezkrwistej urodzie był spragniony świeżej krwi. Bez wątpienia, wzbogacając nieco jej słownictwo, miała zamiar podtrzymać w niej, podsycając trwogą, czarny ogień, zwany teraz modern spiritualism

Kate nasłuchiwała odgłosu kopyt spadających kaskadami na bruk; wydało jej się, że dostrzega w powietrzu kobiece głowy wirujące w tańcu z nożami. Kiedy Leah przykładała się do opowiadania wybranych historii, dziewczynka nabrała zwyczaju recytowania idiotycznych zaklęć, by nie umrzeć z przerażenia:

Oddaję dobremu Bogu

Swojego słonia, żeby zyskać jego ciężar

Ach, co za szczęście! Co za szczęście!

Skulona w kącie dorożki, była bliska zastosowania tej samej metody, by przegnać strach związany ze zbliżaniem się do celu. Wydadzą ją na pastwę dzikich zwierząt, ją i jej siostrę. Och, Maggie, Maggie, znajdźmy szybko zaklęcie, które pozwoli nam uciec!

Paź króla od stóp do głów

Płynie brzuchem po piasku aż na północny biegun.

Co tam znowu mamroczesz, Katie? spytała nagle chuda Amy Post, skulona obok niej.

Dziewczynka nie odpowiedziała, czując nagle ogarniający ją spokój. Przypomniała sobie elfa z podrapanymi kolanami, żyjącego w lasach i strumieniach Hydesville. Dzieciństwo połknęło swój czas jak watę cukrową. Dziewczyna powinna szukać siły raczej w fałdach szarej sukienki niż na papierowej szachownicy marzeń. Ale, ale! Kate tuliła do siebie hałaśliwego sprzymierzeńca. Czy to aby nie pan Splitfoot?

W ciasnym powozie z drewna i skóry rozległy się suche uderzenia, sprawiając, że pasażerowi drgnęli niespokojnie.

Ach! zawołała mamusia. To znaczy, że jesteśmy już blisko!

Nie tylko Kate zwróciła uwagę na liczbę pięknych ekwipaży, mahoniowych kolasek, pojazdów konnych wszelkiego rodzaju, przyhamowanych przez różnorodny tłum, w którym kohorty kościstych i brodatych purytanów szczerzyły zęby u boku wysokich kobiet w kapeluszach i radosnych starców w żałobnych strojach. Dokąd to zmierzał ten ludzki strumień? Isaac Post wychylił swoją głowę chudej szkapy przez okno dorożki.

Czyżbyśmy mieli konkurencję? Sławny chór, a może kaznodzieję drugiego Przebudzenia?

No przecież, stary koniu! rzuciła Amy Post, drżąc z emocji. Ta gawiedź przychodzi dla nas, w naszej sprawie! O słodki Panie! To nadzieja ich sprowadza!

VI Raut w Corinthian Hall

W wysokich murach Corinthian Hall nie dało się znaleźć siedzącego miejsca: przestrzeń została zajęta przez tłum, którego liczebność przekroczyła najśmielsze oczekiwania i organizatorzy zaczęli rozważać już kolejne seanse. Ludzie wlewali się do środka wszystkimi wejściami, żeby zająć lub kupić numerowane miejsce. Plotka, która rozeszła się po mieście, wzmocniona przez telegraf i prasę, ściągnęła wszystkich amatorów ze stanu Nowy Jork i sąsiednich erudytów i zwykłych ciekawskich, nonkonformistów, wichrzycieli, skuszonych siarkowym zapachem nowej reformy, astrologów i wędrownych magnetyzerów, będących przejazdem we Flour City, z których większość stanowili gorliwi naśladowcy Franza Antona Mesmera, uczonych, humanistów i zazdrosnych o ich zasługi wykładowców uniwersyteckich cały ten światek współzawodniczył z mrowiącym się tłumem purytanów, przybyłych na spotkanie, choć sami jeszcze nie wiedzieli, czy będą bić brawo, czy gwizdać.

W pierwszych rzędach, zabezpieczonych przez woźnych przed inwazją tłumu, zasiadały ważne osobistości, powierzywszy uprzednio swoje laski, cylindry i futra szatniarzom. Studenci i nauczyciele zgromadzeni w galeriach balkonów cierpliwie czekali, przypisując nazwiska mniej lub bardziej bogatym karkom, które wślizgiwały się jedne po drugich za oparcia obitych welurem foteli. Rozpoznano zamożnego producenta powozów Jamesa Cunninghama, bankiera Sylvestra Silvestriego i człowieka interesów Harryego Maura w towarzystwie słynnej aktorki w nieustającej żałobie, wpływowego dyrektora New-York Tribune Horacea Greeleya, a także Alexandra Cruika, znanego kaznodzieję podejrzewanego o działania okultystyczne i czczenie w porozumieniu z czerwonoskórymi Wielkiego Ducha. Znakomitości sfery politycznej w trakcie kampanii w hrabstwie Monroe, które wolały zachować anonimowość, zaszywały się w głębi lóż. Prywatną wizytę starego lwa Partii Wigów, Henryego Claya, obecnego spikera w Izbie Reprezentantów, udało się zachować w tajemnicy przed dziennikarzami. Uroczyste wejście dostojnego sędziego Edmondsa, chemika Jamesa J. Mapesa, profesora Akademii Narodowej, oraz jego kolegi Roberta Harea wzbudziło mniejsze zainteresowanie niż zauważona obecność lokalnych kierowników przedsiębiorstw młynarskich i fabryk włókienniczych. Brawami i gwizdami przywitano mera miasta, syna pułkownika Rochestera, oraz jego apatyczną małżonkę. Nikt natomiast nie zwrócił uwagi na liczne, porozrzucane po sali postacie związane z odrodzeniem duchowym, niektóre w towarzystwie swoich uczniów, jak wizjonerka i adwentystka Ellen White, odziana na biało, z takąż opaską na czole, głosiciel deizmu Thomas Paine, autor Age of Reason, w którym odrzucał małego Jezusa z jego chrzcielnicą, wątłego Andrew Jacksona Davisa, oddanego w pełni malowniczej Leah Fish, oraz wielu innych, których nazwiska nie były jeszcze znane, nie licząc odpustowych komediantów rozmiłowanych w przeróżnych iluzjach, akwizytorów kamlotu wypatrujących wszelkich nowości i awanturników skupionych na wydarzeniu stulecia lub jednego wieczoru.

W gronie tych ostatnich wygodnie rozparty w fotelu William Pill palił cuchnące cygaro, medytując nad swoją najbliższą przyszłością. Dzięki zawartemu pokojowi i posiadanemu certyfikatowi uwolniony został na długo od rozległych równin. Poprawił też nieco swoją sytuację finansową w kasynach Rochester. Niestety, te niewielkie zyski umożliwiały mu jedynie stosunkowo skromny tryb życia, łatwą miłość i whisky ledwo nadającą się do picia. Miał okazję doświadczyć innych, bardziej pomyślnych dni w czasach teksańskich, po powrocie ze spacyfikowanego Meksyku. Ale tutaj, jak i gdzie indziej zresztą, szczęście drwiło sobie z niego. Pieniądze zapowiadały tylko jego rychłą ruinę. Na stałe posiadał jedynie Biblię ocaloną z tonącego statku i ślady po ospie na twarzy. Na wieść o pokazie spirytystycznym, o którym przeczytał u golarza w Rochester Herald, ani przez chwilę nie pomyślał, że może on mieć coś wspólnego z zabawnymi smarkulami z Hydesville. Dopiero cierpkie komentarze dziennikarza odświeżyły mu pamięć. Bufonada stukających duchów okazała się genialnym pomysłem: około ośmiusetdziewięciuset osób tłoczyło się pod filarami Corinthian Hall, największej sali w mieście, co powinno przynieść organizatorom z tysiąc dolarów, nawet jeśli odliczyć gapowiczów wszelkiego rodzaju i darmowe miejsca w pierwszych rzędach. William Pill umiał docenić mistyfikacje. Poznał kiedyś w Ontario kuglarza kabaretowego, który potrafił zamieszać w głowach widzów, wybierając spośród nich tych najbardziej przesiąkniętych alkoholem. W Filadelfii miał okazję obserwować z bliska brzuchomówcę, upadłego ucznia utopisty Williama Abbeya, deklamującego z zamkniętymi ustami Deklarację niezależności umysłowej i oskubującego zręcznie mieszczan z ich zegarków kieszonkowych.

Siedzący między dwiema pobladłymi od mdłości purytankami, z cygarem przyklejonym do wargi, Pill ziewnął szeroko. Brakowało mu jednej przespanej nocy, więc panujące na sali ciepło szybko go zmorzyło. Wkrótce koń porwał go galopem w wyśnioną rozległą prerię. Jego także nawiedzał duch, wciąż ten sam. Zauważona w zaułku ulicy albo w innym życiu kobieta o bardzo jasnych włosach i zbyt piękna, by dało się ją opisać. Co do jednego był pewien: nie znał jej wcale, a mimo to kochał do szaleństwa. Nic, zupełnie nic nie miało sensu na tej ziemi, gdzie przydarza się wszystko, tylko nie to, czego się spodziewamy. Obcy przede mną to ja niegdyś, zanim dziewczyna nieznana rzekła do mnie: kim jesteś, człowieku bez twarzy, i czego chcesz ode mnie z tymi pustymi rękoma, rękoma podobnymi do trupów.

Z nieokreślonego miejsca grzmiał teraz czyjś głos. Przez na wpół przymknięte powieki Pill dostrzegł na oświetlonej estradzie postać odzianą we frak, o oliwkowej cerze, kruczoczarnych włosach i sztywnej postawie mistrza ceremonii. Pill otrząsnął się z sennego paraliżu. Widowisko wreszcie się zaczęło.

Przypadł mi wielki zaszczyt przedstawienia gości dzisiejszego wieczoru w Corinthian Hall

Mówiąc te słowa, Lucian Nephtali dostrzegł otyłą postać koronera w trzecim rzędzie. Nie widział go od owej nocy zapomnienia w Golden Dream, po pogrzebie przyjaciela. Dreszcz zaskoczenia kazał mu zawiesić na chwilę głos; wydało mu się, że na twarzy koronera dostrzega ironiczny uśmieszek. Chwilę później jednak doszedł do siebie, choć przed oczami wciąż miał widok grobu przesłoniętego oparami opium.

Posłuchajcie proroka Ezechiela! Na Wzgórzu przywrócił on do życia liczne dusze zmarłych: Spoczęła na mnie ręka Pana; i wyprowadził mnie w swoim duchu, i postawił mnie w środku doliny, która była pełna kości. I kazał mi przejść dokoła nich, a oto było ich bardzo dużo w tej dolinie i były zupełnie wyschłe. I rzekł do mnie: Synu człowieczy, czy ożyją te kości? I odpowiedziałem: Wszechmocny Panie, Ty wiesz. I rzekł do mnie: Prorokuj nad tymi kośćmi i powiedz do nich: Kości wyschłe! Słuchajcie słowa Pana! Tak mówi Wszechmocny Pan do tych kości: Oto Ja wprowadzę do was ożywcze tchnienie i ożyjecie. I dam wam ścięgna, i sprawię, że obrośniecie ciałem, i powlokę was skórą, i dam wam moje ożywcze tchnienie, i ożyjecie, i poznacie, że Ja jestem Pan. Prorokowałem więc, jak mi nakazano. A gdy prorokowałem, rozległ się głos, a oto powstał szum; i zbliżyły się kości, jedna kość do drugiej. I spojrzałem: a oto pojawiły się na nich ścięgna i porosło ciało; i skóra powlokła je po wierzchu, ale ożywczego tchnienia w nich nie było. I rzekł do mnie: Prorokuj do ożywczego tchnienia, synu człowieczy, i powiedz ożywczemu tchnieniu: Tak mówi Wszechmocny Pan: Przyjdź, ożywcze tchnienie, z czterech stron i tchnij na tych zabitych, a ożyją. I prorokowałem, jak mi nakazano. Wtem wstąpiło w nich ożywcze tchnienie i ożyli, i stanęli na nogach rzesza bardzo wielka31. Jak Ezechiel, jak Ulisses czy Hamlet, wszyscy kiedyś odczuliśmy obecność duszy kogoś, kto odszedł małego dziecka, ukochanej małżonki, drogiego przyjaciela Odtąd dane nam jest korzystać do woli z tego daru Opatrzności.

Uciszcie tego karawaniarza! krzyknął nieoczekiwanie jeden z robotników z młyna.

Kormoran! dodał kiepski marynarz, naśladując skrzek ptaka.

Pakowacz sztywniaków! dołączył dla równowagi rzeźnik.

Z głębi sali dały się słyszeć żarty i śmiechy.

Pamiętając o wyzwaniu, jakie rzuciła mu Leah i jej przyjaciele, kiedy wybierali go na mówcę, o wyzwaniu, które przyjął jak prawdziwy dżentelmen, choć z pewnym cynizmem, Lucian podniósł głos:

Niesłusznie podawano w wątpliwość prawość sióstr Fox pod pretekstem, iż niektóre ze zjawisk mogłyby rzekomo zostać sfałszowane lub wyjaśnione prawami fizyki albo właściwościami psychiki. Miejcie się jednak na baczności! Siostry Fox nie bronią żadnej sekciarskiej imaginacji. Mamy do czynienia z nowoczesnym spirytyzmem, jesteśmy świadkami upadku muru milczenia, jaki dzielił nas od naszych drogich zmarłych. Chodzi tu wręcz o rewolucję moralną, która zmieni oblicze świata

Pomruki wśród publiczności wzmogły się tym razem we wszystkich rzędach i Lucian Nephtali uznał, że może na tym skończyć, że przysługa, jaką miał wyświadczyć Leah i jej koleżance Charlène, została należycie wypełniona.

Wyciągnął ramię w stronę kulis i zaczął się wycofywać tanecznym krokiem.

Obecne tu siostry Fox zademonstrują teraz, zgodnie z wszelkimi obowiązującymi zasadami, pokaz telegrafii duchowej

Latarnie gazowe i soczewki Fresnela przygasły, pozostawiając scenę oświetloną tylko przez dwie lampy astralne o niebieskawych kloszach. Woźni wnieśli na środek estrady piękny owalny stół z drewna orzechowego, wysokie krzesła oraz imponującą szafę, jakby miał się tu rozegrać jakiś bulwarowy dramat.

Publiczność ucichła. Ustały śmiechy, zakłócających zaskoczył widok wkraczających zdecydowanym krokiem na scenę trzech sióstr w ciemnych, skromnych toaletach. Leah, którą wiele osób wzięło za matkę dwóch pozostałych, wystąpiła naprzód i przełamała ciszę.

Świat duchów istniał na długo przed nami. Duchy nas otaczają, to wasze zmarłe dzieci, wasze matki i ojcowie! Większość z nich gotowa jest odpowiedzieć na nasz apel. Wiele jest nam przychylnych, niemal jak anioły, inne cierpią tortury za popełnione na ziemi błędy i wracają, aby nawiedzać miejsca zbrodni. Niektóre spośród najbardziej cierpiących nie pojmują nawet, że nie żyją. Ale wszystkie bez wyjątku dążą do doskonałości. Wszystkie duchy po długiej wędrówce znajdą wolność na łonie Boga. Wszystkie zostaną ocalone

Wśród zebranych rozległy się głuche pomruki i łkania. Kate i Margaret stały lekko cofnięte, w półcieniu, i czekały na sygnał od starszej siostry. Najmłodsza wpatrywała się w otchłań widowni z takim samym przerażeniem, jakie wzbudziło w niej jezioro Ontario targane huraganem. Żywiołowa siła szumiała u jej stóp, ślepa mimo tysięcy oczu, gotowa ją pochłonąć. Kimże była, by stawić jej czoło? Napięcie było tak wielkie, jej czaszka odbierała tak silne sygnały, że przez chwilę myślała tylko o tym, by uciec, mdlejąc lub popadając w hipnotyczny sen. Zacisnęła jednak pięści i całą swoją energią wezwała pana Splitfoota.

Stojąca obok Margaret dostrzegła bladość siostry i dyskretnie zacisnęła dłoń na jej ramieniu. Sama nie czuła się zbyt pewnie, ale mimo wszystko bawił ją ogrom zjawiska: zdarzył się cud znacznie większy niż cała ta historia ze stukającym duchem ci wszyscy ludzie zapłacili za ich oglądanie! Czuła, że kiedy tylko otworzy pamiętnik, z pióra poleje się potok myśli. Czyż nie była właśnie świadkiem historii?

Po uroczystym ostrzeżeniu sceptyków, którzy mogliby spłoszyć duchy albo nawet wrogo je nastawić, Leah zwróciła się do sióstr, jak to zostało wcześniej ustalone.

Margaret i Kate Fox usiądą przy tym stole pod waszym czujnym okiem. W imię Boga, który obdarzył je świętym darem, nie zakłócajcie ich skupienia, które ma na celu skanalizowanie pozazmysłowych fluidów

Na skraju paniki Kate i Margaret zerknęły na siebie pospiesznie. Osłonięty przed wzrokiem innych filuterny uśmieszek jednej dodał otuchy drugiej, po czym obie skupiły się, od wnętrzności po czubek głowy, czując już w dłoniach i stopach elektryczne wibracje. Och, och! Panie Splitfoocie, niech nas pan nie opuszcza! błagała Kate. Nie miała bowiem wątpliwości co do tego, że duch kolportera przybył za nią z Hydesville. Wyobrażała sobie jego chyże kopytka, zdolne jednym susem pokonać odległość między Ziemią a Księżycem. W okamgnieniu pan Splitfoot mógł wyskoczyć z głębi studni albo z paszczy brunatnego niedźwiedzia. Oto zresztą i on wyskoczył znienacka na stół z miną mówiącą: Czegóż znów chcesz ode mnie, niegrzeczna dziewczynko!. Och! Czy widziałeś tę zgraję ogrów i wstrętnych kruków? Znalazłyśmy się z Maggie w niezręcznej sytuacji. Same się o to prosiłyście, słowo trupa! Mów zatem! Czego ode mnie oczekujesz?.

Duchu, czy jesteś tu z nami? rozległ się żywy głos Kate w odpowiedzi na pytanie pana Splitfoota. Jeśli tak, zastukaj dwa razy

Szafa, a może stół stały się natychmiast instrumentami dwóch potężnych łomotów, o sile wystrzałów czy też siekiery uderzającej w wydrążony pień.

Na sali rozległy się krzyki, jakaś kobieta jęknęła ponuro. Charlène Obo, wstrząśnięta konwulsją, zaklaskała jak szalona w dłonie. Lucian Nephtali, po swoim błazeńskim występie ukryty w jednym z przejść prowadzących za kulisy, niewidoczny dla publiczności i aktorów, których mógł jednak obserwować do woli, palił cygaro i zastanawiał się nad fantazją użytą przy tworzeniu swego dzieła przez Wielkiego Zegarmistrza. Osobliwe fenomeny otaczały te dziewczęta. Meble zdawały się im odpowiadać niczym rozumne istoty, niczym paralitycy gorejącym szkieletom. Dlaczego zmarli mieliby tak hałasować na byle wezwanie? Leah wpatrywała się w siostry swoim sowim wzrokiem. Te zaś, niczym białe, księżycowe króliki, otoczone posępnym lasem purytanów, baraszkowały między dwiema trumnami ze starego drewna, jedną w kształcie szafy, drugą stołu.

Posypały się suche uderzenia, bardziej regularne niż dzwon na szubienicy, a tłum huczał z przerażenia i złości. Czy bał się widm z kosami i zębiskami, jakimi przedstawia je Breughel w swoim Triumfie śmierci, przybywających całymi tysiącami, by położyć kres podziałowi między tym i tamtym światem? Jeśli te dziewczynki mają moc obalania granic, to znaczy, że zbliża się apokalipsa. Lucien parsknął śmiechem na myśl o tej perspektywie. On sam gotów był na wszelkie możliwe niedorzeczności, żeby znów zobaczyć przyjaciela, przeprosić go i przytulić jeszcze raz do piersi. Ale Nat Astor leżał bez duszy na starym cmentarzu przy Buffalo Street. O wy, którzy nie wchodzicie albo jeszcze nie porzućcie wszelką nadzieję!





:


: 2017-03-18; !; : 226 |


:

:

, .
==> ...

1693 - | 1507 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.043 .