.


:




:

































 

 

 

 


XVI W potoku wrzącej krwi




Z rozpaloną głową, dręczona uporczywym bólem brzucha, Kate wahała się jeszcze, czy wymknąć się przez niskie okno domu, przeobrażonego w ciągu ostatnich trzech dni w trybunał, gdzie na ławie oskarżonych zasiadał nie kto inny, tylko cała rodzina Foxów. Lekarze, kaznodzieje i sędziowie bez przerwy analizowali każdą rzecz, każdy mebel, najdrobniejszy przedmiot, a nawet ciała sióstr Fox, wnętrza ich ust, ukształtowanie narządów, stawy stóp i dłoni, zarzucali też domowników seriami pytań, jak gdyby przesłuchiwali morderców Charlesa Haynesa, handlarza. Na szczęście George Willets i Isaac Post, kwakrzy, zajęli stanowiska obiektywnych świadków i odpierali wszystkie oszczerstwa. Tych dwóch uczestniczyło w seansach inwokacji i mogło zaświadczyć o prawdziwości fenomenów, przysięgając na każdą Biblię.

Wśród śledczych i ciekawskich najbardziej osobliwy był z pewnością uprzejmy pan Cruik, który nie zadawał żadnych pytań, lecz obserwował bacznie obecne osoby, czy to członków rodziny, czy to przymusowych gości. Wychudzony, o zapadniętych policzkach, długich rękach czarodzieja i błyszczących oczach, przypominał ozdrowieńca na przepustce, jednego z tych skazanych na śmierć gruźlików, którym dane zostało pooddychać nieco świeżym powietrzem. Niemniej jednak kaznodziei nie umykało ani jedno słowo z tego, co mówiła Margaret, która dotąd nieśmiała stała się wielce rozmowna w obecności owych panów w szerokich krawatach i cylindrach. Szczególną uwagą darzył Kate, potulną i skupioną. Pomyślał, że Maria i Marta, siostry Łazarza, musiały podobnie wyglądać przy grobie.

Na zewnątrz zachodzące słońce wydobywało z ziemi najpiękniejsze złoto. Kładły się niebieskie cienie drzew. Cudowne światło otaczało aureolą każdy liść. Kate, nie mogąc dłużej wytrzymać, wyskoczyła oknem, położyła się nad brzegiem stawu i trzymała za obolały brzuch. Ten dotkliwy ciężar, wzdłuż nóg i we wnętrznościach, wynikał być może z tak licznych ostatnio wrażeń. W minionym tygodniu Lily Brown, najstarsza z uczennic panny Pearl, opisała, stosując wyrazistą mimikę, jak to we śnie skacze jej do gardła demon dusiciel. Opowiadała, iż pewnego razu do jej łóżka wślizgnął się wodny wąż i że do tej pory nosi jego ślad na brzuchu, wokół pępka. Kate również przeżywała koszmary, szczególnie odkąd w jej życiu pojawił się pan Splitfoot. Mała, włochata i rogata istota z kopytami i olbrzymimi białymi oczami przygniatała jej pierś takim ciężarem, że czuła się jak sparaliżowana. Po upływie minuty czy też całego stulecia udawało jej się uciec, natychmiast też odzyskiwała władzę nad swoimi funkcjami życiowymi. Żadna z paskudnych osobliwości, jakie zostały opisane przez Lily Brown długie zrogowaciałe palce i jelita o mysich główkach jej nie dotyczyła, ale odczuwała w takich chwilach całkowity bezwład i wielki strach. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie żyje, i złożyć ją do grobu, gdzie na próżno miotałaby się i wołała, nikt jednak by się nie pojawił, nawet Maggie, zatopiona w swoich marzeniach lub świergocząca do poduszki

Tym razem to nie przed koszmarnym snem Kate chciała uciec, lecz przed rzeczywistym bólem pod pępkiem. Matka i córka nieczęsto rozmawiają o brzuchu, dlatego też musiała szukać schronienia pod wysokimi drzewami i zagryzać wargi. Czarny staw lśnił w blasku promieni zachodzącego słońca. Kate podniosła się i skierowała swe kroki w stronę bulgoczącego i pieniącego się strumyka wypływającego spod skalnego nawisu w pobliżu topoli; tryskał kaskadą ze skały i spływał między omszałe kamienie, po czym gubił się bez śladu w tafli wody, gdzie połysk pełnego księżyca mieszał swe srebrne promienie z ostatnimi złotymi cekinami słońca. Dalej, we mgle otulającej wieś, błąkały się pojedyncze światełka, niczym lampki na dziobach łódek wypływających na nocny połów. W oddali stępa jechał jeździec, tors centaura na potężnej piersi konia.

Pod gałęziami wierzby, klęcząc na brzegu strumyka, Kate podwinęła sukienkę nad uda i rozłożywszy nogi, wydała z siebie okrzyk przerażenia. Z nieznanej rany ciekła krew o cierpkim zapachu; rozlewała się maleńkimi perełkami na płaskim głazie jak na granitowym kamieniu młyńskim, na którym mamusia zarzynała kury. Przypomniała sobie, jak pewnego zimowego ranka na widok poplamionych krwią prześcieradeł pod sobą jej siostra udała, że krwawi z nosa. Zastanawiała się wówczas, co mógł robić nos na miejscu pośladków. W wieku blisko dwunastu lat Kate nie była kompletnie nieświadoma tajemniczego przemieniania się dziewczynek w kobiety. W przypływie emocji zaczęła obmywać brzuch żywą, połyskującą wodą, a różowe strumyczki rozpłynęły się po kamieniu niczym żyły na ręce. Czyżby to właśnie stare kobiety nazywały cyklem księżyca? Jej krew zdawała się barwić rzekę. Wydało jej się, że na drugim brzegu, wśród gałęzi, widzi ogniste, przyglądające się jej bystro oczy. Czy to leśne zwierzę, wydra albo lis, skuszone zapachem krwi? Czy też człowiek kozioł ze wzgórz, polujący na zająca albo kwiczoła? Ale Pecquot i jego stado przy ładnej pogodzie biwakowali w górach. Inne istoty, trudniejsze do określenia niż bestialstwo i pożądanie, włóczyły się po okolicy w zapadającym zmroku.

Wracając brzegiem stawu na farmę, Kate przyspieszyła kroku. Trupio blada jasność rozciągała się od wzgórz aż po skraj wysokiego lasu, niebo zaś przybierało purpurowy odcień. Jej uszu dochodziły krzyki, nawoływania. Zatrwożona o los swoich, niemal bez tchu, wyrzucała sobie tę eskapadę. Wkrótce ujrzała światła i liczne sylwetki. Bardziej niż nieproszonych obcych, przybyłych analizować przeciągi, obawiała się sąsiadów, farmerów o łagodnym temperamencie, którzy zjednoczeni strachem, mogli się zmienić w zgraję psów, gdy tylko ten czy ów rzuci klątwę. To oni krążyli wokół farmy i wyli niczym wilki.

Wreszcie w pobliżu domu, w półmroku rozproszonym blaskiem pochodni, niepokój wziął górę nad wstydem, że wraca w tak złym stanie, z sukienką pobrudzoną ziemią i krwią. Chłopi zgromadzeni przed oknami wygrażali pięściami i potrząsali lampami. Jeden z nich rzucił kamieniem w drzwi.

Śmierć czarownicom! huknął.

Powiesić ich!

Wtedy się zaczęło. Deszcz kamieni zadzwonił o ścianę z desek. Jedna z szyb na parterze rozprysła się, wzmagając tumult.

Przestańcie! Przestańcie! krzyczała Kate, biegnąc w stronę progu.

Rozwścieczony tłum skierował się na nią, niczym burzowa fala gotowa ją porwać, lecz wtedy otworzyły się drzwi i Pearl Gascoigne, zapewne przybyła w gości tego dnia, wciągnęła dziewczynkę za siebie i wyszła naprzeciw sforze, wspaniała w swoim stroju amazonki, w płóciennej marynarce z kołnierzykiem i mankietami z koronki i w angielskiej spódnicy. Bez śladu wahania stawiła im czoło.

Straciliście wszelką rozumność! Zostawcie tych ludzi w spokoju!

Niech ich powieszą! wrzeszczały gęby z tyłu, podrażnione jeszcze tą pańską aparycją.

Niczym wielkie ciało bez głowy, tłum już puszczał się biegiem, gdy huk wystrzału pohamował rozpęd i wzbudził zakłopotanie. Każdy rozglądał się za ewentualną ofiarą. Drugi wystrzał unieruchomił na dobre całą ciżbę.

Trzymając springfielda w jednej ręce, William Pill spiął konia ostrogami i pociągnął za wodze w taki sposób, że wielka klacz z rżeniem wyłoniła się z cienia i wspięła na tylne nogi na wprost oszołomionych mieszkańców miasteczka.

Wracajcie grzecznie do domów! powiedział groźnie, trzymając lufę na odpowiedniej wysokości. Wracajcie do swoich żon! Szkoda by było, gdyby dokończyły żywota, mając za jedyne towarzystwo nieszczęsnego stukającego ducha.

Z wyraźną ulgą i radosnym uśmiechem na ustach Pearl dołączyła do rodziny Foxów wewnątrz domu. Tata Fox postanowił trzymać straż i usadowił się ze strzelbą myśliwską przy roztrzaskanej szybie. Jego żona i dwie córki kuliły się w holu, u stóp schodów.

Na razie wszystko w porządku powiedziała panna Pearl. Rozchodzą się. Ale jeśli nic się tu nie zmieni, wrócą jutro lub za miesiąc liczniejszą zgrają.

Cóż my możemy? spytała butnie pani Fox.

Pearl zauważyła, że Kate, nieco na uboczu, bawi się, strzelając palcami. Pomyślała, że widać nawet najgłębsza trwoga nie psuje dziecięcego apetytu na zabawę.

Gdy powróciła cisza, najmłodsza z sióstr Fox spytała nieco zachrypniętym głosem:

No dalej, panie Splitfoot! Rób to co ja! Raz, dwa, trzy, cztery

Podłogą wstrząsnęło donośne echo, wprawiając Pearl w osłupienie.

Dokładnie w tej samej chwili drzwi wejściowe zaskrzypiały w zawiasach. Przerażony farmer wziął na cel mglistość skąpaną światłem księżyca. Na jej tle odcinała się niewyraźna sylwetka. Szybko rozpoznano głos obcego o twarzy usianej śladami po ospie.

Koń się niepokoi, panno Pearl! Lepiej będzie, jeśli panią odprowadzę w tak burzliwą noc.





:


: 2017-03-18; !; : 219 |


:

:

, .
==> ...

1693 - | 1507 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.019 .