.


:




:

































 

 

 

 


VII Fox & Fish Spiritualist Institute




Dom przy Central Avenue z szyldem Fox & Fish Spiritualist Institute odwiedzała odtąd wytworna socjeta Rochester. Na konsultacje z siostrami Fox przyjeżdżano z Nowego Jorku, Bostonu, Illinois i Pensylwanii. Leah zarządzała interesem z determinacją i dokładnością, dobierała klientelę, dbała o rytuał powitalny i scenerię każdego z trzech gabinetów urządzonych w stylu neogotyckim. Najtrudniejsze okazało się okiełznanie ciągot do niezależności sióstr, które osiągnęły już wiek odpowiedni do zamążpójścia, szczególnie Margaret. Małe wieśniaczki ucywilizowały się dzięki jej lekcjom i potrafiły docenić piękne suknie z gorsetem, taftę i czarny jedwab, dyskretną biżuterię, eleganckie fryzury z opaską i koki na karku, które tak dobrze wyglądają, gdy upina się je z gęstych włosów. Wypiękniały tak bardzo, że pretendenci napływali zewsząd; byli wśród nich i wdowcy, którzy liczyli na możliwość kontaktu ze zmarłymi żonami. Po co obarczać się małżonkiem, powtarzała w kółko siostrom jako kobieta rozwiedziona i zadowolona z takiego stanu rzeczy. Dzięki płatnym seansom i subwencjom od bogatych zwolenników nie cierpiały na brak pieniędzy, ale też i na ich nadmiar chociaż księgi rachunkowe trzymano przed nimi w ukryciu. Fortuna zdobyta poza małżeństwem ma dla kobiety wyborny smak zemsty.

Leah zachowała w pamięci dotkliwe wspomnienie trudów, jakie przyszło jej znieść, nim Instytut zdołał osiągnąć stabilną pozycję i zyskać reputację sięgającą poza hrabstwo Monroe, stan Nowy Jork, po całą Unię! Epizod w Corinthian Hall, chociaż decydujący dla całej ich kariery, nawiedzał ją w najgorszych koszmarach, w których anonimowy głos destabilizował ich ledwo ukształtowaną wiarygodność. Czarownice! krzyczał tłum w chwili, gdy jeden ze wskazanych na chybił trafił widzów dzięki stukaniu poznawał niewyjawioną dotąd nikomu tajemnicę. Na sali rozgorzała batalia inwektyw, a zwycięstwo odnieśli purytanie, gotowi w każdej chwili przejść do rękoczynów. Pokaz dobiegał już na szczęście końca, lecz rozszalała publiczność gromadziła się na zewnątrz, dając upust nienawiści. Co bardziej porywczy zrywali grube sznury z wystawy sklepu z siodłami i stawali z nimi w półmroku. Pewien napuszony pastor, niejaki Ryan, wspiął się na wóz i nawoływał do linczu: Kto zabawia się z Szatanem, nie będzie radował się w Bogu! wykrzykiwał.

Wysłannicy mediów zrobili wydarzeniu mocną reklamę, choć dość skontrastowaną w ocenach. Dzienniki z Południa i Middle West wspominały o wstydliwym oszustwie abolicyjnych klanów i ruchach na rzecz praw kobiet, na łamach New-York Tribune natomiast młody adept modnego wśród zwolenników progresizmu z Północy transcendentalizmu ogłaszał fundamentalne odkrycie dowodu na nieśmiertelność duszy. Artykuł kończył się cytatem z Ralpha Waldo Emersona: Istnieją osoby, po których zawsze możemy się spodziewać czarownych świadectw. Nie rezygnujmy z czekania na nie. Kwakrzy ze swej strony zaangażowali się masowo w ruch spirytystyczny, w opozycji do mormonów, których ambicją było wywoływanie po imieniu wszystkich dusz, jakie kiedykolwiek żyły na Ziemi od czasów Adama i Ewy.

Obecni w Corinthian Hall prawnicy oraz ludzie nauki, podejrzewając mistyfikację, zdecydowali się powołać komisję ekspertów. Motłoch, widząc w pokazie wyłącznie wielkie sprzeniewierzenie, obiecał sobie powiesić trzy siostry i ich protektorów, w razie gdyby raport przemówił na ich niekorzyść. Tak więc dziewczęta z narażeniem życia stawiały się na publicznych przesłuchaniach w Corinthian Hall. Jednak ani pierwsza, ani druga komisja nie zdołały wyłowić choćby najmniejszego śladu oszustwa. Przeprowadzono wszystkie możliwe rodzaje egzaminów. Zbadano szafę i stół stetoskopem. Przyklejono filc pod nogami krzeseł. Sprawdziwszy wszystkie zakamarki ciał każdej z kobiet, unieruchomiono im ręce i nogi na czas seansu. Lekarz sądowy Brinley Simmons oplótł ich brzuchy rzemieniami, żeby uniemożliwić wszelkie próby brzuchomówstwa. Nie zdołano jednak wykryć nic podejrzanego. Eksperci ograniczyli się do stwierdzenia braku przyczyn mechanicznych w działaniu mediów. Komisja episkopatu, której przewodniczył wędrowny biskup ze Stowarzyszenia Ewangelickiego, doceniła nawet wiarę obydwu sióstr, nie wyjaśniła jednak ani nie potwierdziła fenomenu.

Po zwolennikach linczu sława trzech sióstr przyciągnęła drapieżców. Niejaki Norman Culver, daleki kuzyn po kądzieli, długo próbował skłonić je do zdradzenia mu ich tajemnicy, wreszcie oświadczył głośno wszem wobec, że Margaret wyjawiła mu tajny proceder polegający na ocieraniu o siebie kości palców u stóp. Przy odrobinie ćwiczeń, twierdził, każdy może oszukać prostaków stanowiących jarmarczną widownię. Następni w kolejce byli handlarze jeden z nich, rodowity Irlandczyk, chciał sprzedać im za niemałe pieniądze plan kopalni złota w Górach Skalistych, który pozostawił mu w spadku niepiśmienny ojciec. Był przekonany, iż magnetyzm mapy posłuży siostrom za kompas.

Leah wiele się nauczyła dzięki tym przeciwnościom losu; mimo że pozbawiona daru, jaki posiadały jej siostry, uważała, że gorliwość chroni ją przed meandrami szarlatanerii, która nieustannie zapładniała myśli nieudolnej konkurencji. Czyż mogła jednak się uskarżać? Pieniądze wpłacane co tydzień do banku Silvestriego owocowały. Otaczali ją i doradzali sprawdzeni przyjaciele, poczynając od oddanego Sylvestra; był wśród nich także George Willets, poczciwy olbrzym, który ocalił je przed linczem grożącym im po ogłoszeniu ekspertyzy komisji episkopalnej. Nie mogła też zapomnieć o drogiej Charlène Obo i osobliwej Wandzie Jednej, muzie wszystkich ważnych ruchów na rzecz równości. Zwolennicy i uczniowie napływali strumieniem na prywatne zebrania Spiritualist Institute: byli wśród nich entuzjasta Andrew Jackson Davis z Blooming Grove, niesamowita Anna Blackwell w duchowej żałobie po szatańskim poecie z Baltimore, handlarz tkaninami Freeman, Jonathan Koons, farmer z Ohio, który przysięgał, że wybuduje sanktuarium dla duchów, oraz dziesiątki wdów wojennych, zapłakanych matek i drżących jak liście osiki studentek teologii. Ciężko było odróżnić pacjenta od członka stowarzyszenia, pochlebcę od rywala.

Choroba matki, wyczerpanej rozlicznymi dramatami, jakie spadły na jej córki, oraz rosnąca niechęć Margaret, gotowej odpłacić kaprysem za każde poświęcenie, zaczęły się odbijać na nastroju Leah. Tymczasem sukces Fox & Fish Institute zalśnił pełnym blaskiem w dniu, w którym młodsze siostry dokonały ciekawego znaleziska. Pewnej bezczynnej niedzieli znalazły w willi przy South Avenue mały okrągły stolik na trzech nogach rozchodzących się z poprzeczki ozdobionej wzorem palmetek. Postanowiły kłaść na nim karty, jak markiza de Fortia. Ale stół był zbyt wąski i karty rozsypały się po podłodze, część wierzchem do dołu, część do góry. Margaret stwierdziła wówczas, że nie mógł to być przypadek. Kiedy uklękła, by odczytać przyszłość, jej siostra, z rękoma ułożonymi płasko na mahoniowym blacie, wezwała swojego ulubionego stukającego ducha, który najwyraźniej uznał ów nowy sposób komunikacji za bardzo praktyczny: delikatny stolik został dosłownie opętany, zaczął stukać to jedną, to drugą nogą i wirować w miejscu niczym bawarska tancerka. Odkrywszy przypadkiem owo zjawisko, które chętnie przypisałaby zwierzęcemu magnetyzmowi, Leah wyciągnęła z niego natychmiastową korzyść. Wraz z najwierniejszymi przyjaciółmi spirytystami tak jak i ona niemającymi żadnej wiedzy na temat antyków mensa divinatoria opracowała zasady obsługi kręcących się stołów, świadomie i w zgodzie z licznymi zasadami, a także wykorzystując naukę i postęp, objawione jej za pośrednictwem duchów przez boską inteligencję.

Kiedy tylko było to możliwe, Leah szukała schronienia w swojej zacisznej przystani przy South Avenue i starała się zapomnieć o szaleńczym zamieszaniu, za które zresztą sama była odpowiedzialna, choć ciężko było jej w to uwierzyć. Czyż wola boska nie jest niezwyciężona? W takich chwilach, uwolniona od niepokoju związanego z nieustanną czujnością, marzyła o prześlizgnięciu się po powierzchni tego, co namacalne, niczym bańka mydlana po nagiej skórze.

W tiulowym negliżu, wykąpawszy się w cebrzyku napełnionym wodą z czajnika przez służącą z Wirginii, która kilka chwil kursowała między studnią w podziemiu i piecem węglowym, Leah zapaliła długą cygaretkę podarowaną jej przez Sylvestra, przyjaciela bankowca, i zaczęła wspominać drogę, jaką pokonała od czasu nędznego dzieciństwa na farmie w Rapstown. Kiedy patrzyła na światła High Falls górujące nad olbrzymim placem budowy nowego wiaduktu, którędy przejeżdżać miał wkrótce pociąg łączący Nowy Jork, Cleveland i Buffalo, wydało jej się, że traci wszelkie punkty odniesienia. Czym było teraz jej życie, całkowicie skupione na bezcielesności? W jej żyłach płynęła przecież żywa krew. To, co właśnie poczuła, porównać by można do tęsknoty za ojczyzną, lecz owym utraconym krajem było ciało, wielkie rzeki i deszcze gwiazd. Uchyliła okno i wciągnęła powietrze przesycone mgłą. Kiedy na chwilę cichł wiatr, słychać było huk wodospadów na rzece Genesee. Leah wstrząsnął długi dreszcz. Za dużo szaleństwa wplątało się w jej interes. Siostry i matka, tata Fox, który ukrył się u ich brata Davida rodzina rozproszy się, a ona zostanie sama i jałowa wśród pozbawionych ciał istot, niczym opuszczony ogród. Na myśl przyszły jej słowa pieśni:

Jesienny deszcz

Zanim zdmuchnie mój popiół

Czy zapłacze nad nim?

Otworzyła szerzej okno. Poły szlafroka rozwiały się na boki. Odziana tylko w łzy na rzęsach, dotknęła rękoma niskich klawiszy pianina. Jej sposobem na pokonanie melancholii była jeszcze większa dawka melancholii.

VIII Żegnaj, mamusiu

Śmierć matki nadeszła niespodziewanie, pewnej grudniowej nocy, i zaskoczyła wszystkich. Tak dobrze się miała od kilku ładnych lat, że jej depresję przyjęto za formę temperamentu, o którego niedostatki oskarżano jej kłopoty ze zdrowiem. Zaprzyjaźniony lekarz domu, Brinley Simmons, zawsze obarczony torbą z narzędziami chirurgicznymi, śledził ze spokojem ewolucję jej osłabienia, które leczył głównie rtęcią, jak syfilis.

Mamusia wyzionęła ducha, nie uskarżając się nigdy na inne dolegliwości niż nieopanowany lęk o przyszłość swoich dzieci. To najmłodsza z sióstr Fox znalazła ją martwą w łóżku w pewien mglisty poranek. Była przekonana, że śpi, taka spokojna, taka podobna do siebie, posąg idealny wiecznego snu. Kate akurat śniła o niej tej nocy i szczęśliwa, że udało jej się zachować nienaruszone wspomnienie sennego marzenia, z samego rana pobiegła jej o tym opowiedzieć. Mamusiu, śniło mi się, że opuściły cię wszystkie cierpienia. Padał śnieg. Byłaś taka szczęśliwa, że wyruszasz w podróż sama i bez bagaży.

Kate napotkała zimne dłonie pod kołdrą i pochyliła się, by musnąć wargami marmurowy policzek. Następnie wróciła do swojego pokoju i czekała ponad godzinę, aż któraś się pojawi: Janet służąca albo Margaret. Jeszcze nieświadoma chwili, w egzaltacji, Maggie wpadła do pokoju, wołając: Mama nie żyje!. Kate milczała, przyglądając jej się bez słowa, oszołomiona straszliwym wrażeniem déjà vu. Tak, wiem powiedziała wreszcie. Skąd możesz wiedzieć? przestraszyła się Margaret. Musiało mi się przyśnić odparła Kate cicho, jak gdyby nadal spała.

Paradoksalnie, śmierć starej matki Fox okazała się okolicznością sprzyjającą niełatwej działalności sióstr w charakterze mediów. Na urlopie z powodu żałoby nie chciały słyszeć o duchach i zaświatach więcej, niż wymagały tego okoliczności. Leah zajęła się formalnościami. Wysłała zawiadomienia do rodziny i kilku przyjaciół. Jako pierwsi dowiedzieli się świadkowie rosnącej sławy Instytutu: kilku pielgrzymujących Shakersów, baptyści, zwolennicy Williama Millera, para adwentystów oraz stary mormon zbiegły z więzienia. Pojawili się oni przy Central Avenue, aby pożegnać wystawione między czterema świecznikami zwłoki.

W dniu pogrzebu gotowa już do wyjścia Kate ukryła się w pokoju i obserwowała ruch uliczny. Karawan zaprzężony w cztery białe konie czekał na koniec ceremonii. Jej siostry oraz Janet wołały ją na pożegnalny pocałunek. Czyż nie rozumiały, że dla niej pożegnanie nie istnieje? Mamusia na zawsze zamieszka w jej snach, ale teraz nie chciała już się do niej zbliżać, gdy ta tak nagle znalazła się po drugiej stronie muru ze szkła, który uniemożliwia zetknięcie się dłoni, powiew oddechu na powiekach i wspomnienie zapachu.

Tej nocy, gdy leżała w swoim łóżku, objawiła jej się za szybą postać. Tylu ich było w jej snach, tych wędrowców niebytu. Samotni, przychodzili z jednego i odchodzili do innego świata, rozpoznawała ich często po pochylonej posturze i parze unoszącej się znad zbyt gładkich twarzy.

Na co czekasz? wołała Margaret, usiłując sforsować drzwi. To pożegnanie! Pożegnanie!

Nieprzewidywalna Kate pobiegła bez słowa do pokoju zmarłej. Jeden z pracowników zakładu pogrzebowego zamierzał już przybić pokrywę z lakierowanego drewna, ale dziewczynka odepchnęła go dwiema rękoma, niczym boga drzwi.

Zabraniam! zawołała, po czym niemal położyła się w trumnie, okrywając zmarłą swoimi rozpuszczonymi włosami.

Mimo to trumnę zamknięto, a kondukt na czas dotarł na cmentarz przy Buffalo Street. Przed bramą czekały pozostałe pojazdy. Rodzina Foxów i ich bliscy na piechotę ruszyli za karawanem cisową aleją prowadzącą do kwatery. Spokojna już po ataku rozpaczy Kate szła nieuważnie za siostrami, które raz po raz rzucały jej zaniepokojone spojrzenia. Zdziwiło ją ich niezwykłe podobieństwo: takie same suknie z czarnej tafty, kapelusze, nawet takie same skomplikowane koki i krucze pióra. Mimo różnicy wieku ich rysy zdawały się przekalkowane: wąskie usta i olbrzymie oczy hinduskich bóstw na twarzach szerokich na dwie dłonie. Nie umknęło jej uwagi, że Maggie na próżno opiera się wpływowi starszej siostry ich podobieństwo stało się uderzające. Kate przyjrzała się następnie grupie ludzi, która powoli ją wyprzedzała. Jej brat David, którego właściwie nie znała, szedł ciężkim krokiem wieśniaka w towarzystwie taty Foxa, obojętnego na świat starca. Jak to możliwe, że ojciec i matka poczęli dwa różne pokolenia latorośli w odstępie dwudziestu lat? Czy rozstali się na pewnym etapie i zdążyli przeżyć własne życia? A może ukrywali hekatombę poronień i śmiertelnych chorób wieku dziecięcego?

Kondukt przemierzał wzniesienia rozległego parku usianego płytami nagrobnymi, stojącymi lub leżącymi, krzyżami wykutymi w granicie, cippusami i niskimi kolumnami. Niczym miejskie wysepki na morzu trawy, po którego powierzchni dryfowały kamienie, tu i ówdzie pojawiały się niewielkie kapliczki i grobowce, a także, oddzielona kępą cyprysów, smutna kwatera grobu zbiorowego.

Kate dostrzegła zagubionych w swoich myślach bywalców ich dawnego i nowego domu: wiernych Amy i Isaaca Postów, tak wątłych na skrawku żółtej trawy, Georgea Willetsa o przekrzywionej na bok głowie posągu tkwiącej na kolosalnym ciele, a także państwa Jewellów i Charlène Obo z twarzą zasłoniętą woalką wyszywaną obsydianowymi perłami. Lucian Nephtali, odziany w ciemniejszy niż na co dzień strój, wspierał się na lasce zwieńczonej gałką z kości słoniowej i zdawał się śledzić ją wzrokiem osobliwie nieruchomym, rodem z malarskiego portretu. Czyżby miał zamiar ją zahipnotyzować? Lekarz sądowy Brinley Simmons, który zanim wciągnął się w spirytyzm i okazjonalne leczenie mediów, był członkiem komisji episkopalnej, teraz przyglądał się z powagą pracy grabarzy. Czy specjalista od gwałtownej śmierci, który kroił samobójców i ofiary zabójstw niczym gospodyni kurczaki, mógł mieć jakiekolwiek wyczucie zaświatów?

Oto spuszczają trumnę do dołu za pomocą skórzanych pasów i sznurów holowniczych. Nad głowami grabarzy, jak gdyby sam wyłaniał się z grobowca, Alexander Cruik wypowiedział kilka zdań na temat odkupienia grzechów, zmartwychwstania ciała i życia wiecznego.

To żywych należy pocieszać dodał pod adresem zebranych. Niechaj przeniknie was bezpłatne zbawienie! Nie ma zapłaty za duszę. Tylko Bóg odpowiada za tych, co odchodzą

Kate, zlękniona widokiem głębokiego dołu, wycofała się ze zgromadzenia i krążyła wśród kamieni, przyglądając się epitafiom: Tu spoczywają moje łańcuchy, Ani jednej łzy za grzesznika, Twoje Słowo jest Prawdą. Cytat z Jana apostoła zatrzymał ją na dłużej: Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie32. Unosząc głowę, dostrzegła przed sobą, w odległości kilkudziesięciu metrów, bladą jak wosk zjawę w cylindrze, odcinającą się na tle mglistej szarości. Cóż mogła uczynić innego, jak tylko wyjść jej na spotkanie?

Lucian Nephtali również wymknął się z pochodu i stał teraz na pagórku, nachylony nad płytą z różowego granitu, na której wyryto dwa nazwiska, jedno zarośnięte mchem, drugie odcinające się wyraźnie na tle kamienia.

To panna Kate? spytał, rozkładając energicznym gestem chusteczkę, do tej pory ukrytą w dłoni opartej na gałce laski.

Ach szepnęła dziewczynka. Przepraszam

Proszę podejść bliżej

Kate uległa przekonującej intonacji jego głosu i po chwili stała już przed nagrobkiem. Odczytała dwukrotnie to samo nazwisko: Astor, Nat Astor, lecz nie zdołała rozszyfrować ostatniej sylaby drugiego, dotkniętego trądem imienia i nie bez trudu dostrzegła łączącą tych dwoje rodzinną więź: zapewne byli to syn i matka.

To ja winien jestem przeprosiny powiedział mężczyzna. Wymknąłem się zbyt szybko, by przywitać się z przyjacielem.

Tak, wiem wymamrotała dziewczynka.

Wie panienka? szepnął Lucian Nephtali z nutą rozbawionego niedowierzania. Wie panienka, kto leży w tym grobie?

Chciałam powiedzieć, że chodzi zapewne o jakiegoś młodego człowieka i jego mamę, która zmarła, gdy on był jeszcze dzieckiem.

Zgadza się przyznał Lucian bez większego zdziwienia. Nat stracił matkę, gdy była jeszcze młodsza od panienki, zabrała ją gruźlica. Nigdy nie przestał o niej mówić. Zachował bardzo niewiele wspomnień, ale to bez znaczenia, zapomnienie rozdziela przekonania od miłości. Im mniej obarczamy się wspomnieniami, tym pełniejsza jest pamięć i tym wyraźniejsze uczucie. Przysięgał tylko na nią, matka była jego jedyną, prawdziwą pasją. Renta, jaką otrzymywał po ojcu, który wrócił do Anglii, pozwalała mu oddawać się w pełni kultowi jej świętego niebytu. Żył w beznadziejnej żałobie, rozumie panienka? Poniewierał się, pił, oddawał najgorszym ekscesom, a jednocześnie pochłaniał dzieła najlepszych amerykańskich i angielskich pisarzy współczesnych. Czytała panienka Elizabeth Browning? Nathaniela Hawthornea? Herman Melville też gotów nas jeszcze zaskoczyć. Tak jak zaskoczyła niezwykła Emily Brontë, której śmierć w tak młodym wieku przyjęto obojętnie, zaledwie rok przed nieszczęsnym Edgarem Allanem Poem, dotkniętym, wraz z darem jasnowidzenia, wszelkimi możliwymi przekleństwami

Lucian Nephtali zamilkł, świadom niestosowności wygłaszania owego panegiryku na cmentarzu. W zamyśleniu wbijał czubek swojej laski w zmarzniętą ziemię.

Jako dzieci ciągnął już nieco weselej Emily i jej rodzeństwo wymyślili sobie niezwykły świat, Szklane Miasto, które ożywiali na zmianę przeróżnymi opowieściami, mapami, artykułami, sztukami i poematami, tworząc swego rodzaju diaboliczną, ekspansywną fikcję, która naprawdę pochłaniała wszelkie możliwe środki

Kate odniosła wrażenie, że w tej dygresji wyczuwa ironię czyżby była to aluzja do Fox & Fish Spiritualist Institute? Jeszcze bardziej wyraźna w jej oczach była rozpacz, w jakiej stojący przed nią mężczyzna zdawał się pogrążony. Poza tym nie znała żadnego z wymienionych przez niego autorów, czytała jednak Głosy nocy Longfellowa i od miesięcy śledziła poruszające felietony Harriet Beecher Stowe w National Era, abolicyjnym dzienniku, który pożyczała jej Wanda.

Jak panienka myśli, co mogło być przyczyną śmierci mojego przyjaciela? rzucił Lucian znienacka.

Został zamordowany odparła dziewczynka niepewnie.

Oszalała panienka? Jak można tak mówić? uniósł się i natychmiast opanował. Nat Astor, mój jedyny przyjaciel, moja bratnia dusza, zabił się, trafiając kulą w samo serce na terenie posiadłości Harryego Maura, wiem to, bo sam tam byłem.

Kilka płatków śniegu zawirowało nad stelami, lecz Kate, której źrenice zadrżały na widok tej mlecznej pulsacji, nie ośmieliła się wyrazić swego zachwytu, jak to miała w zwyczaju każdej zimy. Lucian zauważył owo rozkoszne dziecięce poruszenie i nie zdołał opanować uśmiechu. Ta ukształtowana co dopiero kobieta była żywa i rozkojarzona niczym śnieg, wszystko wyłaniało się z jej umysłu, tętniąc, by po chwili zniknąć w nieprzeniknionej tafli. Na usta cisnęła mu się myśl Edgara Poego: Ów straszliwy rodzaj trwania, któremu podlegają ludzie nerwowi, gdy zmysły ich drapieżnie żyją i czuwają, a władze rozumu drzemią i ciemnieją33.

Co pan mówi? O jakich ludziach mowa?

Kate, zakłopotana, obserwowała to jego hipnotyczny uśmiech, to wirujący śnieg, który tak już zgęstniał, że zamazywał napisy na pochylonej kamiennej płycie. Odwracając się w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stała jej rodzina, ujrzała tylko białą zasłonę falującą wśród rzadkich cyprysów i ogarnęła ją trwoga na myśl, iż oto stoi tu sama z mężczyzną w woskowej masce i o przenikliwym spojrzeniu.

IX Kandydat na medium

Na całym terenie od doliny jeziora Champlain po Wielką Równinę, od stanów górzystych po Zatokę Meksykańską i od Nowej Anglii po Main Street of America nowa doktryna, która nie była jeszcze religią, ale raczej wyznaniem wiary łączącym pobożność i aspiracje naukowe, rozprzestrzeniała się z prędkością pożaru stepu, czemu sprzyjał mesjanizm kwakrów, Adwentystów Dnia Siódmego i pionierskich mormonów, szukających na Zachodzie schronienia przed prześladowaniami. Wszyscy oni potępiali piekło, ów pogański wymysł, a w konsekwencji odrzucali też czyściec papistów i poszukiwali porozumienia z Bogiem i jego aniołami bez pośrednictwa adwokata czy sędziego. Dzięki przewidującej opiece Ducha widma mogły zaludniać dowolne przestrzenie i światy.

Możliwości, jakie dawał nowoczesny spirytyzm, szybko przekonały do niego setki tysięcy, wręcz miliony biednych i bogatych Amerykanów w owym stuleciu, które nie oszczędzało nikogo, a już najmniej dzieci w każdym wieku te miały większą szansę zniknąć niż podzielić pewnego dnia los rodziców. Spowodowało to wysyp niezliczonych mediów, niczym żab po deszczu, owego nowego gatunku drapieżców, w tym wielu szaleńców, pastorów skłóconych ze swoją kongregacją, wędrownych aptekarzy, magnetyzerów obwożących w bryczce cebrzyk Mesmera, kramarzy, kuglarzy, zawodowych oszustów i innych iluzjonistów. Celebrowali oni swoje występy w każdym możliwym miejscu zapowiedziawszy uprzednio wydarzenie w prasie lub podczas cyrkowej parady w świątyniach, w prywatnych domach, w salach kongresowych, na targach i placach. Każdy z nich obiecywał naiwnym tłumom różnorodne emocje za dolara lub sto na głowę. Komunikacja post mortem stała się rzeczą powszednią w miastach, gdzie panowała moda na wirujące stoliki. Mieszczanie spotykali się wieczorami wokół gerydonów i każdy mógł ogłosić się pośrednikiem z zaświatami, jeśli tylko zebrani nie umierali ze śmiechu.

Ośmielone aurą sióstr Fox i ich najgorliwszych zwolenników, do których należały między innymi poetka Anna Blackwell, aktorka Charlène Obo, cudownie wyleczona z reumatyzmu Achsa W. Sprague czy też zagadkowa Wanda Jedna, amerykańskie kobiety uzyskały wreszcie sposób na zabranie głosu bez ryzyka, że zostaną wygwizdane, jak feministki walczące o prawo do głosu, a nawet prześladowane i otrzymujące groźby śmierci, idące śladem nieulękłych abolicjonistek, jak Lucy Stone, Elizabeth Cady Stanton czy Susan B. Anthony, nawołujące do świętej wojny przeciwko zwolennikom niewolnictwa i samcom, drapieżcom ludzkiej rasy.

Aby modern spiritualism nie został zmonopolizowany przez szarlatanów i pozostał nietknięty kramarstwem, a zarazem mógł się trzymać z dala od kabał i nie narażać na zjadliwe ataki ze strony uniwersytetów i instytucji naukowych, lig ortodoksyjnych purytanów i postaci pokroju Ellen White, słynnej pytii zwalczającej irracjonalizm, zmyślni uczniowie sióstr Fox inicjowali zakładanie stowarzyszeń mediów, których zadaniem miało być oświecanie tłumów. W wyniku pierwszego kongresu spirytystycznego, który odbył się w Cleveland w tysiąc osiemset pięćdziesiątym drugim roku, powstało wiele niezależnych organizacji finansowanych przez bogatych filantropów. Zakładano czasopisma propagandowe i wysyłano za ocean misjonarzy o poświadczonych mediumicznych zdolnościach z zadaniem podbicia Starego Świata.

Z inicjatywy Leah, która zatrudniła impresaria o nazwisku Franck Strechen, rdzennego Szkota obytego ze zjawami, siostry Fox podróżowały po metropoliach północno-wschodnich stanów: Newark, Filadelfia, Boston, Baltimore, Pittsburgh, Waszyngton, Buffalo Często podejmowały je lokalne stowarzyszenia spirytystyczne, a ich pokazy mediumiczne odnosiły nieodmiennie sukcesy, inspirując powołania i wzbudzając emocje u konkurencji.

W Bostonie i Nowym Jorku Paschal Beverly Randolph, powróciwszy w młodym jeszcze wieku z podróży dookoła świata w charakterze samozwańczego księcia Madagaskaru, alchemika i Wielkiego Mistrza Sekty Różokrzyżowców, zdobył wielką sławę dzięki łączeniu gatunków. Egalitarysta i abolicjonista, walczący o prawa uniwersalne, w tym o wolność seksualną, założył Biuro Wyzwolonych i wypracował sobie reputację pocieszyciela biednych dzięki nakłanianiu duchów, by doradzały jak najlepiej każdemu z potrzebujących. Wykorzystywał swój potężny magnetyzm, by umożliwiać pogrążonym w żałobie żonom kontakt z ich zmarłymi mężami, wywołując u dam ataki nerwowe. Publiczność zbiegała się do niego ze wszystkich środowisk i wysłuchiwała gorliwie jego pomst: Pamiętaj, neofito, że dobro jest mocą, cisza jest siłą, wola panuje nad duszą, a miłość przyjmuje pierwiastek Wszechmocnego.

Nieco przez przypadek William Pill znalazł się pewnego dnia wśród jego słuchaczy, a w wyniku jeszcze większego przypadku obaj ruszyli w podróż tym samym dyliżansem i w jej trakcie się zbratali. Pill służył Paschalowi Beverlyemu Randolphowi przez kilka tygodni w charakterze ochroniarza i zdążył przez ten czas przyswoić sobie niektóre aspekty jego sztuki perswazji i kilka pięknych cytatów. Jedyną arystokracją jest arystokracja umysłu to brzmiało dość prawdziwie. Niemniej jednak nie był on człowiekiem, który potrafił długo nosić obrożę, choćby i była ona z masywnego złota.

William Pill schronił się w Rochester po tym, jak przyłapano go na oszustwie w jednym z bostońskich kasyn, czego o mało nie przypłacił życiem. Jako że od czarnoskórego medium nauczył się kilku sugestywnych mechanizmów, które pozwalały osłabić ludzką wolę albo po prostu uśpić zebranych, zdecydował się obecnie na karierę wesołego nekromanty po wielu fiaskach w dziedzinie jasnowidztwa.

Od wieczoru w Corinthian Hall to siostrom Fox przyznawał bezsprzecznie największe predyspozycje do zawodu. W ciągu kilku miesięcy udało mu się uzupełnić wiedzę na temat chińskiej mądrości i hierarchii aniołów u papistów i muzułmanów. Był już przekonany co do miłości Wielkiego Ducha, zalet postępu, działania telegrafu i gruczołu szyszynki owej kosmicznej antenki pozostało mu jeszcze tylko przywdziać żałobny strój posłańca z zaświatów. Dzięki wygranej w pokera skompletował sobie całkiem eleganckie wyposażenie sztukmistrza: środki dymotwórcze, system kół pasowych, maski z kartonu, gumowe gruszki, kawałki magnetytu, sztuczne ręce, jedwabne chusty, trikowe buty, a także dwa malowane stoliki z masy papierowej, miniaturowe tabliczki do pisma automatycznego oraz zapas świec uczciwie zakupionych w katolickiej świątyni.

Jego pierwszy pokaz odbył się w prywatnym salonie domu publicznego w Rochester; na widownię składały się zatrudnione w lokalu dziewczęta oraz mężczyźni z dobrego towarzystwa. Pochodząca z Sewenny madame Tripistine, szefowa interesu, podjęła go w swoim pokoju, doceniła jego obycie i umiejętność otwierania butelek zębami, a następnie zaoferowała mu posadę ochroniarza, po czym zatrzymała przy sobie w charakterze przyjaciela, twierdząc, że jest zbyt bojowo nastawiony do swej pracy. To ona zasugerowała, by rozpoczął swoją działalność na terenie burdelu. Moim dziewczynkom spodobają się duchy zapewniała go każda z nich ma tyle zmartwień!. Ustawiono więc ponad trzydzieści krzeseł w pięciu czy sześciu rzędach, gdyż sutenerzy i dzielnicowi kaidzi chcieli również wziąć udział w widowisku, nie licząc stałej klienteli. Scena, umieszczona między dwoma parawanami, była niewiele większa niż zamek w teatrze marionetek, ale nowicjusz w świecie spirytyzmu czuł się na niej swobodnie i wykazał się niezwykłą zręcznością w wywoływaniu omdleń wśród dam. Uznawszy mechaniczne transkrypcje za nudnawe, Pill wprowadził kilka unowocześnień, pozwalając duchom przemawiać jego własnym głosem. Pewien włóczęga o zbyt dużym nosie i szerokich uszach zaczepił go w chwili, gdy sprytna dmuchawa powołała do życia zjawę z krzemianowego pyłu.

A co pański duch sądzi o tym, co noszę pod kurtką?

William Pill, który swego czasu, gdy pracował tu jeszcze jako agent ochrony, wyrzucił owego zapitego na umór jegomościa z lokalu, skonfiskowawszy mu uprzednio jego broń, zapamiętał, że chodziło o kolekcjonerski okaz.

Colt London tysiąc osiemset pięćdziesiąt jeden Navy, numerowany rewolwer dwadzieścia siedem, trzynaście, dziewięć Zgadza się?

To prawda! Ale czy numer też niech pan poczeka rzekł mężczyzna, wyciągając broń.

Kiedy mężczyzna odczytał wszystkie cyfry w odpowiedniej kolejności, rozległy się gromkie brawa i pełne zdziwienia okrzyki. Ale dopiero po nawiązaniu łączności między madame Tripistine a jej zmarłym ojcem obłąkanym rygorystą, który gdy córka miała kilkanaście lat, lubił co niedziela chłostać ją, półnagą, z ramionami spętanymi wokół świeżo zarżniętej świni, zmuszając do picia krwi, by wyleczyć jej płuca William Pill uznał swą reputację medium za utwierdzoną.

Od tamtego inauguracyjnego wieczoru William Pill mnożył swoje pokazy w Rochester i okolicach. Sam rozwieszał afisze, zaprojektowane na wzór listu gończego za poszukiwaną czarnoskórą niewolnicą o przezwisku Mojżesz, obecnie abolicyjną aktywistką:

WANTED DEAD OR ALIVE

HARRIET MOSES TUBMAN

For Stealing Slaves

$ 40,000 Reward

Zamiast określenia żywą lub martwą poprosił kierownika działu korekty o wpisanie Śmierć jest żywa, a następnie o podanie w cudzysłowie jego pseudonimu William Mac Orpheus i dalej Słynne medium.

Z początku występował byle gdzie: w schronisku dla irlandzkich i niemieckich imigrantów prowadzonym przez katolickie siostry zakonne, które uważały, że mają do czynienia z komediantem ze zlikwidowanego teatru, gdzie sklepienie spadło na głowy aktorów podczas romantycznego widowiska, w świątyni baptystów należącej do czarnoskórej społeczności, na dworcu Underground Railroad, gdzie łowców niewolników trzymano na dystans dzięki hymnom i szyfrowanym pieśniom:

Come follow the wind

To my fathers house

We shall all live free

In my fathers house34.

Osobiście zbierał datki po występach. Najbiedniejsi zrzucali się, by wypełnić jego kapelusz, najbogatsi zapraszali go czasami na kolację, z zamiarem zgłębienia jego mocy lub wiedzy. Kiedyś pewien ślepiec poprosił go o prywatne spotkanie w jego domu na obrzeżach Rochester. Jego towarzyszka, krótko ostrzyżona kobieta o wyjątkowej urodzie, odziana była w swego rodzaju uniform z surowego niebieskiego płótna, jakie zwykli nosić chińscy robotnicy pracujący przy budowie kolei. Pill, roztargniony, przyjął zaproszenie z silnym wrażeniem déjà vu. Bez wyraźnej przyczyny przypomniał sobie starą bajkę meksykańską, w której zazdrosny książę upija młodszego brata, by ten złamał swą obietnicę czystości, tracąc tym samym pożądaną dziewicę. Książę nie zostanie jednak przez nią wynagrodzony, gdyż zhańbiona dziewczyna wyrwie sobie serce na ołtarzu Słońca, skazując wszystkich troje na wieczną niezgodę.

X When to burn her diary?

Czy już o tym pisałam? To niesamowite, co nas spotyka. Mam wrażenie, że nasza gwiazda kręci się tak szybko wokół własnej osi, iż wszystkie zapisane nam przez los zdarzenia dotykają nas w przyspieszonym tempie, te najlepsze i te najgorsze. Małżeństwo Leah z bardzo bogatym mężczyzną odmieni nasze życie. Uległa nie Sylvestrowi Silvestriemu, zakochanemu w niej bankierowi, jak to wszystkie obstawiałyśmy, ale maklerowi z Wall Street, człowiekowi z cygarem i w butach z krokodylej skóry, który zdaje się wydmuchiwać nos w pogniecione banknoty. Sprawy potoczyły się bardzo szybko po powrocie z naszego pobytu na wyspie Manhattan. Leah, Kate i ja zostałyśmy zaproszone przez Horacea Greeleya, redaktora naczelnego New-York Tribune, podobno bardzo ważną personę. W każdym razie na tyle wpływową, że umożliwiła nam trzymiesięczny pobyt w wytwornym hotelu w pobliżu Barnum Museum, przy Times Square, w sercu Midtown, w zamian za kilka publicznych seansów z wirującymi stołami. Zostałyśmy podjęte u niego, w olbrzymim apartamencie przy Pięćdziesiątej Dziewiątej Ulicy, z widokiem na miasto i światła portu, na samej górze dziesięciopiętrowego budynku wyposażonego w osobliwą windę parową. W dzisiejszych czasach można budować prawdziwe góry. Jak tak dalej pójdzie, duchy w niebie same będą sobie otwierać nasze okna.

Dla nas, które mieszkałyśmy niegdyś wśród krów i kur, podobny luksus ma w sobie coś bajkowego. Meble i ściany pokryte są skórą i drogocennym drewnem, w kątach stoją posągi z marmuru i brązu, mnóstwo tam złoconych zegarów, przepięknych luster, malowanych wazonów i stołów. Leah pouczyła nas: ważne, by zachowywać się z rezerwą i sprawiać wrażenie, jakby te pałace były dla nas rzeczą powszednią. Potomek biednego farmera, jak my same, samouk, ów pan Greeley, stoi obecnie na czele największego amerykańskiego dziennika, tuby Partii Wigów, jest też wydawcą H.D. Thoreau, obrońcy Ducha i wolności. A zaczynał jako praktykant w drukarni! Tak czy owak, przyjęcie, jakie wydał na naszą cześć w swojej rezydencji, było cudowne, niezapomniane, brak mi słów, by je opisać. Wyobraźcie sobie te wszystkie damy lśniące od klejnotów, tych panów w białych kołnierzykach i podszytych jedwabiem marynarkach i krążących wśród nich niemych żonglerów, zwanych maître dhôtel. Pan Greeley, mężczyzna o łysej czaszce i długich, siwiejących włosach na skroniach, w delikatnych okularach, które zasnuwały mu wzrok lekką mgiełką, przedstawiał nas gościom, jakbyśmy były nie lada zjawiskiem. Wśród zaproszonych znaleźli się nawet jego przeciwnicy polityczni, poczynając od straszliwego Isaiaha Ryndersa, irlandzkiego króla gangów z Tammany Hall, który jak powiadają miał się swego czasu bić na noże na rzece Missisipi. Ogr ten wspierał swymi żelaznymi łapami młodego prezydenta Franklina Piercea, podczas gdy pan Greeley, wegetarianin i przyjaciel czarnoskórych, stał po stronie nieszczęsnego kandydata wigów. A teraz oto ci dwaj stoją ramię w ramię, gdy w grę wchodzą duchy! Mary Cheney Greeley, nasza olśniewająca gospodyni, wzięła mnie na bok, gdy goście dyskutowali o dramacie pary prezydenckiej, która straciła niedawno syna Benniego w katastrofie kolejowej. Sami pochowaliśmy pięcioro spośród naszych siedmiorga dzieci zwierzyła mi się tamtego wieczoru. To rzeź niewiniątek! Pozostały nam dwie córki, mniej więcej w twoim wieku, a ja już walczę o wolność dla nich. Cóż jednak dzieje się z naszymi zmarłymi dziećmi?. Wyczytałam w spojrzeniu pani Greeley tę samą wzruszającą prośbę co u wszystkich pogrążonych w żałobie matek i żon.

Taki już los medium, pocieszanie! Ze wstydem muszę się przyznać do mojej niewydolności w tej dziedzinie. Czytając mi te słowa przez ramię, duch z pewnością by się ubawił. Ci sami ludzie, którzy wybaczają mistrzowi bokserskiemu Williamowi Thompsonowi jego porażki, chcieliby, żebyśmy my zawsze były w formie, chociaż też bezustannie przyjmujemy na siebie ciosy. Jak reagować, gdy wzburzona sala, wypełniona w połowie rwącymi się do linczu widzami, czeka na pojawienie się ducha? W Empire Club i innych lokalach zawsze robiłyśmy dobre wrażenie na publiczności, szczególnie Leah, tak elokwentna i zręczna w odwracaniu uwagi. Nasz najmniej udany pokaz miał miejsce w sali konferencyjnej w Barnum Museum. Na zaproszenie New-York Tribune przybyli dziennikarze, naukowcy i humaniści, zresztą dość uprzejmi. Obserwowali nas jednak od początku do końca seansu bez mrugnięcia okiem, niczym wytrawni gracze w pokera. Wśród widzów znaleźli się: James Fenimore Cooper, Nathaniel Parker Willis, William Cullen Bryant, pamiętam go doskonale, a także pan George Ripley. Magnat z Wall Street, niejaki pan Underhill, którego Kate przezwała człowiekiem o złotym szkielecie, usadowił się w pierwszym rzędzie i pochłaniał Leah wzrokiem. Aby uciszyć niedowiarków, ta zadziwiła wszystkich swoimi umiejętnościami. Udało mi się zapamiętać jej śmiałą wypowiedź: Dusze uwolnione są od praw fizyki, które rządzą naszym światem. Medium, które służy im za antenę odbiorczą i za przekaźnik transmisyjny, potrzebuje głębokiego skupienia, by nawiązać łączność. Sceptycy i niewierni samą swoją obecnością wywołują zakłócenia, które utrudniają nam pracę. To było diabelnie sprytne. Sceptycy poczuli się zmuszeni do spuszczenia z tonu. Kate, po mojej prawej, pokazała język i puściła do mnie oko. W naszym sekretnym kodzie oznacza to: Siedź spokojnie, wzywam pana Splitfoota na pomoc. W półmroku, przełamanym gdzieniegdzie blaskiem nielicznych świeczników, stolik zaczął się kołysać na boki i kręcić, trochę jak latawiec trzymany na krótkim sznurku, trochę jak obręcz, a trochę jak bączek. Oczywiście bez jakiegokolwiek wsparcia. Niedowiarki za żadne skarby nie chcą zrozumieć, że nowoczesny spirytyzm czerpie z nieznanej energii, jak to doskonale wyjaśniła Leah. Ani ja, ani Kate nie zamierzamy nikomu opowiadać, co się dzieje za kulisami całej scenerii ani co się naprawdę wydarzyło w Hydesville. Byłyśmy wtedy jeszcze dziećmi, a dzieci dziwią się, że świat mógłby istnieć bez nich. Nocą często podchodziłyśmy na palcach do drzwi naszego pokoju i otwierałyśmy je gwałtownie, żeby sprawdzić, czy czarna otchłań nie zastąpiła schodów. Dzisiaj jesteśmy już może nieco mniej naiwne, wiemy, że otchłań jest w nas, w ludzkich głowach, i że tylko dusze istnieją naprawdę. Nie mam nic przeciwko drobnym oszustwom, jeśli nikt nie odpowiada.

W Nowym Jorku spędziłyśmy niemal trzy miesiące. Kto nie zna tego miasta, ten prostak. Żyje się tam w szalonym pędzie. Wszystko jest olbrzymie i otwarte na rzekę lub morze, wszystko rezonuje, jak na parkiecie do tańca, na którym wszystkie ludy świata, łącznie z końmi, włożyłyby buty do tańca irlandzkiego. Leah wyszła tam za mąż, ku wielkiej rozpaczy pana Strechena, naszego impresaria. Kate, niczym blada księżycowa zjawa, którą wszyscy mężczyźni pragną chronić, stała się muzą ważnego redaktora, który nie wierzy w wirujące stoły ani w materializacje. Ciekawe, czy oczekuje od niej na bieżąco proroctw na temat pogody? Zainteresowanie dziennikarzy i bankierów spirytyzmem jest niezwykłe! I pomyśleć, że gdyby nie bezsenność mojej młodszej siostry, zapewne nigdy nie odniosłybyśmy sukcesu na Broadwayu!

Razem z Kate opracowałyśmy nową metodę automatycznego pisania. Niepotrzebna nam już prostokątna tabliczka na kółkach wyposażona w ołówek, którą wprawia się w ruch czubkami palców. Kiedy tylko duch się zamanifestuje, wystarczy oddzielić piszące ramię od reszty ciała za pomocą zasłonki i pozwolić dłoni uzbrojonej w grafitowy ołówek poruszać się dowolnie po czystej kartce. Tutaj wypróbuję teraz swoje siły:

Stonoga po schodach

Wbiega przeskakując stopnie

Ostatni bucik na parterze

Pierwszy na moim piętrze

Ślimak w windzie

Skarży się, że ma tylko jedną nogę

Ja jedna nie mam butów

Chodzę po suficie boso

Z bosakiem i kontrabasem.

When to burn my diary? Trzeba to uczynić, zanim trafi on w niepowołane ręce. Cóż by to był za wstyd, gdyby Leah na niego trafiła! Ale ona za bardzo zajęta jest owym Underhillem, wkrótce pewnie przestaniemy ją w ogóle widywać. Oto stała się nowojorską damą, żoną artysty wyższych sfer finansowych. Kate wywołuje ducha drobnego kolportera z Hydesville, a ja zamartwiam się samotnie w Rochester. Czy w tym okropnym kraju książęta na białych koniach mogą być tylko bogatymi mieszczuchami? Co się stało z moim drogim Lee z Rapstown, moim ukochanym o anielskiej buzi?

A teraz ta kanalia Franck Strechen, bezrobotny impresario, znęca się nade mną z braku laku. Proponuje mi samotny występ w Filadelfii. Niech będzie! Miasto kwakrów i braterskiej miłości. Żebym tylko nie straciła po drodze swej mocy!

Jeśli macie czas mnie słuchać

Wytrzyjcie nos u nogi palcem

I wyciągajcie forsę nosem.





:


: 2017-03-18; !; : 230 |


:

:

, , 1:10
==> ...

1841 - | 1756 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.147 .