.


:




:

































 

 

 

 


XIII Goście jednego wieczoru w nawiedzonym domu




Ciekawość za daleko posunięta prowadzi często do rozruchów, ale na razie ludzie gromadzili się w chciwej ciszy wokół farmy rodziny Foxów, z lampami i lampionami w dłoniach. W większości stali na zewnątrz, chociaż ci, którzy przybyli pierwsi, cisnęli się w środku przy ścianach i wsłuchiwali gorliwie w polecenia matki Fox.

Nie ruszajcie się, drodzy sąsiedzi, nie hałasujcie. Tak, właśnie zeszłej nocy słychać było stukanie w parkiet i pod łóżkami, które aż podskakiwały. Słyszałyśmy kroki w spiżarni, a nawet tutaj, u stóp schodów. Nie sposób było zmrużyć oka, bo potępiona dusza krążyła wokół moich córek i mnie samej, usiłując na wszelkie sposoby dać o sobie znać

Targane sprzecznymi uczuciami, od lekceważenia, poprzez skrajną niepewność, po strach, oblicza mieszkańców miasteczka zmieniały się niczym płótna na wietrze w tańczącym świetle lamp oliwnych. Głos matki Fox nabierał coraz większej pewności, utożsamiał się z falą zdziwienia odmieniającą zapatrzone w nią fizjonomie.

Rzekłam więc: Czy to istota ludzka, gotowa odpowiedzieć mi uczciwie?. Nie było odpowiedzi, ani jednego wstrząsu. Dodałam: Czy to duch? Jeśli tak, proszę zastukać dwukrotnie. Dwa uderzenia, jak słowo daję, dały się słyszeć tuż potem. Ciągnę dalej: Jeśli jesteś zranioną duszą, zastukaj trzykrotnie. Cały dom się zatrząsł. Spytałam więc: Czy zostałaś zraniona pod tym dachem?. Odpowiedź przyszła natychmiast. Czy napastowano cię wielokrotnie?. Potwierdzenie, bez wątpienia! Działając w ten sposób, dowiedziałam się, że zmarły był za życia wędrownym kupcem i ojcem rodziny. Został zamordowany dla pieniędzy piętnaście lat temu, w wieku chrystusowym, w tym tutaj domu, a jego zwłoki pochowano w piwnicy.

W tej chwili dał się słyszeć suchy trzask niebywałej gwałtowności. Rozprysł się wazon z białego szkła, wypełniony chabrami, dzwonkami i gencjaną, które rozsypały się po stole i podłodze. Pani Fox otworzyła szeroko oczy i wskazała palcem na skorupy.

To już drugi! zawołała. Czy chce mi wytłuc wszystkie naczynia?

W głównej izbie pełnej ludzi nastąpiło poruszenie, wycofywano się, z gardeł wydobywały się stłumione okrzyki przerażenia. Panika ich kontrastowała z uciechą, która ogarniała zebrany na zewnątrz tłum, jako że nawet w najtrudniejszych chwilach kilka lampionów w rękach zacnych ludzi pośród jasnej nocy wystarczy, by obudzić w sercach świąteczny nastrój.

Odziany w przetarty świąteczny garnitur tata Fox stał na stopniu schodów, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, niczym nieufny mormon, i z wyższością spoglądał na ludzi. Pod jego dachem rozgrywały się ważne wydarzenia i myśl ta w naturalny sposób budziła w nim dumę. Biedny farmer metodysta, ignorowany przez innych i wyśmiewany przez córki, mógł choć raz w życiu poczuć się wybrany do niepojętych celów. Był przekonany, że spadła na nich potężna klątwa. Czyż nie był przez długi czas jedyną osobą w domu, która nie przyjmowała do wiadomości całego tego szaleństwa? Oto jednak demon z zaświatów narzucił mu swoją wolę. Nie mógł mu się oprzeć. Prosty człowiek, który przyjmował nauki tylko od Boga, nie mógł nic zrobić przeciwko podobnym fenomenom. Któż lepiej niż on zdawał sobie sprawę z tego, że jego małżonka w ciągu kilku dni stała się bardziej elokwentna niż wielebny Gascoigne? Duch dotknął jej języka, gdyż nie był w stanie dotrzeć do mózgu! To ona wysłała go po wdowę z Bout du Haut, ich najbliższą sąsiadkę. Pani Redfield drżała i nieomal zemdlała, kiedy matka Fox zaczęła się rozwodzić nad zamordowanym kupcem, szczególnie w chwili, kiedy wazon wypełniony przez małą Kate polnymi kwiatami rozprysł się z hukiem na tysiąc kawałków.

Pani Redfield i wszyscy pozostali wpatrywali się teraz wielkimi oczami płazów w podłogę i stół. W pierwszym rzędzie stał Isaac Post, jedyny wśród zebranych, który znał się na komunikowaniu z zaświatami. Ów poczciwy filadelfijczyk o ruchliwych wąsach kiwał głową niczym zaniepokojony muł. Dueslerowie, dawni hodowcy, którzy w wyniku epidemii dziesiątkujących stada zmuszeni zostali zająć się uprawą ziemi, nie kazali się długo prosić o przybycie. To pani Duesler zwołała tu wszystkich z okolicy. Szanowana rentierka, surowa pani Hyde siedemdziesięcioletnia dziś córka założyciela Hydesville, przedsiębiorczego pastora, który zbudował w dolinie gigantyczny tartak z zamiarem oddania tutejszych lasów pod uprawy przemierzyła pieszo Długą Drogę w towarzystwie służącej, ze ślepą latarką w dłoni. Państwo Jewellowie również odpowiedzieli na wezwanie, ogarnięci wielką nadzieją. Był też samotny wilk, George Willets, tolerowany w miasteczku od czasu, gdy w swoim poszukiwaniu wewnętrznego światła posunął się do zerwania z Towarzystwem Przyjaciół. Widziano również Stephena B. Smitha, wielkiego myśliwego i amatora broni, oraz jego żonę Louise, która okazała się daleką krewną pani Fox. Podobnie jak i najstarszy z towarzystwa, David S. Fox i jego żona, farmerzy zamieszkali trzy mile stąd, w okręgu Pittsford. Gospodyni przyglądała się poruszonej ciżbie. Nigdy, nawet w świątyni w dzień odpustu, nie widziała podobnego zgromadzenia. Na wpół świadomie zaprosiła całą społeczność miasteczka do położenia kresu plotkom i podzielenia się z nią cudem. Czyż to nie zdumiewające, że po raz pierwszy od czasu zmartwychwstania naszego Pana zaświaty dają o sobie znać zwykłym śmiertelnikom?

Spytałam: Czy będziesz nadal robił rejwach, jeśli zaproszę sąsiadów? Niechby i oni na tym skorzystali!. Duch odpowiedział twierdząco

W takim razie czy pozwolisz nam go przepytać? przerwał znużony tym kazaniem Isaac Post.

Chciałabym go spytać o mojego drogiego syna! zawołała pani Jewell.

Górując nad kręgiem farmerów o dobrą głowę, odezwał się szyderczo potężny chwat w zakurzonych butach i o twarzy naznaczonej śladami po ospie:

Jaki mamy dowód, że te panienki nie drwią sobie z nas, stukając kijem od miotły w szafie?

Kate i Margaret, które przysłuchiwały się wszystkiemu z podestu schodów, zeszły teraz na dół z godnością, by odeprzeć zarzuty i uciszyć złe śmiechy.

Wówczas odezwał się głębokim głosem Isaac Post, napominając gospodarzy i zebranych, by niepotrzebnie nie zakłócali komunikacji. Następnie, wywołując ogólne znudzenie, wygłosił dłuższą tyradę na temat kodów cyfrowych elektrycznego telegrafu Morsea i Vaila.

Do czego pan zmierzasz? przerwał mu Stephen B. Smith.

To proste, skoro możemy dziś odbierać i wysyłać wiadomości na duże odległości dzięki impulsom elektrycznym, załóżmy, że dałoby się uczynić podobnie z zaświatami

Ale on potwierdza i zaprzecza, po co więc dręczyć go tymi pańskimi kodami? burknął inny kwakier. Duch to nie jakiś telegrafista

Wśród zebranych przeszedł niespokojny szmer. W gryzącym dymie wydobywającym się z pieca, w którym zapalono w ową chłodną noc, dało się zdaniem farmerów Dueslerów i pani Hyde wyczuć zapach siarki.

Isaac Post podszedł do stołu i pięścią przedstawił swój system: każdej literze odpowiada pewna liczba uderzeń, od jeden do pięć dla samogłosek A, E, I, O, U, od sześć do dwadzieścia sześć dla spółgłosek B, C, D, F, G, H, J, K, L, M, N, P, Q, R, S, T, V, W, X, Y, Z. Dwa krótkie uderzenia dla potwierdzenia, trzy wolniejsze oznaczające nie.

Duchu, jesteś z nami? załomotał litera po literze, nie zapominając przetłumaczyć energicznym głosem pytania na angielski dla zebranych.

Zakodowana donośna odpowiedź, dochodząca jakby spod podłogi i ze ścian, rozwiała wątpliwości największych sceptyków.

Jakie nosisz imię i nazwisko? zatelegrafował zręcznie kwakier.

7-11-1-19-14-2-20. 11-1-25-16-2-20 odparła, nie czekając, istota.

Isaac Post ciągnął przesłuchanie, nie troszcząc się już o publiczność. Po długiej sekwencji stukania nastąpiła nabożna cisza. Mężczyzna odwrócił się wreszcie do świadków, niczym sędzia do audytorium.

Charles Haynes. Duch nazywa się Charles Haynes! Przeżywamy, drodzy współobywatele, historyczną chwilę. Po raz pierwszy na świecie w tę kwietniową noc tysiąc osiemset czterdziestego ósmego roku nawiązaliśmy bezpośredni kontakt ze zmarłym. Oznacza to, że wrota zaświatów uchyliły się dla nas dzięki naszemu Zbawcy. Czy wyobrażacie sobie konsekwencje tego zdarzenia?

W przypływie wewnętrznego oświecenia, prostując się gwałtownie, pan Willets wyrecytował jednym tchem:

Mam wam jeszcze wiele do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie; Lecz gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, wprowadzi was we wszelką prawdę20.

Obcy mężczyzna w skórzanej kurtce, którego ostrogi dźwięczały niecierpliwie, pozwolił sobie wyrazić wątpliwość co do równowagi psychicznej Isaaca Posta. Kiedy rozległy się śmiechy, zasugerował, żeby każda z obecnych osób zadała stukającemu duchowi jedno pytanie natury osobistej, które dotyczyłoby jej samej, aby wykryć ewentualne oszustwo. Aby uprościć metodę byłego telegrafisty, zaproponował, by pytający recytował alfabet tyle razy, ile to będzie konieczne, a duch będzie zobowiązany do reagowania uderzeniem przy właściwej literze w taki sposób, by powstała odpowiedź. Spisze ją wybrana osoba uzbrojona w pióro. Oddany George Willets zgodził się przyjąć rolę kancelisty.

Kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, wdowa Redfield, wstrzymując oddech, wyrzuciła z siebie w pośpiechu:

Na jaką chorobę cierpi mój syn Samuel?

Uderzenia spadały niczym krople deszczu, w miarę jak kwakier recytował alfabet coraz szybciej i szybciej, a spod pióra pryskał atrament. Odczytana wreszcie z niejaką rezerwą lakoniczna odpowiedź wywołała zarazem rozbawienie i trwogę oraz napełniła wstydem wdowę.

Jak ma na imię mój najstarszy syn? spytała z kolei pobladła pani Jewell.

John odczytał kwakier.

Co mu się przytrafiło?

Oskalpowany przez Huronów wyrecytował posępnie na zakończenie łomotania.

Pani Jewell wydała z siebie rozdzierający krzyk i padła zemdlona w ramiona męża. Obcy mężczyzna, pełen współczucia, podsunął jej butelkę alkoholu. Wobec pogardliwej odmowy pana Jewella wziął sam solidny łyk i oświadczył:

Wydaje nam się, że pojęliśmy naukę kiedy nie istnieje możliwość, by rzecz była inna, niż jest, tak powiedział poczciwy Arystoteles. Proponuję więc, by mieszkańcy tego domu spali tej nocy u sąsiadów, a wybrana komisja zajęła się sprawdzeniem terenu i upewnieniem się co do stałości tych fenomenów

Pod wrażeniem swady, z jaką wypowiadał się gość przybyły na koniu, wielu przytaknęło pomysłowi. Isaac Post, trzymany na krótkim postronku, odkąd jego żona zamieszkała w Rochester, natychmiast zgłosił swoją gotowość. Olbrzym i pan Smith również zgłosili się na ochotnika do udziału w czuwaniu przy zmarłym.

Pan nie, wcale pana nie znamy! rzucił były telegrafista do sierżanta rezerwy Williama Pilla.

XIV Dziennik Maggie

Moja siostra musi być szalona. Albo opętana, jak te czarownice z Salem. Gdyby nie ona, nic by się nie wydarzyło. Jej niezdrowe zabawy wprawiły w ruch osobliwą machinę, która niejednego zmieniła w kozę, kozła lub demona. Czuję, że teraz nikomu się nie upiecze. Jak gdyby niewidzialne siły miały zawładnąć nami wszystkimi, dziećmi i dorosłymi. Mam ledwo piętnaście lat, ale potrafię dostrzec, co kryje się za twarzami, za miłymi słowami tych i owych. Wydarzenia przyjęły niewyobrażalny obrót, kiedy matka wpadła na pomysł ściągnięcia sąsiadów, poczynając od wdowy z Bout du Haut. Do tej pory sprawa rozgrywała się między nami. Chociaż bardzo się bałyśmy, Kate i ja bawiłyśmy się rozmowami z panem Splitfootem. Wszystko, co wymyślił ten kwakier, któremu udało się uciec spod nadzoru żony, praktykowałyśmy od pierwszej chwili nawiązania kontaktu. Z początku nie miałyśmy pojęcia, że handlarzowi podcięto gardło w naszym pokoju, mniej więcej piętnaście lat temu, we wtorek o północy, po czym pochowano go w piwnicy kolejnej nocy. Ale czy musiałyśmy to wiedzieć? Teraz Kate budzi się w ciemnościach i bełkocze, że widzi mordercę, który trzyma zakrwawiony nóż tuż nad naszym łóżkiem. Najbardziej przeraża mnie nie morderca, który mieszkał w tym domu, ale sam duch ze swymi strasznymi ranami. Na szczęście dla mnie pozostaje niewidoczny. I tak z trudem znoszę cały ten tumult, niecierpliwe łomoty z głębin śmierci, krzesła unoszące tę czy inną nogę, drzwi zatrzaskujące się bez powodu, tłukące się szkło. Czasami tak bardzo się boję, że to wszystko źle się skończy, że zimny pot spływa mi między piersi. Zwieńczeniem całego tego zamieszania był swego rodzaju piekielny jarmark urządzony wokół domu. Wewnątrz tłoczyli się sąsiedzi, których znałam tylko z widzenia, ze świątyni. Przez okno w pokoju naliczyłyśmy z Kate dziesiątki latarni. Większość zebranych tam osób zachowywała spokój, ale od czasu do czasu słychać też było nieprzyjazne krzyki. Patrzyłyśmy z siostrą po sobie skonsternowanym wzrokiem. A gdyby tak w przypływie gniewu lub wściekłości tłum ten przed odejściem rzucił lampami w nasze okna? Opowiada się podobne historie we wsi. Jakieś dwadzieścia lat temu, niedaleko stąd, starszą kobietę i jej dwanaście kotów spalono żywcem pod zarzutem uprawiania czarów. Przysłowie mówi, że w takich razach zostaje więcej popiołu niż wyrzutów sumienia.

Na razie płomienie tylko nas otaczają. Nie ma dnia, żeby przeróżne postaci nie zapukały do naszego domu, jak ci egzaltowani mieszkańcy Wschodu krążący wokół skrzyni z relikwią. W tamtą pamiętną kwietniową noc ja i moja siostra zostałyśmy rozdzielone, jedną wysłano do naszego starszego brata Davida, a druga trafiła do państwa Dueslerów, nieznośnej pary, która wciąż chce być na pierwszym planie. Mama zaś ulokowała się u starej pani Hyde, osobliwej damy, która rano i wieczorem prasuje suknie swojej zmarłej matki. Mężczyźni z miasteczka czuwali w domu razem z tatą Foxem. Ich celem było skontrolowanie faktów i złapanie dowcipnisia, gdyby taki się znalazł. Co ciekawe, pukanie nie ucichło tej nocy, mimo nieobecności Kate. Charles Haynes czy też pan Splitfoot, jak go tam zwał, stukający duch, oderwał się od niej. Wczesnym rankiem, nie mogąc już dłużej wytrzymać, strażnicy zeszli do piwnicy z łopatami i zaczęli kopać. Znaleźli małe kostki i kłęby kłaków, w końcu dokopali się do wody, ale zwłok nie znaleźli, nie licząc tych drobnych szczątków. Nie zdziwiłabym się, gdyby ci przypadkowi kopacze marzyli też o skarbie.

Wróciłyśmy z matką nieco oszołomione do domu, trzeba było przecież zająć się ptactwem domowym i naszą krową, nadąsaną, odkąd krowiarz zabrał jej cielaczka.

A jednak rozpoczęło się wówczas dla nas nowe życie w Hydesville. Z dzieciaków niecieszących się wielkim poważaniem awansowałyśmy do rangi fenomenów. Zdolność porozumiewania się ze zmarłymi nie jest dana zwykłym śmiertelnikom. Tym bardziej że nasz hałaśliwy gość oddaje się swojej czynności całym sercem. Nigdy jeszcze nie był tak gadatliwy. Kate droczy się z nim bardzo sprytnie. Nie śmiem tu przytaczać wszystkich jej pytań: słowa, jakie padają z ust tej niegrzecznej dziewczynki, zszokowałyby nawet banitę z drewnianą nogą. Opracowała system porozumiewania się znacznie bardziej pomysłowy niż nasi poważni panowie. Żeby zagaić rozmowę, strzela się palcami, nawet tymi u nóg. Następnie zadajemy pytania poprawną angielszczyzną. Ej, panie Splitfoot, czy patrzysz na mnie, kiedy jestem goła?. Golizna odparł nad wyraz szybko nie ma żadnego znaczenia dla ducha, który widzi wnętrze istot!. Ej, panie Splitfoot, chcesz, żebyśmy przyprowadziły ci twoją żonę?. Z potężnego łomotu wywnioskowałyśmy, że nie należy już ona do naszego świata. Ponieważ jednak zmarły nie może być wdowcem, rzeczą idiotyczną byłoby składać mu kondolencje.

Odkąd po raz pierwszy cała okolica zebrała się przed naszą farmą, wizyty się nie kończą. Tata Fox i mamusia sprawiają wrażenie, jakby wygrali w blackjacka, przywdziewają odświętne stroje, żeby podjąć gości, podają uprzejmie napitki, prawie jak właściciele kawiarni. W dni świąteczne defiluje nieprzerwany strumień ciekawskich, z rękoma w kieszeniach, rozbawionych lub poważnych. Idą rodziny gęsie, z gąsiorami na czele, wystraszone familie ciekawskich zajęcy, prychające z wściekłości bawoły z kółkiem w nosie i coraz więcej dobrze ubranych miastowych pań i panów. Bryczki i kocze zatrzymują się na dole, przy Długiej Drodze. Wszyscy chcą zobaczyć nawiedzony dom. Był nawet pewien czarownik, zbiegły z Wirginii czarny egzorcysta obwieszony fetyszami, którego zostawia się w spokoju ze względu na jego twarz i ramiona rozorane drutem kolczastym przez zwolenników niewolnictwa. Żeby go przegonić, tata Fox wystrzelił w powietrze ze strzelby na nietoperze, ot, chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ale człowiek ten, w obłędzie jeszcze większym niż moja siostra Kate, zaczął wzywać w głos Łazarza i świętego Piotra, a zakończył apelem do kogoś całkiem innego:

Chroń nas, duchu voodoo!

Otwórz nam drzwi dwóch światów!

Mówi się, że byli niewolnicy zachowują w sobie dusze swoich zmarłych pozbawionych pochówku. W Hydesville ciężko wprost zliczyć pielgrzymujących wariatów, którzy uzupełniają zapasy żywności. Dzięki panu Splitfootowi wspieramy drobny handel.

W domu wszystko się zmieniło, odkąd pięć dni temu dyliżansem z Rochester przyjechała Leah. Leah wie, czego chce. Wyrosłam już z dziecinady! lubi wtrącać co chwila. Pojawiła się pewnego ranka w jadalni ze śliczną walizką wniesioną przez woźnicę i szybko wzięła sprawy w swoje ręce. Sprawdźmy, ile prawdy jest w tych waszych opowieściach, oświadczyła. Moja starsza siostra jest prawdziwą damą, ubiera się zgodnie z modą obowiązującą w Nowym Jorku. Kiedy zdjęła z siebie obszerny płaszcz podróżny, pod którym mogłaby ukryć nawet pięciu amantów, ukazała nam się jej szczupła niczym mostek kurzy pierś i długa spódnica wypchana z tyłu włosiem oraz żółte skórzane botki odsłaniające kostki. Na czarnych skrzydłach włosów umieściła śliczny turban zdobiony sztucznymi perłami i koronką. Nasza siostra ma wiarę i przeszywające spojrzenie. Rozumie wszystko bez dłuższego dochodzenia, ale wzrokiem szuka sprzeczki. Pan osądzi każdy nasz czyn, mawia. Mamusia czuje się przy niej nieswojo.

Biedna mama gwałtownie się postarzała po owej marcowej nocy. Włosy zbielały jej jak najprzedniejsza mąka pszenna. Ona i nasz stary ojciec są przekonani co do swojej misji: chcą odkryć przed światem klucz do zaświatów. Oni, którzy nigdy nie opuścili hrabstwa! Nasza skromna zazwyczaj mamusia uważa się za wieszczkę Annę. Leah, która wie wszystko, twierdzi, że powinna raczej odpocząć, wyjechać, zamieszkać w mieście. Wieś na nic się zda chłopom. W Rochester Leah uczy gry na pianinie i sypia w pięknej pościeli. Mimo swojego bezwzględnego niczym nóż ostrzony na kamieniu charakteru, z takim gorsetem i botkami z żółtej skórki, musi mieć wielu narzeczonych. W mieście na szczęście bigotki są zadymione jak pszczoły: mniej żądlą. Ale wydaje mi się, że Leah czeka na rzadki okaz ptaka, o piórach z masywnego złota, które nie pozwoliłyby mu odlecieć.

Cóż za rozgardiasz u nas zapanował, kiedy siostra postanowiła zarządzać naszym rozkładem zajęć! Przede wszystkim chciała uczestniczyć w numerze z duchem. To było pierwszego wieczoru. Wielka sowa pohukiwała na cedrze. Kojoty wyły do księżyca po wzgórzach. Przy pierwszym trzasku Kate rozpoczęła swoją inwokację: Rób to co ja, panie Splitfoot!. I zaczęła strzelać palcami na zachętę. Naraz rozległ się piekielny łoskot, jakby kruszył się cały szkielet Goliata. Po chwili wszystko się uspokoiło, duch zapewne uznał, że Leah jest miła. Delikatnym stukaniem objawił jej szczegóły, o których ona sama nie miała pojęcia: pieprzyk u nasady włosów na karku i znamię w dole pleców. Potwierdziłam jej te fakty, poza zasięgiem wzroku innych: w fałdzie jej obfitych pośladków rzeczywiście widniała fioletowa plamka szerokości palca wskazującego. Mamusia przyzna później, że już dawno zapomniała o tych szczegółach anatomii mojej siostry.

W przeddzień jej wyjazdu, po kilku godzinach snu na materacu rozłożonym w jadalni, Leah wpadła na wspaniały pomysł: a gdybyśmy przeprowadzili się gdzieś po sąsiedzku do Rochester? Rodzice uznali, że to ekstrawagancka myśl. Nie mogło o tym być nawet mowy. Kate i ja oczywiście byłyśmy chętne, ale kto zająłby się farmą? Dzisiaj, czytając listy ciotki, jesteśmy bliskie zrozumienia, o co jej chodziło.

Kłopoty zaczęły się tuż po jej wyjeździe. Większość ludzi mieszkających w nawiedzonym domu w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. Niektórzy żyją z duchem w zgodzie, inni zadręczają się i znoszą jego psoty. U nas nieprzyjemne było to, że duch przełamał lody. Z powodu Kate, jak sądzę, przez jej zwyczaj lunatykowania z jednego świata do drugiego.

XV Filary dwoistości

W ową słoneczną niedzielę kościół w Hydesville w chwili otwarcia został oblężony przez mniej lub bardziej gorliwe owieczki wszelkiej maści; pojawili się licznie protestanci z sąsiednich parafii, wszyscy tak samo ciekawi tego, co miało się wydarzyć, a wśród nich lokalne osobistości: politycy, prawnicy, lekarze, oficerowie w mundurach. Nawet Harry Maur, bogaty handlarz skórami i opium, przybył rankiem kabrioletem z Rochester w towarzystwie panny Charlène Obo, słynnej aktorki i osobliwej postaci o pięknym woskowym obliczu, odzianej w czerń pod peleryną z wigonii.

Wielebny Gascoigne sam nie wstąpił na ambonę. Alexander Cruik, błyskotliwy kaznodzieja Kościoła metodystów, wykształcony przez uniwersytet w Oksfordzie, przybył specjalnie na tę okazję z gór Adirondack położonych w sąsiednim hrabstwie Hamilton, gdzie trudził się nawracaniem ocalałych plemion indiańskich. Cruik, który widział się spadkobiercą Georgea Whitefielda i Wielkich Wędrowców, został wezwany w charakterze wsparcia wraz z chórem czarnoskórych dziewcząt, które publiczność przywitała szmerem wyrażającym mieszaninę dobrodusznego przyzwolenia i wściekłości. Głosiciel ewangelii miał nadzieję, że po ekskomunikacyjnym kazaniu wielebnego i jego własnej przemowie pod znakiem Wielkiego Przebudzenia dyskretnie będzie mógł się udać na wichrzycielską farmę. Głosiciel powrotu Chrystusa nie mógłby fałszywie ocenić daru Zbawienia. Alexander Cruik rozejrzał się po tłumie zebranym pod kopułą nawy. Rzadko kiedy widywał w świątyni tak zróżnicowaną ciżbę. Prócz metodystów znaleźli się tu dziś przeróżni purytanie przybyli z sąsiednich wiosek, wystrojeni baptyści, adwentyści, luteranie, a nawet kilku oszołomionych kwakrów i w głębi Murzyni z plantacji kukurydzy, zwolnieni od pracy na czas trwania mszy.

Wielebny Gascoigne już w pierwszych słowach przeciwstawił się herezji:

Nie ma przeszkód między Bogiem a wiernymi, żadnej granicy, żadnych celników, a Nowe Jeruzalem otwarte jest dla wszystkich chrześcijan silnej wiary i dobrej woli. Każdy czerpie dowolnie z lektury Pism. Czyż jednak Chrystus nie powiedział apostołowi Piotrowi, że to, co zwiążemy na ziemi, będzie związane w niebie, a to, co rozwiążemy na ziemi, będzie rozwiązane w niebie? Dlatego też kategorycznie potępiamy dialog ze zmarłymi i uznajemy go za niedorzeczny i heretycki. Nekromanci to oszuści, którzy w złej wierze posługują się pamięcią, by żywić zepsutą krwią demony nieszczęścia i urazy. Ci zagubieni odziewają zmarłych w swoje własne lęki i majaki. Ale nekromancja jest czymś innym niż doświadczenie duchowe. W świetle zaświatów nie ma miejsca na nasz pył i nasze popioły! Wczoraj jeszcze, bezskutecznie, ostrzegaliśmy głośno tych godnych potępienia ludzi, błagaliśmy ich, by porzucili bluźniercze praktyki. Jak uczy apostoł Mateusz: A jeśliby zgrzeszył brat twój, idź, upomnij go sam na sam; jeśliby cię usłuchał, pozyskałeś brata swego. Jeśliby zaś nie usłuchał, weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby na oświadczeniu dwu lub trzech świadków była oparta każda sprawa. A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz zborowi; a jeśliby zboru nie usłuchał, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik21. W rezultacie, decyzją kolegiaty, widzimy się w obowiązku oddać w ręce Boga los małżonków Fox, którzy od dnia dzisiejszego uznawani będą za wygnanych z episkopalnego Kościoła metodystów. Nie należą już do naszej wspólnoty! Ktokolwiek poszedłby ich śladem albo byłby skuszony towarzyszyć im w ich błędnej wędrówce, zostanie rychło objęty takim samym wykluczeniem.

Tłum farmerów i chłopców stajennych ściśniętych w głębi nie mógł się powstrzymać od zwierzęcego pomruku satysfakcji, na który to odgłos odwróciła się siedząca w pierwszej ławce Pearl. Przyjrzawszy się kilku obliczom o niskich czołach i masywnych szczękach, napotkała wzrok Williama Pilla, który siedział pięć rzędów za nią, w ławce z innymi mężczyznami. Zażenowana, zamrugała powiekami i uśmiechnęła się uprzejmie, czego natychmiast pożałowała. Człowiek ten w nieprzyjemny sposób wbijał w nią ostre spojrzenie, jak gdyby dialogując dosadnie i pełnoprawnie z jej ciszą. Pearl odwróciła się i schowała głowę w ramiona. Czuła pieczenie na karku. Nie miała wątpliwości, że mężczyzna wpatrywał się bacznie w jej czepek i każdy włosek, który mógł się spod niego wymknąć.

Na podwyższeniu kapłan kończył swoją klątwę. Pearl, z zaciśniętym gardłem, już martwiła się konsekwencjami, jakie ta bezwzględność przyniesie siostrom Fox, ich starej matce i głupiemu farmerowi, który pomagając sobie alkoholem, widział się zaangażowany w ważną misję: pocieszyć wszystkich pogrążonych w żałobie na ziemi, otwierając ich na sekrety zaświatów.

Na znak Alexandra Cruika, któremu spieszno było ukoić dusze, chór czarnoskórych dziewcząt zaintonował nabożną pieśń:

I am free

I am free, my Lord

I am free

Im washed by the blood of the Lamb

You may knock me down

Ill rise again

Im washed by the blood of the Lamb

I fight you with my sword and shield

Im washed by the blood of the Lamb22.

Mówca poczuł lekki zawrót głowy w chwili, gdy zabierał głos. Owe hymny na cześć niezłomnej wiary, zrodzone na polach bawełny, powstawały instynktownie w zaciśniętych ustach milionów ewangelizowanych przez jego Kościół niewolników, których jedynym marzeniem była wolność u kresu męki. Do czego jednak aspirowali biali farmerzy, bez grosza przy duszy, szepczący do ucha zmarłych? Szczupły i blady jak duch kaznodzieja rozkoszował się trwogą, jaka towarzyszyła zazwyczaj jego pojawieniu się wśród wiernych. Chociaż rada duchowna metodystów, skłaniająca się przede wszystkim ku ogólnej wstrzemięźliwości, akceptowała jego dosadne przemowy i magiczne wizje ze względu na ich skuteczność, wiedział z doświadczenia, że równowaga wśród wizjonerskich kolonistów, pionierów, synów pionierów o barbarzyńskich żądzach i przesądnych pyszałków wisi zazwyczaj na włosku. Jedno niewłaściwe słowo wypowiedziane wobec tych ludzi surowy Gascoigne zdawał się o tym nie pamiętać mogło doprowadzić do najgorszego.

Intuicja bardziej niż rozum kierowała Alexandrem Cruikiem w takich sytuacjach, dlatego też głośno i używając licznych paraboli własnego pomysłu, w których zebrani widzieli cytaty z Biblii, a co bardziej uczeni apokryfy, dał upust swoim myślom. Zarówno niepiśmienni, jak i mędrcy byli zachwyceni. Pod potężnym ramieniem handlarza skórami mroczna persona w dziwacznym stroju korsarza byronowskiego drgnęła z oburzeniem erudyty, który natknął się na dokument o nieoszacowanej dacie. Skoro Charlène i Harry Maur przybyli w te okolice skuszeni plotkami, on, Lucian Nephtali, zgodził się z nimi pojechać, słysząc, że niezwykle rzadki proces ekskomuniki odbywać się będzie pod przewodnictwem lokalnego pastora i natchnionego kaznodziei, który ryzykował własny skalp, nawracając Narragansettów i Indian z Oregonu. Odkąd młoda kwakierka Mary Dyer została osądzona i powieszona w Bostonie blisko dwa wieki wcześniej, w całej Unii nie odbył się już żaden podobny proces. Ciekawe, skąd ten osobliwy gagatek kaznodzieja wziął opowieść o zwłokach przywróconych do życia w głębi jaskini dzięki słojom wypełnionym zwojami hebrajskich manuskryptów?

Oto teraz cytuje on Księgę Psalmów z tą samą swobodną żarliwością:

Byłem obłąkany, stworzony z wody i z gliny, a twoje oczy mnie ujrzały!

Alexander Cruik usłyszał własny głos odbijający się echem u sklepienia. Od blisko godziny wygłaszał kazanie wśród niezmąconej ciszy, bez jakiegokolwiek bezpośredniego nawiązania do głównej sprawy. Znieruchomiały tłum słuchał go, gotów zasnąć w grocie Boga Stwórcy. Z jakich innych pobudek niż przerażenie grzesznicy kryją się w świątyni? Wycieńczony wystąpieniem, lecz czując wciąż, że nie wypełnił jeszcze swego zobowiązania, kaznodzieja przytoczył apologię apostoła Marka: A gdy wychodził z łodzi, oto wybiegł z grobów naprzeciw niego opętany przez ducha nieczystego człowiek, Który mieszkał w grobowcach, i nikt nie mógł go nawet łańcuchami związać, Gdyż często, związany pętami i łańcuchami, zrywał łańcuchy i kruszył pęta, i nikt nie mógł go poskromić. I całymi dniami i nocami przebywał w grobowcach i na górach, krzyczał i tłukł się kamieniami. I ujrzawszy Jezusa z daleka, przybiegł i złożył mu pokłon. I wołając wielkim głosem, rzekł: Co ja mam z tobą, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam cię na Boga, żebyś mię nie dręczył. Albowiem powiedział mu: Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka! I zapytał go: Jak ci na imię? Odpowiedział mu: Na imię mi Legion, gdyż jest nas wielu23.

Na widok tak licznych odczuć malujących się na twarzach publiki Alexander pospieszył zakończyć kazanie:

Skoro każdy błąd oddala nas coraz bardziej od Pana, czy prawdziwie sprawiedliwy człowiek mógłby stworzyć świat? A jeśli taki człowiek istnieje, kto inny mógłby nim być niż sam nasz Pan?

Podczas gdy zebrana ludność marzyła już tylko o powrocie do swoich lichych chat, chór niebiańsko zaintonował antyfonę:

I am free

I am free, my Lord

I am free

Im washed by the blood of the Lamb.





:


: 2017-03-18; !; : 201 |


:

:

,
==> ...

1792 - | 1554 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.088 .