.


:




:

































 

 

 

 


I Niedawne przykrości




Wygranie wyborów prezydenckich przez Abrahama Lincolna, który obiecywał zniesienie niewolnictwa, sprawy pozostającej w zawieszeniu od czasu kompromisu w Missouri w tysiąc osiemset dwudziestym, i odłączenie się Karoliny Południowej kilka tygodni później przyspieszyły narodowy rozłam. W Nowym Jorku i Rochester obserwowano w osłupieniu eskalację zdarzeń, które zakończyć się mogły tylko ogólnym powstaniem.

Podczas bitwy nad Bull Run, w lipcu sześćdziesiątego pierwszego, nikt jeszcze nie był zaprawiony w bojach trzy miesiące po stosunkowo niewinnym starciu w Fort Sumter ale była to już prawdziwa wojna. Przekonany o wyższości lojalistów, a tym bardziej o skuteczności przemysłu na usługach Unii, świeżo upieczony prezydent republikański, korzystając z usług dwóch młodych telegrafistów przekazujących jego rozkazy, namawiał stanowczo nienawykły do wielkich manewrów sztab generalny do podjęcia działań.

Wszystko zaczęło się od wielkiego rozczarowania. Oddziały Jankesów pod dowództwem generała Irvina McDowella po męczącej nocnej wędrówce zajęły pozycje na oczach elity politycznej i finansowej Waszyngtonu, która rozsiadła się na ogrodowych krzesłach, by asystować zapowiadanej porażce rebeliantów. Żołnierze paradnie pomaszerowali w stronę Bull Run. Ale już starcie w Blackburn, zainicjowane przez wyższego oficera Jamesa Longstreeta, kosztowało setkę zabitych i jeszcze większą liczbę rannych. Po kilku nierozstrzygniętych potyczkach na szable generałowie konfederacji Beauregard i Johnston, weterani wojny w Meksyku, wspierani przez brygadę pułkownika Thomasa J. Jacksona pod dowództwem generała Roberta E. Lee, bardzo szybko rozgromili oddziały przeciwników. Cała bitwa rozegrała się wokół jednego wzgórza i jednego kamiennego mostu, a trwała raptem kilka godzin. Po ataku paniki, tragicznym w skutkach, siły McDowella wycofały się aż pod stolicę, na drugi brzeg rzeki Potomac, zostawiając tłum jeńców. W Executive Mansion w Waszyngtonie, która niemal wpadła w ręce wroga już podczas pierwszej prawdziwej bitwy, zrozumiano, że konflikt dopiero się zaczyna i będzie wymagał znacznych nakładów sprzętu i ludzi. Prezydencki dekret zarządzający mobilizację pół miliona obywateli stał się przyczyną zamieszek w Nowym Jorku. Niespełna rok później ofiary liczono w dziesiątkach tysięcy po obu stronach linii frontu.

Misjonarz Alexander Cruik, który zgłosił się na ochotnika jako kaznodzieja, mimo banicji, na jaką skazana została jego kongregacja z powodu sprzyjania spirytyzmowi, każdego dnia doświadczał istnego piekła na polach bitwy i w polowych szpitalach, gdzie młodym ludziom jednemu po drugim amputowano kończyny roztrzaskane kulami muszkietów z rowkowanymi lufami, najnowszego wynalazku pewnego francuskiego rusznikarza. Podczas bitew, ryzykując, że ktoś obierze go sobie za cel, kaznodzieja włóczył się niczym łowca dusz po nasączonej krwią glebie, gdzie wyli konający. Podchodził to do południowca o rozprutym brzuchu, to do rozczłonkowanego unionisty. Oszołomiony okrucieństwem rzezi, był świadkiem niepowodzeń i porażek swoich w starciach z mniej liczną armią konfederatów, którzy zaciekle bronili swojego terytorium pod arystokratycznymi oficerami. Kiedy Lincoln wznowił ofensywę, ogłosiwszy wyzwolenie niewolników jeszcze przed zwycięstwem i pomnożywszy siły swojej armii dzięki masowemu poborowi czarnoskórych i wykorzystaniu do transportu żołnierzy kolei i dróg morskich, potworne sceny na polach bitewnych znów zaczęły się powtarzać. Uzbrojony jedynie w wiarę, wnosząc tylko swoje słowo lub milczenie, Alexander Cruik nie był w stanie zrozumieć celu tej masakry. W śniegu czy błocie podarte i poplamione mundury nie pozwalały już na rozpoznanie, kto do jakiego należy obozu. Dlaczego gdy umierało dwóch chłopców, należało asystować raczej temu, a nie tamtemu?

Podczas przemieszczania się z jednej pozycji na drugą, kiedy bataliony piechoty podążały w ślad za kawalerią i wozami artyleryjskimi, pozostawiając za sobą rannych, Alexander Cruik miał wrażenie, że widzi zmarłych w ciasnych szeregach, i nieustannie słyszał ich dzikie wrzaski. Wszyscy wzywali swoje matki. Dzieci zabijały się nawzajem, myśląc, że to tylko zabawa. W Chancellorsville po czterech dniach ostrzeliwania się i walk na bagnety armia Potomacu poniosła klęskę. Cruik był wówczas świadkiem, jak banda pokonanych Jankesów zlinczowała jednego ze swoich tylko dlatego, że był czarny, a więc winien wojny. Generał Robert Edward Lee, triumfując, zapędził się ze swoją kawalerią apokalipsy aż do Pensylwanii. Zdezorientowani żołnierze piechoty niewiele wychwytywali z naprzemiennych ataków i odwrotów, jeśli nie liczyć zachrypniętych dźwięków trąbki.

Na południe od Gettysburga Alexander Cruik był świadkiem przegrupowania oddziałów Unii pod wpływem impulsu generała Granta, uczestniczył też biernie w ofensywie oddziałów konfederackich, która nastąpiła po tym, jak linie obronne przeciwnika zostały zmiecione przez artylerię. Przyglądając się czujnym postaciom w niebieskich mundurach, nie mógł się powstrzymać przed rozważaniami na temat przeżycia lub śmierci tego czy innego rekruta, który na razie mrużył oczy, wpatrując się w tajemnicę ukrytą za horyzontem, drapał się delikatnie za uchem albo uśmiechał w myślach do ukochanego oblicza wszyscy oni tak samo stali na krawędzi przepaści.

Wkrótce żołnierzami zaczęły wstrząsać dreszcze, a z ich ust wyrywać się westchnienia na widok niezliczonych błysków tryskających z luf wroga, które bardzo szybko zalały Little Round Top. Zamiast sięgnąć po wsparcie artylerii, stojący na czele regimentu Maine pułkownik Chamberlain oraz jego odpowiednicy ze stanu Nowy Jork rzucili swoich żołnierzy do ataku na bagnety. Ukryty za czterdziestoośmio- i sześćdziesięcioczterofuntowymi moździerzami, doglądanymi z szorstką czułością, Alexander czuł się, jakby każdym ze swoich organów uczestniczył w hekatombie, jaka rozgrywała się daleko przed nim. Ogromny łoskot niesiony zachodnim wiatrem wirował między wzgórzami, okraszony gęstymi trzaskami muszkietów i karabinów; artyleria grzmiała sporadycznie, ze swego rodzaju flegmą. Noszowi i towarzysze broni już znosili pierwszych rannych do namiotów sanitarnych. Ze swojego punktu obserwacyjnego Alexander Cruik widział przez tumany kurzu nie tylko to potworne starcie na bagnety, ale też mnóstwo innych, w których jak okiem sięgnąć mieszali się jeźdźcy i piechurzy. Przywołany do rzeczywistości przez pielęgniarza z zakrwawionymi rękoma, wślizgnął się do namiotu szpitala polowego, w którym unosiła się dławiąca i skręcająca wnętrzności woń chloroformu. U wezgłowia śmiertelnie rannego czarnoskórego, który wzywał na pomoc Chrystusa, Cruik zaczął zaklinać nieznane moce, by przybyły mu z pomocą. Zdziwiony w gruncie rzeczy swą agonią mężczyzna zdążył mu jeszcze wyznać, że chce, by zapisano jego imię Ben Crosby na skrawku papieru i przypięto mu go do wojskowej bluzy. Widząc to, ranny z sąsiedniego polowego łóżka poprosił słabym głosem o tę samą przysługę, dodając jeszcze nazwę swojej rodzinnej wioski. Wda się gangrena wyjaśnił i wrzucą mnie do wspólnego grobu. Młoda dziewczyna w kitlu, która asystowała chirurgowi przy innym łóżku, odwróciła ku niemu zaniepokojoną, niestosownie piękną twarz. Cruik uśmiechnął się do niej z rozpaczą i czym prędzej wyszedł z namiotu.

Armaty i moździerze grzmiały teraz nieprzerwanie, zagłuszając trzask muszkietów, a tu i ówdzie widać było, bez widocznego związku z tymi strzałami, upadające grupy jeźdźców lub wzbijane w powietrze fontanny ziemi, porywające z sobą połamane pajace. Eksplozje wstrząsały wzniesieniami, a na idealnie błękitnym niebie wydzierała się ogłuszona jaskółka. Alexander Cruik przypomniał sobie o tajemnej mocy spojrzenia i mowy. Uniósł głowę w stronę ptaka i zawołał, z oczami wypełnionymi łzami:

Nie przepowiadaj! Nie można przepowiadać takich rzeczy!

Choć zdziesiątkowane bataliony unijne ustawiały się w szyku, podczas gdy rozproszony nieprzyjaciel wycofywał się chaotycznie, zostawiając za sobą nielicznych żołnierzy, którzy najwyraźniej oszołomieni wciąż jeszcze strzelali, niezdolni zapanować nad sobą. Pewien podoficer o płomiennych włosach i dziobatej twarzy wyskoczył tuż przed Cruikiem z wzniesionym bagnetem i przyjrzał mu się niepewnie. Reszta kompanii kroczyła za nim ze spuszczonymi, by nie liczyć utraconych towarzyszy, głowami.

Krokiem lunatyka, mimo nawoływań sierżanta, Alexander ruszył w stronę opustoszałego pola bitwy, na które nie dotarły jeszcze służby ratownicze. Kiedy znalazł się na otwartej przestrzeni, błagając Boga o miłosierdzie, jego wysoka czarna postać, pochylona nad stertami trupów, pewnemu południowcowi, rannemu w nogi i głowę, zdała się sępem. Ostatkiem sił żołnierz zdołał unieść swój muszkiet i oddać strzał. Chwilę później wyzionął ducha. Trafiony w okolicę serca Alexander Cruik upadł na kolana, rękoma oparł się na ziemi, a twarz zwrócił ku mordercy. Pomyślał, że ten zmarły jest do niego podobny jak rodzony brat. Łkając po raz pierwszy od wczesnego dzieciństwa, pocałował ową zakrwawioną twarz.

Sierżant obserwował scenę ukryty za armatą. Otrząsnąwszy się z osłupienia, przeskoczył przez faszynę i plątaninę martwych ciał i zgięty wpół skierował się ku rannemu.

To już niepotrzebne powiedział kaznodzieja.

Poznaję pana! zawołał William Pill. Pan jest kaznodzieją czerwonoskórych, przyjacielem sióstr Fox. Uniósł głowę rannego, by zwilżyć jego wargi alkoholem ze swojej manierki. Będzie dobrze powiedział. Zaniosę pana na tyły

Nie trzeba, zaniósłby pan tylko trupa zaprotestował kaznodzieja. Ja też pana pamiętam dodał, wspierając się na łokciu. Kochałem w życiu tylko jedną kobietę. Moglibyśmy razem dokonać wielkich rzeczy Proszę posłuchać, noszę na szyi amulet, bez wartości handlowej. Proszę mi obiecać, że spróbuje go pan przekazać Kate Fox. Dostałem to w dniu, w którym Czirokezi zabili mi na moich oczach matkę. Wyruszaliśmy tego dnia, jak wielu innych, na zachód. Indianie zobaczyli mnie w głębi wozu, ale nie zrobili mi nic złego. Zanim porzucili mnie na pastwę losu z koniem i zwłokami matki, zawiązali mi wokół szyi ten amulet, nie mam pojęcia dlaczego. Nigdy się z nim nie rozstałem.

William Pill mimo wszystko zawlókł ciało kaznodziei w bezpieczne miejsce. Następnie, przy świadku, spełniając ostatnie życzenie Alexandra Cruika, wsunął do kieszeni łańcuszek z amuletem.

Na polach i wzgórzach pokaleczonych pociskami, gdzie rozprute konie gniły na słońcu, zliczono dziesiątki tysięcy żołnierzy z obydwu obozów, którzy nie zdążyli zapisać nazwisk i adresów na skrawku papieru. Wobec podobnej rzezi gubernator Pensylwanii przyznał subwencję na organizację komitetu oczyszczenia pola walki, a także na budowę cmentarza. Tymczasem zwycięstwo pod Gettysburgiem odwróciło kartę na rzecz unionistów, a sierżant William Pill, próbujący szczęścia przy każdej nadarzającej się okazji, zyskał tam galony porucznika. W ciągu kilku kolejnych miesięcy front wił się niczym wąż złapany w siatkę, przesuwając się z jednego regionu lub stanu do drugiego. Żadne zwycięstwo nie przynosiło traktatu o zawieszeniu broni, obie strony mnożyły ofiary liczone w setkach tysięcy. Dopiero w kwietniu tysiąc osiemset sześćdziesiątego piątego roku prezydent Lincoln mógł wreszcie wkroczyć z triumfem do Richmond, stolicy konfederatów, którą zdobył właśnie generał Grant.

Bez palca lewej ręki, oderwanego przez pocisk, z klatką piersiową pociętą ostrzem bagnetu, ocalony w cudowny sposób z pożaru wywołanego przez słynnego generała, zwolennika strategii spalonej ziemi, William Pill bez żalu pozbył się munduru. Ani jedna godzina jego życia od czasu zaciągnięcia się do armii po pierwsze miesiące konfliktu nie minęła mu bez myśli o Pearl Gascoigne. Zwycięstwo Unii liczyło się dla niego mniej niż możliwość ponownego spotkania z dziewczyną. Widział, jak umierają w boju jego towarzysze, sam też zabijał, niesiony upartą myślą: musi jeszcze zobaczyć kobietę, którą kochał nad Boga i równie mocno jak Amerykę. Tymczasem Pearl go opuściła, zdradziła go dla chimery, wymysłu, najgorszej z niedorzeczności: postanowiła być kobietą wolną, pisać książki i się spełniać.

Wysiadłszy z pociągu, Pill odnalazł swojego konia u hodowcy z hrabstwa Monroe, któremu powierzył go trzy lata wcześniej. Zwierzę postarzało się, ale zrywało się do biegu jeszcze całkiem dobrze, tak więc zdemobilizowany porucznik galopem ruszył do Rochester, zdecydowany zapomnieć o niedawnych przeżyciach, nucąc melodię, jaką przed bojem śpiewali ochryple czarni rekruci:

Oh, Babylons falling, falling, falling

Babylons falling to rise no more

Oh, Babylons falling, falling, falling

Babylons falling to rise no more41.

II Dobry duch Livermore

Pierwszy siwy włos się wyrywa, a potem długo nic się nie dzieje dopiero z wiekiem pojawi się drugi.

Kate narzuciła płaszcz ze złocistego lisa i przeszła przez lśniący od rosy park ukwieconą alejką, która przecinała drogę. Idąc od pawilonu myśliwskiego zmienionego w małe biuro aż do posiadłości Livermore, nie zwróciła nawet uwagi na zapach róż i lilii, z których tak dumny był tutejszy wyrobnik, niemal czarny Jamajczyk z akcentem cockney. Charles Livermore korzystał z jego usług ze względu na zmarłą żonę. Czy istniał jakikolwiek przedmiot lub zwyczaj, którego by nie zachował ze względu na pamięć Estelle? Zamknął się w swoich wspomnieniach, a żałoba stała się dla niego wyostrzoną formą uwagi poświęconej nieboszczce. W niczym to jednak nie szkodziło jego karierze bankiera na Wall Street interesy traktował jako sposób zabicia czasu, szansę zapomnienia, której sen już mu nie zapewniał.

Kate przyjęła propozycję wdowca w samym środku wojny, rok po śmierci Estelle. Lata nauki, jaką umożliwił jej Horace Greeley, mogłyby się jeszcze długo ciągnąć. Im więcej człowiek się uczy, tym cięższa wydaje mu się taca niewiedzy. Angaż u Livermorea wydał jej się doskonałą okazją, by uwolnić się od osobliwej alienacji. Nie musiała też dzięki temu iść śladem nieszczęsnej Margaret, która wydziedziczona przez rodzinę zmarłego męża, wróciła do podróżowania z miasta do miasta, na każde zawołanie impresaria pozbawionego wszelkich skrupułów. Mogła też urządzić się inaczej niż Leah Underhill, która praktykowała spirytyzm jako dodatkową formę zarobku i chwały.

W uroczym zakątku wyspy Manhattan, w pobliżu którego trwały prace nad założeniem ogromnego parku z rezerwatem dzikich zwierząt, Kate zapominała o gorączce Nowego Jorku, gdzie raz po raz wybuchały miniatury wszystkich wojen świata. Jej pracodawca oraz trust ludzi interesu, którym przewodniczył pan Greeley, żywo sprzeciwiali się kaprysowi Fernanda Wooda, mera miasta, który pod pretekstem współpracy ekonomicznej ze stanami Południa zalecał Nowemu Jorkowi secesję.

Będąca niezbyt na bieżąco z zamieszaniem w świecie polityki i finansów Kate przetrwała wojnę na swojej zielonej wysepce, zajęta tym, czego od niej oczekiwano. Każdego poranka mimo chłodu udawała się do posiadłości, podziwiając po drodze blade barwy krzewów różanych z Portland, krwistoczerwone rembrandty i karłowate róże o bliźniaczych kwiatach, noszące zabawną nazwę Pompon Perpetual. Jesienne róże były z całą pewnością najbardziej imponujące. Pan Livermore zostawiał jej o tej porze wolną rękę wyjeżdżał bowiem w tygodniu na Wall Street ale Kate i tak maszerowała codziennie do obszernej, dwupiętrowej budowli w stylu kolonialnym, żeby w kuchni, w towarzystwie kucharki, starej Karaibki, i czasami jamajskiego ogrodnika zjeść śniadanie składające się z herbaty i ciastka. Pozostała służba niemiecka pokojówka, kalabryjski woźnica oraz pani McCords, służąca z wieloma obowiązkami trzymała się od niej z daleka; jedna ze względu na przesądy, pozostali z nieufności lub zazdrości. Najstarsza stażem, kucharka, opowiadała, co wiedziała, jak chciała instynktownie i dosadnie, nie bawiąc się w analizy i niuanse, reagując niechęcią na jakiekolwiek pytania. Kate chętnie jej słuchała, obserwując liście herbaty na dnie swojej filiżanki lub płomyki ognia liżące paszczę wielkiego żeliwnego pieca z dwoma paleniskami. Z tych chaotycznych wypowiedzi i monologów dowiedziała się znacznie więcej niż z łzawych zwierzeń wdowca.

Estelle była młodą dziewczyną z rodziny południowych arystokratów, córką plantatora z Tennessee o zdecydowanych poglądach, który miał blisko tysiąc niewolników. Dziewczyna uciekła z domu po tym, jak zmuszono ją do asystowania przy publicznym wieszaniu uciekiniera, któremu uznała za stosowne wcześniej pomóc. Przeklinając wszelką przynależność, Estelle dotarła koleją do Nowego Jorku, gdzie przygarnęła ją pani McCords, zdeklasowana krewna. Za jej to wstawiennictwem, kobiety wykształconej, pełniącej funkcję sekretarki finansisty, Estelle została mu przedstawiona. I obudziła w nim uczucie tak silne, że zreformował dla niej swe dawne poglądy i przeznaczył pokaźne sumy na walkę z niewolnictwem. Miało to miejsce kilka miesięcy przed wyborem Jeffersona Finisa Davisa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Bitwa pod Fort Sumter nie miała jeszcze miejsca, ale wciąż nie słabło oburzenie, jakie wywołało powieszenie Johna Browna, radykalnego abolicjonisty i bohatera, który poprowadził swój prywatny oddział składający się z dziesięciu ludzi na federalny arsenał Harpers Ferry w Wirginii.

W kontekście rozluźnienia związków klanowych i rodzinnych małżeństwo Estelle i finansisty wpisało się idealnie w trwający przewrót społeczny. Ale ani młoda żona przekraczająca zakazy, ani Charles Livermore nie przeżyli tych godzin na ziemi inaczej niż Adam i Ewa. Choć był od niej starszy o dwadzieścia lat, Estelle pozwoliła mu się kochać z rosnącym wciąż oczarowaniem. Nikt na świecie nie zdołałby okazać jej tyle czułości, serdeczności i zmysłowej uwagi. W obliczu tego słońca skarby, jakimi szafowali inni pretendenci zwabieni jej urodą, wydawały jej się blade jak księżyc. Livermore kochał Estelle miłością idealną, nieporównywalną z niczym. Wszystko, co nie było nią, nie miało dla niego znaczenia, łącznie z jego własnym życiem. Namiętność przybrała u niego formę nieomal ludożerstwa zasypywał ją pocałunkami, musiał bez mała powstrzymywać się przed pochłonięciem małżonki. Choć człowiek interesu, zdawał się wciąż przy niej obecny; by lepiej ją wielbić, z chęcią oddałby swoją fortunę w zamian za dar wszechobecności. Mieszkańców posiadłości niepokoiła ta jego przemiana. A także to, że wesoła, ale rozmarzona Estelle wyraźnie traciła siły. Im bardziej poddawała się zachłannej miłości męża, tym mniejszy opór stawiała sezonowym infekcjom i innym chorobom. Pewnego zimowego dnia położyła się do łóżka. Lekarze zdiagnozowali u niej galopujące suchoty. Umarła bez żalu, wezwawszy do siebie cały personel posiadłości, by uroczyście oświadczyć, że żadna ludzka istota nie była tak kochana jak ona.

Livermore kazał zbudować specjalne igloo na wzniesieniu w parku i czuwał przy zmarłej dzień i noc, otulony w gronostajowy płaszcz, dopóki nie nadeszła odwilż. W tym samym miejscu zarządził wykopać grób, a na nim postawić kaplicę z białego marmuru. Po bokach ołtarza miały stanąć figury alabastrowego anioła i Jana Kalwina. Kalwin, w stroju typowym dla renesansu, miał rysy Livermorea, a przynajmniej jego profil zwrócony ku drugiej figurze. Kate, którą Jamajczyk zaprowadził w to miejsce już w drugim dniu jej pobytu w posiadłości, przyswoiła sobie twarz Estelle, patrząc na anioła. Obraz piękna utrwalony w kamieniu wprawił ją w milczące zakłopotanie. Nic już nie docierało do niej z zewnętrznego świata. Nikomu nie przyszło do głowy, by ją poinformować o zabójstwie prezydenta Lincolna, a tym bardziej o zbrodniach organizacji byłych oficerów z Południa na terenie rodzinnego miasta Estelle. Kate odbierała nastrój miejsca z chorobliwą ostrością; nie umykał jej absolutnie żaden stan umysłu jej rozmówców. Potrafiła przeżywać męki świętego Sebastiana przy rozpłatanym piorunem drzewie lub cierpieć jak święty Stefan na widok żaby ukamienowanej przez urwisa. Kate broniła się przed tą wrażliwością w osamotnieniu; zwracała się ku miejscom pozbawionym wszelkich wpływów i ku osobom manifestującym jej zdrową obojętność, takim jak kucharka czy ogrodnik. Ten ostatni był milczący, lecz nie głuchy. Zwracał dużą uwagę na jej pragnienia i być może myśli, starał się, by nie czuła się obco w tym miejscu poświęconym kultowi zmarłej.

Ze swej strony Charles Livermore rozdwoił się na poziomie mentalnym. Finansista z Wall Street, którego operacje ekonomiczne w żaden sposób nie ucierpiały, popadał w głęboką melancholię tuż po powrocie do domu i gotów był spróbować wszelkich czarów, byle tylko otrzeć się o złudzenie życia wiecznego. Zagubionemu w kabałach wdowcowi spotkanie Kate Fox rok po śmieci Estelle wydało się dobrym znakiem. Ta młoda kobieta spojrzała na niego zza kurtyny zaświatów. Wcześniej na próżno obiegał media w Nowym Jorku, Bostonie i Rochester: wszystkie zdradzał prozaizm, a nawet wulgarność duszy, niespójne z jego wymaganiami. Łatwo rozpoznawalni szarlatani chełpili się swymi mediumicznymi i magnetycznymi zdolnościami. Szybko się zorientował, że prawdziwe media są tylko biernymi pośrednikami, zwykłymi pasami transmisyjnymi; byli wśród nich pomywacze zwłok i nieokrzesani pasterze im pewnie łatwiej przychodziło unicestwianie w sobie świadomości i woli. On jednak nie potrafił nawiązać kontaktu z zaświatami za pośrednictwem osoby niezrównoważonej, urwisa czy przygłupa w ekstazie. Kate natychmiast ujęła go sposobem bycia, dziecięcą prostotą i wdziękiem; bardzo przypominała mu Estelle. Livermore był świadom swojego stanu, lecz melancholia stanowiła dla niego schronienie; nie dbał o to, że w zakładach dla umysłowo chorych więcej było dziś spirytystów niż syfilityków.

Przez całe lata dwa lub trzy razy w tygodniu w pokoju, w którym Estelle wyzionęła ducha, odbywały się seanse przy zamkniętych drzwiach i oknach. Pogrążona w transie Kate siedziała przy stoliku przed swoim pracodawcą, dysponując pełną swobodą wyboru zwyczajowych procedur, pisanie ręką czy za pośrednictwem mówiącej tabliczki. Podczas czterdziestego trzeciego seansu Livermore dostrzegł aureolę między łóżkiem z baldachimem a lustrem na szafie, w którym odbijał się nieruchomy płomień pojedynczej świecy. Kiedy dały się słyszeć pierwsze postukiwania, przestał wątpić w powodzenie doświadczenia, lecz żeby mieć całkowitą pewność, podjął wobec Kate Fox dodatkowe środki ostrożności i kontroli: związał jej nadgarstki i sam przytrzymywał nagie stopy dłońmi. Jako że stukanie nie ucichło, Charles Livermore oszalał niemal z radości i postanowił do swojej pewności dołączyć jeszcze dowody. Zapraszał wiarygodnych świadków, znakomitości takie jak profesor Mapes z Akademii Narodowej czy prawoznawca Edmonds, którzy stanęli w końcu, podobnie jak swego czasu zmarły już Robert Hare z uniwersytetu w Pensylwanii, pod sztandarem sióstr Fox, choć w jeszcze nie tak odległej przeszłości działali w trybunale inkwizycyjnym prześladującym nową herezję. Profesor Mapes potrafił zdemaskować wszelkie sztuczki iluzjonistów i innych fałszerzy. Kate Fox była jednym z niezwykle rzadkich mediów wywołujących efekty fizyczne, której nigdy nie udało się przyłapać na oszustwie. Energia ujawniająca się w jej obecności nie mogła nim być, chyba że całe domostwo stanowiło chytrze urządzoną scenerię jej przedstawienia. Przekonany i ufny po tylu próbach i weryfikacjach każda dłoń osobno w szklanym akwarium, oddzielające je blaszki cynkowe, dźwignie na wadze z ruchomą wskazówką mierzące działające siły Livermore poprosił Kate, by wstawiła się za nim u ducha Benjamina Franklina, którego czcił od najmłodszych lat. Gdyby jeden z założycieli Stanów Zjednoczonych zgodził się pojawić w towarzystwie Estelle, byłoby to dla niego najwyższym potwierdzeniem, bardziej wiarygodnym niż wszelkie możliwe dowody materialne. Estelle nieustannie pisała lewą ręką Kate, trzymającą grafitowy ołówek, a jej styl i charakter pisma tak doskonale opisywały szczegóły jej dawnego życia, że Livermore poczuł się wkrótce niemal w pełni pocieszony. Fakt, że tymczasowo zakochał się w Kate, za której pośrednictwem objawiała mu się Estelle, w niczym nie umniejszył jego namiętności do marmurowego anioła. Materializacje następowały po sobie coraz częściej, a słabowita Kate, przepełniona nieustannie monstrualną energią, rozpadała się powoli niczym słomiana kukła.

Podczas trzysta osiemdziesiątej ósmej sesji Estelle oznajmiła, że ta jest ostatnia, że nadeszła dla niej godzina wyzwolenia. Na koniec seansu Kate musiała stracić przytomność, obudziła się bowiem w koszuli nocnej, w swoim pokoju w pawilonie, o świcie nowego dnia. Spostrzegła, że rozebrano ją wcześniej do naga.

Charles Livermore, który znów był już tym samym, szanującym się mężczyzną, pozostawił jej wybór między życiem pełnym rozrywek i nauki u jego boku a wolnością. Wiedząc, że jego zdrowie fizyczne i psychiczne trzyma się na cienkiej nitce, Kate pożegnała go z żalem, po czym udała się po raz ostatni do anielskiej kaplicy. W geście podziękowania, chcąc wesprzeć rozwój spirytyzmu, finansista z Wall Street opłacił jej pobyt w Anglii oraz środki na kontynuowanie przez jakiś czas przez nią badań. W długim, przepełnionym pochwałami liście polecił Kate Fox swojemu korespondentowi, Benjaminowi Colemanowi, masonowi i gorliwemu zwolennikowi spirytyzmu opisanego przez wielce drobiazgowego Allana Kardeca, autora Księgi duchów.

Siedząc w swoim gabinecie, którego okna wychodziły na park, bankier przeczytał raz jeszcze swój list, z owym dystansem, jaki zawsze odczuwa się w obliczu przelanego na papier długo skrywanego sekretu.

Panna Fox jest bez wątpienia najcudowniejszym żyjącym medium. Nie sposób wyrazić, jak wiele mi ofiarowała w ciągu tych godnych pożałowania lat żałoby i jak dalece czuję się jej dłużnikiem. Powierzam więc ją tobie, mój wierny towarzyszu. Zależy mi przede wszystkim na tym, by otoczono ją opieką tak długo, jak pozostanie z dala od swojej rodziny. W wieku lat trzydziestu pięciu Kate posiada serce i spontaniczność dziecka; odczuwa tak głęboko nastroje właściwe każdej istocie, iż zdarza jej się być przesadnie nerwową lub kapryśną. Wierzę, że szybko przekonasz się o jej naturalnym geniuszu i oswoisz ją. To od twojego szacunku i zaufania zależeć będzie jej niezwykła wrażliwość na inne wymiary.

W chwili, gdy miał już zakleić kopertę, Livermore dostrzegł na dole, przy wyjściu z kaplicy, sylwetkę Kate zmierzającą w stronę wysokich drzew parku i poczuł nie próbując tego nawet zrozumieć żywe ukłucie w sercu.





:


: 2017-03-18; !; : 200 |


:

:

.
==> ...

1697 - | 1518 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.042 .