.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 3




- Kto to jest? - zapytała pani Hooch, opadając na krzesło. - Czyja uczennica?

- Ginny Weasley - odpowiedziała profesor McGonagall.

Harry poczuł, że Ron osuwa się cicho na podłogę.

- Będziemy musieli jutro wysłać wszystkich uczniów do domu - oświadczyła profesor McGonagall. - To koniec Hogwartu. Dumbledore zawsze mówił...

Drzwi do pokoju nauczycielskiego otworzyły się z hukiem. Przez chwilę Harry był pewien, że to Dumbledore. Ale nie, wszedł Lockhart, jak zwykle bardzo z siebie zadowolony.

- Tak mi przykro... Co mnie ominęło?

Zdawał się nie dostrzegać, że reszta nauczycieli patrzy na niego z wyraźną niechęcią. Snape zrobił kilka kroków w jego stronę.

- Oto nasz człowiek - powiedział. - Właściwy człowiek. Potwór porwał dziewczynkę. Zawlókł ją do samej Komnaty Tajemnic. Nadeszła chwila, abyś zaczął działać, Lockhart.

Lockhart zbladł.

- Tak, Gilderoy - zaszczebiotała profesor Sprout. - Czy to nie ty mówiłeś wczoraj wieczorem, że doskonale wiesz, gdzie jest wejście do Komnaty Tajemnic?

- Ja... tego... ja... - wybąkał Lockhart.

- Tak, czy nie mówiłeś mi, że dobrze wiesz, co jest w tej Komnacie? - pisnął profesor Flitwick.

- J-ja? Naprawdę... nie pamiętam...

- Ale ja bardzo dobrze pamiętam, jak mówiłeś, że żałujesz, że nie rozwaliłeś tego potwora, zanim aresztowano Hagrida - powiedział Snape. - Nie mówiłeś, że wszystko spartaczono i że od samego początku powinni ci dać wolną rękę w rozprawieniu się z potworem?

Lockhart wytrzeszczył oczy na kamienne twarze swoich kolegów.

- Ja... ja naprawdę nigdy... Musiałem zostać źle zrozumiany...

- A więc teraz masz wolną rękę, Gilderoy - oświadczyła profesor McGonagall. - Dziś wieczorem nadarza się świetna okazja, aby to uczynić. Zadbamy, aby nikt nie wchodził ci w drogę. Będziesz mógł robić z potworem, co ci się spodoba. Masz pełną swobodę działania.

Lockhart rozejrzał się rozpaczliwie, ale nikt nie kwapił się, by mu pomóc. Nie był już owym przystojnym, pewnym siebie mężczyzną z wiecznym szerokim uśmiechem na twarzy. Wargi mu drżały, szczęka opadła, ramiona obwisły.

- N-n-no dobrze - wyjąkał. - B-b-będę w swoim gabinecie, muszę się przygotować... I wyszedł.

- Świetnie - powiedziała profesor McGonagall, której nozdrza drgały groźnie. - Przynajmniej zszedł nam z oczu. I sprzed naszych butów. Opiekunowie domów pójdą poinformować uczniów, co się stało. Powiedzcie im, że jutro rano wsiądą do ekspresu Hogwart-Londyn. Reszta niech zadba o to, żeby żaden uczeń czy uczennica nie wystawili nosa spoza swojego dormitorium.

Nauczyciele powstali i jeden po drugim opuścili pokój.

 

Był to chyba najgorszy dzień w życiu Harryego. On, Ron, Fred i George siedzieli razem w kącie pokoju wspólnego Gryffindoru, niezdolni do rozmowy. Percyego z nimi nie było. Poszedł wysłać sowę do państwa Weasleyów, a potem zamknął się w swoim dormitorium.

Żadne popołudnie nie ciągnęło się tak długo jak to i jeszcze nigdy wieża Gryffindoru nie była tak zatłoczona, a jednak cicha. Fred i George poszli spać o zachodzie słońca, nie mogąc dłużej tak siedzieć.

- Ona się czegoś dowiedziała - powiedział Ron, odzywając się po raz pierwszy od czasu, gdy ukryli się między płaszczami w pokoju nauczycielskim. - Dlatego ją porwano. I nie były to żadne głupoty o Percym. Wykryła coś, co wiąże się z Komnatą Tajemnic. To dlatego została... - potarł szybko oczy. - Przecież ona jest czystej krwi. Nie było innego powodu.

Harry patrzył przez okno na krwawoczerwone słońce, zachodzące za linię horyzontu. Jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie. Gdyby tylko było coś, co można by zrobić. Nic.

- Harry - powiedział Ron - czy myślisz, że w ogóle są jakieś szansę, że ona nie... no wiesz...

Harry nie wiedział, co powiedzieć. Trudno mu było założyć, że Ginny nadal żyje.

- Wiesz co? - powiedział Ron. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać z Lockhartem. Powiemy mu, co wiemy. Zamierza spróbować dostać się do tej Komnaty. Możemy mu powiedzieć o bazyliszku i o tym, gdzie, według nas, trzeba jej szukać.

Harry nie był w stanie wymyślić nic innego, a sam bardzo chciał coś zrobić, więc się zgodził. Reszta Gryfonów wokół nich była w tak żałosnym stanie i tak współczuła Weasleyom, że nikt nie próbował ich zatrzymywać, kiedy wstali, przeszli przez pokój i opuścili go przez dziurę w portrecie.

Kiedy szli do gabinetu Lockharta, zapadała już ciemność. Zatrzymali się pod drzwiami, zza których dochodziły dziwne odgłosy: jakieś szurania, dudnienia, trzaski i pospieszne kroki.

Harry zapukał i nagle wszystko ucichło. Po chwili drzwi się uchyliły i zobaczyli jedno oko Lockharta łypiące na nich przez bardzo wąską szparę.

- Och... pan Potter... pan Weasley... - wybąkał, uchylając drzwi nieco szerzej. - Jestem akurat trochę zajęty. Gdybyście mogli się streszczać...

- Panie profesorze, mamy dla pana pewne informacje - powiedział Harry. - Sądzimy, że mogą panu pomóc.

- Ee... no... to nie jest aż tak... - Przynajmniej na tej stronie twarzy Lockharta, którą widzieli przez szparę, było widać ogromne zmieszanie. - To znaczy... no... dobrze.

Otworzył drzwi i weszli do środka.

Jego gabinet został prawie całkowicie ogołocony. Na podłodze stały dwa wielkie kufry. Do jednego wrzucono w nieładzie ciemnozielone, jasnoróżowe, śliwkowe i granatowe szaty, w drugim znajdowały się byle jak ułożone książki. Fotografie, które zwykle wisiały na ścianach, teraz leżały w pudełkach na biurku.

- Wybiera się pan gdzieś? - zapytał Harry.

- Eee... no... tak - odpowiedział Lockhart, zdzierając z drzwi plakat ze swoim zdjęciem naturalnej wielkości i zwijając go w rulon. - Pilne wezwanie... nie mogę odmówić... muszę jechać...

- A co z moją siostrą? - zapytał ostro Ron.

- No... jeśli chodzi o to... niesłychanie mi przykro...

- odpowiedział Lockhart, unikając ich spojrzeń i wysuwając szufladę, której zawartość zaczął przekładać do torby.

- Chyba nikomu nie jest tak żal, jak mnie...

- Jest pan nauczycielem obrony przed czarną magią!

- zawołał Harry. - Nie może pan teraz odejść! Tutaj się dzieją straszne rzeczy!

- No cóż, muszę powiedzieć... kiedy przyjmowałem to stanowisko... - mruknął Lockhart, układając stertę skarpetek na swoich barwnych szatach - zakres obowiązków nie wskazywał... nie mogłem się spodziewać, że...

- Czy to znaczy, że pan po prostu daje nogę? - zapytał z niedowierzaniem Harry. - Po tym wszystkim, co pan opisywał w swoich książkach?

- Książki można źle zrozumieć - powiedział łagodnie Lockhart.

- Przecież to pan je napisał! - krzyknął Harry.

- Mój drogi chłopcze - rzekł Lockhart, prostując się i marszcząc czoło. - Skorzystaj ze swojego zdrowego rozsądku. Moje książki nie sprzedawałyby się tak dobrze, gdyby ludzie nie sądzili, że to właśnie ja dokonałem tego wszystkiego. Nikt nie zechce czytać o jakimś szpetnym armeńskim czarowniku, nawet jeśli uwolni wioskę od wilkołaków. Wyglądałby okropnie na okładce. Bez smaku, stylu, źle ubrany i w ogóle. A czarownica, która przepędziła zjawę z Bandon, miała zajęczą wargę. Chodzi mi o to, że...

- To znaczy, że pan przypisuje sobie czyny, których dokonali inni? - zapytał Harry z niedowierzaniem.

- Harry, Harry - powiedział Lockhart, kręcąc niecierpliwie głową - to nie jest takie proste, jak ci się wydaje. Włożyłem w to mnóstwo pracy. Musiałem tych ludzi odnaleźć. Zapytać ich, jak im się udało tego dokonać. Rzucić na nich Zaklęcie Zapomnienia, żeby nie pamiętali, że coś takiego zrobili. Z czego jak z czego, ale z moich zaklęć pamięci jestem naprawdę dumny. Ciężko na to wszystko zapracowałem, Harry. Tu nie chodzi o jakieś tam rozdawanie autografów czy robienie sobie zdjęć. Jeśli chcesz być sławny, musisz być przygotowany na długą, ciężką orkę.

Zatrzasnął wieka kufrów i zamknął je na klucz.

- Rozejrzyjmy się - powiedział. - Chyba już wszystko. Tak. Pozostało tylko jedno.

Wyciągnął różdżkę i odwrócił się do nich.

- Okropnie mi przykro, chłopcy, ale muszę na was rzucić moje Zaklęcie Zapomnienia. Nie mogę pozwolić, żebyście łazili po zamku i zdradzali wszystkim moje sekrety. Nie sprzedałbym kolejnej książki...

Harry zdążył wyciągnąć swoją różdżkę. Lockhart już podnosił swoją, kiedy Harry ryknął:

- Expelliarmus!

Lockharta odrzuciło do tyłu; upadł, przewracając się o swoje kufry. Jego różdżka wyleciała w powietrze; Ron złapał ją i wyrzucił przez otwarte okno.

- Nie trzeba było pozwolić, żeby Snape nauczył nas tego zaklęcia - powiedział Harry ze złością, odsuwając kopniakiem kufer. Lockhart patrzył na niego z podłogi, znowu żałosny i jakby sflaczały. Harry wciąż celował w niego różdżką.

- Czego ode mnie chcecie? - jęknął Lockhart. - Nie wiem, gdzie jest ta Komnata. Nic wam nie pomogę.

- Ma pan szczęście - rzekł Harry, zmuszając go końcem różdżki do powstania. - Tak się składa, że my wiemy, gdzie ona jest. I co jest w środku. Idziemy.

Wyprowadzili Lockharta z gabinetu i zeszli po najbliższych schodach, a potem, idąc ciemnym korytarzem z magicznymi napisami, doszli do drzwi łazienki Jęczącej Marty.

Kazali Lockhartowi wejść pierwszemu. Wszedł, dygocąc na całym ciele, co Harryemu sprawiło dziwną satysfakcję.

Jęcząca Marta siedziała na rezerwuarze w ostatniej kabinie.

- Ach, to ty - powiedziała, kiedy zobaczyła Harryego. - Czego chcesz tym razem?

- Zapytać cię, jak umarłaś - odpowiedział Harry.

Marta nagle całkowicie się zmieniła. Sprawiała wrażenie zachwyconej tym pytaniem, które najwyraźniej połechtało jej próżność.

- Oooooch, to było straszne - powiedziała z rozkoszą. - To stało się właśnie tutaj. Umarłam w tej oto kabinie. Pamiętam to dobrze. Schowałam się tutaj, bo Oliwią Hornby dokuczała mi z powodu moich okularów. Drzwi były zamknięte, ja ryczałam i nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi. Wchodzi i mówi coś dziwnego. Chyba w jakimś obcym języku. W każdym razie, wydawało mi się, że to mówi chłopiec. Więc otworzyłam drzwi, żeby mu powiedzieć, że to toaleta dla dziewczyn, i wtedy... - Marta zrobiła ważną minę, twarz jej zajaśniała - wtedy umarłam.

- Jak? - zapytał Harry.

- Nie mam pojęcia - odpowiedziała Marta przyciszonym głosem. - Pamiętam tylko, że zobaczyłam parę wielkich żółtych oczu. Poczułam, jakby mi zdrętwiało całe ciało, a potem... potem już szybowałam w powietrzu, odlatywałam... - Spojrzała na Harry ego rozmarzonym wzrokiem. - A potem wróciłam. Postanowiłam nastraszyć Oliwię Hornby. Och, bardzo żałowała, że wyśmiewała się z moich okularów.

- Gdzie dokładnie zobaczyłaś te oczy? - zapytał Harry.

- Gdzieś tu - odpowiedziała Marta, machając ręką w stronę umywalki.

Harry i Ron podbiegli do umywalki. Lockhart stał nieruchomo, z twarzą zastygłą w przerażeniu.

Umywalka wyglądała zupełnie zwyczajnie. Zbadali ją dokładnie, cal po calu, wewnątrz i na zewnątrz, łącznie z rurami pod spodem. I nagle Harry to zobaczył: na boku jednego z mosiężnych kranów wydrapany był maleńki wąż.

- Ten kran nigdy nie działał - powiedziała beztrosko Marta, kiedy próbował go odkręcić.

- Harry - szepnął Ron - powiedz coś. W języku wężów.

- Ale... - Harry zaczął myśleć gorączkowo.

Do tej pory udawało mu się mówić tym językiem tylko wtedy, gdy miał do czynienia z prawdziwym wężem. Wpatrywał się w maleńki rysunek, starając się wyobrazić sobie, że to żywy wąż.

- Otwórz się - powiedział.

Spojrzał na Rona, który potrząsnął głową i powiedział:

- Po angielsku.

Harry znowu popatrzył na węża, całą siłą woli zmuszając się do uwierzenia, że to żywy wąż. Kiedy poruszył głową, blask świecy wywołał wrażenie, jakby wąż drgnął.

- Otwórz się - powtórzył.

Tym razem nie usłyszał własnych słów, ale dziwny syk, a kran natychmiast rozjarzył się białym blaskiem i zaczął się obracać. W następnej sekundzie poruszyła się cała umywalka. I nagle znikła, ukazując wylot olbrzymiej rury, tak szerokiej, że mógłby się do niej wśliznąć człowiek.

Harry usłyszał zduszony okrzyk Rona. Podniósł głowę i spojrzał na niego. Już wiedział, co teraz zrobi.

- Schodzę tam - powiedział.

Nie mógł tego nie zrobić, teraz, kiedy wreszcie znalazł wejście do Komnaty Tajemnic, nawet gdyby nie było choć najmniejszej, najbardziej nieprawdopodobnej szansy, że Ginny może jeszcze żyć.

- Ja też - powiedział Ron. Zapanowało krótkie milczenie.

- No... chyba już mnie nie potrzebujecie - rzeki Lockhart, a na jego pobladłej twarzy pojawił się cień jego dawnego uśmiechu. - Więc ja po prostu...

Położył rękę na klamce, ale i Ron, i Harry wycelowali w niego różdżki.

- Wejdziesz tam pierwszy - warknął Ron. Lockhart, biały jak kreda, pozbawiony swojej różdżki, zbliżył się do otworu.

- Chłopcy... - wybąkał słabym głosem - chłopcy, co nam to da?

Harry dźgnął go w plecy końcem różdżki. Lockhart włożył nogi do rury.

- Naprawdę nie sądzę... - zaczął, ale Ron popchnął go i Lockhart zniknął im z oczu. Harry szybko wskoczył za nim.

Poczuł się tak, jakby ze straszliwą szybkością pomknął nie kończącą się, śliską, krętą i ciemną zjeżdżalnią w parku wodnym. Raz po raz migały po bokach wyloty innych rur, ale już nie tak szerokich jak ta, którą spadał coraz niżej i niżej, głębiej niż lochy pod zamkiem. Za sobą słyszał Rona, obijającego się na zakrętach.

A potem, kiedy już zaczął się niepokoić, co będzie, jeżeli w końcu wypadnie, rura zmieniła kierunek na prawie poziomy i wyleciał z niej z mokrym plaśnięciem na dno ciemnego tunelu, dość wysokiego, by w nim stanąć. Tuż obok Lockhart dźwigał się na nogi, cały okryty szlamem i blady jak duch. Harry odsunął się, bo usłyszał wylatującego z rury Rona.

- Musimy być chyba parę mil pod szkołą - powiedział Harry, a jego głos odbił się głuchym echem po tunelu.

- Może pod jeziorem - dodał Ron, przyglądając się ciemnym, obślizgłym ścianom.

Wszyscy trzej wpatrzyli się w ciemność przed nimi.

- Lumos! - mruknął Harry do swojej różdżki, a ta natychmiast zapłonęła bladym światłem. - Idziemy - rzekł do Rona i Lockharta.

Ruszyli przed siebie, chlupocąc nogami po mokrej posadzce.

Tunel był tak ciemny, że niewiele widzieli przed sobą. Ich cienie na wilgotnych ścianach poruszały się jak mroczne widma.

- Pamiętajcie - powiedział cicho Harry - kiedy tylko usłyszycie lub zobaczycie jakiś ruch, natychmiast zamknijcie oczy...

Ale w tunelu było cicho jak w grobie, a pierwszym nieoczekiwanym odgłosem, jaki usłyszeli, było donośne chrupnięcie, kiedy Ron nadepnął na coś, co okazało się czaszką szczura. Harry opuścił różdżkę, żeby przyjrzeć się posadzce i zobaczył, że jest zasłana kośćmi małych zwierząt. Starając się nie myśleć o tym, jak będzie wyglądać Ginny, kiedy ją odnajdą, prowadził ich ciemnym tunelem, który zakręcał teraz łagodnie.

- Harry, tam coś jest... - rozległ się ochrypły głos Rona, a potem poczuł jego uścisk na ramieniu.

Zamarli, wbijając oczy w ciemność. Harry dostrzegł zarys czegoś wielkiego i poskręcanego, co leżało przed nimi w tunelu. Nie poruszało się.

- Może śpi - wydyszał, odwracając się, żeby spojrzeć na Rona i Lockharta.

Lockhart przyciskał dłonie do oczu. Harry znowu odwrócił głowę w kierunku tego czegoś, a serce biło mu tak szybko, że aż bolało.

Powoli, mrużąc oczy tak, że ledwo widział przez wąskie szparki powiek, ruszył naprzód, wyciągając przed sobą różdżkę.

Jej światło ześliznęło się po olbrzymiej, jadowicie zielonej skórze węża, spoczywającej w splotach na podłodze tunelu. Potwór, który ją zrzucił, musiał mieć przynajmniej dwadzieścia stóp.

- O rany... - szepnął Ron.

Nagle coś się za nimi poruszyło. Gilderoyowi Lockhartowi kolana odmówiły posłuszeństwa.

- Wstawaj - powiedział ostro Ron, celując w niego różdżką.

Lockhart wstał... a potem rzucił się na Rona, zwalając go z nóg.

Harry skoczył do przodu, ale zrobił to za późno. Lockhart zdążył się wyprostować. Dyszał ciężko, ale uśmiech wrócił na jego twarz. W ręku trzymał różdżkę Rona.

- Koniec przygody, chłopcy! - powiedział swoim dawnym tonem. - Wezmę kawałek tej skóry, powiem im, że było za późno, żeby uratować tę dziewczynkę, a wy dwaj w tragiczny sposób postradaliście rozum na widok jej poszarpanego ciała. Pożegnajcie się ze swoimi wspomnieniami!

Uniósł oklejoną taśmą różdżkę Rona i ryknął:

- Obliviate!

Różdżka eksplodowała z siłą małej bomby. Harry złapał się za głowę i rzucił się do przodu. Ślizgając się na skórze węża, zdążył umknąć przed wielkimi kawałami sufitu, które waliły się na podłogę. W następnej chwili stał samotnie, wpatrując się w piętrzącą się przed nim ścianę gruzu.

- Ron! - krzyknął. - Nic ci nie jest? Ron!

- Jestem tutaj! - dobiegł go zduszony głos Rona spoza zwaliska gruzu. - Nic mi się nie stało. Ale ten parszywiec... chyba go rozsadziło.

Rozległ się głuchy łomot, a potem głośne auu! Sprawiało to wrażenie, jakby Ron z całej siły kopnął Lockharta w goleń.

- Co teraz? - rozległ się głos Rona, brzmiący raczej rozpaczliwie. - Nie przejdziemy. Potrwa całe wieki, zanim się przekopiemy.

Harry spojrzał na sklepienie tunelu. Pojawiły się na nim szerokie szczeliny. Jeszcze nigdy nie próbował rozwalić za pomocą magii czegoś tak solidnego, jak to zwalisko, a ta chwila wcale nie wydawała się najodpowiedniejsza do prób. A jeśli cały tunel się zawali?

Spoza ściany gruzu rozległo się kolejne głuche łupnięcie i jeszcze jedno auu! Tracili czas. Ginny już od wielu godzin jest w Komnacie Tajemnic. Harry zrozumiał, że ma tylko jedno wyjście.

- Poczekaj tutaj! - zawołał do Rona. - Czekaj tu z Lockhartem. Ja idę dalej. Jeśli nie wrócę w ciągu godziny. - zawiesił głos.

- Spróbuję usunąć trochę tego gruzu - odezwał się Ron, starając się, żeby jego głos brzmiał spokojnie. - Więc będziesz mógł... będziesz mógł wrócić. I... Harry...

- Niedługo się zobaczymy - powiedział Harry, starając się, żeby zabrzmiało to przekonująco.

I ruszył samotnie naprzód, mijając skórę olbrzymiego węża.

Wkrótce umilkł hałas, jaki robił Ron, starając się poszerzyć wyłom w ścianie gruzu. Tunel wciąż zmieniał kierunek. Każdy nerw w ciele Harryego był boleśnie napięty. Bardzo chciał, żeby tunel już się skończył, a jednocześnie bardzo się bał, co spotka na końcu. I wreszcie, kiedy minął jeszcze jeden zakręt, zobaczył przed sobą solidny mur, na którym wyrzeźbione były dwa splecione ze sobą węże z oczami z wielkich, połyskujących szmaragdów.

Harry podszedł do ściany, czując dziwną suchość w gardle. Nie było potrzeby udawać, że kamienne węże są żywe, bo ich oczy naprawdę wyglądały jak żywe.

Domyślił się, co powinien zrobić. Odchrząknął i wydało mu się, że szmaragdowe oczy drgnęły.

- Otwórz się - rozkazał cichym sykiem.

Węże rozdzieliły się, pojawiła się szczelina i dwie połowy muru rozsunęły się gładko, ginąc w ścianie. Harry, dygocąc od stóp do głów, wszedł do środka.


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Dziedzic Slytherina

 

Stał na końcu bardzo długiej komnaty wypełnionej dziwną zielonkawą poświatą. Wysokie kamienne kolumny, ozdobione takimi samymi splecionymi wężami, wspierały sklepienie ginące w mroku, rzucając długie czarne cienie.

Serce biło mu mocno, kiedy tak stał wsłuchany w przejmującą dreszczem ciszę. Może bazyliszek czai się gdzieś w mrocznym kącie albo za filarem? I gdzie jest Ginny?

Wyciągnął różdżkę i zaczął iść między wężowymi kolumnami. Każdy ostrożny krok rozbrzmiewał głośnym echem odbijającym się od pogrążonych w cieniu ścian. Oczy miał zwężone, gotów zacisnąć powieki, gdy tylko spostrzeże jakikolwiek ruch lub usłyszy dźwięk. Puste oczodoły kamiennych węży zdawały się go śledzić, a kilka razy serce podskoczyło mu do gardła, bo był pewny, że któreś oko poruszyło się. A potem, kiedy doszedł do ostatniej pary kolumn, ujrzał na tle ściany posąg wysoki jak sama komnata.

Musiał odchylić głowę, żeby spojrzeć na olbrzymią twarz, osadzoną gdzieś pod sklepieniem Komnaty: była bardzo stara, podobna do małpiej, z długą rzadką brodą, która opadała prawie do skraju pofałdowanej kamiennej szaty czarodzieja, gdzie dwie ogromne stopy spoczywały na gładkiej posadzce komnaty. A pomiędzy stopami, twarzą w dół, leżała mała postać w czarnej szacie, z płomienistymi rudymi włosami.

- Ginny! - wymamrotał Harry, podbiegając do niej i padając na kolana. - Ginny! Nie bądź martwa! Błagam cię, nie bądź martwa!

Odrzucił różdżkę, chwycił Ginny za ramiona i przewrócił ją na plecy. Twarz była biała jak marmur i tak jak marmur zimna, ale oczy miała zamknięte, więc nie była spetryfikowana. A skoro nie, to musi być...

- Ginny, obudź się, proszę - powtarzał, potrząsając nią rozpaczliwie.

Jej głowa miotała się bezwładnie to w jedną, to w drugą stronę.

- Ona się nie obudzi - powiedział cichy głos.

Harry wzdrygnął się i obrócił na kolanach.

O najbliższą kolumnę opierał się wysoki, czarnowłosy chłopiec. Kontury jego postaci były dziwnie zamazane, jakby Harry patrzył na niego przez zamgloną szybę. Ale nie mógł się mylić.

- Tom...Tom Riddle?

Riddle pokiwał głową, nie spuszczając oczu z twarzy Harryego.





:


: 2017-01-28; !; : 265 |


:

:

, .
==> ...

1722 - | 1510 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.097 .