Лекции.Орг


Поиск:




Категории:

Астрономия
Биология
География
Другие языки
Интернет
Информатика
История
Культура
Литература
Логика
Математика
Медицина
Механика
Охрана труда
Педагогика
Политика
Право
Психология
Религия
Риторика
Социология
Спорт
Строительство
Технология
Транспорт
Физика
Философия
Финансы
Химия
Экология
Экономика
Электроника

 

 

 

 


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 4 страница




- Co to znaczy, że ona się nie obudzi? - zapytał z rozpaczą Harry. - Czy ona... czy ona jest...

- Ona wciąż żyje - odpowiedział Riddle. - Ale ledwo żyje.

Harry wpatrywał się w niego uważnie. Tom Riddle był w Hogwarcie pięćdziesiąt lat temu, a oto stał przed nim jako szesnastoletni chłopak, spowity dziwną mglistą poświatą.

- Jesteś duchem? - zapytał niepewnie.

- Wspomnieniem - odrzekł spokojnie Riddle. - Wspomnieniem zachowanym w dzienniku przez pięćdzie­siąt lat.

Wskazał na posadzkę przy olbrzymich stopach posągu. Leżał tam mały czarny notes, który Harry znalazł w łazience Jęczącej Marty. Przez chwilę Harry zastanawiał się, skąd się wziął tutaj ten dziennik - ale teraz miał ważniejsze spra­wy na głowie.

- Musisz mi pomóc, Tom - powiedział Harry, uno­sząc głowę Ginny. - Musimy ją stąd zabrać. Ten bazyli­szek... Nie wiem, gdzie jest, ale może się pojawić w każdej chwili. Błagam cię, pomóż mi...

Riddle nie drgnął. Harry, zlany potem, podciągnął Gin­ny za ramiona i schylił się po swoją różdżkę.

Ale różdżka zniknęła.

- Może widziałeś...

Spojrzał w górę. Riddle wciąż go obserwował... turlając różdżkę Harry’ego między swoimi długimi palcami.

- Dzięki - powiedział Harry, wyciągając rękę. Na ustach Riddle’a błąkał się lekki uśmiech. Wciąż wpa­trywał się w Harry’ego, bawiąc się leniwie różdżką.

- Słuchaj - powiedział Harry naglącym tonem, czując jak kolana mdleją mu pod ciężarem Ginny - musimy iść! Jeśli nadejdzie bazyliszek...

- Nie przyjdzie, dopóki nie zostanie wezwany - oznaj­mił spokojnie Riddle.

Harry złożył z powrotem Ginny na posadzce, bo nie był w stanie dłużej jej utrzymać.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Słuchaj, Tom, oddaj mi różdżkę, mogę jej potrzebować. Riddle uśmiechnął się.

- Nie będzie ci potrzebna. Harry wytrzeszczył na niego oczy.

- Nie będzie mi... Co to znaczy?

- Długo czekałem na tę chwilę, Harry Porterze - powiedział Riddle. - Na możliwość spotkania się z tobą. Porozmawiania z tobą.

- Posłuchaj - powiedział Harry, tracąc cierpliwość - chyba nie zdajesz sobie sprawy z sytuacji. Jesteśmy w Komnacie Tajemnic. Możemy porozmawiać później.

- Porozmawiamy teraz - rzekł Riddle, wciąż szero­ko uśmiechnięty, i schował różdżkę Harry’ego do kieszeni.

Harry wpatrywał się w niego, nie mogąc pojąć, co to za dziwna gra.

- Co się stało z Ginny? - zapytał powoli.

- Cóż, to bardzo interesujące pytanie - odparł uprzejmie Riddle. - I dość długa opowieść. Przypusz­czam, że prawdziwą przyczyną stanu, w jakim znalazła się Ginny, była jej naiwność i nieostrożność. Otworzyła swe serce i wyjawiła wszystkie sekrety niewidzialnemu obcemu.

- O czym ty mówisz? - zapytał Harry.

- O dzienniku. O moim dzienniku. Mała Ginny pisała w nim całymi miesiącami, zdradzając mi swoje wszystkie lęki i żale: jak dręczyli ją bracia, jak musiała pójść do szkoły z używanymi szatami i książkami, jak... - oczy mu roz­błysły - jak słynny, dobry, wielki Harry Potter nie zwra­cał na nią najmniejszej uwagi, ba, chyba jej nie lubił...

Przez cały czas Riddle nie spuszczał oczu z twarzy Harry’ego. Był w nich jakiś dziwny głód.

- To było bardzo nudne, wysłuchiwać tych wszystkich śmiesznych żalów jedenastoletniej dziewczynki. Byłem jed­nak cierpliwy. Odpisywałem jej, współczułem, byłem uprzejmy. Ginny mnie uwielbiała. Nikt nie rozumie mnie tak mu jak ty, Tom... Tak się cieszę, że mam ten dziennik, że zaufać... To tak, jakbym miała przyjaciela, którego mogę nosić ze sobą w kieszeni...

Riddle roześmiał się. Był to piskliwy, zimny śmiech, który w ogóle do niego nie pasował. Harry poczuł, że włosy mu sztywnieją i dreszcz przebiega po karku.

- Nie wstydzę się przyznać, Harry, że zawsze potrafi­łem oczarować ludzi, którzy mi byli potrzebni. Ginny ob­nażyła przede mną swą duszę, a jej dusza okazała się akurat tym, czego potrzebowałem. Żywiłem się jej najgłębszymi lękami, najbardziej skrytymi tajemnicami i stawałem się coraz silniejszy. Stawałem się coraz potężniejszy, Harry, o wiele potężniejszy od małej panny Weasley. Na tyle po­tężny, że zacząłem karmić pannę Weasley moimi sekretami, że zacząłem przelewać swoją duszę w jej duszę...

- Co masz na myśli? - zapytał Harry, któremu za­schło w ustach.

- Jeszcze się nie domyślasz, Harry Potterze? - za­pytał łagodnie Riddle. - To Ginny Weasley otworzyła Komnatę Tajemnic. To ona wydusiła szkolne koguty i nabazgrała te groźne napisy na ścianach. To ona poszczuła Węża Slytherina na szlamy i na kota tego charłaka.

- Nie - wyszeptał Harry.

- Tak - powiedział spokojnie Riddle. - Oczywi­ście z początku nie wiedziała, co robi. To było bardzo zabawne. Żebyś zobaczył jej ostatnie zapisy w dzienniku... Teraz są o wiele ciekawsze... Kochany Tomie - wyrecyto­wał, obserwując przerażoną twarz Harry’ego - wydaje mi się, że tracę pamięć. Na mojej szacie znalazłam pełno koguciego pierza i nie mam pojęcia, skąd się wzięło. Kochany Tomie, nie mogę sobie przypomnieć, co robiłam w Noc Duchów, ale ktoś' napadł na kota, a ja byłam w pobliżu, cala umazana czerwoną farbą.

Kochany Tomie, Percy wciąż mi mówi, że jestem blada i dziwnie się zachowuję. Myślę, że mnie podejrzewa... Dzisiaj doszło do kolejnej napaści, a ja nie wiem, gdzie by lam. Tom, co mam robić? Wydaje mi się, że wariuję... Wydaje mi się, że to ja napadam na każdego... Tom!

Harry zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w dłonie.

- Długo trwało, zanim ta głupia Ginny przestała ufać swojemu dziennikowi - rzekł Riddle. - W końcu za­częła coś podejrzewać i próbowała pozbyć się go. I właśnie wtedy ty wkroczyłeś na scenę, Harry. Ty znalazłeś mój dziennik, a mnie bardzo to odpowiadało. Och, jak bardzo, Harry... Każdy mógł się na niego natknąć, ale to byłeś ty, osoba, którą tak bardzo chciałem spotkać...

- A dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? - zapytał Harry. Kipiał w nim gniew i trudno mu było opanować głos.

- Bo, widzisz, Ginny wszystko mi o tobie opowiedzia­ła, Harry. Twoją całą fascynującą historię. - Omiótł spoj­rzeniem bliznę na czole Harry’ego, a głód w jego oczach stał się jeszcze bardziej przerażający. - Wiedziałem, że muszę się o tobie dowiedzieć więcej, muszę z tobą porozmawiać, spotkać się z tobą, jeśli tylko zdołam. Więc aby zdobyć twoje zaufanie, postanowiłem ci pokazać, jak wyprowadzi­łem w pole tego kretyna Hagrida.

- Hagrid jest moim przyjacielem - powiedział Har­ry drżącym głosem. - A ty go wykorzystałeś, tak? My­ślałem, że popełniłeś omyłkę, a...

Riddle znowu wybuchnął piskliwym śmiechem.

- Moje słowo przeciw słowu Hagrida, Harry. Chyba rozumiesz, jak to musiało wyglądać w oczach starego Armanda Dippeta. Po jednej stronie Tom Riddle, biedny, ale taki zdolny, sierota, ale taki dzielny, prefekt szkoły, ideał ucznia; z drugiej strony wielki, nierozgarnięty Hagrid, co tydzień wpadający w kłopoty, próbujący hodować szczenię­ta wilkołaka pod łóżkiem, wymykający się do Zakazanego Lasu, żeby siłować się z trollami. Muszę jednak przyznać, że sam byłem zaskoczony, jak bezbłędnie działał ten plan. Obawiałem się, że ktoś musi w końcu zrozumieć, iż Hagrid nie może być dziedzicem Slytherina. Mnie zajęło aż pięć lat odkrycie prawdy o Komnacie Tajemnic i odnalezienie taj­nego wejścia do niej... a przecież Hagrid był półgłówkiem, pozbawionym czarodziejskiej mocy! Jeden Dumbledore, nauczyciel transmutacji, był przekonany, że Hagrid jest niewinny. Zdołał przekonać Dippeta, żeby pozostawił Hagrida w Hogwarcie jako gajowego. Tak, myślę, że Dumb­ledore coś podejrzewał. Byłem ulubieńcem wszystkich na­uczycieli, tylko on jeden nigdy mnie nie lubił...

- Założę się, że cię przejrzał - powiedział Harry, zgrzytając zębami.

- No, rzeczywiście, po wyrzuceniu Hagrida przyglądał mi się bardzo uważnie - powiedział beztrosko Riddle. - Wiedziałem, że nie byłoby bezpiecznie otwierać Komnatę ponownie, zanim opuszczę szkołę. Nie zamierzałem jednak marnować tych lat, które spędziłem na jej poszukiwaniu. Postanowiłem pozostawić ten dziennik, w którym utrwali­łem swoją szesnastoletnią tożsamość, tak aby pewnego dnia, przy odrobinie szczęścia, poprowadzić kogoś innego moimi śladami i zakończyć szlachetne dzieło Slytherina.

- No i go nie zakończyłeś - powiedział Harry trium­falnym tonem. - Tym razem nie zginął nikt, nawet kot. Za kilka godzin dojrzeją mandragory i wszyscy spetryfikowani odzyskają zdrowie.

- Czy już ci nie mówiłem - powiedział spokojnie Riddle - że uśmiercanie szlam już mnie nie interesuje?

Od wielu miesięcy mam nowy cel, a jest nim... jesteś nim ty...

Harry wytrzeszczył na niego oczy.

- Możesz sobie wyobrazić, jak byłem wściekły, kiedy dziennik wpadł w ręce Ginny i to ona do mnie pisała, a nie ty. Potem zobaczyła ciebie z dziennikiem i wpadła w pa­nikę. A jeśli odkryjesz, jak on działa, a ja powtórzę ci wszystkie jej sekrety? A jeśli, co gorsza, powiem ci, kto wydusił koguty? No i ta głupia smarkula poczekała, aż w waszym dormitorium nie będzie nikogo i wykradła dziennik. Ale ja wiedziałem, co mam zrobić. Było jasne, że jesteś na tropie dziedzica Slytherina. Z tego, co mi Ginny o tobie opowiedziała, wynikało, że zrobisz wszystko, by wyjaśnić tę tajemnicę... zwłaszcza kiedy została napadnięta tak droga ci przyjaciółka. A Ginny powiedziała mi, że w ca­łej szkole aż huczy, bo ty potrafisz mówić językiem węży... Nakłoniłem więc Ginny, żeby napisała na ścianie swoje pożegnanie i ściągnąłem ją tutaj na dół, żeby na ciebie czekać. Wyrywała się i wrzeszczała... prawdę mówiąc, zro­biła się bardzo męcząca... Nie pozostało w niej jednak wiele życia: zbyt dużo przelała w mój dziennik, we mnie. Wy­starczyło, bym wreszcie mógł opuścić jego stronice. Wie­działem, że przyjdziesz. Mam do ciebie wiele pytań, Harry Potterze.

- Na przykład? - warknął Harry, wciąż zaciskając pięści.

- Na przykład - odrzekł Riddle, uśmiechając się z wdziękiem - jak to się stało, że nie obdarzonemu szcze­gólną czarodziejską mocą niemowlęciu udało się pokonać największego czarodzieja wszystkich czasów? W jaki sposób ocalałeś, z jedną zaledwie blizną, podczas gdy wielki Lord Voldemort utracił swą moc?

W jego wygłodniałych oczach pojawił się dziwny czer­wony blask.

- Dlaczego tak cię obchodzi, jak ocalałem? - zapy­tał powoli Harry. - Voldemort był dawno po tobie.

- Voldemort - powiedział cicho Riddle - jest moją przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, Harry Pot-terze...

Wyciągnął z kieszeni różdżkę Harry’ego i zaczął nią wywijać w powietrzu, wypisując świetliste litery:

 

TOM MARVOLO RIDDLE

 

Potem ponownie machnął różdżką, a litery pozmieniały miejsca:

 

I AM LORD VOLDEMORT

 

- Widzisz? - wyszeptał. - Tego nazwiska używa­łem już w Hogwarcie, oczywiście wobec moich najbardziej zaufanych przyjaciół. Myślisz, że będę wiecznie używać na­zwiska mojego ojca, nędznego mugola? Ja, w którego żyłach płynie krew samego Salazara Slytherina poprzez linię mojej matki? Ja mam nosić nazwisko zwykłego plugawego mu­gola, który porzucił mnie, zanim się narodziłem, bo się dowiedział, że jego żona jest czarownicą? Nie, Harry. Za­projektowałem sobie nowe nazwisko i wiedziałem, że będą się je bali wymawiać wszyscy czarodzieje, kiedy stanę się największym czarownikiem na świecie!

Harry czuł się tak, jakby mózg zamienił mu się w mro­żoną galaretkę. Wpatrywał się tępo w Riddle’a, chłopca z sierocińca, który dorósł, by zamordować rodziców Harry’ego i tylu innych... W końcu przełamał niemoc i powie­dział z nienawiścią:

- Nie jesteś.

- Czym nie jestem? - prychnął Riddle.

- Nie jesteś największym czarownikiem na świecie - rzekł Harry, oddychając szybko. - Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale największym czarodziejem na świecie jest Albus Dumbledore. Każdy ci to powie. Nawet kiedy byłeś silny, nie próbowałeś opanować Hogwartu. Dumble­dore przejrzał cię, kiedy byłeś w szkole i nadal go się boisz, gdziekolwiek się dzisiaj ukrywasz.

Uśmiech spełzł z twarzy Riddle’a, ustępując plugawej wściekłości.

- Wystarczyło moje wspomnienie, żeby Dumbledore został usunięty z zamku - syknął.

- Nie odszedł na zawsze, jak ci się wydaje! - krzyk­nął Harry.

Chciał zranić Riddle’a, chciał mu dopiec do żywego, choć sam już nie wierzył w to, co mówi.

Riddle otworzył usta, lecz nagle zamarł.

Skądś napłynęła muzyka. Riddle obrócił się błyskawicz­nie, by spojrzeć na pustą komnatę. Muzyka rozbrzmiewała coraz głośniej. Była to dziwna, budząca dreszcze, nieziem­ska muzyka; Harry’emu włosy zjeżyły się na głowie, serce mu nabrzmiało, tłukąc się w piersi. I kiedy muzyka osiąg­nęła taką moc, że czuł ją pod żebrami, na szczycie najbliż­szego filaru buchnęły płomienie.

Pojawił się szkarłatny ptak wielkości łabędzia - to on wyśpiewywał tę dziwną melodię ku pogrążonemu w mroku sklepieniu. Miał połyskujący złoty ogon, długi jak ogon pawia, i złote szpony, w których trzymał jakiś łachman.

W chwilę później ptak poszybował prosto ku Harry’emu. Upuścił szmatę u jego stóp, a potem usiadł ciężko na je­go ramieniu. Kiedy złożył swoje wielkie skrzydła, Harry zerknął w górę i zobaczył, że ptak ma długi, ostry, złoty dziób i oczy jak czarne paciorki.

Ptak przestał śpiewać. Siedział cicho, wpatrując się w Riddle’a. Harry czuł jego ciepło na policzku.

- To jest feniks... - powiedział Riddle, przyglądając mu się bystro.

- Fawkes? - szepnął Harry i poczuł, jak złote pazu­ry ptaka zaciskają się delikatnie na jego ramieniu.

- A to... - rzekł Riddle, patrząc teraz na szmatę, którą Fawkes upuścił - to jest stara szkolna Tiara Przydziału.

Tak było. Połatana, postrzępiona i wyświechtana, leżała u stóp Harry’ego.

Riddle wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak głośno, że cała komnata dźwięczała tym śmiechem, jakby śmiało się z dziesięciu Riddle’ów naraz.

- A więc to Dumbledore przysyła swojemu obrońcy! Śpiewającego ptaka i stary kapelusz! Czujesz się dzielniej­szy, Harry Potterze? Czujesz się teraz bezpieczniejszy?

Harry nie odpowiedział. Nie miał pojęcia, jaki może być pożytek z Fawkesa czy Tiary Przydziału, ale nie był już sam i z rosnącą otuchą w sercu czekał, aż Riddle przestanie się śmiać.

- Do rzeczy, Harry - powiedział Riddle, wciąż uśmiechnięty. - Spotkaliśmy się dwukrotnie: w twojej przeszłości, w mojej przyszłości. I dwukrotnie nie udało mi się ciebie zabić. W jaki sposób przeżyłeś? Powiedz mi wszy­stko. Im dłużej rozmawiamy - dodał łagodnie - tym dłużej żyjesz.

Harry myślał gorączkowo, obliczając szansę. Riddle miał różdżkę. On, Harry, miał Fawkesa i Tiarę Przydziału. W pojedynku niewiele mogli mu pomóc. Jego sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Im dłużej jednak Riddle mówił, tym więcej życia uchodziło z Ginny... a... sam Riddle... tak, Harry nagle to dostrzegł... kontury jego postaci robiły się coraz wyraźniejsze, coraz bardziej realne. Jeśli ma dojść do walki, lepiej żeby doszło do niej jak najprędzej.

- Nikt nie wie, dlaczego utraciłeś swą moc, kiedy mnie zaatakowałeś - powiedział. - Ja sam też tego nie wiem. Wiem jednak, dlaczego nie mogłeś mnie zabić. A nie mo­głeś mnie zabić, bo moja matka oddała za mnie życie. Moja zwykła, urodzona w mugolskiej rodzinie matka - dodał, dygocąc z wściekłości. - To ona powstrzymała cię od odebrania mi życia. A ja widziałem prawdziwego ciebie, zobaczyłem cię w ubiegłym roku. Jesteś wrakiem. Jesteś prawie trupem. Ukrywasz się w cudzej skórze. Jesteś szpet­ny, plugawy!

Twarz Riddle’a wykrzywił ohydny grymas, lecz po chwili zmusił się do strasznego uśmiechu.

- A więc to tak. Twoja matka umarła, aby cię ocalić. Tak, to jest potężne przeciwzaklęcie. Teraz rozumiem... W tobie nie ma nic szczególnego, Harry. Długo się nad tym zastanawiałem. Bo... widzisz, Harry, między nami jest dziwne podobieństwo. Nawet ty musiałeś to zauważyć. Obaj jesteśmy półkrwi czarodziejami, sierotami wychowa­nymi przez mugoli. Obaj znamy mowę wężów, chyba jako jedyni w dziejach Hogwartu od czasów samego wielkiego Slytherina. Nawet wyglądamy trochę podobnie... I oto oka­zuje się, że uratował cię tylko szczęśliwy przypadek. To wszystko, co chciałem wiedzieć.

Harry stał, cały napięty, czekając, aż Riddle uniesie róż­dżkę. Ale Riddle znowu uśmiechnął się szeroko.

- A teraz, Harry, udzielę ci małej lekcji. Niech zmierzy się moc Lorda Voldemorta, Dziedzica Salazara Slytherina, z mocą Harry’ego Pottera, wyposażonego w najlepszy oręż, na jaki było stać starego Dumbledore’a.

Rzucił rozbawione spojrzenie na Fawkesa i Tiarę Przy­działu, po czym odszedł. Harry, czując strach paraliżujący mu nogi, patrzył, jak Riddle zatrzymuje się między wysoki­mi kolumnami i spogląda w kamienną twarz Slytherina, piętrzącą się nad nim w półmroku. Otworzył szeroko usta i zasyczał - lecz Harry zrozumiał, co mówi.

- Przemów do mnie, Slytherinie, największy z Czwórki Hogwartu.

Harry obrócił się, żeby spojrzeć na posąg; Fawkes zakołysał się na jego ramieniu.

Kamienna twarz posągu drgnęła. Usta otwierały się co­raz szerzej i szerzej, tworząc olbrzymią dziurę.

Coś się kłębiło wewnątrz tych ust. Coś wyślizgiwało się z czarnej czeluści.

Harry cofał się powoli, aż uderzył plecami w ścianę Komnaty, a kiedy zacisnął powieki, poczuł, że skrzydło Fawkesa muska mu policzek, jakby ptak zamierzał odlecieć. Miał ochotę zawołać: „Nie zostawiaj mnie!”... ale cóż za szansę ma feniks w walce z królem wężów?

Coś wielkiego spadło na kamienną posadzkę: Harry po­czuł, jak zadrżała. Wiedział, co się dzieje, wyczuwał to, prawie widział olbrzymiego gada wysuwającego się z ust Slytherina. A potem usłyszał syk Riddle’a:

- Zabij go.

Bazyliszek zbliżał się powoli. Harry słyszał złowrogi sze­lest łusek na zakurzonej posadzce. Zaczął uciekać na oślep, nie otwierając oczu, wyciągając przed siebie ręce jak ślepiec, macając nimi bezradnie. Riddle śmiał się przeraźliwie...

Harry potknął się. Upadł na kamienną posadzkę i poczuł smak krwi. Wąż był już blisko, słyszał go, czuł.

Gdzieś w górze, nieco na prawo od niego, rozległo się nagle donośne plaśnięcie i coś ciężkiego ugodziło Harry’ego z taką siłą, że rzuciło go na ścianę. Czekając na kły, które zatopią się w jego ciele, usłyszał rozwścieczony syk i głuchy łoskot cielska walącego raz po raz w kamienne filary.

Nie mógł już dłużej wytrzymać. Rozchylił powieki na tyle, by rzucić okiem na to, co się dzieje.

Olbrzymi, jadowicie zielony wąż, gruby jak pień dębu, sprężył pionowo górną część cielska, tak że jego wielki łeb kołysał się między kolumnami. Drżąc ze strachu, gotów natychmiast zacisnąć powieki, Harry dostrzegł wreszcie, co odciągnęło uwagę węża od niego.

Nad potwornym łbem krążył Fawkes, a bazyliszek ata­kował go wściekle, usiłując dosięgnąć kłami długimi i ostry­mi jak szable.

Fawkes zanurkował. Jego długi złoty dziób nagle znik­nął, a po chwili na podłogę lunął strumień czarnej krwi. Ogon gada przeleciał ze świstem tuż obok Harry’ego, ude­rzając w posadzkę. Zanim zdążył zamknąć oczy, potwór zwrócił ku niemu łeb. Harry ujrzał, że wypukłe żółte oczy bazyliszka są przekłute przez feniksa; krew tryskała z nich na posadzkę, a wąż pluł jadem w bezsilnej wściekłości.

- Nie! - krzyknął Riddle. - Zostaw ptaka! Zostaw ptaka! Za tobą jest chłopiec! Możesz go wyczuć węchem! Zabij go!

Oślepiony wąż zakołysał się, wciąż śmiertelnie groźny. Fawkes krążył nad jego łbem, wyśpiewując swoją dziwną pieśń i raz za razem zadając mu potężne ciosy złotym dzio­bem.

- Pomocy, pomocy - bełkotał Harry nieprzytom­nie. - Niech mi ktoś pomoże... ktokolwiek!

Ogon węża ponownie omiótł posadzkę. Harry zrobił unik. Coś miękkiego uderzyło go w twarz.

Bazyliszek zagarnął ogonem Tiarę Przydziału i przypad­kowo cisnął ją w ramiona Harry’ego. Harry złapał ją. To wszystko, co mu pozostało, jego ostatnia szansa. Włożył ją na głowę i rozpłaszczył się na podłodze, kiedy bazyliszek ponownie machnął ogonem.

Pomóż mi...pomóż mi... błagał w myślach Harry, zaciskając powieki wewnątrz tiary. Pomóż mi!

Nie usłyszał odpowiedzi, ale nagle tiara skurczyła się gwałtownie, jakby jakaś niewidzialna ręka ścisnęła ją z całej siły.

Coś bardzo twardego i ciężkiego ugodziło go w głowę, prawie zwalając z nóg. Widząc gwiazdy przed oczami, zła­pał koniec tiary, żeby ją ściągnąć z głowy, i wyczuł pod nią coś długiego i twardego.

Spod tiary wyłonił się błyszczący srebrny miecz, z ręko­jeścią wysadzaną rubinami wielkości kurzych jajek.

- Zabij chłopca! Zostaw ptaka! Chłopiec jest za tobą! Węsz... wyczuj go węchem!

Harry stał już na rozkraczonych nogach, gotów do walki. Łeb bazyliszka opadał powoli, a potworne cielsko zwijało się w sploty. Widział olbrzymie, krwawiące oczodoły, widział rozwarty szeroko pysk, dość szeroki, by go połknąć w cało­ści, widział rząd kłów długich jak jego miecz, cienkich, połyskujących, jadowitych...

Łeb wystrzelił ku niemu na oślep. Harry cofnął się i ude­rzył plecami w ścianę. Bazyliszek zaatakował po raz drugi, a rozwidlony język chlasnął Harry’ego w bok. Zacisnął mocno obie dłonie na rękojeści miecza i wzniósł go nad głowę.





Поделиться с друзьями:


Дата добавления: 2017-01-28; Мы поможем в написании ваших работ!; просмотров: 311 | Нарушение авторских прав


Поиск на сайте:

Лучшие изречения:

Два самых важных дня в твоей жизни: день, когда ты появился на свет, и день, когда понял, зачем. © Марк Твен
==> читать все изречения...

2216 - | 2044 -


© 2015-2024 lektsii.org - Контакты - Последнее добавление

Ген: 0.013 с.