.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 4




Wszedł po schodach i znalazł się w kolejnym korytarzu, szczególnie ciemnym, bo pochodnie pogasił silny, lodowaty wiatr wdzierający się przez szpary we framugach okien. Był już w połowie korytarza, gdy nagle potknął się o coś dużego i twardego i upadł na zimną posadzkę.

Zerknął przez ramię, żeby zobaczyć, o co się potknął, i żołądek podszedł mu do gardła.

Na posadzce leżał Justyn Finch-Fletchley, sztywny i zimny, z zamarzniętym wyrazem krańcowego przerażenia na twarzy, z oczami utkwionymi w suficie. Ale na tym nie koniec. Obok niego zobaczył inną postać, a był to najdziwniejszy widok, jaki Harry w życiu zobaczył.

Był to Prawie Bezgłowy Nick, już nie perłowoblady i przezroczysty, ale czarny i jakby przydymiony. Jego ciało unosiło się poziomo jakieś sześć cali nad podłogą. Głowa zwisała mu z szyi, prawie odcięta, a na jego twarzy zastygł ten sam wyraz przerażenia, co na twarzy Justyna.

Harry dźwignął się na nogi. Oddech miał szybki i płytki, serce tłukło mu się po żebrach. Rozejrzał się nieprzytomnie po opustoszałym korytarzu i zobaczył rząd pająków umykających od martwych ciał. Było cicho, tylko przez zamknięte drzwi klas po obu stronach korytarza dobiegały stłumione głosy nauczycieli.

Mógł uciec i nikt by się nie dowiedział, że kiedykolwiek tu był. Nie mógł jednak tak zostawić leżących na podłodze ciał... Muszę coś zrobić, pomyślał gorączkowo. Muszę sprowadzić pomoc. Tylko... czy ktokolwiek uwierzy, że nie miałem z tym nic wspólnego?

Kiedy tak stał wystraszony, miotany sprzecznymi uczuciami, tuż obok otworzyły się z hukiem drzwi. Wyskoczył przez nie poltergeist Irytek.

- Ooo, jest nasz biedny stuknięty Potter! - zachichotał, przekrzywiając mu w locie okulary. - Co Potter tu zmalował? Za czym tu węszy...

Nagle zatrzymał się w połowie zwariowanego salta. Wisząc w powietrzu głową na dół, wpatrywał się w Justyna i Prawie Bezgłowego Nicka. Potem wywinął kozła, wziął głęboki oddech i zanim Harry zdołał go powstrzymać, zawył przenikliwie:

- ATAK! ATAK! KOLEJNY ATAK! ŻADEN ŚMIERTELNIK ANI DUCH NIE JEST BEZPIECZNY! UCIEKAJCIE, JEŚLI WAM ŻYCIE MIŁE! ATAAAAK!

Trzask - trzask - trzask: wzdłuż całego korytarza po kolei otwierały się drzwi i wybiegali z nich ludzie. Przez kilka długich minut trwało takie zamieszanie, że mało brakowało, a rozdeptano by Justyna, a niektórzy stali w Prawie Bezgłowym Nicku. Wreszcie rozległy się głosy nauczycieli nawołujące do zachowania spokoju i tłum rozstąpił się, przygważdżając Harryego do ściany. Nadeszła profesor McGonagall, a za nią jej klasa; jeden z uczniów wciąż miał włosy w czarnobiałe pasy. Wystrzeliła donośnie z różdżki, aby przywrócić ciszę, i kazała wszystkim wracać do klas. Gdy tylko scena opustoszała, pojawił się na niej zadyszany i blady Puchon Ernie.

- Złapany na gorącym uczynku! - zapiał, celując oskarżycielsko palcem w Harryego.

- Macmillan, dość! - uciszyła go ostro profesor McGonagall.

Irytek polatywał nad ich głowami, szczerząc zęby i z zachwytem obserwując bieg wydarzeń. Irytek uwielbiał chaos. Kiedy nauczyciele pochylili się nad Justynem i Prawie Bezgłowym Nickiem, zaskrzeczał:

 

Potter, diabła kumoter!

Dla niego zabić uczniów trzech

To czysta radość, luz i śmiech...

 

- Irytek, dosyć! - warknęła profesor McGonagall i poltergeist odleciał tyłem, pokazując Harryemu język.

Justyn został zaniesiony do skrzydła szpitalnego przez profesora Flitwicka i profesora Sinistrę, który nauczał astronomii, ale nikt nie wiedział, co począć z Prawie Bezgłowym Nickiem. W końcu profesor McGonagall wyczarowała wielki wentylator, który dała Erniemu, polecając mu wciągnąć nim Nicka po schodach. Ernie zrobił to, wentylując za sobą ducha, który wyglądał jak czarny wir. W ten sposób Harry i profesor McGonagall zostali sami.

- Za mną, Potter - rozkazała.

- Pani profesor - powiedział szybko Potter - przysięgam, ja nie...

- To już wykracza poza moje kompetencje, Potter - przerwała mu szorstko.

Minęli załamanie korytarza i zatrzymali się przed wielką i wyjątkowo brzydką kamienną chimerą.

- Cytrynowy sorbet! - powiedziała profesor McGonagall.

Było to najwidoczniej hasło, ponieważ chimera nagle ożyła i odskoczyła w bok, a ściana poza nią rozstąpiła się. Harry, choć przerażony tym, co go czeka, ze zdumieniem zajrzał w otwór. Zobaczył spiralne ruchome schody, które sunęły łagodnie w górę. Kiedy na nie wstąpili, ściana za ich plecami zamknęła się z głuchym łoskotem. Wznosili się coraz wyżej po spirali, aż w końcu Harry, trochę oszołomiony, ujrzał nad sobą lśniące dębowe drzwi z mosiężną kołatką w kształcie gryfa.

Natychmiast zrozumiał, dokąd został przyprowadzony. Znalazł się przed siedzibą profesora Dumbledorea.


ROZDZIAŁ DWUNASTY

Eliksir Wielosokowy

 

Zeszli z kamiennych ruchomych schodów i profesor McGonagall zakołatała w drzwi. Otworzyły się cicho i weszli do środka. Profesor McGonagall poleciła Harryemu zaczekać i zostawiła go samego.

Harry rozejrzał się. Jednego był pewien: ze wszystkich gabinetów profesorskich, które widział, ten wydał mu się najbardziej interesujący. Gdyby go nie dręczyło okropne przeczucie, że za chwilę zostanie wyrzucony ze szkoły, byłby szczerze uradowany, mogąc go obejrzeć.

Był to wielki i piękny okrągły pokój, pełen dziwnych cichych odgłosów. Na stołach o cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia, warczące, wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów i dyrektorek, które drzemały sobie spokojnie w ramach. Było również olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a za nim, na półce, rozsiadła się wyświechtana, postrzępiona Tiara Przydziału.

Harry zawahał się. Przyjrzał się uważnie śpiącym czarodziejom na ścianach. A gdyby tak jeszcze raz nałożyć na głowę Tiarę Przydziału? To chyba nic złego... tylko żeby sprawdzić... żeby się upewnić, czy Tiara przydzieliła go do właściwego domu.

Obszedł na palcach biurko, zdjął tiarę z półki i powoli opuścił ją na głowę. Była o wiele za duża i natychmiast opadła mu na oczy, tak jak za pierwszym razem. Pogrążony w ciemności wnętrza tiary, czekał. Wreszcie usłyszał cichy głosik:

- Masz bzika, Harry Potterze?

- Ee... chyba tak - wyjąkał Harry. - Ee... przepraszam, że zawracam ci... no właśnie... głowę... chciałem tylko zapytać...

- Jesteś ciekaw, czy umieściłam cię we właściwym domu - przerwał mu głos. - Tak... ciebie było wyjątkowo trudno przydzielić, to prawda. Ale podtrzymuję to, co już ci powiedziałam - Harryemu zabiło serce - że pasowałbyś do Slytherinu.

Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku. Chwycił za koniec tiary i ściągnął ją z głowy. Zwisła mu w ręku, brudna i wypłowiała. Odłożył ją szybko na półkę, czując, że robi mu się niedobrze.

- Mylisz się - powiedział na głos do nieruchomej i cichej tiary.

Nie drgnęła. Harry cofnął się, nie spuszczając jej z oczu. Nagle za plecami usłyszał dziwne gęganie, więc obrócił się szybko na pięcie.

A jednak nie był sam w gabinecie. Na złotej żerdzi obok drzwi siedział jakiś wyliniały ptak, przypominający niedokładnie oskubanego indyka. Harry wpatrywał się w niego z ciekawością, a ptak najwyraźniej odwzajemniał to zainteresowanie, bo utkwił w Harrym smętne spojrzenie i znowu zagęgał. Wyglądał na bardzo chorego. Oczy miał mętne, a kiedy tak patrzył żałośnie, z ogona wypadło mu kilka piór.

Harry właśnie pomyślał, że jeszcze tego tylko brakuje, żeby ulubiony ptak Dumbledorea wyzionął ducha, będąc z nim sam na sam w gabinecie, kiedy ptak nagle stanął w płomieniach.

Harry krzyknął ze strachu i cofnął się gwałtownie, wpadając na biurko. Rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu jakiegoś dzbanka z wodą lub wazonu, ale nic takiego nie spostrzegł. Tymczasem ptak zamienił się w kulę ognia, zaskrzeczał przeraźliwie i po chwili zniknął z żerdzi, a na podłodze pojawiła się kupka popiołu.

Drzwi gabinetu otworzyły się. Wkroczył Dumbledore, a minę miał niezbyt wesołą.

- Panie profesorze - wyjąkał Harry - pana ptak... nie mogłem nic na to poradzić... on się właśnie spalił... Ku jego zdumieniu Dumbledore uśmiechnął się.

- Najwyższy czas - powiedział. - Już od wielu dni wyglądał okropnie, powtarzałem mu, żeby coś ze sobą zrobił.

Na widok miny Harryego zachichotał.

- Fawkes jest feniksem. Kiedy nadchodzi czas ich śmierci, feniksy spalają się i odradzają z własnych popiołów.

Popatrz...

Harry spojrzał na podłogę i zobaczył maleńką, pomarszczoną główkę wyłaniającą się z kupki popiołu. Była równie brzydka, jak ta poprzednia.

- Przykro mi, że musiałeś go zobaczyć akurat w Dniu Spalenia - powiedział Dumbledore, siadając za biurkiem. - Przez większość swojego życia jest naprawdę pięknym ptakiem, ma wspaniałe czerwono-złote upierzenie. To fascynujące stworzenia. Mogą przenosić największe ciężary, ich łzy mają uzdrawiającą moc i są bardzo wiernymi towarzyszami.

Harry był tak wstrząśnięty sceną, której był świadkiem, że zdążył już zapomnieć, dlaczego tu się znalazł. Teraz, kiedy Dumbledore zasiadł za biurkiem w fotelu o wysokim oparciu i utkwił w nim badawcze spojrzenie swoich blado-niebieskich oczu, przypomniał sobie wszystko.

Zanim jednak przemówił, drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem i wpadł Hagrid z dzikim wyrazem twarzy, w kominiarce sterczącej na czubku kędzierzawej głowy i z martwym kogutem w dłoni.

- To nie Harry, panie psorze! -- zawołał od progu. - Rozmawiałem z nim parę sekund przed tym, jak to się stało, naprawdę, nie miał czasu, żeby...

Dumbledore próbował coś powiedzieć, ale Hagrid nie dał się uciszyć, wymachując rękami i rozsiewając pióra po całym gabinecie.

-...to nie mógł być on... przysięgnę przed całym Ministerstwem Magii...

- Hagridzie, ja...

-...złapał pan nie tego chłopaka, panie psorze... Ja wiem, że Harry nigdy...

- Hagridzie! - krzyknął Dumbledore. - Wcale nie myślę, że to Harry zaatakował tych ludzi.

- Och - wysapał Hagrid, a kogut wypadł mu z ręki i pacnął cicho o podłogę. - No to dobra. Więc... tego... poczekam na zewnątrz, panie psorze.

I wyszedł, wyraźnie zakłopotany.

- Nie myśli pan, że to ja? - powtórzył Harry z nadzieją, gdy Dumbledore strzepywał z biurka kogucie pierze.

- Nie, Harry, nie myślę - odrzekł Dumbledore, ale minę miał znowu posępną. - Chcę jednak z tobą porozmawiać.

Harry czekał w napięciu, a dyrektor przyglądał mu się w milczeniu, zetknąwszy końce swoich długich palców.

- Muszę cię zapytać, Harry, czy jest coś, o czym chciałbyś mi powiedzieć - wyrzekł w końcu. - Cokolwiek by to było.

Harry nie wiedział, co powiedzieć. Pomyślał o okrzyku Malfoya (Ty będziesz następna, szlamo!) i o Eliksirze Wielosokowym, bulgocącym w toalecie Jęczącej Marty. Potem pomyślał o głosie, który usłyszał dwukrotnie, i przypomniał sobie, co powiedział Ron: Słyszenie głosów, których nikt inny nie słyszy, nie jest dobrą oznaką, nawet w świecie czarodziejów. Pomyślał też o tym, co mówi o nim cała szkoła, i o narastającym lęku, że naprawdę może go coś łączyć z Salazarem Slytherinem...

- Nie, panie profesorze - odpowiedział.

 

Podwójny atak na Justyna i Prawie Bezgłowego Nicka sprawił, że to, co dotąd było niepokojem, zamieniło się w prawdziwą panikę. To dziwne, ale najbardziej przerażał wszystkich los Prawie Bezgłowego Nicka. Co zaatakowało ducha? Cóż za straszliwa potęga mogła skrzywdzić kogoś, kto już był martwy? Wszyscy gorączkowo rezerwowali sobie miejsca w ekspresie Hogwart-Londyn, pragnąc wrócić do domu na Boże Narodzenie.

- Wygląda na to, że tylko my zostajemy - powiedział Ron do Harryego i Hermiony. - My, Malfoy, Crabbe i Goyle. Szykują się wesołe ferie, nie ma co!

Crabbe i Goyle, którzy zawsze robili to samo co Malfoy, również wpisali się na listę pozostających w zamku. Harry cieszył się jednak z tego, że prawie wszyscy wyjeżdżają. Miał już dość ludzi obchodzących go wielkim łukiem, jakby się bali, że pokaże im kły albo opluje jadem; miał już dość szeptów, syków i pokazywania palcami.

Dla Freda i Georgea był to jeszcze jeden powód do wygłupów. Zdarzało się, że szli przed Harrym korytarzami, wołając:

- Przejście dla dziedzica Slytherina, potężnego czarnoksiężnika!

Percy był wyraźnie zgorszony takim zachowaniem.

- To wcale nie jest powód do śmiechu - skarcił ich za którymś razem.

- Zjeżdża], Percy - odpowiedział Fred. - Harry się spieszy.

- Tak, zasuwa do Komnaty Tajemnic na filiżankę herbaty ze swoim jadowitym sługą - dodał George, chichocąc. Ginny też nie widziała w tym nic zabawnego.

- Och, przestańcie! - jęczała za każdym razem, kiedy Fred pytał głośno Harryego, kto ma być jego następną ofiarą, albo gdy George udawał, że przed każdym spotkaniem z Harrym musi zjeść wielką główkę czosnku.

Harryemu to nie przeszkadzało; czuł się nawet lepiej, widząc, że uznawanie go za dziedzica Slytherina wydaje się śmieszne przynajmniej Fredowi i Georgeowi. Natomiast ich wygłupy wyraźnie złościły Dracona Malfoya, jeśli był ich świadkiem.

- A wiecie dlaczego? Bo aż go rozsadza, żeby oznajmić, że to on jest prawdziwym dziedzicem Slytherina - powiedział Ron tonem znawcy. - Wiecie, jak nie znosi, kiedy ktoś go w czymś wyprzedza, a Harry skupia na sobie całą uwagę.

- Już niedługo - powiedziała Hermiona z mściwą satysfakcją. - Eliksir Wielosokowy jest już prawie gotowy. Za dzień lub dwa wyciągniemy z niego całą prawdę.

 

W końcu nadszedł koniec semestru i zamek ogarnęła cisza głęboka jak śnieg na otaczających go łąkach. Harryemu nie wydawała się wcale ponura; odnajdywał w niej spokój i cieszył się, że teraz on, Weasleyowie i Hermiona mają całą wieżę Gryffindoru dla siebie, co oznaczało, że mogą grać w Eksplodującego Durnia, nie przeszkadzając nikomu, i ćwiczyć pojedynki. Fred, George i Ginny woleli zostać w zamku niż jechać z rodzicami do Egiptu, żeby odwiedzić Billa. Percy krzywił się na ich zachowanie, które uważał za dziecinne, i nie spędzał wiele czasu w salonie Gryffindoru. Oświadczył im pompatycznie, że on zostaje na ferie bożonarodzeniowe tylko dlatego, że jest jego obowiązkiem jako prefekta wspieranie profesorów w tak trudnym okresie.

Nadszedł ranek Bożego Narodzenia, zimny i mokry. Harryego i Rona wcześnie obudziła Hermiona, która wpadła do dormitorium już kompletnie ubrana, przynosząc im prezenty.

- Pobudka! - krzyknęła, rozsuwając zasłony na oknie.

- Hermiono... nie powinnaś wchodzić do sypialni dla chłopców - powiedział Ron, zasłaniając sobie oczy przed światłem.

- Wesołych świąt! - zawołała Hermiona, rzucając w niego prezentem. - Jestem już na nogach od godziny, dodałam do eliksiru trochę much siatkoskrzydłych. Jest gotowy.

Harry usiadł gwałtownie, całkowicie rozbudzony.

- Jesteś pewna?

- Absolutnie - oznajmiła Hermiona, podnosząc szczura Parszywka, żeby móc usiąść w nogach łóżka. - Jeśli mamy to zrobić, to możemy dziś wieczorem.

W tym momencie do pokoju wleciała Hedwiga, niosąc w dziobie bardzo małą paczuszkę.

- Cześć! - powitał ją uradowany Harry, kiedy wylądowała na łóżku. - Już nie jesteś na mnie obrażona?

Uszczypnęła go pieszczotliwie w ucho, co było o wiele milszym prezentem niż to, co mu przyniosła, a był to prezent od Dursleyów. Przysłali mu wykałaczkę i krótki liścik, w którym zapytywali, czy uda mu się pozostać w Hogwarcie również przez całe lato.

Pozostałe prezenty były o wiele przyjemniejsze. Hagrid przysłał mu dużą puszkę karmelowej krajanki, którą Harry postanowił zmiękczyć przez podgrzanie. Ron dał mu książkę pod tytułem W powietrzu z Armatami, pełną bardzo ciekawych faktów o jego ulubionej drużynie quidditcha, a Hermiona kupiła mu luksusowe orle pióro. W ostatniej paczce znalazł nowy, ręcznie robiony sweter i wielki placek ze śliwkami od pani Weasley. Kiedy wziął do ręki jej kartkę, przeszyło go poczucie winy, bo pomyślał o samochodzie pana Weasleya, którego nikt nie widział od czasu pamiętnej kraksy, i o punktach regulaminu szkolnego, które on i Ron właśnie zamierzali złamać.

 

Nikt, nawet ci, którzy planowali wypicie Eliksiru Wielosokowego, nie mogli nie cieszyć się na bożonarodzeniowy obiad w Hogwarcie.

Wielka Sala wyglądała naprawdę wspaniale. Pod ścianami stało kilkanaście okrytych śnieżnym puchem choinek, z sufitu zwieszały się grube festony ostrokrzewu i jemioły, padał zaczarowany śnieg, suchy i ciepły. Dumbledore odśpiewał z nimi kilka swoich ulubionych kolęd, a Hagrid promieniał coraz bardziej (i głośniej) z każdym pucharem gorącego wina z korzeniami i koglem-moglem. Percy, który nie zauważył, że Fred zaczarował mu odznakę, tak że teraz zamiast słowa Prefekt widniał na niej napis: Pierdek, wciąż ich pytał, co tym razem knują. Harry nie zwracał uwagi nawet na Malfoya, który robił głośne i obraźliwe uwagi na temat jego nowego swetra. Wiedział, że przy odrobinie szczęścia za parę godzin dowiedzą się o Malfoyu wszystkiego.

Ledwo Harry i Ron pochłonęli trzecią dokładkę bożonarodzeniowego puddingu, Hermiona dała im znak, żeby za nią wyszli.

- Musimy jeszcze zdobyć odrobinę tych, w których się zamienicie - powiedziała rzeczowym tonem, jakby wysyłała ich do sklepu po proszek do prania. - Chyba jest oczywiste, że chodzi o Crabbea i Goylea, to jego najlepsi przyjaciele i im powie wszystko. Musicie zdobyć parę ich włosów. No i musimy być pewni, że prawdziwi Crabbe i Goyle nie wpadną na nas, kiedy będziemy wypytywać Malfoya.

- Wszystko już obmyśliłam - dodała, nie zwracając uwagi na ich ogłupiałe miny. Pokazała im dwa nieco rozmiękłe ciasteczka czekoladowe. - Nasyciłam je Eliksirem Słodkiego Snu. Musicie tylko zadbać, żeby Crabbe i Goyle gdzieś się na nie natknęli. Wiecie, jacy są łakomi, zjedzą je na pewno. A kiedy zasną, wyrwiecie im po parę włosów, a ich samych ukryjecie w komórce na miotły.

Harry i Ron spojrzeli na siebie wytrzeszczonymi oczami.

- Hermiono, nie sądzę...

- To się nie uda...

Ale w oczach Hermiony dostrzegli stalowy błysk, bardzo przypominający spojrzenie profesor McGonagall, kiedy ktoś próbował się jej sprzeciwić.

- Bez włosów Crabbea i Goylea eliksir będzie bezużyteczny - oświadczyła stanowczo. - Chcecie wypytać Malfoya, czy nie chcecie?

- No dobra już, dobra - powiedział Harry. - A ty? Komu wyrwiesz włos?

- Ja już swój mam! - zawołała beztrosko Hermiona, wyciągając z kieszeni małą szklaną fiolkę i pokazując im zamknięty w niej włos. - Pamiętacie tę Milicentę Bulstrode, która walczyła ze mną na pierwszym zebraniu klubu pojedynków? Zostawiła go na mojej szacie, kiedy próbowała rozłożyć mnie na łopatki! I pojechała do domu... więc muszę tylko powiedzieć Ślizgonom, że postanowiłam wrócić.

Hermiona pobiegła, by po raz ostatni sprawdzić Eliksir Wielosokowy, a kiedy Ron odwrócił się do Harryego, na jego twarzy malowało się przeczucie klęski.

- Słyszałeś kiedy o planie, w którym aż tyle rzeczy może nie wyjść? - zapytał złowieszczo.

 

Ku głębokiemu zdumieniu Rona i Harryego, pierwsza faza operacji przebiegła tak gładko, jak to przewidziała Hermiona. Po świątecznym podwieczorku zaczaili się w sali wejściowej, czekając na Crabbea i Goylea, którzy zostali sami przy stole Ślizgonów, nałożywszy sobie czwartą porcję biszkoptowego ciasta z owocami i kremem. Harry położył czekoladowe ciasteczka na końcu szerokiej poręczy marmurowych schodów. Kiedy zauważyli, że Crabbe i Goyle wychodzą z Wielkiej Sali, schowali się szybko za zbroją tuż obok frontowych drzwi.

- Myślisz, że można być jeszcze głupszym? - szepnął uradowany Ron, kiedy Crabbe pokazał Goyle'owi ciasteczka. Obaj porwali je i bez wahania wepchnęli sobie do wielkich ust. Przez chwilę żuli je smakowicie, z wyrazem błogości na pulchnych gębach, a potem, nie zmieniając wyrazu twarzy, padli na posadzkę jak dwa worki tłuczonych ziemniaków.

Najtrudniejsze okazało się zaciągnięcie ich do komórki na narzędzia. Kiedy już złożyli ich uśpione ciała między wiadrami i mopami, Harry wyrwał parę włosów ze szczeciny pokrywającej czoło Goylea, a Ron zrobił to samo z Crabbeem. Zabrali im też buty, bo ich własne były o wiele za małe, by pomieścić stopy Crabbea i Goylea. A potem, trochę oszołomieni tym, co właśnie zrobili, pobiegli na górę do toalety Jęczącej Marty.

Wewnątrz było aż gęsto od czarnego dymu buchającego z kabiny, w której Hermiona warzyła swój eliksir. Zasłonili sobie twarze skrajem szat i zapukali cicho do drzwi.

- Hermiono!

Zgrzytnął zamek i pojawiła się Hermiona, spocona i z obłędem w oczach. Zza jej pleców dobiegał donośny bulgot, jakby ktoś warzył melasę. Na umywalce stały przygotowane trzy szklane kubki.

- Macie? - zapytała bez tchu Hermiona. Harry pokazał jej włosy Goylea.

- Dobra. A ja zwinęłam z pralni zapasowe ciuchy. - Wskazała na mały tobołek. - Będą wam potrzebne większe, skoro macie być tymi gorylami.

Wszyscy troje zajrzeli do kociołka. Z bliska wywar wyglądał jak gęsty szlam, bulgocący leniwie.

- Jestem pewna, że wszystko zrobiłam jak należy - powiedziała Hermiona, zerkając nerwowo na pomiętą stronicę Najsilniejszych eliksirów. - I wygląda tak, jak tutaj piszą... Kiedy wypijemy, będziemy mieć dokładnie godzinę, zanim z powrotem zamienimy się w siebie.

- Co teraz? - szepnął Ron.

- Porozlewamy go do trzech kubków i dodamy włosy.

Hermiona nalała gęstego płynu do kubków, a potem lekko drżącą ręką wytrząsnęła włos Milicenty Bulstrode do pierwszego kubka.

Napój zasyczał, zabulgotał i spienił się gwałtownie, a po chwili przybrał jadowicie żółtą barwę.

- Uhhh... esencja Milicenty Bulstrode - skrzywił się Ron, przyglądając się płynowi z odrazą. - Założę się, że smakuje jeszcze gorzej.

- Wrzućcie swoje włosy - powiedziała Hermiona.

Harry wrzucił szczecinę Goylea do środkowego, a Ron włosy Crabbea do ostatniego kubka. W obu płyn zasyczał i spienił się wściekle; esencja Goylea zrobiła się zgniłozielona, a Crabbea ciemnobrązowa.





:


: 2017-01-28; !; : 244 |


:

:

,
==> ...

1900 - | 1813 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.086 .