.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 2




- Pójdziemy? - powtórzył powoli Aragog. - Nie sądzę...

- Ale... ale...

- Moi synowie i moje córki nigdy nie skrzywdzą Hagrida, bo taka jest moja wola. Nie mogę jednak zakazać im świeżego mięsa, kiedy samo włazi do naszej nory. Zegnajcie, przyjaciele Hagrida!

Harry odwrócił się gwałtownie. Tuż przed nim piętrzyła się zwarta ściana pająków, klekocących zawzięcie i błyskających ślepiami osadzonymi w obrzydliwych czarnych głowach...

Harry sięgnął po różdżkę, ale wiedział już, że to ich nie uratuje. Pająków było za dużo. Postanowił jednak powstać i umrzeć, walcząc. A kiedy to uczynił, rozległ się głośny warkot i jaskrawe światło omiotło skraj jamy.

Samochód pana Weasleya zjeżdżał na dno zapadliny, rycząc, dudniąc, wyjąc klaksonem i błyskając reflektorami, a przede wszystkim roztrącając pająki jak suche krzaki. Niektóre przewróciły się na grzbiety i leżały, wymachując długimi nogami w powietrzu. Samochód zatrzymał się przed Harrym i Ronem. Drzwi otworzyły się z rozmachem.

- Bierz Kła! - ryknął Harry, dając nurka na przednie siedzenie.

Ron złapał brytana wpół i wrzucił go, skamlącego, na tylne siedzenie. Drzwi zatrzasnęły się. Ron nawet nie dotknął pedału gazu, bo samochód wcale tego nie potrzebował: silnik zaryczał i ruszyli pod górę, roztrącając jeszcze więcej pająków. Wyjechali z zapadliny i wkrótce zaczęli się przedzierać przez gęsty las. Gałęzie łomotały w szyby, koła podskakiwały na korzeniach, kiedy samochód sprytnie omijał najgorsze wyrwy i najgrubsze pnie, posuwając się po szlaku, który najwidoczniej znał.

Harry zerknął z boku na Rona. Ron miał wciąż otwarte usta, ale oczy nie wyłaziły mu już orbit.

- Nic ci nie jest?

Ron wpatrywał się przed siebie, nie mogąc wykrztusić słowa.

Auto przedzierało się dzielnie przez poszycie, miażdżąc gałązki z głośnym trzaskiem, Kieł wył na tylnym siedzeniu, a Harry zobaczył, jak odpada boczne lusterko, kiedy o centymetry minęli gruby pień dębu. Po kilkunastu minutach hałaśliwej jazdy po dzikich wertepach i chaszczach las przerzedził się i znowu pojawiły się gwiazdy.

Samochód zatrzymał się tak raptownie, że mało brakowało, a wylecieliby przez przednią szybę. Znajdowali się na skraju lasu. Kieł rzucił się na okno, pragnąc za wszelką cenę uwolnić się z tego straszliwego pudła, a kiedy Harry otworzył drzwi, wyskoczył i z podkulonym ogonem pomknął prosto do chatki Hagrida. Harry również wysiadł, a po minucie albo dwóch Ron też odzyskał czucie w nogach i wytoczył się na zewnątrz. Harry poklepał pieszczotliwie karoserię, a auto cofnęło się do lasu i znikło im z oczu.

Harry wrócił do chatki Hagrida po pelerynę-niewidkę. Kieł wlazł do swojego koszyka i schował się pod koc, wciąż dygocąc ze strachu. Kiedy Harry wyszedł, znalazł Rona nękanego gwałtownymi mdłościami na grządce dyni.

- Idźcie za pająkami - wybełkotał Ron, ocierając usta rękawem. - Nigdy tego Hagridowi nie przebaczę. Mamy szczęście, że jeszcze żyjemy.

- Na pewno myślał, że Aragog nie zrobi krzywdy jego przyjaciołom - powiedział Harry.

- I to jest właśnie problem z tym Hagridem! - krzyknął Ron, bębniąc pięściami w ścianę chatki. - Zawsze mu się wydaje, że potwory nie są tak złe, jak wyglądają! I dokąd go to zaprowadziło? Do celi w Azkabanie! - Teraz dygotał już na całym ciele. - I po co nas wysłał do tego lasu? Czego się tam dowiedzieliśmy?

- Że Hagrid nigdy nie otworzył Komnaty Tajemnic - powiedział Harry, zarzucając pelerynę na Rona i ciągnąc go za rękę. - Jest niewinny.

Ron prychnął głośno. Trzymanie Aragoga w komórce najwyraźniej nie mieściło się w jego rozumieniu niewinności.

Zbliżali się do zamku i Harry obciągnął pelerynę, żeby nie wystawały im spod niej stopy, a potem pchnął skrzypiące dębowe drzwi. Przeszli ostrożnie przez salę wejściową i wspięli się po marmurowych schodach, wstrzymując oddech, kiedy mijali korytarze, po których spacerowali czuwający w nocy wartownicy. W końcu znaleźli się w bezpiecznym pokoju wspólnym Gryffindoru, gdzie na kominku wciąż żarzył się ogień. Zdjęli pelerynę i krętymi schodami wspięli się do swojego dormitorium.

Ron padł na łóżko, nawet się nie rozbierając. Harry nie był jednak śpiący. Usiadł na skraju łóżka, rozmyślając nad tym, co powiedział mu Aragog.

W zamku nadal ukrywa się gdzieś potwór... potwór straszliwy jak sam Voldemort, skoro inne potwory nie chciały nawet wymówić jego imienia. Po tych wszystkich okropnych przygodach on i Ron nie zbliżyli się wcale do odkrycia, co to za potwór, gdzie mieszka i w jaki sposób petryfikuje swoje ofiary. Nawet Hagrid nigdy się nie dowiedział, kto mieszka w Komnacie Tajemnic.

Harry wyciągnął się na łóżku i oparł na poduszkach, obserwując księżyc, patrzący na niego przez wąskie okno wieży.

Nie miał pojęcia, co jeszcze mogą zrobić. Po raz kolejny znaleźli się w ślepym zaułku. Riddle schwytał niewłaściwą osobę, dziedzic Slytherina przyczaił się i nikt nie wiedział, czy to on, czy ktoś inny otworzył Komnatę tym razem. Nie było już kogo zapytać. Harry leżał, wciąż rozmyślając nad tym, co powiedział mu Aragog.

Ogarniała go już senność, kiedy nagle zaświtało mu w głowie coś, co wydało mu się ich ostatnią nadzieją. Usiadł gwałtownie na łóżku.

- Ron - syknął w ciemności. - Ron! Ron zaskomlał zupełnie jak Kieł, otworzył oczy, rozejrzał się nieprzytomnie i zobaczył Harryego.

- Ron... ta dziewczyna, która zginęła. Aragog powiedział, że znaleziono ją w łazience - szeptał gorączkowo, nie zważając na niecierpliwe posapywanie Nevillea w kącie sypialni. - A jeśli ona nigdy nie opuściła łazienki? Może nadal tam jest?

Ron przetarł oczy, marszcząc czoło w świetle księżyca. I nagle do niego dotarło.

- Chyba nie myślisz, że... że to Jęcząca Marta?


ROZDZIAŁ SZESNASTY

Komnata Tajemnic

 

Tyle razy byliśmy w tej łazience, a ona siedziała zaledwie trzy kabiny dalej - powiedział z żalem Ron przy śniadaniu następnego dnia - i mogliśmy ją zapytać, a teraz...

I tak już było ciężko wymknąć się z zamku w pogoni za pająkami. Wymknięcie się spod opieki nauczycieli na tak długo, by wśliznąć się do łazienki, łazienki dla dziewczyn, w dodatku położonej tuż przy miejscu pierwszej napaści, wydawało im się prawie niemożliwe.

Podczas pierwszej lekcji, a była to transmutacja, wydarzyło się jednak coś, co kazało im zapomnieć o Komnacie Tajemnic po raz pierwszy od wielu tygodni. Po dziesięciu minutach lekcji profesor McGonagall oznajmiła im, że egzaminy rozpoczną się pierwszego czerwca - dokładnie za tydzień.

- Egzaminy? - jęknął Seamus Finnigan. - To jednak mamy mieć egzaminy?

Za Harrym coś okropnie huknęło. To różdżka Nevillea Longbottoma ześliznęła się z ławki, niszcząc jedną z jej nóg.

Profesor McGonagall odtworzyła ją jednym machnięciem swojej różdżki i zwróciła się do Seamusa, marszcząc czoło.

- Jeśli szkoła nie została dotąd zamknięta, to tylko z troski o waszą edukację - powiedziała surowym tonem. - Dlatego egzaminy odbędą się tak jak zawsze i mam nadzieję, że wszyscy pilnie się do nich przygotowujecie.

Pilnie się przygotowujecie! Harryemu nigdy nie przyszło do głowy, że w tym stanie rzeczy mogą się odbyć jakieś egzaminy. Rozległo się buntownicze szemranie, co wprawiło profesor McGonagall w jeszcze gorszy humor.

- Instrukcje profesora Dumbledorea były jasne. Mamy się starać, żeby wszystko toczyło się normalnym trybem. I muszę wam wyraźnie przypomnieć, że oznacza to, między innymi, konieczność sprawdzenia, czego się nauczyliście w tym roku.

Harry spojrzał smętnie na parę białych królików, które miał zamienić w bambosze. Czego się nauczył w tym roku? Może i coś umiał, ale jakoś nie potrafił sobie przypomnieć niczego, co przydałoby mu się podczas egzaminów.

Ron wyglądał, jakby mu przed chwilą powiedziano, że od jutra ma zamieszkać w Zakazanym Lesie.

- Potrafisz sobie mnie wyobrazić, jak zdaję egzamin z tym? - zapytał Harryego, podnosząc swoją różdżkę, która zaczęła głośno gwizdać.

 

Trzy dni przed pierwszym egzaminem profesor McGonagall zabrała ponownie głos podczas śniadania.

- Mam dobrą wiadomość - oznajmiła, a Wielka Sala, zamiast ucichnąć, wybuchła podnieconymi okrzykami.

- Dumbledore wraca! - ryknęło kilkanaście uradowanych głosów.

- Dziedzic Slytherina schwytany! - pisnęła jedna z dziewczyn siedząca przy stole Krukonów.

- Mecze quidditcha przywrócone! - wrzasnął Wood. Profesor McGonagall odczekała, aż wrzawa nieco ucichnie i powiedziała:

- Profesor Sprout poinformowała mnie, że mandragory są wreszcie gotowe do wycięcia. Dziś wieczorem ożywimy te osoby, które zostały spetryfikowane. A pragnę wam przypomnieć, że jedna z nich może nam powiedzieć, kto albo co kryje się za tymi atakami. Mam nadzieję, że ten okropny rok zakończy się schwytaniem złoczyńcy.

Rozległy się głośne wiwaty i oklaski. Harry spojrzał na stół Ślizgonów i nie zdziwił się, widząc, że Draco Malfoy nie cieszy się razem z innymi. Za to Ron wyraźnie poweselał.

- A więc nieważne, że nie zapytaliśmy Marty! - powiedział do Harryego. - Hermiona na pewno odpowie na wszystkie pytania, kiedy ją obudzą! Zwariuje, jak się dowie, że za trzy dni mamy egzaminy. Nic nie powtarzała. Może lepiej byłoby ją pozostawić w tym stanie do końca egzaminów?

W tym momencie pojawiła się Ginny Weasley i usiadła obok Rona. Wyglądała na bardzo poruszoną, a Harry zauważył, że wykręca sobie ręce złożone na podołku.

- Co jest? - zapytał Ron, nabierając nową porcję owsianki.

Ginny nie odpowiedziała, ale popatrzyła po stole Gryfonów z tak żałosną miną, że kogoś Harryemu przypomniała, choć nie wiedział, kogo.

- Wyrzuć to z siebie - powiedział Ron, przyglądając się jej uważnie.

Harry nagle uświadomił sobie, kogo mu Ginny przypomina. Ginny kołysała się lekko do tyłu i do przodu zupełnie jak Zgredek, kiedy miał ujawnić jakąś zakazaną informację.

- Muszę wam coś powiedzieć - wybąkała Ginny, starając się nie patrzyć na Harryego.

- A co takiego? - zapytał Harry.

Ginny wyglądała, jakby jej zabrakło odpowiednich słów.

- No co? - zapytał Ron.

Ginny otworzyła usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo. Harry nachylił się do niej i powiedział tak cicho, że tylko Ginny i Ron mogli go usłyszeć:

- Czy to ma coś wspólnego z Komnatą Tajemnic? Widziałaś coś? Coś, co się dziwnie zachowywało?

Ginny wzięła głęboki oddech, lecz w tym momencie pojawił się Percy Weasley, sprawiający wrażenie, jakby miał za chwilę paść ze zmęczenia.

- Jeśli już skończyłaś, to zajmę twoje miejsce, Ginny. Umieram z głodu, dopiero co skończyłem służbę patrolową.

Ginny podskoczyła, jakby jej krzesło zostało podłączone do prądu o wysokim napięciu, obrzuciła Percyego przerażonym wzrokiem i uciekła. Percy usiadł i przysunął sobie wielki dzbanek.

- Percy! - powiedział ze złością Ron. - Właśnie miała nam powiedzieć coś ważnego! Percy zakrztusił się herbatą.

- A co? - zapytał, kaszląc.

- Właśnie zadałem jej pytanie, czy nie widziała czegoś dziwnego, a ona zaczęła...

- Och... to... to nie ma nic wspólnego z Komnatą Tajemnic - przerwał mu szybko Percy.

- A ty skąd wiesz, o co ją zapytaliśmy? - zdziwił się Ron, unosząc brwi.

- No... ee... jeśli już chcecie wiedzieć, to Ginny... ee... wpadła na mnie tamtego dnia, kiedy... no... zresztą nieważne... chodzi o to, że zobaczyła, że coś robię i... no wiecie... poprosiłem ją, żeby o tym nikomu nie mówiła. Myślałem, że dotrzyma słowa. To nic ważnego, naprawdę, ja tylko... Harry jeszcze nigdy nie widział Percyego w takim stanie.

- A co ty robiłeś, Percy? - zapytał Ron, szczerząc zęby. - No powiedz, nie będziemy się z ciebie śmiali.

Percy nie był jednak skłonny ani do żartów, ani do zwierzeń.

- Podaj mi te naleśniki, Harry, konam z głodu.

Harry wiedział, że cała tajemnica może się rozwiązać już jutro bez ich udziału, ale nie potrafiłby zrezygnować z możliwości porozmawiania z Jęczącą Martą, gdyby tylko się pojawiła - i ku jego radości taka możliwość rzeczywiście się nadarzyła przed południem, kiedy Gilderoy Lockhart prowadził ich na historię magii.

Lockhart, który tak często ich zapewniał, że wszystkie zagrożenia już minęły, teraz, kiedy już niedługo miało się okazać, kto ma rację, był najwyraźniej całkowicie przekonany, że prowadzenie ich na lekcje przez profesorów jest bezsensowne. Był lekko rozczochrany, bo przez większość nocy patrolował czwarte piętro.

- Zapamiętajcie moje słowa - powiedział, wyprowadzając ich zza węgła. - Pierwsze słowa, które wyjdą z ust tych spetryfikowanych nieszczęśników, będą brzmiały: To byt Hagrid. Szczerze mówiąc, bardzo mnie dziwi, że profesor McGonagall wciąż się upiera przy tych wszystkich środkach ostrożności.

- Zgadzam się, panie profesorze - powiedział Harry, co spowodowało, że Ronowi wyleciały z rąk książki.

- Dziękuję ci, Harry - rzekł Lockhart łaskawym tonem, kiedy czekali w długim rzędzie, żeby przepuścić Puchonów. - Chodzi mi o to, że my, nauczyciele, mamy zbyt dużo innych zajęć, żeby prowadzić uczniów do klas i stać na warcie przez całą noc...

- Słusznie - powiedział Ron, który połapał się już, o co chodzi. - Niech nas pan profesor już dalej nie prowadzi, mamy przejść jeszcze tylko jeden korytarz.

- Wiesz co, Weasley, to bardzo dobry pomysł - rzekł Lockhart. - Powinienem pójść przygotować się do mojej następnej lekcji.

I odszedł szybkim krokiem.

- Przygotować się do lekcji - prychnął za nim Ron. - Raczej zakręcić sobie loki.

Pozwolili, by reszta Gryfonów ruszyła do przodu, dali nurka w boczny korytarz i pobiegli do łazienki Jęczącej Marty. I kiedy gratulowali sobie znakomitego pomysłu...

- Potter! Weasley! Co wy tu robicie? Była to profesor McGonagall, a jej usta były najcieńszą z cienkich linii.

- My właśnie... no... - wyjąkał Ron - my chcieliśmy... zobaczyć...

- Hermionę - wpadł mu w słowo Harry. Ron i profesor McGonagall spojrzeli na niego.

- Nie widzieliśmy jej od wieków, pani profesor - ciągnął Harry, następując Ronowi na stopę - i pomyśleliśmy sobie, że przemkniemy się do skrzydła szpitalnego i... i powiemy jej, że mandragory są już prawie gotowe i... ee... że nie musi się już martwić.

Profesor McGonagall utkwiła w nim spojrzenie i Harry pomyślał, że za chwilę wybuchnie, ale kiedy przemówiła, jej głos był dziwnie wilgotny i ochrypły.

- Oczywiście - powiedziała, a Harry ze zdumieniem zobaczył, że w jej oku zalśniła łza. - Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest bardzo ciężkie dla przyjaciół tych, którzy zostali... Bardzo dobrze to rozumiem. Tak, Potter, możecie odwiedzić pannę Granger. Poinformuję profesora Binnsa, dokąd poszliście. Powiedzcie pani Pomfrey, że macie moje pozwolenie.

Harry i Ron odeszli, nie mogąc uwierzyć, że uniknęli szlabanu. Kiedy zniknęli za rogiem korytarza, usłyszeli, jak profesor McGonagall hałaśliwie wydmuchuje nos.

- To najlepszy kit, jaki kiedykolwiek wstawiłeś, Harry - powiedział zachwycony Ron.

Teraz nie mieli już wyboru i poszli prosto do skrzydła szpitalnego, żeby powiedzieć pani Pomfrey, że mają pozwolenie profesor McGonagall na odwiedzenie Hermiony.

Pani Pomfrey wpuściła ich, choć zrobiła to niechętnie.

- Przemawianie do osoby spetryfikowanej nie ma najmniejszego sensu - oświadczyła, a oni musieli przyznać jej rację, kiedy usiedli przy Hermionie.

Było oczywiste, iż Hermiona nie ma zielonego pojęcia, że ma gości. Z równym powodzeniem mogliby tłumaczyć stojącej przy jej łóżku szafce nocnej, żeby się nie martwiła.

- Ciekawe, czy zobaczyła napastnika, prawda? - powiedział Ron, spoglądając ponuro na nieruchomą twarz Hermiony. - Bo jeśli zakradł się i napadł na każdego z nich znienacka, to nigdy się nie dowiemy...

Ale Harry nie patrzył na twarz Hermiony. Bardziej go interesowała jej prawa ręka. Zaciśnięta dłoń spoczywała na okrywającym ją prześcieradle, a kiedy pochylił się niżej, zobaczył, że z tej dłoni wystaje kawałek papieru.

Upewniwszy się, że pani Pomfrey nie ma w pobliżu, wskazał to Ronowi.

- Spróbuj to wyciągnąć - szepnął Ron, przesuwając krzesło, żeby go zasłonić.

Nie było to łatwe. Dłoń Hermiony zaciśnięta była tak mocno, że Harry bał się podrzeć kartkę. Ron pilnował, czy pani Pomfrey nie idzie, a on męczył się w pocie czoła, aż w końcu, po kilku minutach okropnego napięcia, udało mu się kartkę wyciągnąć. Była to stronica wydarta z bardzo starej książki. Harry wygładził ją gorączkowo, a Ron pochylił się, by odczytać ją razem z nim.

 

W śród wielu wzbudzających lęk bestii i potworów, które lęgną się w naszym kraju, nie ma dziwniejszego i bardziej złowrogiego stworzenia od bazyliszka, nazywanego również Królem Węży. Wąż ów, który może osiągać olbrzymie rozmiary i żyć wiele setek lat, rodzi się z kurzego jajka podłożonego ropusze. Zadziwiające są jego sposoby uśmiercania ofiar, bo prócz jadowitych kłów, bazyliszek dysponuje śmiertelnym spojrzeniem, a ten, w kim utkwi swoje złowrogie ślepia, pada natychmiast trupem. Bazyliszek jest śmiertelnym wrogiem pająków, które uciekają przed nim w popłochu, a on sam lęka się jedynie piania koguta, które jest dla niego zgubne.

 

Pod tym tekstem dopisano jedno słowo, a Harry natychmiast rozpoznał charakter pisma Hermiony. Rury.

Poczuł się tak, jakby ktoś nagle zapalił światło w jego mózgu.

- Ron - szepnął - to jest to. To jest odpowiedź. Potwór z Komnaty Tajemnic to bazyliszek... olbrzymi wąż! Dlatego wciąż słyszałem ten głos, a nikt inny go nie słyszał. Ja przecież znam mowę węży...

Spojrzał na sąsiednie łóżka.

- Bazyliszek zabija ludzi swoim spojrzeniem. Ale nikt nie umarł... bo nikt nie spojrzał mu prosto w oczy. Colin zobaczył go w wizjerze swojego aparatu. Bazyliszek spalił film w kamerze, ale Colin został tylko spetryfikowany. Justyn... Justyn musiał zobaczyć bazyliszka przez Prawie Bezgłowego Nicka! Nick przyjął najgorsze uderzenie morderczego spojrzenia, ale przecież nie mógł umrzeć po raz drugi... A przy Hermionie i tej Krukonce znaleziono lusterko. Hermiona dopiero co odkryła, że ten potwór to bazyliszek. Założę się, o co chcesz, że ostrzegła pierwszą osobę, którą spotkała, żeby zanim minie róg korytarza, obejrzała dalszą drogę w lusterku! No i ta dziewczyna wyjęła lusterko... i...

Ronowi opadła szczęka.

- A Pani Norris? - wyszeptał podniecony. Harry zastanowił się, wyobrażając sobie scenę, jaka się rozegrała w Noc Duchów.

- Woda... - powiedział powoli. - Woda z łazienki Jęczącej Marty. Założę się, że Pani Norris zobaczyła tylko odbicie w kałuży...

Znowu wpatrzył się w kartkę, przebiegając ją gorączkowo wzrokiem. Im dłużej się przyglądał, tym bardziej nabierał przekonania, że tak właśnie było.

- Pianie koguta... jest dla niego zgubne! - przeczytał na głos. - Padły wszystkie koguty Hagrida! Dziedzic Slytherina nie chciał, żeby któryś z nich znalazł się w pobliżu zamku, kiedy już Komnata Tajemnic zostanie otwarta! Pająki... uciekają przed nim w popłochu! Wszystko pasuje!

- Ale jak ten bazyliszek łazi po zamku? - zapytał Ron. - Olbrzymi gad... Przecież ktoś by go zobaczył...

Harry wskazał na słowo dopisane ręką Hermiony u dołu strony.

- Rury... Rury... Ron, ten gad wykorzystuje kanalizację. Ten głos dochodził jakby ze ściany...

Ron nagle złapał Harryego za ramię.

- Wejście do Komnaty Tajemnic! - powiedział ochrypłym szeptem. - A jeśli to łazienka? Jeśli to...

-...łazienka Jęczącej Marty - dokończył za niego Harry.

Siedzieli, dysząc z podniecenia, ledwo mogąc uwierzyć w to wszystko.

- A to znaczy - powiedział Harry - że ja nie jestem jedyną osobą w szkole znającą mowę wężów. Dziedzic Slytherina też ją zna. W ten sposób panuje nad bazyliszkiem.

- Co teraz zrobimy? - zapytał Ron, a oczy mu płonęły. - Pójdziemy prosto do McGonagall?

- Idziemy do pokoju nauczycielskiego - rzekł Harry, zrywając się na nogi. - Będzie tam za dziesięć minut, zbliża się przerwa.

Zbiegli po schodach. Nie chcąc, by ktoś ich nakrył, jak szwendają się po korytarzu, weszli od razu do pokoju nauczycielskiego. Był to duży, wyłożony boazerią pokój pełen drewnianych krzeseł z poręczami. Harry i Ron obeszli go wokoło, zbyt podekscytowani, żeby usiąść.

Nie doczekali się jednak dzwonka na przerwę.

Zamiast niego usłyszeli głos profesor McGonagall, magicznie zwielokrotniony, odbijający się echem po korytarzach:

- Wszyscy uczniowie mają natychmiast wrócić do swoich dormitoriów. Natychmiast.

Harry okręcił się w miejscu, żeby spojrzeć na Rona.

- Chyba to nie kolejny atak? Nie teraz...

- Co robimy? Wracamy do dormitorium?

- Nie - odpowiedział Harry, rozglądając się gorączkowo. Po lewej stronie zobaczył wnękę pełną płaszczy nauczycieli. - Włazimy tutaj. Podsłuchamy, o co chodzi. Potem możemy im powiedzieć, co odkryliśmy.

Ukryli się w między płaszczami, nasłuchując tupotu setek nóg nad głowami i trzaskania drzwi od pokoju nauczycielskiego. Przez szpary między zatęchłymi płaszczami obserwowali nauczycieli wchodzących do pokoju. Niektórzy wyglądali na zaskoczonych, inni na przerażonych. Na końcu pojawiła się profesor McGonagall. W pokoju zaległa cisza.

- Stało się - oznajmiła. - Potwór porwał uczennicę. Zawlókł ją do samej Komnaty.

Profesor Flitwick pisnął. Profesor Sprout zakryła usta dłońmi. Snape zacisnął ręce na oparciu krzesła i zapytał:

- Skąd pewność, że tak się stało?

- Dziedzic Slytherina - odpowiedziała profesor McGonagall blada jak ściana - pozostawił wiadomość. Dokładnie pod pierwszą. Jej szkielet będzie spoczywać w Komnacie na wieki.

Profesor Flitwick wybuchnął płaczem.





:


: 2017-01-28; !; : 258 |


:

:

, - , ; , - .
==> ...

1688 - | 1697 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.098 .