Лекции.Орг


Поиск:




Категории:

Астрономия
Биология
География
Другие языки
Интернет
Информатика
История
Культура
Литература
Логика
Математика
Медицина
Механика
Охрана труда
Педагогика
Политика
Право
Психология
Религия
Риторика
Социология
Спорт
Строительство
Технология
Транспорт
Физика
Философия
Финансы
Химия
Экология
Экономика
Электроника

 

 

 

 


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY 5 страница




Łeb bazyliszka opadł ponownie i tym razem wycelował dobrze, lecz gdy paszcza rozwarła się tuż nad Harrym, ten wbił miecz po rękojeść w czarne podniebienie gada.

Ciepła posoka zalała mu ramiona. Poczuł ostry ból tuż nad łokciem. Jeden długi, jadowity kieł ugodził go w ramię i zagłębiał się w nie coraz bardziej, aż w końcu pękł, gdy bazyliszek szarpnął łbem i padł w drgawkach na kamienną posadzkę

Harry osunął się po ścianie. Chwycił kieł, który sączył w niego jad, i wyrwał go z ramienia. Wiedział jednak, że jest już za późno. Po jego ciele rozchodził się powoli ostry, piekący ból. Upuścił kieł i patrzył, jak krew nasącza jego szaty, lecz widział wszystko jakby przez mgłę. Komnata rozpływała się w wirze mętnych barw.

Zobaczył śmigającą koło siebie plamę czerwieni.

- Fawkes - powiedział ochrypłym szeptem. - Byłeś wspaniały. Fawkes...

Poczuł, że ptak przyciska swoją cudowną głowę do miej­sca, w które ugodził go wąż.

Usłyszał odgłos szybkich kroków i zobaczył przed sobą jakiś cień.

- Jesteś już martwy, Harry Porterze - rozległ się nad nim głos Riddle’a. - Martwy. Wie o tym nawet ptak Dumbledore’a. Wiesz, co on robi, Potter? Płacze.

Harry zamrugał powiekami. Głowa feniksa pojawiała się i znikała z pola widzenia. Po jedwabistych piórach toczyły się perłowe łzy.

- Będę tu siedział i patrzył na twoją śmierć, Harry. Mamy czas. Nigdzie się nie spieszę.

Harry’ego ogarnęła senność. Wszystko wokoło zdawało się wirować.

- I tak kończy słynny Harry Potter - usłyszał odległy głos Riddle’a. - Samotny w Komnacie Tajemnic, zapom­niany przez przyjaciół, zwyciężony w końcu przez Czarnego Pana, którego tak nierozważnie wyzwał na pojedynek.

Wkrótce wrócisz do swojej szlamowatej matki, Harry... Kupiła ci dwanaście lat pożyczonego życia... ale Lord Voldemort w końcu cię dopadł. Przecież wiedziałeś, że tak się musi stać.

Jeśli to jest umieranie, pomyślał Harry, to wcale nie jest takie straszne. Nawet ból był już coraz słabszy...

Ale czy to była śmierć? Komnata wcale nie rozpłynęła się w czerni, przeciwnie, widział ją coraz wyraźniej. Potrząs­nął lekko głową i zobaczył Fawkesa, wciąż tulącego głowę do jego ramienia. Wokół rany jaśniała plama perłowych łez... tyle że... nie było żadnej rany...

- Uciekaj, ptaku! - rozległ się nagle głos Riddle’a. - Zostaw go! Powiedziałem, uciekaj!

Harry podniósł głowę. Riddle celował różdżką w Fawke­sa; huknęło, jakby ktoś wystrzelił, i feniks wzleciał w powie­trze jak złoto-szkarłatny wir.

- Łzy feniksa... - powiedział cicho Riddle, wpatru­jąc się w ramię Harry’ego. - Oczywiście... uzdrawiająca moc... zapomniałem... - Spojrzał Harry’emu w oczy. - Ale to niczego nie zmienia, Harry. Właściwie... może nawet lepiej. Tylko ty i ja, Harry Porterze... ty i ja...

Uniósł różdżkę.

I znowu załopotały skrzydła feniksa i coś upadło Harry’emu na podołek. Dziennik.

Przez ułamek sekundy obaj, Harry i Riddle, wpatrywali się w czarną książeczkę. Różdżka wciąż była wycelowana w Harry’ego. Potem, bez namysłu, bez wahania, jakby za­mierzał to zrobić od dawna, Harry chwycił leżący obok niego kieł bazyliszka, uniósł rękę i z całej siły wbił go w czarny notes.

Rozległ się długi, straszny, przeszywający krzyk. Z dzien­nika chlusnęły strumienie atramentu, zalewając Harry’emu dłonie, ściekając na podłogę. Riddle skręcał się, zwijał i mio­tał, wrzeszcząc przeraźliwie... i nagle...

Zniknął. Różdżka Harry’ego upadła z trzaskiem na po­sadzkę i zapadła cisza, przerywana tylko równomiernym kapaniem atramentu wciąż ściekającego z dziennika. Jad bazyliszka wypalił w nim skwierczącą dziurę.

Dygocąc na całym ciele, Harry dźwignął się na nogi. W głowie mu wirowało, jakby odbył właśnie długą podróż po użyciu proszku Fiuu. Powoli sięgnął po swoją różdżkę i Tiarę Przydziału, a potem chwycił za rękojeść miecza i szarpnął mocno, wyciągając błyszczącą klingę z czarnego podniebienia bazyliszka.

Wtedy usłyszał słaby jęk dochodzący z końca Komnaty. Ginny poruszyła się. Harry podbiegł do niej, a ona usiadła. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na martwego bazyliszka, na Harry’ego w zakrwawionej szacie, potem na dziennik, który trzymał w ręku. Westchnęła głęboko i łzy zaczęły spływać jej po policzkach.

- Harry... och, Harry... próbowałam ci powiedzieć na ś-śniadaniu, ale n-nie mogłam tego zrobić przy Percym. Tak, to ja, Harry... ale... p-przysięgam, ja tego nie chcia­łam... to R-Riddle mnie do tego z-zmusił, on mnie opętał... i... jak ci się udało zabić to... to coś? G-gdzie jest Riddle? Ostatnie, co p-pamiętam, to jak wychodził z dziennika i...

- Uspokój się, już po wszystkim - powiedział Har­ry, podnosząc dziennik i pokazując jej dziurę. - Nie ma już Riddle’a. Popatrz! Jego i bazyliszka. Chodź, Ginny, musimy się stąd wydostać...

- Na pewno mnie wyrzucą! - zaszlochała Ginny, kiedy Harry pomógł jej stanąć na nogach. - Tak marzy­łam o Hogwarcie, odkąd wrócił z niego B-Bill, a t-teraz mnie wyrzucą i... c-co powiedzą rodzice?

Fawkes czekał na nich w wejściu do Komnaty. Przeszli koło martwych splotów bazyliszka, między dwoma rzędami wężowych kolumn i wrócili do mrocznego tunelu. Kamien­ne drzwi zasunęły się za nimi z cichym sykiem.

Po kilku minutach wędrówki ciemnym tunelem Harry usłyszał odległy chrobot kamieni.

- Ron! - zawołał, przyspieszając kroku. - Ginny żyje! Mam ją tutaj!

Dobiegł go przytłumiony okrzyk radości Rona, a kiedy minęli następny zakręt korytarza, zobaczyli jego rozrado­waną twarz wyglądającą przez dziurę, którą udało mu się wygrzebać w gruzowisku.

- Ginny! - Ron wyciągnął ręce przez dziurę, żeby wciągnąć ją pierwszą. - Żyjesz! Nie mogę w to uwierzyć! Co się stało?

Chciał ją przytulić, ale Ginny odepchnęła go lekko, łka­jąc.

- No, ale żyjesz i jesteś zdrowa - powiedział Ron, uśmiechając się do niej. - Już po wszystkim, już... A skąd się wziął ten ptak?

Przez dziurę przeleciał Fawkes.

- To ptak Dumbledore’a - powiedział Harry, prze­łażąc do nich.

- I skąd masz ten miecz? - zdumiał się Ron, gapiąc się na błyszczący oręż w ręku Harry’ego.

- Wyjaśnię ci, kiedy stąd wyjdziemy - odrzekł Harry, zerkając z ukosa na Ginny.

- Ale...

- Później - uciął Harry. W obecności Ginny nie bardzo chciał mówić, kto otworzył Komnatę. - Gdzie jest Lockhart?

- Tam, z tyłu - rzekł Ron, szczerząc zęby i wskazując głową w kierunku, z którego tu przyszli. - Nie jest w najlepszym stanie. Zresztą sam zobaczysz.

Prowadzeni przez feniksa, którego szerokie szkarłatne skrzydła promieniowały złotą poświatą, wrócili do wylotu rury. Siedział tam Gilderoy Lockhart, nucąc coś pod nosem.

- Stracił pamięć - wyjaśnił Ron. - Jego Zaklęcie Zapomnienia zadziałało do tyłu. No, wiesz, korzystał z mo­jej różdżki... Walnęło w niego, zamiast w nas. Nie ma pojęcia, kim jest, gdzie jest i kim my jesteśmy. Powiedzia­łem mu, żeby tutaj poczekał. Może sobie zrobić krzywdę.

Lockhart spojrzał na nich dobrodusznie.

- Witajcie - powiedział. - To dziwne miejsce, prawda? Mieszkacie tutaj?

- Nie - odrzekł Ron, patrząc na Harry’ego i podno­sząc brwi.

Harry pochylił się i zajrzał w czeluść rury.

- Zastanawiałeś się, w jaki sposób wrócimy na górę? - zapytał Rona.

Ron pokręcił głową, ale feniks Fawkes przemknął obok Harry’ego i unosił się teraz przed nimi; jego paciorkowate oczy migotały w ciemności. Nastroszył długie złote pióra w ogonie. Harry przyglądał mu się niepewnie.

- Sprawia wrażenie, jakby chciał, żebyś go schwycił za ogon... - powiedział Ron z zakłopotaną miną. - Ale przecież jesteś za ciężki, żeby taki ptak cię uciągnął.

- Fawkes - rzekł Harry - nie jest zwykłym pta­kiem. - Odwrócił się szybko do pozostałych. - Każdy niech złapie mocno drugiego. Ginny, złap Rona za rękę. Profesorze Lockhart...

- Mówi do ciebie - powiedział ostro Ron do Lockharta.

- Proszę chwycić drugą rękę Ginny.

Harry włożył za pas miecz i Tiarę Przydziału, Ron uchwycił się jego szaty na plecach, a Harry wyciągnął rękę i zacisnął dłoń na dziwnie gorących piórach tworzących ogon feniksa.

Nagle poczuł się dziwnie lekki, a w następnej sekundzie świsnęło i wszyscy czworo pomknęli w górę czarnym tune­lem rury. Harry słyszał gdzieś pod sobą stłumione okrzyki Lockharta: „Zdumiewające! Po prostu jak czary!” Zimne powietrze targało mu włosy i zanim zdążył nacieszyć się tą niesamowitą jazdą, już się skończyła - wszyscy czworo powypadali na mokrą podłogę łazienki Jęczącej Marty, a kiedy Lockhart prostował swoją tiarę, umywalka ukrywa­jąca wylot rury zasuwała się już na swoje miejsce.

Marta zachichotała na ich widok.

- Żyjesz - bąknęła do Harry’ego.

- Nie widzę powodu do rozczarowania - odpowie­dział ponuro, wycierając plamy krwi i śluzu z okularów.

- Och... Ja tylko... tak sobie myślałam... że jeśli um­rzesz, to... będziesz mile widziany w mojej toalecie - powiedziała Marta, rumieniąc się na srebrno.

- Uau! - ucieszył się Ron, kiedy opuścili łazienkę i znaleźli się w ciemnym, opustoszałym korytarzu. - Harry! Coś mi się wydaje, że Marta się w tobie zakochała! Ginny, masz rywalkę!

Ale po policzkach Ginny wciąż spływały strumienie łez.

- Gdzie teraz? - zapytał Ron, patrząc z niepokojem na Harry’ego.

Harry wskazał ręką.

Fawkes ich prowadził, rozjaśniając korytarz złotym bla­skiem. Poszli za nim, a w chwilę później znaleźli się przed gabinetem profesor McGonagall.

Harry zapukał i otworzył drzwi.


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Nagroda Zgredka

Przez chwilę zaległa cisza, kiedy Harry, Ron, Ginny i Lockhart stanęli w drzwiach, pokryci brudem, szla­mem i (w przypadku Harry’ego) krwią. Potem rozległ się krzyk:

- Ginny!

Była to pani Weasley, która siedziała przy kominku, płacząc. Zerwała się na nogi, za nią podskoczył pan Weasley i oboje rzucili się na swoją córkę.

Harry nie patrzył jednak na nich. Wsparty o okap ko­minka stał rozradowany Dumbledore, a obok profesor McGonagall, która oddychała głęboko, trzymając się za serce. Fawkes przeleciał Harry’emu tuż koło ucha i wylądo­wał na ramieniu Dumbledore’a, a w chwilę później pani Weasley zagarnęła jego i Rona w swoje ramiona.

- Uratowaliście ją! Uratowaliście ją! Jak wam się to udało?

- Myślę, że wszyscy chcemy się tego dowiedzieć - powiedziała profesor McGonagall słabym głosem.

Pani Weasley wypuściła z objęć Harry’ego, który zawahał się przez chwilę, a potem podszedł do biurka i położył na nim Tiarę Przydziału, inkrustowany rubinami miecz i to, co pozostało z dziennika Riddle’a.

I zaczął opowiadać. Przez blisko kwadrans mówił w kompletnej ciszy: opowiedział im o bezcielesnym szepcie i o tym, jak Hermiona w końcu dociekła, że to głos bazy­liszka wędrującego rurami kanalizacyjnymi; jak on i Ron wyruszyli za pająkami do puszczy, jak Aragog powiedział im, gdzie została uśmiercona ostatnia ofiara bazyliszka; jak odgadł, że ofiarą tą była Jęcząca Marta i że wejście do Komnaty Tajemnic może być w jej łazience...

- No dobrze - powiedziała profesor McGonagall, kiedy umilkł - więc znalazłeś to wejście... notabene, ła­miąc po drodze ze sto punktów regulaminu szkolnego... ale, na miłość boską, Potter, jak wam się udało wyjść stamtąd żywymi?

Harry, który trochę już ochrypł, opowiedział im, o poja­wieniu się w krytycznym momencie Fawkesa i o Tiarze Przydziału, która podarowała mu miecz. Lecz kiedy to po­wiedział, zaciął się i nie miał pojęcia, co robić dalej. Jak dotąd nie wspomniał o dzienniku Riddle’a... i o Ginny. Stała z głową na ramieniu pani Weasley, a łzy wciąż spływały jej po policzkach. A jeśli ją wyrzucą? Dziennik Riddle’a już nie działał... Jak im udowodni, że to wszystko przez tę małą czarną książeczkę?

Spojrzał instynktownie na Dumbledore’a, który uśmie­chał się lekko; płomienie kominka odbijały się w jego oku­larach.

- Mnie zaś interesuje najbardziej - powiedział ła­godnie - jak Lordowi Voldemortowi udało się zaczaro­wać Ginny, skoro moje źródła donoszą, że obecnie ukrywa się w puszczach Albanii.

Harry poczuł, jak ogarnia go ulga - ciepła, cudowna ulga.

- C-co? - zapytał pan Weasley zdumionym gło­sem. - Sami-Wiecie-Kto zaczarował Ginny? Ale prze­cież Ginny nie... Ginny nie została... prawda?

- To ten dziennik - powiedział szybko Harry, bio­rąc go do ręki i pokazując Dumbledore'owi. - Riddle zapisał go, kiedy miał szesnaście lat.

Dumbledore wziął dziennik i obejrzał uważnie nadpalo­ne i wilgotne kartki.

- Wspaniałe - powiedział cicho. - No tak, ale on był naprawdę najlepszym uczniem, jakiego miał Hogwart. - Odwrócił się do Weasleyów, którzy sprawiali wrażenie kompletnie oszołomionych.

- Niewiele osób wiedziało, że Lord Voldemort nosił kiedyś inne nazwisko: Tom Riddle. Sam go uczyłem, pięć­dziesiąt lat temu, tu, w Hogwarcie. Po ukończeniu szkoły przepadł bez wieści... odbywał dalekie podróże... studiował i praktykował czarną magię, przebywając w towarzystwie najgorszych typów, i przeszedł tyle niebezpiecznych trans­formacji, że kiedy w końcu ujawnił się jako Lord Voldemort, trudno było w nim rozpoznać Toma Riddle’a. Mało kto łączył Lorda Voldemorta z tym inteligentnym, ładnym chłopcem, który kiedyś był tutaj prefektem szkoły.

- Ale... Ginny - wyjąkała pani Weasley. - Co nasza Ginny miała... z... nim... wspólnego?

- Jego dz-dziennik! - zaszlochała Ginny. - Ja w n-nim pisałam... a on mi odpisywał p-przez cały rok...

- Ginny! - krzyknął wstrząśnięty pan Weasley. - Czy niczego cię nie nauczyłem? Co ja ci zawsze powta­rzałem? Żebyś nigdy nie ufała niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg. Dlaczego nie pokazałaś tego dziennika mnie albo matce? Taki podejrzany przedmiot... prze­cież od razu widać, że jest pełny czarnej magii!

- Ja n-nie wiedziałam... Znalazłam go wewnątrz uży­wanej książki, którą mi kupiła mama. Ja m-myślałam, że ktoś go tam włożył i zapomniał, i...

- Panna Weasley powinna natychmiast udać się do skrzydła szpitalnego - przerwał jej stanowczym tonem Dumbledore. - To była dla niej bardzo ciężka próba. Nie zostanie ukarana. Lord Voldemort uwodził już czarownice i czarodziejów o wiele starszych i mądrzejszych od niej. - Podszedł do drzwi i otworzył je. - Ciepłe łóżko i duży, parujący kubek gorącej czekolady. Mnie to zawsze pomaga - dodał, mrugając do niej dobrodusznie. - Pani Pomfrey jeszcze nie śpi. Właśnie podaje sok z mandragory... Mam nadzieję, że ofiary bazyliszka przebudzą się lada mo­ment...

- Więc Hermionie nic nie jest? - ucieszył się Ron.

- Żadnych trwałych urazów - odrzekł Dumbledore. Pani Weasley wyprowadziła Ginny, a pan Weasley wy­szedł za nimi, wciąż pogrążony w głębokim szoku.

- Wiesz co, Minerwo - powiedział z namysłem pro­fesor Dumbledore do profesor McGonagall - myślę, że to wszystko trzeba uczcić. Mogłabyś obudzić kucharki?

- Słusznie - odpowiedziała profesor McGonagall, idąc ku drzwiom. - Zajmiesz się Potterem i Weasleyem, prawda?

- Oczywiście.

Wyszła, a Harry i Ron spojrzeli na Dumbledore’a nie­pewnie. Co właściwie miała McGonagall na myśli, używając słowa „zajmiesz się”? Chyba... chyba nie zostaną ukarani?

- Jeśli dobrze pamiętam, to powiedziałem wam, że jeśli któryś z was złamie jeszcze jeden punkt regulaminu

szkolnego, to będę musiał wyrzucić go ze szkoły - powie­dział Dumbledore.

Ron otworzył usta i wytrzeszczył oczy.

- Co dowodzi, że nawet najlepsi z nas powinni czasami liczyć się ze słowami - ciągnął Dumbledore z uśmie­chem. - Obaj otrzymacie Specjalną Nagrodę za Zasługi dla Szkoły i... zaraz... tak, po dwieście punktów dla Gryffindoru.

Ron zrobił się różowy jak walentynkowe kwiatki Lockharta i zamknął usta.

- Ale jeden z tutaj obecnych wciąż milczy o swoim udziale w tej niebezpiecznej przygodzie - dodał Dumb­ledore. - Dlaczego jesteś taki skromny, Gilderoy?

Harry drgnął. Zupełnie zapomniał o Lockharcie. Odwró­cił się i zobaczył go w kącie pokoju. Na ustach słynnego profesora wciąż błąkał się lekki uśmiech. Kiedy Dumbledo­re zwrócił się do niego, spojrzał przez ramię, żeby zobaczyć, kto do niego mówi.

- Panie profesorze - powiedział szybko Ron - w Komnacie Tajemnic doszło do pewnego... wypadku. Pro­fesor Lockhart...

- Jestem profesorem? - zdziwił się nieco Lockhart. - Wielkie nieba, chyba musiałem być beznadziejny, co?

- Próbował rzucić Zaklęcie Zapomnienia, a różdżka wypaliła do tyłu - wyjaśnił cicho Ron Dumbledore'owi.

- A niech to! - powiedział Dumbledore, kręcąc gło­wą, a jego długie srebrne wąsy dziwnie zadrgały. - Na­działeś się na własny miecz, Gilderoy?

- Miecz? - zdziwił się Lockhart. - Nie mam żad­nego miecza. Ale ten chłopiec ma. - Wskazał na Harry’ego. - Może ci pożyczyć.

- Czy mógłbyś zaprowadzić profesora Lockharta do skrzydła szpitalnego? - zwrócił się Dumbledore do Rona. - Chciałbym jeszcze zamienić kilka słów z Harrym... Lockhart wyszedł powolnym krokiem. Ron rzucił zacie­kawione spojrzenie na Dumbledore’a i Harry’ego, westchnął z żalem i zamknął za sobą drzwi.

- Przede wszystkim, Harry, chciałem ci podziękować - rzekł Dumbledore, mrugając oczami. - Musiałeś okazać mi prawdziwą wierność... tam, w Komnacie Tajem­nic. Bo tylko to mogło przywołać do ciebie Fawkesa.

Pogłaskał feniksa, który sfrunął mu na kolano. Harry uśmiechnął się z zakłopotaniem.

- A więc spotkałeś się z Tomem Riddle’em - powie­dział powoli Dumbledore. - Wyobrażam sobie, że był bardzo tobą zainteresowany...

Nagle coś, co nękało Harry’ego od dawna, samo wyrwało mu się z ust.

- Panie profesorze... Riddle powiedział, że jestem do niego podobny. Powiedział, że to bardzo dziwne podobień­stwo...

- Tak powiedział? - zapytał Dumbledore, patrząc uważnie na Harry’ego spod swoich srebrnych brwi. - A ty co o tym myślisz, Harry?

- Wiem, że na pewno go nie lubię! - odpowiedział Harry o wiele głośniej niż zamierzał. - To znaczy... ja jestem... ja jestem z Gryffindoru... ja...

I nagle urwał, czując nową falę wątpliwości.

- Panie profesorze - zaczął znowu po chwili - Tiara Przydziału powiedziała mi, że... że pasowałbym do Slytherinu. Przez jakiś czas wszyscy myśleli, że to ja jestem dziedzicem Slytherina... bo znam mowę wężów...

- Znasz mowę wężów, Harry - powiedział spokoj­nie Dumbledore - ponieważ zna ją Lord Voldemort...

który jest ostatnim żyjącym potomkiem Salazara Slytheri­na.... O ile się nie mylę, przekazał ci cząstkę swojej mocy... w ową noc, kiedy pozostawił ci tę bliznę. Jestem pewny, że na pewno nie chciał tego zrobić...

- Voldemort przekazał mi cząstkę samego siebie? - zapytał Harry, głęboko wstrząśnięty.

- Na to właśnie wygląda.

- Więc rzeczywiście powinienem być w Slytherinie - powiedział Harry, patrząc z rozpaczą na Dumbledore’a.

- Tiara Przydziału dostrzegła we mnie moc Slytherina i...

- I przydzieliła cię do Gryffindoru - przerwał mu spokojnie Dumbledore. - Posłuchaj mnie, Harry. Tak się zdarzyło, że masz wiele cech, które Salazar Slytherin cenił u swoich wybranych uczniów. Jego własny rzadki dar, mo­wę wężów... zaradność... zdecydowanie... pewien... hm... brak szacunku dla wszelkich reguł... - dodał, a wąsy znowu mu się zatrzęsły. - A jednak Tiara Przydziału umieściła cię w Gryffindorze. Wiesz, dlaczego tak się stało? Pomyśl.

- Umieściła mnie w Gryffindorze tylko dlatego - powiedział Harry zrezygnowanym tonem - bo ją popro­siłem, żeby mnie nie umieszczała w Slytherinie...

- Właśnie - przerwał mu rozradowany Dumbledo­re. - A to bardzo cię różni od Toma Riddle’a. Bo widzisz, Harry, to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności. - Harry siedział nie­ruchomo, słuchając tego ze zdumieniem. - Jeśli chcesz dowodu, Harry, że naprawdę należysz do Gryffindoru, to przyjrzyj się temu.

Dumbledore wziął z biurka profesor McGonagall srebr­ny miecz i wręczył Harry’emu. Ten chwycił pokrwawioną klingę i spojrzał na migocące w świetle kominka rubiny na rękojeści, nie wiedząc, o co właściwie chodzi. I nagle, tuż pod gardą, zobaczył wygrawerowane słowa.

Godryk Gryffindor.

- Tylko prawdziwy Gryfon mógł wyciągnąć ten miecz z tiary - rzekł profesor Dumbledore.

Przez blisko minutę obaj milczeli. Potem Dumbledore otworzył jedną z szuflad i wyjął pióro i kałamarz.

- Myślę, że powinieneś najeść się i wyspać, Harry. Radzę ci zejść na dół na ucztę, a ja napiszę do Azkabanu... żeby nam odesłali gajowego. Muszę też dać ogłoszenie do „Proroka Codziennego” - dodał po namyśle. - Będzie nam potrzebny nowy nauczyciel obrony przed czarną ma­gią. No, ale tym razem trzeba dobrze wybadać kandydatów, prawda?

Harry wstał i poszedł do drzwi. Już dotykał klamki, kiedy otworzyły się z takim rozmachem, że rąbnęły o ścianę.

Na progu stał Lucjusz Malfoy z twarzą wykrzywioną wściekłością. A pod jego ramieniem kulił się... Zgredek. Był obandażowany w wielu miejscach.

- Dobry wieczór, Lucjuszu - przywitał go uprzej­mie Dumbledore.

Pan Malfoy wpadł do środka, prawie zwalając Harry’ego z nóg. Zgredek wszedł za nim, trzymając się skraju jego szaty. Był wyraźnie przerażony.

- A więc to tak! - rzekł Lucjusz Malfoy, utkwiwszy zimne oczy w Dumbledorze. - Wróciłeś. Zostałeś zawie­szony przez radę nadzorczą, a jednak uznałeś za stosowne wrócić do Hogwartu.

- Muszę ci wyznać, Lucjuszu - powiedział Dumb­ledore, uśmiechając się pogodnie - że dzisiaj otrzymałem listy od jedenastu członków rady nadzorczej. Mówię ci, to był prawdziwy deszcz sów! Usłyszeli, że zginęła córka

Artura Weasleya i zażądali, żebym natychmiast wrócił. Wygląda na to, że jednak uważają mnie za najlepszego człowieka na tym stanowisku. Dowiedziałem się też od nich bardzo dziwnych rzeczy. Podobno zagroziłeś ich rodzinom represjami, jeśli nie zgodzą się na zawieszenie mnie w obo­wiązkach dyrektora szkoły.





Поделиться с друзьями:


Дата добавления: 2017-01-28; Мы поможем в написании ваших работ!; просмотров: 298 | Нарушение авторских прав


Поиск на сайте:

Лучшие изречения:

Начинайте делать все, что вы можете сделать – и даже то, о чем можете хотя бы мечтать. В смелости гений, сила и магия. © Иоганн Вольфганг Гете
==> читать все изречения...

2387 - | 2178 -


© 2015-2025 lektsii.org - Контакты - Последнее добавление

Ген: 0.01 с.