.


:




:

































 

 

 

 


RozdziaŁ trzydziesty czwarty Departament Tajemnic 1




Harry uchwycił się mocno grzywy najbliższego testrala, postawił stopę na pobliskim pniaku i wgramolił się na jedwabisty czarny grzbiet. Zwierzę nie zaprotestowało, tylko obróciło pysk do tyłu, szczerząc kły i próbując nadal lizać mu szatę.

Znalazł taki sposób umieszczenia kolan za jego skrzydłami, że poczuł się bardziej bezpiecznie, i rozejrzał się, jak sobie radzą inni. Neville podciągnął się na grzbiet swojego testrala i teraz próbował przerzucić krótką nogę na drugą stronę. Luna już siedziała na swoim wierzchowcu po damsku, z nogami z jednej strony, i poprawiała sobie szatę, jakby robiła to codziennie. Natomiast Ron, Hermiona i Ginny nadal stali nieruchomo w miejscu, gapiąc się z otwartymi ustami w przestrzeń.

Co z wami?

Jak mamy dosiąść czegoś, czego nie widzimy? zapytał Ron.

Och, to bardzo łatwe odpowiedziała Luna, ześlizgując się ze swojego testrala i idąc do nich. Chodźcie tutaj...

Poprowadziła ich do innych testrali i po kolei pomogła każdemu wspiąć się na ich grzbiety. Wszyscy troje mieli bardzo niepewne miny, kiedy Luna powkładała im ręce w końskie grzywy i powiedziała, że muszą się ich mocno trzymać. Potem zgrabnie dosiadła swojego wierzchowca.

To wariactwo mruknął Ron, przesuwając niespokojnie ręką po szyi swego konia. Przecież ja go nie widzę...

Lepiej, żeby nikt go nie widział stwierdził ponuro Harry. Wszyscy gotowi?

Kiwnęli głowami i mocniej ścisnęli kolanami grzbiety koni.

Dobra...

Spojrzał na lśniącą, czarną głowę swojego testrala i przełknął ślinę.

A więc... Ministerstwo Magii, wejście dla interesantów, Londyn powiedział niepewnie. Ee... jeśli wiesz... gdzie to jest...

Przez chwilę testral stał spokojnie. Potem nagle rozłożył skrzydła tak gwałtownie, że Harry o mało co nie spadł z jego grzbietu, powoli ugiął tylne nogi i wystrzelił w górę tak szybko i stromo, że Harry musiał z całej siły trzymać się go ramionami i nogami, żeby się nie ześliznąć na kościsty zad. Zamknął oczy i wtulił twarz w jedwabistą grzywę, kiedy przebijali się przez korony drzew, a kiedy je otworzył, ujrzał przed sobą krwawoczerwoną łunę zachodu słońca.

Chyba jeszcze nigdy nie leciał tak szybko. Testral śmignął nad zamkiem, prawie nie poruszając skrzydłami. Pęd chłodnego powietrza uderzył Harryego w twarz. Zmrużył oczy, obejrzał się i zobaczył szybującą za nim piątkę swoich towarzyszy; każdy przywarł do szyi swego testrala, aby się uchronić przed pędem powietrza.

Przelecieli nad błoniami Hogwartu, potem nad Hogsmeade, i Harry ujrzał pod sobą góry i wąwozy. W zapadających ciemnościach widać było małe skupiska światełek, gdy przelatywali nad kolejnymi wioskami, a potem krętą drogą, po której pełzł samotny samochód...

To czysty obłęd! usłyszał za sobą krzyk i wyobraził sobie, jak Ron musi się czuć, lecąc na takiej wysokości i nie widząc, na czym leci.

Zapadł zmierzch, niebo zasnuło się szarym fioletem upstrzonym srebrnymi gwiazdami, i wkrótce tylko światła mugolskich miasteczek dawały im pojęcie, jak wysoko lecą. Harry oplótł ramionami szyję swojego konia, modląc się w duchu, by leciał jeszcze szybciej. Ile czasu upłynęło od chwili, gdy zobaczył Syriusza leżącego na posadzce Departamentu Tajemnic? Jak długo jeszcze będzie zdolny do stawiania oporu Voldemortowi? Wiedział tylko jedno: Syriusz nie zrobił tego, czego żądał od niego Voldemort, ani też nie umarł był przekonany, że w jednym i drugim przypadku odczułby rozradowanie lub wściekłość Voldemorta. Dałby mu o tym znać straszliwy ból blizny na czole, taki sam, jaki poczuł tej nocy, gdy zaatakowany został pan Weasley...

Pędzili przez gęstniejącą ciemność. Harryemu zmarzła i zesztywniała twarz, nogi zdrętwiały od ściskania boków testrala, ale nie śmiał zmienić pozycji z obawy, że się ześliźnie... Ogłuchł od świstu i dudnienia w uszach, usta mu wyschły i zlodowaciały. Stracił poczucie, jak daleko są, całą nadzieję pokładając już tylko w swym wierzchowcu, wciąż śmiało i pewnie pędzącemu przez noc i tylko od czasu do czasu poruszającemu skrzydłami...

A jeśli już jest za późno...

On wciąż żyje, wciąż walczy, czuję to...

A jeśli Voldemort uznał, że Syriusz się nie załamie...

Wiedziałbym o tym...

Żołądek podskoczył mu do gardła. Testral nagle pochylił łeb i Harry zsunął się o parę cali po jego szyi. A więc wreszcie się zniżali... Usłyszał za sobą wrzask jednej z dziewcząt i obrócił się gwałtownie, ale nie dostrzegł spadającego ciała... Pewnie i ich zaskoczyła nagła zmiana pozycji...

Teraz już wokoło rozgorzały pomarańczowe światła, rosnąc z każdą chwilą. Ujrzeli szczyty budynków, strumienie reflektorów samochodowych, błyszczących w ciemności jak oczy owadów, bladożółte prostokąciki okien. I nagle tuż pod nimi wyrósł chodnik. Harry ostatkiem sił przywarł mocno do szyi testrala, spodziewając się gwałtownego zderzenia z ziemią, ale testral dotknął jej lekko jak cień i kiedy Harry ześliznął się z jego grzbietu, ujrzał przed sobą ulicę, na której przepełniony śmietnik nadal stał tuż obok zdewastowanej budki telefonicznej i śmietnik, i budka pozbawione były barwy w pomarańczowym świetle ulicznych latarni.

Ron wylądował tuż obok i osunął się ze swego testrala na chodnik.

Nigdy więcej powiedział, podnosząc się na nogi. Zamierzał chyba odejść jak najdalej od testrala, ale nie widząc go, wpadł na jego zad i mało brakowało, a znowu by się przewrócił. Nigdy, nigdy więcej... to było najgorsze...

Hermiona i Ginny wylądowały po jego obu stronach. Obie ześliznęły się ze swych wierzchowców o wiele zgrabniej niż Ron, choć z tym samym wyrazem ulgi na twarzach. Neville zeskoczył z grzbietu konia, cały rozdygotany, natomiast Luna zsiadła z prawdziwą gracją.

Dokąd teraz pójdziemy? zapytała Harryego z uprzejmym zainteresowaniem, jakby odbywali właśnie miłą całodzienną wycieczkę.

Tam odpowiedział.

Klepnął z wdzięcznością swojego testrala i poprowadził szybko przyjaciół do zniszczonej budki telefonicznej.

Właźcie! ponaglił, widząc, że się wahają.

Ron i Ginny weszli posłusznie, Hermiona, Neville i Luna wepchnęli się do środka za nimi. Harry rzucił ostatnie spojrzenie na testrale, zajęte wyszukiwaniem resztek jedzenia w śmietniku, po czym wcisnął się do budki za Luną.

Kto jest najbliżej aparatu, niech wykręci sześć-dwa-cztery-cztery-dwa!

Zrobił to Ron, dziwacznie wyginając rękę, by dosięgnąć tarczy. Kiedy wykręcił ostatni numer, rozległ się chłodny kobiecy głos:

Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.

Harry Potter, Ron Weasley, Hermiona Granger... powiedział szybko Harry Ginny Weasley, Neville Long-bottom, Luna Lovegood... Przychodzimy, żeby kogoś uratować, chyba że ministerstwo zrobi to szybciej!

Dziękuję odrzekł chłodny kobiecy głos. Proszę wziąć plakietki i przypiąć je sobie na piersiach.

Pół tuzina plakietek wysunęło się przez szparę, służącą zwykle do zwrotu monet. Hermiona zebrała je i podała Harryemu nad głową Ginny. Zerknął na pierwszą.

HARRY POTTER

Misja ratunkowa

Szanowni interesanci, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżek do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.

Świetnie! powiedział głośno Harry, a jego bliznę przeszył ostry ból. Możemy jechać?

Drzwi budki zadrżały, a za szklanymi ścianami chodnik nagle podjechał w górę. Grzebiące w śmieciach testrale zniknęły z pola widzenia, ogarnęła ich ciemność i z głuchym zgrzytem zaczęli się zapadać w głębiny Ministerstwa Magii.

Pasmo łagodnego złotego światła dotknęło ich stóp, poszerzyło się i ogarnęło ich całych. Harry ugiął kolana i wyjął różdżkę, zerkając przez szybę, by zobaczyć, czy ktoś na nich nie czeka, ale atrium było zupełnie puste. Światło było nieco bardziej przyćmione niż za dnia. W osadzonych w ścianach kominkach nie płonął ogień, ale gdy winda zatrzymała się miękko, ujrzał, że na granatowym suficie wiją się wciąż złote symbole.

Ministerstwo Magii życzy państwu miłego wieczoru powiedział kobiecy głos.

Drzwi budki telefonicznej otworzyły się gwałtownie. Harry wygramolił się na zewnątrz, a za nim wyszli Neville i Luna. W atrium słychać było tylko jednostajny plusk złotej fontanny, w której z różdżek czarownicy i czarodzieja, z grotu strzały centaura, z kapelusza goblina i z uszu skrzata tryskały do sadzawki strumienie wody.

Naprzód szepnął Harry i cała szóstka pobiegła za nim przez salę w stronę biurka, za którym uprzednio siedział ochroniarz sprawdzający różdżki, a teraz nie było nikogo.

Harry czuł, że ktoś z ochrony powinien jednak tu być, więc tę nieobecność uznał za zły znak. Złe przeczucie narastało w nim, kiedy przeszli przez złote wrota do wind. Nacisnął najbliższy guzik w dół i winda prawie natychmiast się pojawiła. Złote kraty rozsunęły się z łoskotem i wpadli do środka. Harry stuknął palcem w guzik z numerem dziewięć, kraty zatrzasnęły się z hukiem i winda zaczęła opadać, grzechocząc i zgrzytając. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że te windy są tak hałaśliwe; bał się, że ten okropny łoskot zaalarmuje ochroniarzy w całym budynku, ale gdy winda się zatrzymała, chłodny kobiecy głos oznajmił: Departament Tajemnic i kraty ponownie się rozsunęły, a oni wyszli na mroczny korytarz, nic się tam nie poruszało prócz płomieni najbliższych pochodni, falujących w powiewie powietrza z windy.

Harry zwrócił się ku czerniejącym w końcu korytarza drzwiom. Po wielu miesiącach snów o tym korytarzu wreszcie w nim był...

Idziemy szepnął i ruszył pierwszy.

Luna poszła tuż za nim, rozglądając się wokoło z lekko rozchylonymi ustami.

Dobra, słuchajcie rzekł Harry, zatrzymując się jakieś sześć stóp przed drzwiami. Może... może parę osób zostanie tutaj jako... jako czujki... i...

A jak ci damy znać, że ktoś nadchodzi? zapytała Ginny, marszcząc brwi. Możesz być daleko stąd.

Idziemy z tobą, Harry powiedział Neville.

No to do dzieła powiedział stanowczo Ron.

Harry nadal nie chciał, by wszyscy z nim szli, ale nie miał wyboru. Odwrócił się do drzwi i ruszył naprzód. Podobnie jak we śnie, same się przed nim otworzyły. Pierwszy przekroczył próg, a za nim zrobiła to reszta.

Stali w wielkim, kolistym pomieszczeniu. Wszystko było tu czarne ściany, podłoga, sufit i szereg drzwi bez klamek i bez tabliczek, pomiędzy którymi płonęły w uchwytach świece. Ich bladoniebieskie, drżące światło odbijało się w lśniącej marmurowej posadzce, co sprawiało wrażenie, jakby pod stopami mieli ciemną wodę.

Niech ktoś zamknie drzwi mruknął Harry.

Pożałował, że to powiedział, gdy tylko Neville zamknął drzwi. Ogarnął ich taki mrok, że przez chwilę widzieli tylko wiązki rozedrganych niebieskich płomieni na ścianach i ich odbicia na posadzce.

W swoim śnie Harry zawsze przechodził bez wahania przez okrągłą komnatę do drzwi znajdujących się naprzeciw wejścia. Tymczasem miał do wyboru z tuzin drzwi. Wbił oczy w ciemność, zastanawiając się, które wybrać, gdy nagle rozległ się łoskot, a płomienie świec zaczęły się przesuwać. Okrągła komnata obracała się wokół własnej osi.

Hermiona chwyciła Harryego za ramię, jakby się bała, że podłoga też się poruszy, ale nie, obracały się tylko ściany. I to coraz szybciej, aż niebieskie płomienie zlały się w jedną neonową linię. Po kilku sekundach łoskot ucichł i wszystko się nagle zatrzymało.

Harryemu nadal migały przed oczami niebieskie linie.

Co to było? rozległ się przerażony szept Rona.

Sądzę, że miało to nam udaremnić odnalezienie drzwi, którymi tu weszliśmy powiedziała przyciszonym głosem Ginny.

Harry natychmiast pojął, że Ginny ma rację. Odnalezienie właściwych drzwi było teraz równie trudne, jak wypatrzenie mrówki na czarnej posadzce.

To jak my stąd wyjdziemy? zapytał ze strachem Neville.

Teraz to nie jest ważne odpowiedział Harry, mrugając, żeby pozbyć się niebieskich linii migających mu przed oczami, i zaciskając mocniej palce na różdżce. Tym będziemy się martwić, jak znajdziemy Syriusza...

Tylko go nie wołaj! powiedziała błagalnym tonem Hermiona, choć Harryemu jej ostrzeżenie jeszcze nigdy nie było mniej potrzebne niż w tej chwili: instynktownie wyczuwał, że trzeba być tak cicho, jak to tylko możliwe.

Więc dokąd idziemy, Harry? zapytał Ron.

Nie... zaczął Harry i przełknął ślinę. We śnie przechodziłem przez czarne drzwi do ciemnego pomieszczenia... tego, w którym jesteśmy... a potem przez drugie drzwi do pokoju z takimi... no... światełkami. Musimy spróbować, które to drzwi dodał szybko. Jak zobaczę, co jest za nimi, to będę wiedział, czy to te.

Ruszył do drzwi naprzeciwko, a reszta poszła za nim. Położył lewą rękę na zimnej, lśniącej powierzchni, uniósł różdżkę, gotów do odparcia jakiegoś niespodziewanego ataku, i pchnął drzwi. Otworzyły się łatwo.

Zobaczył długi, prostokątny pokój, który w porównaniu z pierwszym pomieszczeniem wydał mu się bardzo jasny, bo oświetlony lampami zwisającymi na złotych łańcuchach z sufitu. Nie dostrzegł jednak nigdzie owych migocących światełek, które widział w swych snach. Stało tu tylko kilka biurek, a pośrodku piętrzyło się olbrzymie szklane naczynie pełne ciemnozielonego płynu, tak wielkie, że cała szóstka mogłaby w nim popływać. Wewnątrz dryfowały leniwie jakieś obłe, perłowobiałe kształty.

Co tam pływa? szepnął Ron.

Nie wiem odrzekł Harry.

Czy to ryby? zapytała cicho Ginny.

To larwy akwawirusów! rozległ się podniecony głos Luny. Tata mówił, że ministerstwo hoduje...

Nie powiedziała Hermiona jakimś dziwnym głosem. Podeszła do zbiornika, żeby przyjrzeć się lepiej. To są mózgi.

MÓZGI?

Tak... Tylko nie wiem, skąd się tu wzięły i po co.

Harry stanął obok niej. Z bliska nie było już żadnych wątpliwości: połyskujące tajemniczo białe kształty wyłaniały się z ciemnozielonej głębi i ginęły w niej, przywodząc na myśl jakieś oślizgłe kalafiory.

Chodźmy stąd powiedział. To nie tu, musimy wypróbować inne drzwi.

Tutaj też są drzwi zauważył Ron, wskazując na ściany.

Harryemu serce zamarło: jak rozległe są te podziemia?

W moim śnie z pierwszego ciemnego pokoju przeszedłem do drugiego. Musimy wrócić i stamtąd szukać dalej.

Wrócili więc spiesznie do mrocznego, okrągłego pokoju. Teraz, zamiast niebieskich linii, Harryemu migotały w oczach perłowobiałe mózgi.

Zaczekaj! rzuciła ostro Hermiona, kiedy Luna już zamykała za sobą drzwi. Flagrate!

Machnęła różdżką i na drzwiach pojawił się ognisty znak X. Gdy tylko drzwi się zamknęły, rozległ się łoskot i kolista komnata znowu zaczęła się szybko obracać, ale teraz obok zamazanych niebieskich linii pojawiła się linia czerwono-złota, a kiedy wszystko zamarło, ognisty krzyż nadal płonął, wskazując, które drzwi już wypróbowali.

Dobry pomysł pochwalił Hermionę Harry. Teraz spróbujmy otworzyć te...

Znowu podszedł do przeciwległych drzwi i pchnął je, z różdżką w pogotowiu, a pozostali weszli za nim.

Ta sala była większa od poprzedniej, słabo oświetlona i prostokątna, a pośrodku ziało olbrzymie kamienne zagłębienie na jakieś dwadzieścia stóp. Stali w najwyższym rzędzie kamiennych ławek, biegnących wokół sali i opadających w dół jak w amfiteatrze albo w sali sądowej, w której Harry był przesłuchiwany przez Wizengamot. Zamiast krzesła z łańcuchami na samym dole wznosiło się kamienne podium, a na nim kamienny łuk, tak stary, popękany i po-obtłukiwany, że aż trudno było uwierzyć, że jeszcze stoi. Nie łączył się z żadną ze ścian, natomiast pod nim wisiała postrzępiona czarna kurtyna, która pomimo braku najlżejszego powiewu falowała lekko, jakby ktoś jej przed chwilą dotknął.

Kto tam jest? zawołał Harry, zeskakując na niższą ławkę.

Nie było żadnej odpowiedzi, ale zasłona nadal kołysała się i drżała.

Ostrożnie! szepnęła Hermiona.

Harry zszedł na sam dół kamiennego zagłębienia. Jego kroki odbijały się głośnym echem, gdy powoli podszedł do podium. Ostro zakończony łuk wydał mu się teraz o wiele wyższy, niż gdy patrzył nań z góry. Zasłona wciąż falowała łagodnie, jakby ktoś przed chwilą za nią wszedł.

Syriusz? powiedział Harry, o wiele ciszej niż poprzednio.

Miał dziwne uczucie, że ktoś stoi tuż za zasłoną. Ściskając różdżkę w dłoni, obszedł łuk, ale nikogo tam nie było. Zobaczył tylko drugą stronę postrzępionej czarnej tkaniny.

Chodźmy! zawołała Hermiona, stojąc w połowie kamiennych stopni. To nie ta, Harry, chodźmy już...

Miała wystraszony głos, o wiele bardziej niż w sali z mózgami. Harry pomyślał jednak, że kamienny łuk jest na swój sposób piękny, choć tak stary i zmurszały. Fascynowało go łagodne falowanie zasłony; miał wielką ochotę wspiąć się na podium i przejść za nią.

Harry, chodźmy już, dobrze? dobiegł go natarczywy głos Hermiony.

Dobrze odpowiedział, ale nie ruszył się z miejsca.

Coś usłyszał. Zza zasłony dochodziły jakieś stłumione szepty.

Co mówicie? zapytał tak głośno, że jego słowa potoczyły się echem wokół kamiennych ławek.

Nikt nic nie mówił, Harry! zawołała Hermiona, ruszając ku niemu.

Tam ktoś coś szeptał powiedział, odsuwając się od niej i nadal wpatrując w zasłonę. Czy to ty, Ron?

Jestem tutaj, stary odpowiedział Ron, stając obok łuku.

Czy nikt z was tego nie słyszy? zdziwił się Harry, bo szepty i pomruki stawały się coraz głośniejsze.

Choć wcale nie zamierzał na nie wchodzić, stwierdził nagle, że trzyma jedną stopę na podium.

Ja też coś słyszę powiedziała cicho Luna, podchodząc do nich i wpatrując się w falującą zasłonę. W środku są jacyś ludzie!

Co to znaczy w środku? zapytała ze złością Hermiona, zeskakując z najniższej ławki. Była o wiele bardziej zdenerwowana, niż wynikałoby to z sytuacji. Nie ma żadnego w środku, to jest tylko łuk, za nim nie ma nic... Harry, przestań, chodźmy stąd...

Złapała go za rękę i pociągnęła, ale nie ruszył się z miejsca.

Harry, przecież przyszliśmy po Syriusza! krzyknęła piskliwym, napiętym głosem.

Syriusza powtórzył Harry, wciąż gapiąc się jak zahipnotyzowany w zasłonę. Taak...

I wtedy coś zaskoczyło w jego mózgu: Syriusz, porwany, związany i torturowany, a on gapi się na jakiś łuk...

Cofnął się o kilka kroków od podium i oderwał wzrok od zasłony.

Idziemy.

To właśnie próbowałam ci... No dobrze, idziemy! powiedziała Hermiona i ruszyła naokoło podium. Po drugiej stronie Ginny i Neville również gapili się w zasłonę. Hermiona bez słowa wzięła Ginny pod ramię, Ron chwycił za rękę Nevillea, po czym podeszli do najniższej ławki i wspięli się na samą górę, aż do drzwi.

Jak myślisz, co to było? Ten łuk? zapytał Harry Hermionę, kiedy wrócili do okrągłej sali.

Nie wiem, ale to na pewno było niebezpieczne odpowiedziała stanowczo, znowu wypisując na drzwiach ognisty ukośny krzyż.

Jeszcze raz ściany zaczęły wirować, a kiedy Harry podszedł do kolejnych, wybranych na chybił trafił drzwi i pchnął je, nie ustąpiły.

Coś nie tak? zapytała Hermiona.

Są... zamknięte odrzekł Harry, napierając całym ciężarem na drzwi, ale nawet nie drgnęły.

A więc to te, prawda? mruknął podekscytowany Ron, napierając na drzwi razem z Harrym. To muszą być te!

Odejdźcie! powiedziała ostro Hermiona.

Wycelowała różdżką w miejsce, gdzie w normalnych drzwiach jest zwykle zamek.

Alohomora!

Drzwi ani drgnęły.

Nóż Syriusza! przypomniał sobie Harry i wyciągnął scyzoryk z wewnętrznej kieszeni szaty.

Wsunął ostrze w szparę między drzwiami a murem. Przesunął nim od góry do dołu, wyciągnął i znowu naparł ramieniem na drzwi. Wszystko na nic: drzwi były nadal zamknięte. Mało tego, kiedy spojrzał na nóż, zobaczył, że ostrze się stopiło.

Wychodzimy stąd powiedziała stanowczo Hermiona.

A jeśli to te? zapytał Ron, patrząc na drzwi z mieszaniną lęku i fascynacji.

To nie mogą być te. We śnie Harry przechodził przez nie bez problemu oświadczyła Hermiona, zaznaczając drzwi ognistym krzyżem.

Harry schował do kieszeni bezużyteczny już scyzoryk Syriusza.

Wiecie, co mogło być za nimi? odezwała się Luna, kiedy ściany znowu zaczęły się obracać.

Na pewno coś ględatkowego mruknęła pod nosem Hermiona, a Neville parsknął nerwowym śmiechem.

Ściana zatrzymała się, i Harry, czując narastającą rozpacz, pchnął następne drzwi.

To tu!

Poznał tę salę natychmiast po cudownych, roztańczonych, rozmigotanych jak diamenty światełkach. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do tych rozbłysków, zobaczył, że wszędzie jest mnóstwo zegarów, dużych i małych, szafkowych i przenośnych, zajmujących każdą wolną przestrzeń między półkami na książki lub stojących na stolikach, tak że ich nieustanne, pracowite tykanie wypełniało całe pomieszczenie jak odgłos tysięcy kroków jakichś maleńkich istot. Źródłem roztańczonych odbłysków był wielki kryształowy klosz stojący w końcu sali.

Tędy!

Teraz Harryemu serce biło jak szalone, bo wiedział już, że są na właściwej drodze. Ruszył pierwszy wąskim przejściem między rzędami stolików, zmierzając, tak jak we śnie, do kryształowego klosza, w którym zdawał się kłębić połyskliwy wiatr.





:


: 2018-11-11; !; : 176 |


:

:

, ,
==> ...

1652 - | 1643 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.104 .