.


:




:

































 

 

 

 


RozdziaŁ trzydziesty trzeci walka I lot




Harry nie miał pojęcia, co planuje Hermiona, a nawet czy w ogóle ma jakiś plan. Szedł o pół kroku za nią, wiedząc, że wyglądałoby bardzo podejrzanie, gdyby się okazało, że nie wie, dokąd idą. Nie próbował się do niej odezwać, bo Umbridge kroczyła tuż za nimi, tak że słyszał jej nierówny oddech.

Hermiona poprowadziła ich w dół, do sali wejściowej. Przez podwójne drzwi Wielkiej Sali napływał gwar i szczęk sztućców. Harryemu wydało się wręcz niewiarygodne, że zaledwie dwadzieścia stóp od nich ludzie zajadają ze smakiem kolację, cieszą się z końca egzaminów i nie pamiętają o bożym świecie...

Hermiona wyszła przez dębowe drzwi frontowe w balsamiczne powietrze letniego wieczoru. Słońce opadało ku szczytom drzew w Zakazanym Lesie. Bez wahania pomaszerowała przez błonia; Umbridge musiała biec truchtem, żeby dotrzymać im kroku. Ich długie cienie falowały za nimi po trawie jak płaszcze.

To jest ukryte w chatce Hagrida, tak? zapytała Umbridge, dysząc prosto w ucho Harryego.

Ależ skąd! odpowiedziała Hermiona zjadliwym tonem. Hagrid mógłby ją przypadkowo odpalić.

No tak zgodziła się Umbridge, której podniecenie sięgało zenitu. Tak, mógłby to zrobić, oczywiście, ten wielki przygłup, niedorobiony mieszaniec...

Parsknęła śmiechem. Harry poczuł przemożną chęć złapania jej za gardło, ale oparł się pokusie. Blizna na czole pulsowała bólem w łagodnym wieczornym powietrzu, ale nie było to jeszcze owo dźganie rozpalonym do białości żelazem, które odczuwał, gdy Voldemort miał zadać śmiertelny cios...

Więc... gdzie to jest? zapytała Umbridge z nutą niepewności w głosie, widząc, że Hermiona maszeruje w stronę lasu.

Tam odpowiedziała Hermiona, wskazując ciemne drzewa. Trzeba to było ukryć tak, żeby uczniowie tego przypadkowo nie odnaleźli, prawda?

Oczywiście zgodziła się Umbridge, teraz już z nutą zrozumienia. Oczywiście... a więc dobrze... wy dwoje idźcie nadal przodem...

Mogłaby pani dać nam swoją różdżkę, skoro mamy iść przodem? zapytał Harry.

Nie sądzę, panie Potter odpowiedziała Umbridge słodkim głosem, szturchając go w plecy końcem różdżki. Obawiam się, że ministerstwu bardziej zależy na moim życiu niż na twoim.

Kiedy weszli w cień pierwszych drzew, Harry próbował ściągnąć na siebie wzrok Hermiony. Wchodzenie do Zakazanego Lasu bez różdżek wydało mu się najgłupszą rzeczą, jaką dzisiaj zrobili. Ale Hermiona tylko zmierzyła Umbridge pogardliwym spojrzeniem i śmiało wkroczyła do lasu, idąc tak szybko, że Umbridge, na swoich krótkich nogach, z trudnością dotrzymywała im kroku.

Czy to daleko? zapytała, kiedy rozdarła sobie szatę o krzak jeżyn.

O tak. Tak, jest dobrze ukryta.

W Harrym narastał niepokój. Hermiona nie prowadziła ich ścieżką, którą szli do Graupa, ale tą, którą przed trzema laty dotarł do legowiska Aragoga. Hermiony wówczas z nim nie było, więc miał wątpliwości, czy zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, czyhającego na końcu ścieżki.

Ee... jesteś pewna, że dobrze idziemy? zapytał ją z naciskiem.

Och, tak odpowiedziała głosem twardym jak stal, przedzierając się przez podszycie lasu z hałasem, który wydał mu się całkowicie niepotrzebny.

Za nimi Umbridge potknęła się o zwalone drzewko. Żadne z nich nie zatrzymało się, aby pomóc jej wstać. Hermiona zawołała głośno przez ramię:

Jeszcze kawałek!

Hermiono, nie drzyj się tak mruknął Harry, przyspieszając kroku, by ją dogonić. Ktoś może usłyszeć...

Chcę, żeby nas usłyszano odpowiedziała cicho, bo Umbridge już biegła z hałasem za nimi. Zobaczysz...

Szli długo, aż wkroczyli tak głęboko w puszczę, że gęsty baldachim drzew całkowicie przysłonił światło. Harryego nawiedziło to samo uczucie, co przedtem, gdy był w puszczy, że śledzą go niewidzialne oczy...

Jak daleko jeszcze? dobiegł ich z tyłu rozzłoszczony głos Umbridge.

Już niedaleko! zawołała Hermiona, kiedy wyszli na mroczną, wilgotną polankę. Jeszcze kawałeczek...

Strzała świsnęła w powietrzu i ze złowieszczym głuchym stukiem wbiła się w pień drzewa tuż nad jej głową. Zewsząd zadudniły kopyta. Harry poczuł, że ziemia zadrżała. Umbridge pisnęła i wypchnęła go przed siebie jak tarczę...

Uwolnił się od niej i obrócił. Z obu stron pojawiło się około pięćdziesiąt centaurów. Każdy miał w ręku łuk gotowy do strzału, a groty wycelowane były w Harryego, Hermionę i Umbridge, cofających się powoli na środek polany. Umbridge zaskomlała dziwacznie ze strachu. Harry zerknął z boku na Hermionę. Uśmiechała się triumfalnie.

Kim jesteście? rozległ się głos.

Harry spojrzał w lewo. Kroczył ku nim kasztanowaty centaur Magorian z łukiem w ręku. Umbridge wciąż skomlała, a różdżka, którą wycelowała w zbliżającego się centaura, dygotała gwałtownie.

Zapytałem, kim jesteście, ludzka raso powiedział szorstko Magorian.

Jestem Dolores Umbridge! odpowiedziała Umbridge piskliwym, przerażonym głosem. Starszy podsekretarz ministra magii, dyrektor i Wielki Inkwizytor Hogwartu!

Jesteś z Ministerstwa Magii? zapytał Magorian, a wiele centaurów poruszyło się niespokojnie.

Tak jest! odpowiedziała Umbridge jeszcze bardziej piskliwym głosem. Więc uważajcie! Na mocy prawa ustalonego przez Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami każda napaść na ludzi ze strony takich mieszańców jak wy...

Jak nas nazwałaś? krzyknął kary centaur, w którym Harry poznał Zakałę.

Rozległy się groźne pomruki, kilka centaurów napięło cięciwy.

Nie nazywaj ich tak! warknęła Hermiona, ale Umbridge chyba jej nie dosłyszała. Wciąż celując w Magoriana drżącą różdżką, ciągnęła dalej:

Paragraf piętnasty, punkt B, mówi wyraźnie, że jakikolwiek atak ze strony magicznego stworzenia posiadającego prawie ludzką inteligencję, a więc uważanego za odpowiedzialne za swoje czyny...

Prawie ludzką inteligencję? powtórzył Magorian, a Zakała i kilka innych centaurów ryknęło groźnie, drąc kopytami murawę. To dla nas wielka zniewaga, przedstawicielu ludzkiej rasy! Nasza inteligencja dalece przewyższa waszą...

Co robicie w naszej puszczy? ryknął siwy centaur o srogiej twarzy, którego Harry i Hermiona widzieli podczas swej ostatniej wyprawy do Zakazanego Lasu. Po co tu przyszliście?

Waszej puszczy?! krzyknęła Umbridge, teraz trzęsąc się już nie tylko ze strachu, ale i z oburzenia. Przypominam wam, że żyjecie tu tylko dlatego, że Ministerstwo Magii wyznaczyło wam pewne tereny...

Strzała świsnęła tak blisko jej głowy, że musnęła jej mysie włosy. Wrzasnęła i osłoniła sobie głowę rękami. Kilka centaurów ryknęło z uciechy, inni roześmiali się drwiąco. Przerażający był ich dziki, rżący śmiech, toczący się echem po mrocznej polanie, i widok ich kopyt, drących nerwowo darń i ziemię.

No to jak, czyja to puszcza? ryknął Zakała.

Stado plugawych mieszańców! krzyknęła piskliwym głosem Umbridge, osłaniając sobie nadal głowę rękami. Bestie! Rozpasane zwierzaki!

Uspokój się! krzyknęła Hermiona, ale było już za późno. Umbridge wycelowała różdżkę w Magoriana i wrzasnęła:

Incarcerus!

W powietrzu śmignęły grube jak węże liny, oplatając ciasno tors i ramiona centaura. Ryknął z wściekłości i stanął dęba, próbując się uwolnić. Reszta centaurów pomknęła ku Umbridge.

Harry złapał Hermionę i pociągnął ją na ziemię. Leżąc na brzuchu, z twarzą w trawie, przeżył chwilę grozy, gdy wokół niego zadudniły kopyta, ale centaury przeskakiwały go, rycząc i wyjąc.

Nieeeee! rozległ się rozdzierający krzyk Umbridge. Nieeeee... jestem starszym podsekretarzem... nie wolno wam... puśćcie mnie, zwierzaki... nieeeeee!

Harry ujrzał błysk czerwonego światła próbowała oszołomić jednego z nich a potem wrzasnęła jeszcze głośniej. Uniósł nieco głowę i zobaczył, jak Zakała chwycił ją za kark i uniósł wysoko w powietrze. Różdżka wypadła jej z ręki, a Harryemu drgnęło serce... Gdyby udało mu się jej dosięgnąć...

Ale gdy wyciągnął rękę, kopyto centaura trafiło w różdżkę, łamiąc ją na pół.

Ejże! ryknął mu prosto w ucho czyjś głos, po czym owłosiona ręka chwyciła go za kark i postawiła na ziemi.

To samo stało się z Hermioną. Ponad podrygującymi, wielobarwnymi grzbietami i głowami dostrzegł Umbridge unoszoną przez Zakałę w las; jej wrzaski powoli cichły, aż w końcu trudno je było dosłyszeć wśród dudnienia kopyt.

A ci? zapytał siwy centaur o srogiej twarzy, trzymający Hermionę.

Są młodzi rozległ się za jego plecami smętny głos. Źrebaków nie atakujemy.

Oni ją tutaj przyprowadzili, Ronanie odparł centaur, który trzymał mocno Harryego. I nie są już tacy młodzi... Ten tutaj to prawie mężczyzna...

Potrząsnął Harrym, trzymając go za kołnierz szaty.

Błagam powiedziała Hermioną, której wyraźnie brakło tchu błagam, nie atakujcie nas, my jej też nie lubimy, nie jesteśmy pracownikami ministerstwa! Przyszliśmy tu, bo mieliśmy nadzieję, że nas od niej uwolnicie...

Po wyrazie twarzy siwego centaura, który ją trzymał, Harry poznał od razu, że popełniła fatalny błąd. Centaur odrzucił głowę do tyłu, tupnął zadnimi nogami i ryknął:

Widzisz, Ronanie? Już są butni, tak jak cała ich rasa! Więc to my mieliśmy za was odwalić czarną robotę, tak? My mieliśmy być waszymi sługami i przepędzić waszych wrogów jak posłuszne psy?

Nie! pisnęła przerażona Hermiona. Proszę... ja nie miałam tego na myśli! Ja tylko miałam nadzieję, że... że nam pomożecie!

Okazało się, że to jeszcze bardziej pogorszyło sprawę.

My nie pomagamy ludziom! warknął centaur trzymający Harryego. Wzmocnił uścisk i cofnął się nieco, tak że Harry natychmiast stracił grunt pod nogami. My należymy do innej rasy, trzymamy się od was z daleka i jesteśmy z tego dumni... Nie pozwolimy, żebyście stąd odeszli i przechwalali się, że zrobiliśmy, co nam kazaliście!

Nikomu nic nie zamierzamy mówić! krzyknął Harry. Wiemy, że nie zrobiliście niczego tylko ze względu na nas...

Ale nikt go już nie słuchał. Stojący trochę z tyłu brodaty centaur zawołał:

Przyszli tu nieproszeni, muszą ponieść konsekwencje! Słowa te powitane zostały gromkim aplauzem, a skarogniady centaur krzyknął:

Mogą dołączyć do tej kobiety!

Mówiliście, że nie krzywdzicie niewinnych! krzyknęła Hermiona, której ciekły po policzkach najprawdziwsze łzy. Nie zrobiliśmy wam krzywdy, nie użyliśmy różdżek, nie groziliśmy wam, chcemy po prostu wrócić do szkoły, pozwólcie nam wrócić, proszęęę...

Nie jesteśmy tacy, jak zdrajca Firenzo, dziewczyno! krzyknął siwy centaur, a inni ryknęli z aprobatą. Może myślałaś, że jesteśmy ślicznymi mówiącymi końmi, co? Jesteśmy starożytną rasą, która nie znosi najazdów czarodziejów i ich obelg! Nie respektujemy waszych praw, nie uznajemy waszej wyższości, jesteśmy...

Ale nie usłyszeli, czym jeszcze są centaury, bo w tym momencie ze skraju polany dobiegł tak straszliwy łoskot, że wszyscy Harry, Hermiona i blisko pięćdziesiąt centaurów rozejrzeli się dookoła. Centaur trzymający Harryego puścił go i błyskawicznie sięgnął po łuk i strzałę, Hermionę też rzucono na ziemię, Harry puścił się ku niej pędem, gdy nagle dwa grube pnie drzew rozchyliły się złowieszczo, a między nimi pojawiła się olbrzymia postać Graupa.

Stojące najbliżej niego centaury cofnęły się, wpadając na inne. Na polanie wyrósł las napiętych łuków i strzał wycelowanych w górę, w olbrzymią szarą twarz, majaczącą tuż pod baldachimem najwyższych gałęzi drzew. Graup rozdziawił głupkowato krzywe usta. W półmroku widać było wielkie żółte zęby, mętne oczy barwy szlamu zwęziły się, gdy zerkał na stworzonka u swych stóp. Przy kostkach nóg wisiały zerwane liny.

Rozwarł usta jeszcze bardziej.

Hagger.

Harry nie wiedział, co znaczy hagger, ani z jakiego języka to słowo pochodzi, ale nie dbał o to obserwował olbrzymie stopy, tak długie, jak całe jego ciało. Hermiona uczepiła się mocno jego ramienia, centaury zamarły, wpatrując się w olbrzyma, którego wielka, okrągła głowa obracała się powoli, gdy zerkał na nich, jakby szukał czegoś, co zgubił.

Hagger! powtórzył, z większym naciskiem.

Odejdź stąd, olbrzymie! krzyknął Magorian. Nie chcemy ciebie tutaj!

Te słowa nie zrobiły na Graupie najmniejszego wrażenia. Pochylił się trochę (centaury zacisnęły ręce na łukach) i ryknął:

HAGGER!

Kilka centaurów wyraźnie się zaniepokoiło. Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk.

Harry! szepnęła. On chyba próbuje powiedzieć Hagrid!

W tym momencie Graup ich dostrzegł jedyne dwie ludzkie postacie w tłumie centaurów. Zniżył jeszcze bardziej głowę, wpatrując się w nich uważnie. Harry poczuł, jak Hermiona zadygotała, gdy Graup jeszcze raz otworzył szerzej usta i powiedział niskim, dudniącym głosem:

Herma.

O Boże szepnęła Hermiona, ściskając ramię Harryego tak mocno, że zaczęło mu drętwieć; wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć. On... on pamięta!

HERMA! ryknął olbrzym. GDZIE HAGGER?

Nie wiem! pisnęła Hermiona. Graup, przykro mi, ale nie wiem!

Graup wyciągał ku nim swoją potężną rękę. Hermiona wrzasnęła, odbiegła parę kroków i upadła. Pozbawiony różdżki Harry gotów był zadawać ciosy, kopać, gryźć, gdy ręka wystrzeliła ku niemu i zwaliła z nóg śnieżnobiałego centaura.

Na to tylko czekały inne. Wyciągnięte palce Graupa były już o stopę od Harryego, kiedy pięćdziesiąt strzał świsnęło w powietrzu i utkwiło w jego szarej twarzy. Zawył z bólu i wściekłości, wyprostował się i przetarł twarz wielkimi łapami, łamiąc strzały, ale jeszcze głębiej wbijając sobie groty.

Ryknął, tupnął i ruszył do przodu, a centaury czmychnęły przed nim na boki. Krople krwi wielkości otoczaków spadły na Harryego, gdy pomagał Hermionie wstać. Oboje puścili się biegiem pod osłonę drzew. Tam się obejrzeli Graup, z twarzą zalaną krwią, próbował wyłapywać na oślep centaury, które uciekały w popłochu, chroniąc się między drzewami po drugiej stronie polany. Olbrzym ryknął jeszcze raz i ruszył za nimi w pogoń, łamiąc po drodze drzewa.

Och, nie jęknęła Hermiona, trzęsąc się cała tak, że kolana odmówiły jej posłuszeństwa. Och, to było straszne. I on może je wszystkie pozabijać...

Mówiąc szczerze, wcale bym się nie zmartwił mruknął z goryczą Harry.

Tętent galopujących centaurów i ryki olbrzyma oddalały się coraz bardziej. Harry nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, gdy jego bliznę przeszył ostry ból. Ogarnęła go panika.

Zmarnowali tyle czasu i byli teraz jeszcze dalej od uratowania Syriusza niż na samym początku, gdy go zobaczył w sali ze szklanymi kulkami. Nie miał już różdżki i tkwili w sercu Zakazanego Lasu, bez możliwości szybkiego przeniesienia się gdziekolwiek.

Sprytny plan warknął, by wyładować na kimś swą wściekłość. Naprawdę sprytny, nie ma co. I dokąd teraz pójdziemy?

Musimy wrócić do zamku powiedziała cicho Hermiona.

Zanim tam dojdziemy, Syriusz pewnie już zginie!

Kopnął w pień najbliższego drzewa. W górze coś piskliwie zaświergotało, a kiedy podniósł głowę, ujrzał rozgniewanego nieśmiałka, wyciągającego ku niemu długie, łodygowate palce.

Przecież bez różdżek i tak nie możemy nic zrobić powiedziała z rozpaczą Hermiona, podnosząc się z ziemi. A zresztą, Harry, jak ty właściwie chciałeś dostać się do Londynu?

Tak, właśnie się nad tym zastanawialiśmy rozległ się za nią znajomy głos.

Harry i Hermiona instynktownie zbliżyli się do siebie, wpatrując się między drzewa. Wyszedł zza nich Ron, a tuż za nim Ginny, Neville i Luna. Nie wyglądali najlepiej Ginny miała kilka długich zadrapań na policzku, Neville podbite prawe oko, Ronowi krew ściekała z ust ale wyraźnie byli z siebie zadowoleni.

No więc masz jakiś pomysł? zapytał Ron, odgarniając nisko wiszącą gałąź i wyciągając zza pazuchy różdżkę Harryego.

Jak wam się udało uciec? zdumiał się Harry, biorąc swoją różdżkę od Rona.

Parę oszałamiaczy, jedno zaklęcie rozbrajające, a Neville wystrzelił naprawdę fajne Impendimento powiedział beztrosko Ron, oddając Hermionie jej różdżkę. Ale Ginny była najlepsza, trafiła Malfoya upiorogackiem... było super, całą buźkę pokryły mu takie roztrzepotane świństwa. W każdym razie zobaczyliśmy przez okno, jak zasuwacie do lasu, więc ruszyliśmy za wami. Co zrobiliście z Umbridge?

Gdzieś ją poniosło. Stado centaurów.

A was zostawiły? zapytała zdumiona Ginny.

Można tak powiedzieć, bo pogonił je Graup.

Kto to jest Graup? zapytała z ciekawością Luna.

Młodszy brat Hagrida odrzekł szybko Ron. No dobra, zostawmy to teraz. Harry, co odkryłeś w kominku? Sam-Wiesz-Kto dorwał Syriusza, czy...

Tak odpowiedział Harry, a jego bliznę po raz kolejny przeszył ostry ból ale jestem pewny, że Syriusz wciąż żyje, tylko nie wiem, jak się stąd wydostaniemy, żeby mu pomóc.

Zapadło milczenie, wszyscy mieli wystraszone miny. Stanęli przed trudnością nie do pokonania.

Będziemy musieli polecieć odezwała się Luna rzeczowym tonem.

Słuchaj powiedział ze złością Harry, odwracając się do niej po pierwsze my nic nie będziemy robić, jeśli włączasz w to siebie, a po drugie, tylko Ron ma miotłę, która nie jest strzeżona przez trolla, więc...

Ja mam miotłę! pisnęła Ginny.

Tak, tylko że ty z nami nie idziesz powiedział zgryźliwie Ron.

Bardzo przepraszam, ale mnie też obchodzi, co się stanie z Syriuszem! oburzyła się Ginny, zaciskając szczęki zupełnie tak samo, jak Fred i George.

Jesteś za... zaczął Harry.

Jestem trzy lata starsza niż ty, kiedy walczyłeś z Sam-Wiesz-Kim o Kamień Filozoficzny, i to dzięki mnie Malfoy utknął w gabinecie Umbridge, opędzając się od upiorów z nietoperzymi skrzydłami...

Tak, ale...

Wszyscy jesteśmy w GD powiedział cicho Neville. Przecież to wszystko miało nas przygotować do walki z Sami-Wiecie-Kim, prawda? A to jest nasza pierwsza szansa, żeby zrobić coś naprawdę... a może to miała być tylko zabawa?

Nie... pewnie, że nie odrzekł niecierpliwie Harry.

Więc my też powinniśmy iść z wami. Chcemy pomóc.

Słusznie powiedziała Luna, uśmiechając się radośnie.

Harry spojrzał na Rona. Wiedział, że Ron myśli dokładnie to samo, co on: gdyby miał wybrać kogoś spośród członków GD do pomocy w próbie odbicia Syriusza z rąk Voldemorta, na pewno nie wybrałby ani Ginny, ani Nevillea, ani Luny.

No dobrze, nie ma się o co kłócić powiedział zrezygnowany bo nadal nie wiemy, jak się stąd wydostać...

Myślałam, że już to ustaliliśmy powiedziała Luna. Polecimy!

Posłuchaj odezwał się Ron, z trudem powstrzymując gniew może ty potrafisz latać bez miotły, ale my wszyscy nie wyhodujemy sobie tak nagle skrzydeł i...

Są inne sposoby latania, nie tylko na miotłach oświadczyła pogodnie Luna.

To co, może polecimy na grzbiecie tego chrapuka skrętokiszkowatego, czy jak mu tam?

Chrapak krętorogi nie fruwa wyjaśniła Luna z godnością. Ale ONE fruwają, a Hagrid mówi, że zawsze dowiozą jeźdźca do celu.

Harry obrócił się szybko. Między dwoma drzewami, pobłyskując tajemniczo białymi oczami, stały dwa testrale, obserwując ich z taką uwagą, jakby rozumiały każde słowo z ich gorączkowej szeptaniny.

Tak! powiedział i ruszył ku nim.

Potrząsnęły gadzimi głowami, odrzucając z pysków długie, czarne grzywy, a Harry wyciągnął rękę i poklepał najbliższego po lśniącej szyi. Jak mógł kiedykolwiek uważać, że są brzydkie?

To te zwariowane końskie stwory? zapytał niepewnie Ron, gapiąc się trochę na lewo od testrala, którego poklepał Harry. Te, których się nie widzi, jeśli się nie było świadkiem, jak ktoś wykorkował?

Tak.

Ile ich jest?

Tylko dwa.

No, potrzebujemy trzy powiedziała Hermiona, wciąż lekko roztrzęsiona, ale wyraźnie zdecydowana.

Cztery mruknęła Ginny.

Jeśli się nie mylę, jest nas sześcioro oznajmiła spokojnie Luna, policzywszy wszystkich.

Nie bądź głupia, nie możemy lecieć wszyscy! warknął Harry. Słuchajcie, wy troje wskazał na Nevillea, Ginny i Lunę nie jesteście w to zamieszani, nie jesteście...

Zaczęli gwałtownie protestować. Jego bliznę przeszył znowu ból, jeszcze dotkliwszy niż przedtem. Każda chwila była drogocenna, nie miał czasu na kłótnie.

Dobrze, to wasz wybór. Ale jeśli nie znajdziemy więcej testrali, nie będziecie mogli...

Och, będzie ich więcej oświadczyła Ginny, która, podobnie jak Ron, patrzyła zupełnie gdzie indziej, najwyraźniej sądząc, że patrzy na konie.

Tak? A skąd taka pewność?

Bo muszę ci powiedzieć, na wypadek gdybyś sam tego nie zauważył, że ty i Hermiona jesteście uwalani krwią powiedziała spokojnie a przecież wiemy, że Hagrid zwabiał je świeżym mięsem, więc prawdopodobnie te dwa tu przybiegły...

W tym momencie Harry poczuł, jak coś ciągnie go za szatę, a kiedy spojrzał w dół, zobaczył, że testral liże mu rękaw mokry od krwi Graupa.

No dobrze powiedział, bo wpadł mu do głowy pewien pomysł. Ron i ja weźmiemy te dwa i polecimy pierwsi, a Hermiona zostanie z wami, żeby zwabić więcej testrali...

Ja nie zostanę! oburzyła się Hermiona.

Nie ma potrzeby powiedziała z uśmiechem Luna. Patrzcie, już są... Musicie porządnie cuchnąć...

Harry odwrócił się. Co najmniej sześć albo siedem testrali kluczyło między drzewami; złożone skrzydła przylegały do wychudłych boków, białe oczy jarzyły się w ciemności. Teraz już nie miał żadnej wymówki...

No dobra rzucił ze złością. Bierzcie po jednym i w drogę.






:


: 2018-11-11; !; : 237 |


:

:

, .
==> ...

1729 - | 1520 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.083 .