.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Gwardia Dumbledorea 1




Umbridge czytała twój list, Harry. Nie ma innego wyjaśnienia.

Myślisz, że to ona zaatakowała Hedwigę?

Jestem tego prawie pewna odpowiedziała ponuro Hermiona. Uważaj na swoją żabę, bo ci ucieknie.

Harry wycelował różdżkę w żabę, która skakała ku skrajowi stołu z wyraźnym zamiarem ucieczki.

Accio!

Żaba posłusznie powróciła.

Na lekcji zaklęć zawsze można było sobie porozmawiać. Zwykle działo się tyle, że niebezpieczeństwo podsłuchania rozmowy było nikłe. Tego dnia klasę wypełniał rechot żab i krakanie kruków, a deszcz bębnił w szyby, więc Harry, Ron i Hermiona bez obawy wymieniali szeptem uwagi o tym, jak mało brakowało, by Umbridge dopadła Syriusza w kominku.

Podejrzewałam to od czasu, kiedy Filch oskarżył cię o zamówienie łajnobomb wyszeptała Hermiona. To było takie głupie łgarstwo. No bo jak by już przeczytali twój list, to byłoby jasne, że wcale nie zamawiałeś żadnych łajno-bomb, więc nic ci nie groziło... taki kiepski dowcip, prawda? Ale później pomyślałam, że może ktoś po prostu chciał mieć pretekst, żeby przeczytać twój list... Dla Umbridge byłby to idealny sposób: napuszcza na ciebie Filcha, żeby odwalił brudną robotę i skonfiskował list, a potem albo mu ten list wykrada, albo wręcz żąda, by go jej pokazał... Nie sądzę, żeby Filch miał jakieś obiekcje, przecież zawsze miał w nosie prawa uczniów. Harry, dusisz swoją żabę.

Harry spojrzał w dół: rzeczywiście ściskał żabę tak mocno, że oczy jej wylazły na wierzch. Położył ją szybko na stoliku.

Mało brakowało, naprawdę bardzo mało brakowało powiedziała Hermiona. Ciekawa jestem tylko, czy Umbridge wie, jak mało brakowało. Silencio!

Wielka żaba, na której ćwiczyła zaklęcie uciszające, przestała nagle rechotać i spojrzała na nią z wyrzutem.

Gdyby dorwała Wąchacza...

...to już dzisiaj byłby w Azkabanie skończył za nią Harry.

Machnął różdżką, nie koncentrując się dostatecznie na tym, co robi, a jego żaba rozdęła się jak zielony balonik i wydała z siebie przeraźliwy gwizd.

Silencio! uciszyła ją Hermiona, a żaba wróciła do swych normalnych rozmiarów. W każdym razie trzeba go powstrzymać. Nie wiem tylko, jak go ostrzec. Nie możemy mu wysłać sowy.

Nie sądzę, aby zaryzykował jeszcze raz powiedział Ron. Nie jest głupi, wie, że już go prawie miała. Silencio!

Stojący przed nim wielki, wstrętny kruk zakrakał drwiąco.

Silencio! SILENCIO!

Kruk zakrakał jeszcze głośniej.

Bo źle machasz różdżką powiedziała Hermiona, przyglądając się Ronowi krytycznie. Trzeba nią dźgnąć.

Kruki są trudniejsze od żab burknął Ron.

Możemy się zamienić powiedziała Hermiona, łapiąc kruka Rona i podstawiając mu swoją wielką żabę.

Silencio!

Kruk nadal otwierał i zamykał dziób, ale nie wydawał żadnego dźwięku.

Bardzo dobrze, panno Granger! piskliwy głos profesora Flitwicka rozległ się nad ich głowami tak nagle, że wszyscy troje podskoczyli. A teraz pan, panie Weasley!

Co?... Och... och, tak jest... zaraz... wyjąkał Ron. Ee... Silencio!

Dźgnął różdżką tak gwałtownie, że trafił żabę w oko. Zarechotała z oburzeniem i zeskoczyła ze stolika.

Dla żadnego z trojga nie było zaskoczeniem, że Flitwick zadał Harryemu i Ronowi dodatkową pracę domową: ćwiczenie zaklęcia uciszającego.

Podczas przerwy pozwolono im zostać w zamku, bo na zewnątrz lało jak z cebra. Znaleźli sobie miejsca w pełnej hałasu i zatłoczonej klasie na pierwszym piętrze, gdzie pod żyrandolem snuł się leniwie Irytek, który od czasu do czasu wydmuchiwał przez rurkę unurzane w atramencie kulki papieru, trafiając kogoś w głowę. Ledwo usiedli, gdy przez tłum plotkujących uczniów przecisnęła się do nich Angelina.

Dostałam zezwolenie! oznajmiła. Możemy na nowo sformować drużynę quidditcha!

Super! krzyknęli jednocześnie Ron i Harry.

No! Angelina tryskała dumą. Poszłam do McGonagall, a ona chyba interweniowała u Dumbledorea... w każdym razie Umbridge musiała odpuścić. Ha! Wieczorem o siódmej chcę was widzieć na boisku, dobra? Mamy mało czasu... chyba zdajecie sobie sprawę, że do pierwszego meczu pozostały tylko trzy tygodnie?

I odeszła, uchylając się w ostatniej chwili przed atramentowym pociskiem Irytka, który trafił w jakiegoś pierwszoroczniaka.

Ron trochę zmarkotniał, gdy spojrzał w okno, w które bębnił deszcz.

Mam nadzieję, że się przejaśni... Hermiono, co jest z tobą?

Ona też patrzyła w okno, ale tak, jakby go nie widziała. Spojrzenie miała trochę nieprzytomne i marszczyła czoło.

Nic, po prostu myślę... odpowiedziała, wciąż wpatrując się w zalewane strugami deszczu okno.

O Syr... Wąchaczu? zapytał Harry.

Nie... niezupełnie powiedziała powoli. Tak sobie myślę... zastanawiam się... Chyba dobrze robimy... co?

Harry i Ron spojrzeli po sobie.

No, to wszystko wyjaśnia zakpił Ron. Bo chyba bym się obraził, gdybyś nie powiedziała wyraźnie, o co ci chodzi.

Zastanawiałam się powiedziała już bardziej zdecydowanym tonem czy dobrze robimy, organizując tę grupę obrony przed czarną magią.

Że co?! zapytali równocześnie Harry i Ron.

Hermiono, to był przecież twój pomysł! przypomniał jej Ron.

Wiem. Hermiona splotła palce. Ale po rozmowie z Wąchaczem...

Przecież jemu to się bardzo podobało! powiedział Harry.

Tak... Hermiona znowu gapiła się w okno. Tak, i właśnie dlatego zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze robimy...

Irytek nadleciał ku nim w pozycji poziomej, jak myśliwiec, z rurką gotową do strzału, więc wszyscy troje automatycznie zasłonili głowy torbami, dopóki nie przeleciał.

Wyjaśnijmy to sobie rzekł Harry ze złością, kiedy odstawili torby na podłogę. Syriusz zgadza się z nami, więc ty uważasz, że nie powinniśmy jednak tego robić, tak?

Hermiona była cała spięta i miała taką minę, jakby ją rozbolał brzuch.

Masz naprawdę zaufanie do jego oceny sytuacji? zapytała, patrząc teraz na swoje dłonie.

Tak, mam! odrzekł natychmiast Harry. Zawsze dawał nam dobre rady!

Atramentowa kulka śmignęła tuż obok nich, trafiając Katie Bell prosto w ucho. Hermiona przyglądała się, jak Katie zrywa się z miejsca i zaczyna ciskać w Irytka wszystkim, co ma pod ręką. Dopiero po dłuższej chwili przemówiła ponownie, ostrożnie dobierając słowa.

A nie sądzicie, że on stał się... trochę... lekkomyślny... od kiedy go uziemiono przy Grimmauld Place? Nie sądzicie, że on... że on jakby... żyje naszym życiem?

A co to za figura: żyje naszym życiem? zapytał z przekąsem Harry.

To znaczy... No dobrze, myślę, że sam bardzo by chciał tworzyć tajne stowarzyszenia obronne tuż pod nosem ministerstwa... Myślę, że dla niego to jest sytuacja bardzo trudna do zniesienia, bo nic nie może zrobić tam, gdzie jest... więc myślę, że on nas po prostu... podbechtuje...

Ron spojrzał na nią, wyraźnie zakłopotany.

Syriusz ma rację. Ty naprawdę mówisz jak moja matka.

Hermiona zagryzła wargi i nic nie odpowiedziała. Rozległ się dzwonek i w tym samym momencie Irytek nadleciał nad Katie i wylał jej na głowę całą butelkę atramentu.

Pogoda nie poprawiła się aż do końca dnia, więc kiedy o siódmej Harry i Ron stawili się na stadionie, ślizgając się na mokrej trawie, byli przemoczeni do suchej nitki. Ciemnoszare niebo zwiastowało burzę z piorunami. Z ulgą weszli do ciepłej i jasnej szatni, choć wiedzieli, że to schronienie będą musieli za chwilę opuścić. Fred i George zastanawiali się, czy nie użyć jednego ze swoich cukierków, aby wymigać się od treningu.

...ale mogę się założyć, że ona się skapuje powiedział Fred półgłosem. Wczoraj zaproponowałem jej kupno kilku Wymiotków Grylażowych...

Moglibyśmy spróbować Karmelka Gorączkowego mruknął George. Nikt go jeszcze nie zna...

To działa? zapytał Ron z nadzieją, gdy deszcz z jeszcze większą siłą zabębnił w sufit, a wiatr zawył jak opętany.

No jasne odrzekł Fred. Temperatura ci się podnosi...

...ale dostajesz też czyraków dodał George a jeszcze nie wymyśliliśmy sposobu, jak się ich pozbyć.

Jakoś nie widzę żadnych czyraków powiedział Ron, przyglądając się bliźniakom.

Bo nie możesz rzekł ponuro Fred. Są w miejscu, którego zwykle nie wystawiamy na pokaz...

...ale siedzenie na miotle to będzie męka...

No dobra, skupcie się powiedziała Angelina, wychodząc z pokoju kapitana drużyny. Wiem, że pogoda nie jest idealna, ale bardzo możliwe, że zagramy ze Ślizgonami w podobnych warunkach, więc to chyba dobry pomysł, żeby zobaczyć, jak sobie radzimy. Harry, ty chyba zrobiłeś coś ze swoimi okularami, żeby deszcz nie ograniczał ci widoczności, kiedy graliśmy z Puchonami podczas burzy...

Hermiona to zrobiła. Wyciągnął różdżkę, stuknął nią w szkła okularów i powiedział: Impervius!

Myślę, że wszyscy powinniśmy tego spróbować powiedziała Angelina. Gdyby się w ten sposób udało uchronić twarze od deszczu, to mielibyśmy o wiele lepszą widoczność... No, to wszyscy razem, proszę... Impervius! Dobra. Idziemy.

Pochowali różdżki do wewnętrznych kieszeni, wzięli miotły na ramiona i wyszli z szatni za Angeliną. Człapiąc po błocku, dotarli na środek boiska. Mimo Zaklęcia Impervius widoczność była bardzo słaba; robiło się coraz ciemniej, a kurtyny deszczu siekły trawę.

Uwaga! Na mój gwizdek! krzyknęła Angelina.

Harry odepchnął się mocno od ziemi, rozbryzgując błoto we wszystkie strony, i wystrzelił w górę. Wiatr zepchnął go trochę z kursu. Nie miał pojęcia, jak w taką pogodę zobaczy znicza; z trudem dostrzegał jednego tłuczka, z którym trenowali, i już po minucie musiał zastosować Zwis Leniwca, żeby w ostatniej chwili uchronić się przed zwaleniem z miotły przez złośliwą piłkę. Niestety Angelina tego nie widziała, zresztą chyba prawie nic nie widziała, podobnie jak wszyscy, tak że każdy ćwiczył, nie wiedząc, co robią pozostali. Wiatr wzmagał się. Z daleka dobiegał grzechot deszczu siekącego w taflę jeziora.

Angelina męczyła ich tak prawie godzinę, zanim się poddała. Zaprowadziła przemoczoną i gderającą drużynę do szatni, zapewniając wszystkich, że trening nie był stratą czasu, ale jej głos nie brzmiał zbyt przekonująco. Zwłaszcza Fred i George mieli bardzo obrażone miny; obaj jakoś dziwnie chodzili, stawiając szeroko stopy, kołysząc się na boki i krzywiąc się co chwilę. Harry podsłuchał, jak uskarżali się cicho, wycierając sobie włosy ręcznikami.

Chyba parę mi pękło powiedział Fred martwym głosem.

Moje nie odrzekł George, krzywiąc się. Ale strasznie rwą... chyba urosły...

AUUU! krzyknął Harry.

Przycisnął ręcznik do twarzy, zaciskając z bólu powieki. Blizna na czole znowu go zapiekła, boleśniej niż w ciągu ostatnich tygodni.

Co się stało? rozległy się głosy.

Harry wynurzył się spod ręcznika. Szatnia była zamazana, bo nie miał okularów, ale wiedział, że wszyscy na niego patrzą.

Nic mruknął. Szturchnąłem się w oko...

Spojrzał jednak znacząco na Rona i obaj zostali, gdy reszta drużyny wyszła z szatni, otulając się szczelnie pelerynami i naciągając kapelusze na uszy.

Co się stało? zapytał Ron, gdy tylko Alicja zniknęła w drzwiach ostatnia. Blizna?

Harry kiwnął głową.

Ale... Ron z przerażoną miną podszedł do okna i spojrzał w ciemność. Jego chyba nie ma w pobliżu, co?

Nie mruknął Harry, siadając na ławce i rozcierając sobie czoło. Pewnie jest daleko stąd. Boli, bo... bo on się wścieka.

Wcale nie zamierzał tego powiedzieć i swoje własne słowa usłyszał tak, jakby wypowiedział je ktoś obcy ale natychmiast zrozumiał, że tak było naprawdę. Nie miał pojęcia, w jaki sposób to wiedział, ale wiedział. Gdziekolwiek teraz znajdował się Voldemort, cokolwiek teraz robił, jedno nie ulegało wątpliwości: był coraz bardziej rozeźlony.

Widziałeś go? zapytał Ron. Miałeś... wizję... czy coś w tym rodzaju?

Harry siedział nieruchomo, wpatrzony w swoje stopy, pozwalając myślom i wspomnieniom błądzić swobodnie i czując ulgę po bólu, który nagle ustąpił...

Jakieś kłębowisko zamazanych kształtów, jakieś wyjące głosy...

On chce, żeby coś się stało, a to się staje zbyt powoli.

I znowu zaskoczyły go słowa wychodzące z jego ust, i znowu był pewny, że są prawdziwe.

Ale... skąd ty to wiesz?

Harry pokręcił głową i zakrył oczy rękami, uciskając je dłońmi, aż przed oczami rozbłysły mu gwiazdki. Poczuł, że Ron siada obok niego na ławce i że na niego patrzy.

Czyli o to chodziło ostatnim razem? zapytał Ron przyciszonym głosem. Kiedy blizna rozbolała cię w gabinecie Umbridge? Sam-Wiesz-Kto był zły?

Harry pokręcił głową.

Więc jak?

Harry sięgnął pamięcią do owej chwili. Patrzył w twarz Umbridge... Blizna go zapiekła... i poczuł coś dziwnego w brzuchu... jakby mu się nagle zrobiło lżej... To było SZCZĘŚLIWE uczucie... Ale, oczywiście, wtedy tego nie odczuwał, bo tak był zgnębiony i udręczony...

Ostatnim razem był zadowolony. Naprawdę zadowolony... Jakby miało się stać coś przyjemnego. A w tę noc, zanim przybyliśmy do Hogwartu... Przypomniał sobie chwilę, kiedy rozbolała go blizna w sypialni domu przy Grimmauld Place. Wtedy się wściekał...

Spojrzał na Rona, który gapił się w niego z otwartymi ustami.

Harry, ty jesteś lepszy od Trelawney...

Ja nie przepowiadam przyszłości.

Nie, ale wiesz, co ty robisz? zapytał Ron głosem pełnym lęku i podziwu. Harry, ty czytasz w myślach Sam-Wiesz-Kogo...

Nie powiedział Harry, kręcąc głową. Tu nie chodzi o jego myśli... raczej o jego nastrój. Ja mam po prostu przebłyski jego nastroju... Dumbledore mówił, że w zeszłym roku chodziło właśnie o coś takiego... Że wyczuwałem, kiedy Voldemort był blisko mnie, albo kiedy był bardzo zły. No, a teraz wyczuwam też, kiedy jest z czegoś zadowolony...

Zapadła chwila milczenia. Wiatr z deszczem chłostał mury i okna zamku.

Musisz komuś o tym powiedzieć stwierdził Ron.

Już mówiłem Syriuszowi.

To powiedz mu i o tym ostatnim!

Niby jak? zapytał ponuro Harry. Umbridge kontroluje sowy i kominki, nie pamiętasz?

No to powiedz Dumbledoreowi.

Już ci mówiłem: Dumbledore o tym wie odrzekł krótko Harry, wstając, biorąc pelerynę z kołka i zarzucając ją na siebie. Nie ma sensu mu tego powtarzać.

Ron też narzucił pelerynę i stał, przyglądając się Harryemu z namysłem.

Dumbledore na pewno chciałby o tym wiedzieć.

Harry wzruszył ramionami.

Chodź... musimy jeszcze poćwiczyć zaklęcie uciszające. Poszli przez pogrążone w ciemności błonia, ślizgając się i potykając na mokrej trawie. Harry zamyślił się. Co to mogło być, czego tak pragnął Voldemort, a co nie stało się dostatecznie szybko?

Ma również inne plany... plany, które może po cichu wprowadzić w życie... zależy mu na czymś, co może tylko wykraść... coś w rodzaju broni. Coś, czego nie miał ostatnim razem.

Nie zastanawiał się nad tymi słowami od tygodni, bo był za bardzo pochłonięty tym, co się działo wokół niego, zbyt zajęty użeraniem się z Umbridge, zbyt oburzony niesprawiedliwością, która zaczęła triumfować w Hogwarcie, odkąd do spraw szkoły wmieszało się ministerstwo... Ale teraz te słowa wróciły i miał nad czym rozmyślać. A może gniew Voldemorta wzbudza właśnie brak tego, na czym mu tak zależy... owej broni, czymkolwiek ona jest? Czyżby Zakon pokrzyżował mu plany, udaremnił zdobycie tej broni? Gdzie ją trzymają? Kto ją teraz ma?

Mimbulus mimbletonia usłyszał głos Rona i wróciwszy do rzeczywistości, przełazi przez dziurę pod portretem.

Wszystko wskazywało na to, że Hermiona wcześnie poszła spać, pozostawiając Krzywołapa zwiniętego w kłębek na fotelu i kolekcję wełnianych czapek dla skrzatów domowych rozłożoną na stoliku przy kominku. Harry poczuł pewną ulgę, że jej nie ma, bo nie miał ochoty dyskutować z nią o swojej bliźnie i wysłuchiwać kolejnych apeli, by poszedł do Dumbledorea i wszystko mu opowiedział. Ron wciąż rzucał na niego zaniepokojone spojrzenia, ale Harry wyciągnął swój podręcznik do eliksirów i zabrał się do wypracowania, choć tylko udawał, że jest na tym skupiony. Kiedy Ron w końcu oznajmił, że i on idzie spać, z wypracowaniem właściwie nie ruszył z miejsca.

Minęła północ, a Harry wciąż czytał i czytał ustęp o użyciu warzuchy, lubczyka i kichawca, choć nie docierało do niego ani jedno słowo...

Rośliny te bardzo skutecznie jątrzą mózg, dlatego też wykorzystuje się je często do sporządzania wywarów oszałamiających i zaciemniających umysł, kiedy czarodziej pragnie wzbudzić w kimś porywczość i lekkomyślność...

Hermiona powiedziała, że od czasu uwięzienia w domu przy Grimmauld Place Syriusz stał się lekkomyślny...

...bardzo skutecznie jątrzą mózg i dlatego wykorzystuje się je często...

Redaktorzy Proroka Codziennego na pewno by uznali, że Harry ma rozjątrzony mózg, gdyby wykryli, że wie, co czuje Voldemort...

...dlatego też wykorzystuje się je często do sporządzania wywarów oszałamiających i zaciemniających umysł...

Zaciemnienie umysłu... tak, o to chodzi. Bo dlaczego wie, co czuje Voldemort? Co ich łączy? Dumbledore tylko napomykał o jakimś tajemniczym związku między nimi, nigdy nie był w stanie należycie tego wyjaśnić...

...kiedy czarodziej pragnie...

Ależ mu się chce spać...

...wzbudzić w kimś porywczość...

Jak ciepło i wygodnie jest w fotelu przy kominku, kiedy deszcz bębni w parapety, Krzywolap mruczy, płomienie trzaskają...

Książka wyśliznęła mu się z rąk i wylądowała z głuchym stuknięciem na dywaniku przed kominkiem. Głowa opadła mu na bok...

Znowu kroczył ciemnym korytarzem, odgłos jego kroków toczył się echem w ciszy. Kiedy zamajaczyły przed nim drzwi w końcu korytarza, serce zabiło mu szybciej... Gdyby mógł je otworzyć... wejść przez nie...

Wyciągnął rękę... Palcami już dosięgał drzwi...

Harry Potter, sir!

Obudził się gwałtownie. Wszystkie świece już się wypaliły, ale dostrzegł jakiś ruch.

Kto tam? zapytał Harry, prostując się w fotelu. Ogień prawie wygasł, pokój był pogrążony w mroku.

Zgredek ma sowę Harryego Pottera, sir! zaskrzeczał głos.

Zgredek? powtórzył Harry ochrypłym głosem, wypatrując w ciemności źródła głosu.

Zgredek, skrzat domowy, stał obok stolika, na którym Hermiona zostawiła z pół tuzina wełnianych czapek. Jego wielkie, spiczaste uszy wystawały spod czegoś, co wyglądało jak wszystkie czapki, które Hermiona zrobiła od początku roku. Wsadził je jedna na drugą, tak że głowa mu urosła o jakieś dwie lub trzy stopy, a na samym szczycie siedziała Hedwiga, pohukując pogodnie.

Zgredek zgłosił się na ochotnika, żeby Harryemu Potterowi przynieść jego sowę! zaskrzeczał skrzat, wpatrując się w niego z uwielbieniem. Profesor Grubbly-Plank mówi, że sowa już jest zdrowa, sir!

I pochylił się w ukłonie tak głębokim, że jego ołówkowaty nos musnął powierzchnię dywanika, na co Hedwiga zagruchała z oburzeniem i pofrunęła na poręcz fotela Harryego.

Dziękuję ci, Zgredku! rzekł Harry, głaszcząc łebek Hedwigi i mrugając zawzięcie, by pozbyć się obrazu zamkniętych drzwi ze swojego snu.

A sen był tak żywy... Kiedy znowu spojrzał na Zgredka, zauważył, że skrzat miał również na sobie kilkanaście szalików i tyle par skarpetek, że jego stopy wyglądały na stanowczo zbyt wielkie w stosunku do reszty ciała.

Ee... zabierasz wszystko, co zostawia tu Hermiona?

Och, nie, sir odrzekł uradowany skrzat. Zgredek bierze też trochę dla Mrużki.

A jak się miewa Mrużka?

Uszy Zgredka lekko opadły.

Mrużka wciąż dużo pije, sir odpowiedział ponuro, opuszczając swoje olbrzymie zielone oczy. Nadal nie dba o ubranie, Harry Potter, sir. Inne skrzaty też o to nie dbają. Już nie sprzątają wieży Gryffindoru, to przez te porozkładane wszędzie czapki i szaliki, uważają je za obraźliwe, sir. Zgredek sam wszystko robi, sir, ale Zgredek się nie przejmuje, bo zawsze ma nadzieję, że spotka Harryego Pottera, no i tej nocy jego marzenie się spełniło! Znowu skłonił się głęboko. Ale Harry Potter nie wygląda na szczęśliwego ciągnął dalej, prostując się i patrząc nieśmiało na Harryego. Zgredek słyszał, jak Harry Potter mamroce przez sen. Miał złe sny?

Nie były takie straszne powiedział Harry, ziewając i trąc oczy. Miewałem już gorsze.

Skrzat przyglądał się mu swymi wielkimi, wypukłymi oczami. Potem opuścił uszy i rzekł z powagą:

Zgredek bardzo by chciał pomóc Harryemu Potterowi, bo Harry Potter zwrócił Zgredkowi wolność i Zgredek jest teraz o wiele bardziej szczęśliwy...

Harry uśmiechnął się.

Nie możesz mi pomóc, Zgredku, ale dziękuję ci za dobre chęci...

Schylił się i podniósł swój podręcznik eliksirów. Będzie musiał skończyć to wypracowanie jutro. Zamknął książkę, a kiedy to zrobił, blask z kominka oświetlił wąskie białe blizny na wierzchu jego dłoni pamiątkę po szlabanie w gabinecie Umbridge.

Zaczekaj chwilę, Zgredku... jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić powiedział powoli.

Skrzat się rozpromienił.

Niech Harry Potter tylko powie, sir!

Muszę znaleźć miejsce, w którym dwadzieścia osiem osób mogłoby ćwiczyć obronę przed czarną magią, ale tak, żeby ich nie nakrył żaden z nauczycieli. A zwłaszcza Harry położył rękę na książce, a blizny zalśniły perłowo profesor Umbridge.

Spodziewał się, że skrzat przestanie się uśmiechać i uszy mu opadną, spodziewał się odpowiedzi, że to niemożliwe, albo że można spróbować, ale chyba się nie uda... Nie spodziewał się zupełnie, że Zgredek aż podskoczy i klaśnie z radości.

Zgredek zna doskonałe miejsce, sir! Zgredek słyszał o nim od innych skrzatów domowych, kiedy przybył do Hogwartu, sir. My je nazywamy Pokojem Przychodź-Wychodź, sir, albo Pokojem Życzeń!





:


: 2018-11-11; !; : 197 |


:

:

, ,
==> ...

1735 - | 1719 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.1 .