.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ TRZYNASTY Szlaban u Dolores




Tego wieczoru kolacja w Wielkiej Sali nie była dla Harryego miłym przeżyciem. Wiadomość o jego głośnej utarczce z profesor Umbridge rozniosła się z szybkością wyjątkową nawet jak na Hogwart. Kiedy usiadł między Ronem i Hermioną, słyszał dokoła podniecone szepty. I nikomu najwyraźniej nie zależało na tym, by nie dosłyszał, co o nim mówią, przeciwnie, zachowywali się tak, jakby chcieli go rozjuszyć i sprowokować do kolejnego wybuchu, żeby na własne uszy posłuchać jego opowieści.

Mówi, że widział, jak zamordowano Cedrika Diggoryego...

Twierdzi, że walczył z Sam-Wiesz-Kim... Daj spokój...

Myśli, że co... że może nas robić w konia?

Nawija, co mu do głowy przyjdzie...

Jednego nie mogę zrozumieć powiedział Harry rozdygotanym głosem, odkładając nóż i widelec (ręce za bardzo mu się trzęsły, aby utrzymać sztućce). Dlaczego wszyscy uwierzyli w to dwa miesiące temu, kiedy opowiadał o tym Dumbledore...

Rzecz w tym, Harry, że chyba wcale nie uwierzyli stwierdziła ponuro Hermiona. Och, chodźmy stąd.

Cisnęła na stół nóż i widelec. Ron spojrzał tęsknie na swój zjedzony do połowy jabłecznik, ale zrobił to samo. Kiedy wychodzili, wszyscy się na nich gapili.

Dlaczego myślisz, że chyba wcale mu nie uwierzyli? spytał Harry, kiedy weszli na pierwsze piętro.

Harry, ty nie rozumiesz, jak to było odpowiedziała cicho Hermiona. Pojawiłeś się pośrodku trawnika, dźwigając martwe ciało Cedrika... Nikt z nas nie widział tego, co się wydarzyło w labiryncie... Mogliśmy tylko uwierzyć na słowo Dumbledoreowi, że Sam-Wiesz-Kto powrócił, że zabił Cedrika, że walczył z tobą.

Ale tak przecież było! zaperzył się Harry.

Wiem, Harry, więc może byś wreszcie przestał na mnie ryczeć! Chodzi o to, że zanim to, co się wydarzyło, naprawdę do nich dotarło, wszyscy wyjechali na wakacje do swoich domów, gdzie przez dwa miesiące czytali tylko o tym, że ty jesteś czubkiem, a Dumbledore cierpi na uwiąd starczy!

Deszcz bębnił w parapety okien, gdy szli pustymi korytarzami do wieży Gryffindoru. Harry czuł się tak, jakby ten jego pierwszy dzień w szkole ciągnął się już przez cały tydzień, ale pamiętał, że przed pójściem do łóżka czeka go jeszcze cała sterta prac domowych. Nad prawym okiem poczuł pulsujący; tępy ból. Kiedy skręcili w korytarz Grubej Damy, spojrzał przez zalewane deszczem okna na ciemne błonia. W chatce Hagrida było nadal ciemno.

Mimbulus mimbletonia powiedziała Hermiona, zanim Gruba Dama zapytała o hasło.

Portret odchylił się, ukazując dziurę w ścianie, przez którą wszyscy troje weszli do środka.

Pokój wspólny był niemal pusty; prawie wszyscy byli na kolacji. Krzywołap zeskoczył z fotela i podbiegł do nich, mrucząc głośno, a kiedy zajęli swoje ulubione fotele przy kominku, wskoczył Hermionie na kolana i zwinął się w kłębek, przypominając puszystą złotawą poduszkę. Harry wpatrzył się w płomienie, czując zmęczenie i pustkę.

Jak Dumbledore mógł na to pozwolić! wykrzyknęła nagle Hermiona. Harry i Ron aż podskoczyli, a Krzywołap dał susa na podłogę, rzucając jej obrażone spojrzenie. Rąbnęła kilka razy w poręcze fotela, aż z dziur powyłaziła gąbka. Jak mógł pozwolić na to, żeby nas uczyła ta straszna baba! I to w roku sumów!

Prawdę mówiąc, to nigdy nie mieliśmy dobrego nauczyciela obrony przed czarną magią zauważył Harry. I wiemy dlaczego, bo Hagrid nam powiedział, że na tę posadę rzucono jakiś urok, więc nikt nie chce się tego podjąć.

Tak, ale żeby zatrudnić kogoś, kto nie pozwala nam rzucać zaklęć?! O co temu Dumbledoreowi chodzi?

No i ona próbuje namówić ludzi, żeby dla niej szpiegowali mruknął Ron. Pamiętacie, jak powiedziała, żeby do niej przychodzić i mówić, kto opowiada o powrocie Sami-Wiecie-Kogo?

To chyba jasne, że jest tutaj po to, żeby nas wszystkich szpiegować, bo przecież przysłał ją Knot, prawda? warknęła Hermiona.

Tylko nie zaczynajcie się znowu kłócić powiedział zmęczonym głosem Harry, kiedy Ron już otworzył usta, żeby się odgryźć Hermionie. Czy nie możemy... Lepiej odróbmy lekcje, miejmy to z głowy...

Zabrali swoje torby szkolne z kąta pokoju i wrócili na fotele przy kominku. Gryfoni zaczęli wracać z kolacji. Harry starał się nie odwracać twarzy w stronę dziury w ścianie, ale czuł na karku ich spojrzenia.

Odwalimy najpierw to dla Snapea, dobra? powiedział Ron, zanurzając pióro w kałamarzu. Właściwości... kamienia księżycowego... i jego wykorzystanie... przy sporządzaniu... eliksirów mruczał pod nosem, wypisując temat u góry swojego pergaminu. No dobra. Podkreślił tytuł i spojrzał pytająco na Hermionę. Więc jakie są właściwości kamienia księżycowego i jego wykorzystanie przy sporządzaniu eliksirów?

Ale Hermiona go nie słuchała, wpatrzona w daleki kąt pokoju, gdzie Fred, George i Lee Jordan siedzieli pośród grupki niewinnie wyglądających pierwszoroczniaków, którzy żuli coś, co najwyraźniej pochodziło z wielkiej papierowej torby trzymanej przez Freda.

O nie, bardzo mi przykro, ale to już zaszło za daleko oświadczyła, wstając z wściekłą miną. Ron, idziemy.

Ja... Że co? Ron wyraźnie próbował zyskać na czasie. Nie... daj spokój, Hermiono... nie możemy im nagadać za to, że częstują kogoś słodyczami...

Doskonale wiesz, że to są Krwotoczki Truskawkowe albo... albo Wymiotki Pomarańczowe... albo...

Omdlejki Grylażowe? szepnął Harry.

Pierwszoroczniacy, jeden po drugim, padali bez zmysłów, jakby ich ktoś po kolei zdzielił w głowę niewidzialnym młotem; jedni osuwali się na podłogę, inni tylko przewalali się przez oparcia foteli, zwisając bezwładnie z językami na wierzchu. Większość obecnych w pokoju uczniów ryczała ze śmiechu. Hermiona wyprostowała się, uniosła ramiona i pomaszerowała prosto do Freda i Georgea, którzy teraz stali nad pierwszoroczniakami z podkładkami do notowania w rękach, uważnie ich obserwując. Ron uniósł się nieco w fotelu, jakby chciał wstać, potem zakołysał się kilka razy i mruknął do Harryego: Ona już panuje nad sytuacją i zapadł się w fotel tak nisko, jak tylko pozwalały na to wysłużone oparcia.

Dość tego! krzyknęła Hermiona do Freda i Georgea, którzy spojrzeli na nią z lekkim zaskoczeniem.

Masz rację powiedział George, kiwając głową. Ta dawka wygląda na dość silną, prawda?

Powiedziałam wam dzisiaj rano, że nie możecie wypróbowywać tych świństw na uczniach!

My im płacimy! oburzył się Fred.

To mnie nie obchodzi! To może być niebezpieczne!

Daj spokój!

Uspokój się, Hermiono, nic im nie jest! powiedział Lee, który chodził od jednego pierwszoroczniaka do drugiego, wtykając im do otwartych ust fioletowe cukierki.

No pewnie, zobacz, już dochodzą do siebie powiedział George.

Pierwszoroczniacy rzeczywiście odzyskiwali przytomność. Byli wyraźnie wstrząśnięci, stwierdziwszy, że leżą na podłodze albo zwisają z poręczy foteli, co upewniło Harryego, że Fred i George wcale im nie powiedzieli, jaki będzie skutek zjedzenia cukierka.

No jak, dobrze się czujesz? zapytał uprzejmie George małą, czarnowłosą dziewczynkę leżącą u jego stóp.

Ch-chyba tak bąknęła drżącym głosikiem.

Wspaniale ucieszył się Fred, ale w następnej chwili Hermiona wyrwała mu z rąk podkładkę do notowania i papierową torbę z Omdlejkami Grylażowymi.

To wcale nie jest wspaniałe!

Jak to, przecież żyją, prawda? oburzył się Fred.

Nie wolno wam tego robić! A jakby któreś z nich naprawdę się pochorowało?

Żadne by się nie pochorowało, wypróbowaliśmy już te ciućki na sobie, po prostu chcemy zobaczyć, czy każdy reaguje tak samo...

Jeżeli nie przestaniecie tego robić, to...

To co? Dasz nam szlaban? zapytał Fred tonem, w którym można było wyraźnie dosłuchać się ostrzeżenia: Spróbuj, to zobaczysz.

Każesz nam przepisywać zdania? dodał George, uśmiechając się ironicznie.

Obserwujący tę scenę uczniowie śmiali się głośno. Hermiona wyprostowała się jeszcze bardziej, oczy jej się zwęziły, puszyste włosy zdawały się trzaskać elektrycznością.

Nie odpowiedziała głosem drżącym od gniewu. Napiszę do waszej matki.

Tego nie zrobisz powiedział przerażony George, cofając się o krok.

Tak, zrobię to oświadczyła Hermiona. Nie mogę wam zabronić połykania tego świństwa, ale nie będziecie go dawać tym pierwszoroczniakom.

Fred i George wyglądali, jakby ich poraził piorun. Groźba Hermiony była dla nich ciosem poniżej pasa. Rzuciwszy im ostatnie srogie spojrzenie, wcisnęła Fredowi w ręce notatnik i torbę z omdlejkami, po czym wróciła do swojego fotela przy kominku.

Ron siedział teraz tak nisko, że jego nos zrównał się z kolanami.

Dziękuję za wsparcie, Ron powiedziała cierpko Hermiona.

Poradziłaś sobie świetnie beze mnie wymamrotał Ron.

Hermiona spojrzała na swój czysty pergamin, a potem oświadczyła ze złością:

To nic nie da. Teraz nie potrafię się skupić. Idę spać.

Jednym szarpnięciem otworzyła swoją torbę. Harry był pewny, że Hermiona zamierza pochować książki, ale zamiast tego wyciągnęła z torby jakieś dwa niekształtne wełniste przedmioty, umieściła je pieczołowicie na stoliku przy kominku, położyła na nich kilka skrawków pergaminu i złamane pióro, po czym usiadła, podziwiając efekt swych dziwnych działań.

Na Merlina, co ty robisz, Hermiono? zapytał Ron, patrząc na nią, jakby się lękał o jej zdrowie psychiczne.

To są czapki dla skrzatów domowych odpowiedziała, chowając książki do torby. Zrobiłam je w lecie. Nie jestem najlepsza w robieniu na drutach bez czarów, ale teraz, jak już jestem w szkole, będę mogła zrobić ich o wiele więcej.

Zostawiasz tu czapki dla skrzatów domowych? zapytał powoli Ron. I przykrywasz je śmieciami?

Tak odpowiedziała wojowniczo Hermiona, zarzucając torbę na ramię.

Jak możesz! warknął Ron. Próbujesz nakłonić je podstępem, żeby wzięły te czapki do ręki. Uwalniasz je, choć mogą wcale nie pragnąć wolności.

One pragną być wolne! powiedziała natychmiast Hermiona, choć lekko się zarumieniła. I nie waż się dotykać tych czapek!

I odeszła. Ron odczekał, aż zniknie w drzwiach prowadzących do sypialni dziewcząt, po czym zdjął śmieci z wełnianych czapeczek.

Powinny przynajmniej wiedzieć, co biorą do ręki oświadczył stanowczo. Tak czy siak... zwinął pergamin, na którym napisał tytuł wypracowania nie ma sensu zabierać się do tego, bez Hermiony i tak nic nie napiszę, nie mam zielonego pojęcia, co się robi z tym księżycowym kamieniem, a ty?

Harry potrząsnął przecząco głową, stwierdzając przy okazji, że ból w prawej skroni staje się coraz dotkliwszy. Pomyślał o długim wypracowaniu o wojnach olbrzymów i ból przeszył go ze zdwojoną siłą. Wiedząc dobrze, że jutro rano będzie tego żałował, schował książki do torby.

Ja też idę spać.

W drzwiach minął Seamusa, ale nawet na niego nie spojrzał. Odniósł niejasne wrażenie, że Seamus otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przyspieszył kroku i wszedł na kamienne spiralne schody. Nie chciał już znosić żadnych nowych prowokacji.

* * *

Następnego ranka było tak samo szaro i deszczowo jak poprzedniego. Na śniadaniu przy stole nauczycielskim nadal brakowało Hagrida.

Ale jest i plus: to dzień bez Snapea pocieszył ich Ron.

Hermiona ziewnęła szeroko i nalała sobie kawy. Wydawała się z czegoś zadowolona, a kiedy Ron spytał ją, co ją tak cieszy, odpowiedziała:

Czapeczki znikły. Wygląda na to, że domowe skrzaty jednak pragną wolności.

Ja bym się o to nie założył rzekł Ron. Może takie czapeczki nie są zaliczane do ubrań. Mnie tam w ogóle nie przypominają czapek, już raczej wełniane pęcherze.

Hermiona nie odzywała się do niego przez całe przedpołudnie.

Po dwóch godzinach zaklęć mieli dwie godziny transmutacji. I profesor Flitwick, i profesor McGonagall przez pierwsze piętnaście minut lekcji przypominali im o czekających ich egzaminach.

Musicie pamiętać powiedział maleńki profesor Flitwick, który jak zwykle przycupnął na stosie książek, bo inaczej nie byłoby go widać zza katedry że od tych egzaminów może zależeć wasza przyszłość! Jeśli dotąd nie zastanawialiście się poważnie nad przyszłą karierą, teraz nadszedł na to czas. A zanim egzaminy nadejdą, czeka was ciężka praca, cięższa niż w poprzednich latach. Każdy powinien pokazać, na co go stać!

Potem przez ponad godzinę przypominali sobie zaklęcia przywołujące, które według Flitwicka na pewno znajdą się wśród pytań egzaminacyjnych, a na zakończenie lekcji zadał im mnóstwo pracy domowej.

Na transmutacji było tak samo, jeśli nie jeszcze gorzej.

Nie zdacie żadnego suma oświadczyła z groźną miną profesor McGonagall bez poważnego przyłożenia się do nauki, bez mnóstwa ćwiczeń i bez rzetelnej wiedzy. Nie widzę powodu, by ktokolwiek z tej klasy nie zaliczył suma z transmutacji, jeśli przyłoży się do pracy. Neville prychnął cicho z niedowierzaniem. Ty też, Longbottom. Tobie brakuje tylko wiary w siebie. No więc... dzisiaj zaczniemy przerabiać zaklęcia powodujące znikanie. Są łatwiejsze od zaklęć powodujących pojawianie się, które poznacie dopiero na poziomie owutemów, ale i tak należą do najtrudniejszych czarów, jakich wam przyjdzie dokonać podczas suma.

I miała rację. Harry stwierdził, że zaklęcia powodujące znikanie są piekielnie trudne. Pod koniec dwugodzinnej lekcji ani jemu, ani Ronowi nie udało się skłonić do zniknięcia ślimaka, na których ćwiczyli, choć Ron stwierdził, że jego ślimak jest już trochę bledszy. Natomiast Hermiona dokonała tego już za trzecim podejściem, zdobywając w ten sposób dziesięć punktów dla Gryffindoru. Poza tym profesor McGonagall tylko jej nie zadała nic do domu; reszta miała ćwiczyć zaklęcie wieczorem, żeby już na następnej lekcji wykazać się jego skutecznym opanowaniem.

Czując lekką panikę na myśl o czekających ich pracach domowych, Harry i Ron spędzili przerwę na obiad w bibliotece, szukając wiadomości o wykorzystaniu kamienia księżycowego do sporządzania eliksirów. Hermiona, wciąż zła na Rona o jego lekceważące uwagi na temat skrzacich czapeczek, nie towarzyszyła im w tych poszukiwaniach. Po południu, kiedy przyszła pora na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami, Harryego znowu rozbolała głowa.

Było zimno i wietrznie, i kiedy schodzili trawiastym zboczem ku chatce Hagrida na skraju Zakazanego Lasu, od czasu do czasu czuli na twarzach krople deszczu. Profesor Grubbly-Plank czekała na nich jakieś dziesięć jardów od chatki Hagrida, przy długim stole na kozłach, na którym leżały sterty jakichś gałązek. Zaledwie Harry i Ron doszli do stołu, za ich plecami rozległ się wybuch śmiechu; kiedy się odwrócili, zobaczyli Dracona Malfoya w otoczeniu jego wiernych Ślizgonów. Najwyraźniej powiedział coś bardzo zabawnego, bo Crabbe, Goyle, Pansy Parkinson i reszta zaśmiewali się nadal, kiedy już stanęli wokół stołu. A ponieważ wszyscy patrzyli przy tym na Harryego, nietrudno mu było odgadnąć powód tej wesołości.

Są już wszyscy? warknęła profesor Grubbly-Plank. No to do roboty. Kto mi powie, co tu leży na stole?

Wskazała na wiązkę gałązek. Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze. Za jej plecami Malfoy odegrał małą pantomimę, szczerząc zęby i podskakując, jakby wyrywał się do odpowiedzi. Pansy Parkinson parsknęła śmiechem, ale jej śmiech prawie natychmiast przeszedł we wrzask strachu, bo gałązki nagle podskoczyły i okazało się, że są to chochlikowate, drzewiaste stworzonka, z długimi węźlastymi kończynami, dwoma gałązkowatymi palcami u każdej ręki i śmiesznymi, płaskimi twarzami, jakby pokrytymi korą, w których jarzyły się wypukłe, brązowe jak u żuka oczka.

Oooooch! wykrzyknęły Parvati i Lavender, wzbudzając irytację w Harrym: myślałby kto, że Hagrid nigdy im nie pokazywał żadnych dziwacznych stworzeń! Być może gumochłony były trochę nudne, ale na pewno trudno byłoby to powiedzieć o salamandrach i hipogryfach, a już sklątki tylnowybuchowe były może nawet trochę za bardzo interesujące.

Dziewczęta, proszę nie krzyczeć! skarciła je profesor Grubbly-Plank, rozrzucając między patykowate stwory garść czegoś, co przypominało brązowy ryż. Stworzonka natychmiast rzuciły się na tę karmę. No więc... czy ktoś mi powie, jak te stworzenia się nazywają? Panna Granger?

To są nieśmiałki powiedziała Hermiona. Są strażnikami drzew, zwykle żyją na drzewach, z których robi się różdżki.

Pięć punktów dla Gryffindoru oznajmiła profesor Grubbly-Plank. Tak, to są nieśmiałki i, jak słusznie wspomniała panna Granger, zwykle żyją na drzewach, które nadają się do sporządzania różdżek. Czy ktoś wie, czym się żywią?

Kornikami natychmiast odpowiedziała Hermiona, co wyjaśniło Harryemu, dlaczego owe ziarnka brązowego ryżu się ruszają. Ale nie gardzą też jajeczkami elfów.

Mądra z ciebie dziewczyna, zdobyłaś kolejne pięć punktów. Więc kiedy potrzebujemy liści lub drewna z jakiegoś drzewa, na którym żyje nieśmiałek, warto mu podrzucić trochę korników. Te stworzonka nie wyglądają groźnie, ale kiedy się rozzłoszczą, mogą wydrapać człowiekowi oczy swoimi palcami, które, jak widzicie, są bardzo ostre. Teraz podejdźcie bliżej, weźcie sobie parę korników i nieśmiałka... jest ich tutaj tyle, że wystarczy po jednym na troje... i możecie przyjrzeć im się bliżej. Pod koniec lekcji każdy ma mi dać swój szkic nieśmiałka z opisanymi wszystkimi częściami ciała.

Klasa otoczyła ciasno stół. Harry tak manewrował, żeby znaleźć się tuż obok profesor Grubbly-Plank.

Gdzie jest Hagrid? zapytał ją, kiedy wszyscy zajęli się wybieraniem nieśmiałków.

Nie twoja sprawa odpowiedziała karcącym tonem, znanym już Harryemu, bo zachowywała się podobnie, kiedy poprzednim razem zastępowała Hagrida.

Draco Malfoy wychylił się przed Harryego i chwycił największego nieśmiałka. Jego chudą, bladą twarz wykrzywił szyderczy uśmiech.

Może temu wielkiemu gamoniowi powiedział tak cicho, że tylko Harry mógł go dosłyszeć przytrafiło się coś niedobrego?

Tobie może się przytrafić, jak się nie zamkniesz odrzekł Harry kątem ust.

Może porwał się na coś zbyt wielkiego, jak na jego siły, jeśli łapiesz, o czym mówię.

Malfoy odszedł, drwiąco uśmiechając się przez ramię do Harryego, któremu nagle zrobiło się niedobrze. Czyżby Malfoy coś wiedział? Jego ojciec był przecież śmierciożercą, może miał jakieś informacje o losie Hagrida, które jeszcze nie dotarły do żadnego z członków Zakonu Feniksa? Okrążył szybko stół i podszedł do Rona i Hermiony, którzy przykucnęli na trawie i próbowali nakłonić nieśmiałka, by się nie ruszał przez jakiś czas, żeby mogli go narysować. Harry wyciągnął pergamin i pióro, kucnął przy nich i szeptem powtórzył im, co powiedział Malfoy.

Dumbledore by wiedział, gdyby Hagridowi coś się stało stwierdziła natychmiast Hermiona. Malfoy cię podpuszcza, chce wyniuchać, czy wiemy, co się dzieje. Nie można okazywać zaniepokojenia, bo się zorientuje, że nic nie wiemy. Musimy go po prostu ignorować, Harry. Przytrzymaj na chwilę tego nieśmiałka, żebym mogła narysować twarz...

Tak dobiegł ich od najbliżej stojącej grupki głos Malfoya parę dni temu ojciec rozmawiał z ministrem i wygląda na to, że ministerstwo chce się wreszcie wziąć za tę szkołę, żeby nas nauczali jak należy. Więc nawet jeśli ten wyrośnięty kretyn znowu tu się pojawi, to pewno każą mu się stąd wynosić.

AUUU!

Harry ścisnął nieśmiałka tak mocno, że ten prawie się przełamał; w odwecie chlasnął Harryego ostrymi palcami w rękę, pozostawiając na niej dwa głębokie rozcięcia. Harry puścił go. Crabbe i Goyle, którzy już rechotali na myśl o wyrzuceniu Hagrida ze szkoły, ryknęli jeszcze głośniej, kiedy nieśmiałek pomknął w stronę lasu i po chwili zniknął między korzeniami drzew. Poprzez błonia dobiegł ich z zamku daleki dźwięk dzwonka. Harry zwinął swój poznaczony krwią rysunek nieśmiałka i powlókł się za innymi na zielarstwo, z ręką owiniętą chusteczką Hermiony. W uszach wciąż mu rozbrzmiewał szyderczy śmiech Malfoya.

Jeśli jeszcze raz nazwie Hagrida kretynem... warknął.

Harry, nie zadzieraj z Malfoyem, nie zapominaj, że jest teraz prefektem, może ci utrudnić życie...

Ojej, bardzo mnie ciekawi, jak to jest, kiedy się ma trudne życie powiedział z ironią Harry.

Ron parsknął śmiechem, ale Hermiona się nachmurzyła. Szli pomiędzy grządkami warzyw. Niebo wciąż było szare, a ciężkie chmury wyglądały tak, jakby się zastanawiały, czy lunąć deszczem czy jeszcze nie.

Po prostu bardzo bym chciał, żeby Hagrid się pospieszył i wreszcie wrócił, to wszystko mruknął cicho Harry, gdy doszli do cieplarni. I nie mów mi, że ta Grubbly-Plank jest lepszym nauczycielem! dodał ostrzegawczym tonem.

Wcale nie zamierzałam odpowiedziała spokojnie Hermiona.

Bo ona nigdy nie będzie tak dobra jak Hagrid oświadczył stanowczo Harry, w pełni świadomy, że właśnie brał udział we wzorowej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami i wcale nie jest tym zachwycony.

Drzwi najbliższej cieplarni otworzyły się i wyszła grupa czwartoklasistów, a wśród nich Ginny.

Cześć! powiedziała wesoło, przechodząc obok nich.

Po chwili z cieplarni wyszła Luna Lovegood. Miała smugę ziemi na nosie i włosy związane w węzeł na szczycie głowy. Kiedy zobaczyła Harryego, jeszcze bardziej wybałuszyła oczy i ruszyła prosto na niego. Wiele z jego koleżanek i kolegów odwróciło się, żeby popatrzeć. Luna wzięła głęboki oddech i wypaliła, nie dbając nawet, żeby zacząć od jakiegoś powitania:

Wierzę, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił i wierzę, że z nim walczyłeś i że mu uciekłeś.

Ee... słusznie wybąkał Harry.

Z uszu Luny zwisało coś, co wyglądało jak pomarańczowe rzodkiewki. Parvati i Lavender chyba to zauważyły, bo chichotały, pokazując je sobie.

Możecie się śmiać! powiedziała Luna, podnosząc głos, najwyraźniej sądząc, że Parvati i Lavender śmieją się z tego, co powiedziała, a nie z tego, co miała w uszach. Kiedyś ludzie uważali, że nie istnieje ględatek niepospolity czy chrapak krętorogi!

No i chyba mieli rację, nie? prychnęła Hermiona, Przecież nie ma czegoś takiego, jak ględatek niepospolity czy chrapak krętorogi.

Luna rzuciła jej miażdżące spojrzenie i odeszła szybkim krokiem; pomarańczowe rzodkiewki dyndały jej wściekle pod uszami. Teraz Parvati i Lavender nie były już jedynymi osobami, które ryczały ze śmiechu.

Czy mogłabyś nie obrażać tych paru osób, które mi wierzą? zapytał Harry Hermionę, gdy wchodzili do cieplarni.

Och, na miłość boską, Harry, chyba stać cię na lepszych sprzymierzeńców odpowiedziała Hermiona. Ginny mi o niej opowiadała: ona najwyraźniej wierzy tylko w takie rzeczy, których nie można udowodnić. No i wcale się nie dziwię. Jak się ma ojca, który wydaje Żonglera...

Harry pomyślał o złowieszczych skrzydlatych koniach, które widział w ów wieczór, gdy przybyli na stację Hogsmeade, i które prócz niego widziała tylko Luna. Zasępił się. Czyżby wtedy kłamała? Ale zanim zdążył się nad tym zastanowić, podszedł ku niemu Ernie Macmillan.

Potter, chciałbym, żebyś wiedział powiedział donośnym głosem że popierają cię nie tylko dziwolągi. Ja, na przykład, wierzę ci w stu procentach. Moja rodzina zawsze stała murem za Dumbledoreem i ja trzymam się tej tradycji.

Ee... dziękuję ci bardzo, Ernie odrzekł Harry, mile zaskoczony.

Ernie może i bywał trochę zbyt pompatyczny, ale Harryemu trudno było nie docenić tak stanowczego głosu poparcia ze strony kogoś, kto nie nosił rzodkiewek w uszach. Słowa Erniego sprawiły, że Lavender Brown przestała się głupio uśmiechać, a kiedy Harry odwrócił się, żeby porozmawiać z Ronem i Hermioną, spostrzegł, że na twarzy Seamusa zakłopotanie miesza się z wyzwaniem.

Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że profesor Sprout rozpoczęła lekcję od przypomnienia im o sprawdzianach z sumów. Harry miał już serdecznie dosyć tych pouczeń i ostrzeżeń na początku każdej lekcji. Już i tak skręcało go w żołądku, kiedy tylko pomyślał o czekających go pracach domowych, więc nastrój jeszcze bardziej mu się pogorszył, kiedy profesor Sprout zadała im kolejne wypracowanie. Półtorej godziny później, zmęczeni i cuchnący smoczym łajnem, ulubionym nawozem profesor Sprout, Gryfoni powlekli się do zamku, niewiele ze sobą rozmawiając. Minął jeszcze jeden długi dzień.

Harry był wściekle głodny, a ponieważ już o piątej czekał go pierwszy szlaban u profesor Umbridge, udał się prosto do Wielkiej Sali, żeby coś przegryźć i nabrać sił przed nieznanymi mu jeszcze wyzwaniami. Zaledwie jednak doszedł do drzwi Wielkiej Sali, usłyszał za sobą głośne, napastliwe wołanie:

Hej, Potter!

Co znowu? mruknął zniechęcony i odwróciwszy się, ujrzał Angelinę Johnson, której mina nie wróżyła niczego dobrego.

Zaraz ci powiem, co znowu warknęła, po czym podeszła do niego i szturchnęła go mocno palcem w piersi. Jak mogłeś dopuścić do tego, że w piątek o piątej masz szlaban?

Co? zdziwił się Harry. O co ci... Ojej, sprawdzian!

Teraz sobie przypomniał! Czy ja ci przypadkiem nie mówiłam, że chcę zrobić sprawdzian z CAŁĄ DRUŻYNĄ, żeby znaleźć kogoś, kto będzie pasował do reszty? Czy nie powiedziałam, że specjalnie zamówiłam boisko? A ty uznałeś, że ciebie może nie być!

Wcale nie uznałem, że może mnie nie być! prawie krzyknął Harry, ugodzony niesprawiedliwością tych słów. Dostałem szlaban od Umbridge tylko dlatego, że jej powiedziałem prawdę o Sama-Wiesz-Kim...

No to idź zaraz do niej i poproś, żeby cię zwolniła w piątek! I nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Jak chcesz, to jej powiedz, że Sam-Wiesz-Kto jest wytworem twojej chorej wyobraźni, nie wiem, po prostu zrób coś, żebyś był na sprawdzianie!

I odeszła.

Wiecie co? powiedział Harry do Rona i Hermiony, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Chyba powinniśmy sprawdzić, czy Oliver Wood przypadkiem nie został uśmiercony na treningu Zjednoczonych z Puddlemere, bo ją chyba nawiedził jego duch.

Jak myślisz, jakie są szansę na to, że Umbridge puści cię w piątek? zapytał Ron sceptycznym tonem, kiedy usiedli przy stole Gryfonów.

Mniejsze od zera burknął Harry, nakładając sobie kotlet z jagnięciny na talerz. Ale muszę spróbować, nie? Może jej zaproponuję, że odwalę dodatkowe dwa szlabany, nie wiem... Przełknął ziemniaki i dodał: Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie mnie trzymała długo. Czy zdajecie sobie sprawę, że mamy napisać trzy wypracowania, poćwiczyć zaklęcia dla McGonagall, wyszukać przeciwzaklęcia dla Flitwicka, skończyć rysunek nieśmiałka i zacząć pisać ten głupi dziennik snów dla Trelawney?

Ron jęknął i z jakiegoś powodu spojrzał w sufit.

I chyba będzie padać.

A co to ma wspólnego z naszymi pracami domowymi? zapytała Hermiona, unosząc brwi.

Nic odrzekł szybko Ron, a uszy mu poczerwieniały.

Za pięć piąta Harry pożegnał się z nimi i ruszył do mieszczącego się na trzecim piętrze gabinetu profesor Umbridge. Zapukał do drzwi i usłyszał słodki głosik:

Proszę.

Wszedł ostrożnie i rozejrzał się dokoła.

Znał dobrze ten gabinet z czasów, gdy zajmowali go trzej poprzedni nauczyciele obrony przed czarną magią. Kiedy mieszkał tu Gilderoy Lockhart, ściany były poobwieszane jego uśmiechniętymi portretami. Kiedy zajmował go Lupin, można było tu zobaczyć jakieś fascynujące, tajemnicze stworzenia, w klatce lub w akwarium. Za czasów oszusta podającego się za Moodyego pełno tu było różnych instrumentów i wymyślnych przyrządów do wykrywania fałszu i złej woli.

Teraz jednak gabinet zmienił się nie do poznania. Wszystkie powierzchnie przykryte były koronkami i udrapowanymi narzutami. W kilku wazonach stały suszone kwiaty, a każdy wazon spoczywał na osobnej koronkowej serwetce. Jedną ze ścian pokrywała kolekcja ozdobnych talerzy z bajecznie kolorowymi kotkami; każdy kotek miał na szyi inną kokardkę. Wszystkie były tak szkaradne, że Harry zamarł, gapiąc się na nie bez słowa, aż profesor Umbridge przemówiła ponownie.

Dobry wieczór, Potter.

Harry wzdrygnął się i rozejrzał. Z początku jej nie zauważył, bo miała na sobie wściekle kwiecistą suknię, która zlewała się z bardzo podobną serwetą, przykrywającą biurko za jej plecami.

Dobry wieczór odpowiedział sztywno.

No to usiądź powiedziała, wskazując mu stolik okryty koronkową serwetką, do którego przystawiła krzesło z prostym oparciem. Na stoliku leżał kawałek czystego pergaminu, najwidoczniej przygotowany dla niego.

Ee... bąknął Harry, nie ruszając się z miejsca ...Pani profesor... ee... zanim zaczniemy, czy m-mógłbym panią o coś poprosić?

Zmrużyła swoje wyłupiaste oczy.

Tak?

No bo... ja gram w quidditcha... jestem w drużynie Gryffindoru... i w piątek o piątej po południu powinienem być obecny podczas sprawdzianu, na którym wybierzemy nowego obrońcę, no i... chciałem się zapytać, czy nie mogłaby mnie pani profesor zwolnić z piątkowego szlabanu, a ja... ja mógłbym odrobić to w inny dzień...

Zanim skończył to zdanie, wiedział już, że nic nie wskóra.

Nie odpowiedziała Umbridge, uśmiechając się tak smakowicie, jakby dopiero co połknęła wyjątkowo soczystą muchę. Nie, nie, nie. To jest twoja kara za rozpowszechnianie złych, obrzydliwych opowieści, których jedynym celem jest zwrócenie na siebie uwagi, a kary nie mogą być dostosowywane do zachcianek ukaranego, bo mijałyby się z celem. Nie, przyjdziesz do mnie o piątej jutro, pojutrze i w piątek, i będziesz robił to, co dla ciebie zaplanowałam. To bardzo dobrze, że będziesz musiał zrezygnować z czegoś, czego bardzo pragniesz, bo to wzmocni oddziaływanie kary i pozwoli ci lepiej zapamiętać to, czego chcę cię nauczyć.

Harry poczuł, że krew uderza mu do głowy, a w uszach usłyszał głuche uderzenia. A więc rozpowszechniał złe, obrzydliwe opowieści tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę?

Przypatrywała mu się z lekko przechyloną głową, wciąż uśmiechając się szeroko, jakby dobrze wiedziała, o czym Harry myśli, i tylko czekała, aż znowu straci nad sobą panowanie. Zmusił się do odwrócenia od niej wzroku, rzucił torbę obok krzesła i usiadł.

No i proszę zaszczebiotała profesor Umbridge. Już trochę bardziej panujemy nad naszym temperamentem, prawda? A teraz trochę sobie popiszemy. Nie, nie swoim piórem dodała, widząc, że Harry pochyla się, by otworzyć torbę. Będziesz pisać moim piórem, nie takim zwykłym. Masz.

Podała mu długie, cienkie, czarne pióro z niezwykle ostrym końcem.

Chcę, żebyś napisał: Nie będę opowiadać kłamstw oznajmiła łagodnie.

Ile razy? zapytał Harry z całkiem nieźle udawaną uprzejmością.

Och, będziesz pisał, dopóki to zdanie nie WSIĄKNIE jak należy. Do roboty.

Obeszła biurko, usiadła przy nim i pochyliła się nad stosem pergaminów, które wyglądały na wypracowania do oceny. Harry uniósł ostre czarne pióro i zdał sobie sprawę, że czegoś brakuje.

Nie dała mi pani atramentu.

Och, atrament nie będzie ci potrzebny odpowiedziała profesor Umbridge, a w jej głosie zabrzmiała nutka wesołości.

Harry przyłożył koniec pióra do pergaminu i napisał: Nie będę opowiadać kłamstw.

Aż syknął z bólu. Na pergaminie pojawiły się krwistoczerwone słowa, a jednocześnie takie same słowa zakwitły czerwienią na wierzchu jego prawej dłoni, jakby je tam wyciął skalpel, ale gdy wpatrywał się w nie, wstrząśnięty, powoli znikły, pozostawiając na skórze jedynie lekkie zaczerwienienie.

Spojrzał na Umbridge. Patrzyła na niego, a jej szerokie, żabie usta rozciągnięte były w uśmiechu.

Tak?

Nie, nic odpowiedział szybko Harry.

Znowu spojrzał na pergamin, przyłożył jeszcze raz pióro, napisał: Nie będę opowiadać kłamstw, i natychmiast poczuł palący ból na wierzchu dłoni. I ponownie słowa wyryte w jego skórze znikły po paru sekundach.

Trwało to długo. Pisał na pergaminie czymś, co jak wkrótce zrozumiał nie było wcale atramentem, lecz jego własną krwią. I za każdym razem niewidzialny skalpel rozcinał mu skórę, wypisując te same słowa na jego dłoni, potem rozcięcie szybko znikało, aby pojawić się, gdy tylko przyłożył pióro do pergaminu.

Za oknami zapadła ciemność. Harry nie zapytał, kiedy będzie mógł przestać pisać. Nawet nie spojrzał na zegarek. Wiedział, że Umbridge obserwuje go, wyczekując na oznaki słabości, i nie zamierzał jej ich okazywać, nawet gdyby musiał tu siedzieć całą noc, rozcinając sobie do żywego rękę tym piórem...

Podejdź tu powiedziała w końcu.

Wstał. Dłoń wciąż piekła go boleśnie. Zerknął na nią i zobaczył, że rozcięcie znikło, ale skóra była czerwona jak po obtarciu.

Ręka rozkazała.

Wyciągnął rękę, a ona ujęła ją w swoją. Z trudem opanował wzdrygnięcie, kiedy dotknęła go swoimi krótkimi, grubymi paluchami, na których nosiła kilka obrzydliwych starych pierścionków.

Ojojoj, chyba jeszcze nie wsiąkło jak należy powiedziała z uśmiechem. No, ale jutro znowu spróbujemy, prawda? Możesz odejść.

Harry opuścił gabinet bez słowa. Szkoła była zupełnie opustoszała; musiało być dobrze po północy. Ruszył powoli korytarzem i dopiero za rogiem, kiedy już był pewny, że go nie dosłyszy, puścił się biegiem.

* * *

Nie miał czasu, by ćwiczyć zaklęcia powodujące znikanie, nie zanotował ani jednego snu w dzienniku, nie wykończył rysunku nieśmiałka, nie napisał wypracowań. Następnego ranka nie poszedł na śniadanie, żeby w pośpiechu naskrobać parę wymyślonych snów na wróżbiarstwo, które było pierwszą w tym dniu lekcją. Zdziwił się, widząc, że Ron dotrzymuje mu towarzystwa.

Dlaczego nie odrobiłeś tego wczoraj wieczorem? zapytał, kiedy Ron zaczął się gorączkowo rozglądać po pokoju wspólnym, poszukując natchnienia.

Ron, który spał już mocno, kiedy Harry wrócił do sypialni, mruknął, że robił co innego, po czym pochylił się nad pergaminem i napisał kilka słów.

To mi musi wystarczyć rzekł, zatrzaskując dziennik. Napisałem, że we śnie kupowałem sobie parę nowych butów, chyba nie doszuka się w tym czegoś dziwnego, co?

Razem popędzili do Wieży Północnej.

A jak tam szlaban u Umbridge? Co ci kazała robić?

Harry zawahał się, po czym odpowiedział:

Pisałem.

To chyba nie było tak źle, co?

Nie.

Ej... zapomniałem... zwolni cię w piątek?

Nie.

Ron jęknął współczująco.

Dla Harryego był to jeszcze jeden zły dzień. Na transmutacji wypadł jako jeden z najgorszych, jako że nie ćwiczył zaklęć powodujących znikanie. Musiał poświęcić całą przerwę obiadową na wykończenie rysunku nieśmiałka, a tymczasem McGonagall, Grubbly-Plank i Sinistra zadały im jeszcze więcej, czego nie miał szansy odrobić z powodu szlabanu u Umbridge. Jakby tego było mało, podczas obiadu upolowała go Angelina Johnson, a kiedy się dowiedziała, iż nie będzie mógł być obecny podczas piątkowego sprawdzianu na obrońcę, oznajmiła, że bardzo mu się dziwi i że od zawodników, którzy chcą pozostać w drużynie, oczekuje, by przedkładali treningi nad inne ulubione zajęcia.

Ja mam szlaban! ryknął za nią Harry, gdy odchodziła. Myślisz, że wolę tkwić w jednym pokoju z tą starą ropuchą niż grać w quidditcha?

Ale w końcu to tylko przepisywanie pocieszyła go Hermiona, kiedy Harry opadł na ławę i wbił wzrok w porcję zapiekanki z wołowiną i wątróbką, na którą jakoś przeszła mu ochota. To nie taka straszna kara, naprawdę...

Harry otworzył usta, potem je zamknął i pokiwał głową. Nie bardzo wiedział, dlaczego nie chce dokładnie opowiedzieć Ronowi i Hermionie o tym, co się wydarzyło w gabinecie Umbridge. Wiedział tylko, że nie chce oglądać ich przerażonych min, bo to by tylko pogorszyło sprawę i utrudniło mu sprostanie temu wyzwaniu. Czuł niejasno, że to sprawa tylko między nim a Umbridge, osobisty pojedynek woli, i nie zamierzał sprawiać jej satysfakcji, którą na pewno by odczuła, gdyby ktoś jej doniósł, że się uskarża.

Nie mieści mi się w głowie, jak oni mogli nam tak dołożyć jęknął Ron.

No to dlaczego nie zrobiłeś niczego wczoraj wieczorem? zapytała go Hermiona. A w ogóle, to gdzie ty byłeś?

Ja... chciałem się przejść.

Harry odniósł wrażenie, że nie jest jedyną osobą, która coś ukrywa.

* * *

Drugi szlaban był taką samą męczarnią jak pierwszy. Skóra na dłoni Harryego zaogniła się jeszcze szybciej i pomyślał, że rozcięcia chyba już niedługo przestaną się goić. Już niedługo pozostaną wyryte na dłoni i może wtedy Umbridge w końcu da mu spokój. Nie pozwolił sobie jednak na jęk bólu i od chwili wejścia do gabinetu do chwili wyjścia nie powiedział nic, oprócz dobry wieczór i dobranoc.

Jeśli chodzi o prace domowe, to jego sytuacja była wprost rozpaczliwa i kiedy wrócił zmęczony do wieży Gryffindoru, nie położył się do łóżka, tylko otworzył książki i zaczął pisać wypracowanie dla Snapea. Było wpół do trzeciej, gdy skończył. Wypracowanie na pewno nie było dobre, ale nic na to nie mógł poradzić; musiał oddać Snapeowi cokolwiek, żeby nie zarobić jeszcze jednego szlabanu. Potem napisał odpowiedzi na pytania zadane przez profesor McGonagall, naskrobał coś na temat właściwego obchodzenia się z nieśmiałkami dla profesor Grubbly-Plank i powlókł się do łóżka, na które rzucił się w ubraniu i natychmiast zasnął.

* * *

Czwartek minął w oparach zmęczenia. Ron też wyglądał na niewyspanego, chociaż Harry nie miał pojęcia, dlaczego. Trzecia wizyta w gabinecie Umbridge rozpoczęła się tak samo jak poprzednie, ale tym razem po dwóch godzinach słowa: Nie będę opowiadać kłamstw nie znikły z jego dłoni, lecz pozostały na niej, ociekając kropelkami krwi. Pauza w skrobaniu po pergaminie skłoniła profesor Umbridge do podniesienia głowy znad biurka.

Aaach zaśpiewała cicho, obchodząc biurko, by przyjrzeć się jego dłoni. Dobrze. To ci pomoże zapamiętać, prawda? Możesz już iść.

Czy jutro też muszę przyjść? zapytał Harry, biorąc swoją torbę lewą ręką, bo prawa bolała go nieznośnie.

O tak odpowiedziała, uśmiechając się radośnie. Tak, myślę, że musimy to jeszcze troszkę pogłębić.

Harry nigdy przedtem nie rozważał takiej możliwości, że może spotkać nauczyciela, którego by nienawidził bardziej niż Snapea, ale teraz, kiedy wracał do wieży Gryffindoru, musiał przyznać, że Snape ma już jednak konkurentkę. Ona jest po prostu ZŁA, myślał, wspinając się schodami na siódme piętro. Jest złą, pokręconą, zwariowaną, starą...

Ron?

Doszedł już do szczytu schodów, skręcił w prawo i o mały włos nie wpadł na Rona, który czaił się za posągiem Lachlana Chudego, ściskając w ręku swą miotłę. Na widok Harryego aż podskoczył i szybko schował swojego nowego Zmiatacza Jedenastkę za plecami.

Co ty tu robisz?

Ee... nic. A ty co tu robisz?

Harry spojrzał na niego z ukosa.

Daj spokój, Ron, mnie możesz powiedzieć! Dlaczego się tu ukrywasz?

Ja... ja ukrywam się tu przed Fredem i Georgeem, jeśli już musisz wiedzieć. Właśnie przechodzili tędy z gromadą dzieciaków z pierwszej klasy. Założę się, że znowu na nich próbują te swoje pastylki, no bo wiesz, nie mogą tego robić w pokoju wspólnym, póki tam jest Hermiona.

Wypowiedział to wszystko bardzo szybko, niemal gorączkowo.

Ale po co ci miotła? Chyba nie latałeś, co?

Ja... no... no dobra, powiem ci, ale się nie śmiej, dobrze? Ron zaczerwienił się jeszcze bardziej. Pomyślałem sobie, że zgłoszę się na obrońcę Gryfonów... no wiesz, skoro już mam przyzwoitą miotłę. I tyle. No, dalej. Śmiej się.

To wcale nie jest śmieszne powiedział Harry, a Ron zamrugał. To wspaniały pomysł! Ron, byłoby naprawdę super, gdybyś dostał się do drużyny! Nigdy cię nie widziałem na pozycji obrońcy. Jesteś dobry?

Nie jestem taki zły odpowiedział Ron, który sprawiał wrażenie, jakby reakcja Harryego przyniosła mu głęboką ulgę. Charlie, Fred i George zawsze stawiali mnie na bramce, jak trenowaliśmy podczas wakacji.

Więc dziś wieczorem ćwiczyłeś?

Tak, ćwiczę co wieczór, od wtorku... ale tylko sam. Próbowałem zaczarować kafle, żeby na mnie leciały, ale to nie takie łatwe i nie wiem, czy to w ogóle coś da. Ron wyglądał na zaniepokojonego i zdenerwowanego. Fred i George na pewno mnie wyśmieją, jak się zgłoszę. Nabijają się ze mnie od czasu, gdy zostałem prefektem.

Bardzo bym chciał być na tym sprawdzianie powiedział smętnie Harry, kiedy ruszyli razem w stronę pokoju wspólnego.

Ja też... Harry, co ty masz na dłoni?

Harry, który właśnie podrapał się po nosie wolną prawą ręką, próbował ją szybko schować, ale udało mu się to akurat tak, jak Ronowi ukrycie Zmiatacza.

Skaleczyłem się... nic takiego... to...

Ale Ron chwycił jego dłoń i podniósł, żeby się jej lepiej przyjrzeć. Nastąpiła chwila milczenia, podczas której wpatrywał się w krwistoczerwone słowa wyryte na dłoni, a potem puścił ją z taką miną, jakby mu się zrobiło niedobrze.

A mówiłeś, że każe ci przepisywać zdania...

Harry zawahał się, ale w końcu Ron był wobec niego szczery, więc opowiedział mu, jak było naprawdę w gabinecie profesor Umbridge.

Stara wiedźma! wyszeptał ze złością Ron, kiedy zatrzymali się przed Grubą Damą, która drzemała sobie spokojnie z głową opartą o ramę. Ona jest chora! Idź do McGonagall, powiedz coś!

Nie odparł od razu Harry. Nie dam jej tej satysfakcji. Niech nie myśli, że mnie trafiła.

Że cię trafiła? To jej nie może ujść na sucho!

Nie jestem pewien, czy McGonagall ma nad nią jakąś władzę.

To idź do Dumbledorea!

Nie.

Dlaczego nie?

On i tak ma już za dużo na głowie odrzekł Harry, ale to nie był prawdziwy powód. Nie chciał prosić Dumbledorea o pomoc w sytuacji, kiedy dyrektor nie odezwał się do niego od czerwca.

A ja uważam, że powinieneś... zaczął Ron, ale przerwała mu Gruba Dama, która od pewnego czasu patrzyła na nich sennym wzrokiem, a teraz wybuchła:

Podacie mi wreszcie hasło, czy mam nie spać przez całą noc, czekając, aż skończycie rozmowę?

* * *

Piątkowy poranek był tak samo ponury i mokry jak reszta tygodnia. Harry jak zawsze spojrzał na stół nauczycielski, kiedy tylko wszedł do Wielkiej Sali, ale zrobił to odruchowo, bez większej nadziei, że zobaczy Hagrida, i natychmiast zaczął rozmyślać o problemach, które narzucały się z większą natarczywością, a więc o górze prac domowych i o perspektywie kolejnego pobytu w gabinecie profesor Umbridge.

Dwie myśli podtrzymywały go na duchu. Pierwsza była związana z bliskim już weekendem; druga z nadzieją, że choć ten ostatni szlaban u Umbridge może być naprawdę trudny do zniesienia, to przez okno jej gabinetu widać boisko quidditcha i przy odrobinie szczęścia może uda mu się dostrzec w powietrzu Rona. Były to raczej nikłe promyki nadziei, ale Harry przyjmował z wdzięcznością wszystko, co mogło rozjaśnić mrok, w którym był pogrążony. Jeszcze nigdy nie przeżył tak podłego pierwszego tygodnia w Hogwarcie.

O piątej po południu zapukał do drzwi gabinetu profesor Umbridge, powtarzając sobie w duchu, że to ostatni raz. Kazała mu wejść, więc wszedł. Czysty pergamin leżał przygotowany na przykrytym koronkową serwetką stoliku, obok spoczywało ostre czarne pióro.

Wiesz, co masz robić, Potter powiedziała Umbridge, uśmiechając się słodko.

Harry wziął pióro i zerknął przez okno. Gdyby przesunąć krzesło troszkę w prawo... Udał, że chce przysunąć się bliżej stolika. Teraz widział już w oddali drużynę Gryfonów, śmigającą w powietrzu nad boiskiem, na którym przy trzech słupkach bramkowych stało z pół tuzina czarnych postaci, najwidoczniej czekających na swoją kolejkę. Z tej odległości trudno było dostrzec, którą z nich jest Ron.

Nie będę opowiadać kłamstw, napisał. Wierzch prawej dłoni natychmiast zaczął krwawić.

Nie będę opowiadać kłamstw. Nacięcie pogłębiło się i zaczęło piec.

Nie będę opowiadać kłamstw. Krew pociekła mu po nadgarstku.

Zerknął ponownie przez okno. Ktokolwiek teraz bronił, robił to beznadziejnie. Katie Bell trafiła dwukrotnie w ciągu tych kilku sekund, w których Harry ośmielił się patrzyć przez okno. Mając nadzieję, że obrońcą nie był Ron, opuścił wzrok na poplamiony krwią pergamin.

Nie będę opowiadać kłamstw.

Nie będę opowiadać kłamstw.

Podnosił głowę, gdy tylko słyszał skrobanie pióra Umbridge lub skrzypienie otwieranej szuflady. Trzeci obrońca był całkiem dobry, czwarty był okropny, piąty uniknął tłuczka wyjątkowo zgrabnie, ale potem puścił gola łatwego do obrony. Niebo ciemniało szybko, tak że Harry zaczął wątpić, czy w ogóle uda mu się dostrzec szóstego i siódmego kandydata na obrońcę.

Nie będę opowiadać kłamstw.

Nie będę opowiadać kłamstw.

Pergamin był już upstrzony kroplami krwi kapiącymi z jego dłoni, w której pulsował ostry ból. Kiedy po raz kolejny podniósł głowę, noc już zapadła i nic nie było widać.

Zobaczymy, czy już wsiąkło jak należy, dobrze? rozległ się pół godziny później słodki głos profesor Umbridge.

Podeszła do niego i sięgnęła krótkimi paluchami po jego rękę. A gdy ujęła jego dłoń, przyglądając się wyciętym w skórze literom, Harry poczuł nagle przenikliwy ból, ale nie w dłoni, tylko na czole, tam, gdzie miał bliznę. Jednocześnie doznał jakiejś dziwnej sensacji w okolicach przepony brzusznej.

Wyrwał jej rękę i zerwał się na równe nogi, wpatrując się w nią z przerażeniem. Jej szerokie, sflaczałe usta rozciągnęły się jeszcze bardziej w uśmiechu.

Tak, to boli, prawda? zapytała cicho.

Nie odpowiedział. Serce waliło mu szybko. Czy miała na myśli jego rękę, czy może wiedziała, że rozbolała go blizna?

No, myślę, że już osiągnęłam swój cel, Potter. Możesz odejść.

Złapał swoją torbę i opuścił gabinet tak szybko, jak mógł.

Uspokój się, powtarzał sobie w duchu, pędząc w górę schodami. Uspokój się, to niekoniecznie musi oznaczać to, co ci się wydaje...

Mimbulus mimbletonia! wydyszał Grubej Damie, która odchyliła się do przodu.

Powitał go ryk. To Ron biegł ku niemu, cały rozpromieniony, oblewając się piwem kremowym z pucharu, który ściskał w ręku.

Harry, udało mi się, jestem w drużynie! Jestem obrońcą!

Co? Och... wspaniale! powiedział Harry, starając się uśmiechać naturalnie, podczas gdy serce waliło mu wciąż w piersi, a ręka drżała i krwawiła.

Strzel sobie piwko! Ron wcisnął mu do ręki butelkę. Nie mogę uwierzyć... Ale gdzie jest Hermiona?

Jest tutaj rzekł Fred, też popijając piwo kremowe, i wskazał na fotel przy kominku.

Hermiona drzemała z niebezpiecznie przechylonym pucharem w ręku.

No, jak jej powiedziałem, to się ucieszyła rzekł Ron nieco zbity z tropu.

Niech śpi wtrącił szybko George.

Kilka chwil później Harry zauważył, że kilkoro pierwszoroczniaków ma wyraźne ślady po niedawno przebytym krwotoku z nosa.

Ron, chodź tutaj i zobacz, czy pasuje na ciebie stara szata Oliviera! zawołała Katie Bell. Możemy odpruć naszywkę z jego nazwiskiem i umieścić tu twoje...

Kiedy Ron się oddalił, do Harryego podeszła Angelina





:


: 2018-11-11; !; : 162 |


:

:

.
==> ...

2014 - | 1886 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.362 .