.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY Centaur i donosiciel




Założę się, że teraz żałujesz, że zrezygnowałaś z wróżbiarstwa, co, Hermiono? zapytała Parvati ze złośliwym uśmiechem.

Była przerwa śniadaniowa, kilka dni po wyrzuceniu z pracy profesor Trelawney, i Parvati podkręcała sobie różdżką rzęsy, sprawdzając efekt w łyżeczce od herbaty. Za chwilę miała się odbyć pierwsza lekcja z centaurem Firenzo.

Nie sądzę odpowiedziała lekceważąco Hermiona znad egzemplarza Proroka Codziennego. Nigdy nie przepadałam za końmi.

Przewróciła stronę gazety, przebiegając wzrokiem kolumny.

To nie jest koń, to centaur! oburzyła się Lavender.

Cudowny centaur... westchnęła Parvati.

Tak czy owak ma cztery nogi stwierdziła chłodno Hermiona. A w ogóle to sądziłam, że wy obie żałujecie odejścia Trelawney.

Żałujemy! zapewniła ją Lavender. Poszłyśmy do jej gabinetu, żeby ją odwiedzić, zaniosłyśmy jej kilka żonkili... takich ładnych, nie tych wrzeszczących, które ma Sprout...

Jak ona się czuje? zapytał Harry.

Nie najlepiej, biedaczka powiedziała Lavender. Płakała i powiedziała, że wolałaby na zawsze opuścić zamek, niż mieszkać pod jednym dachem z Umbridge, i trudno się dziwić. Okropnie ją potraktowała, prawda?

Mam przeczucie, że Umbridge dopiero zaczęła być okropna mruknęła ponuro Hermiona.

To niemożliwe odezwał się Ron znad wielkiego talerza jajek i bekonu. Gorsza już nie może być.

Zapamiętajcie sobie moje słowa, ona teraz będzie chciała się zemścić na Dumbledorze za to, że mianował nowego nauczyciela bez konsultacji z nią powiedziała Hermiona, składając gazetę. I to istotę nie w pełni ludzką. Widzieliście jej minę, jak zobaczyła Firenza?

Po śniadaniu Hermiona poszła na numerologię, a Harry i Ron ruszyli za Parvati i Lavender do sali wejściowej, zmierzając na wróżbiarstwo.

To nie idziemy do Wieży Północnej? zdziwił się Ron, kiedy Parvati minęła marmurowe schody.

Parvati spojrzała na niego pogardliwie przez ramię.

A niby jak Firenzo miałby wejść po drabinie? Wróżbiarstwo mamy w klasie numer jedenaście, to było wczoraj na tablicy ogłoszeń!

Klasa numer jedenaście mieściła się w korytarzu, do którego wchodziło się z sali wejściowej naprzeciw drzwi do Wielkiej Sali. Była to jedna z nieużywanych klas, więc zwykle sprawiała wrażenie zaniedbanego schowka lub magazynu. Ale kiedy Harry wszedł do niej z Ronem, aż oniemiał, bo znalazł się na leśnej polanie.

Co to?...

Podłogę porastał uginający się pod stopami mech, wokoło rosły drzewa, których obsypane listowiem gałęzie przysłaniały sufit i okna, tak że pokój wypełniały smugi łagodnego, cętkowanego, zielonego światła. Uczniowie, którzy przyszli przed nimi, siedzieli na mchu, oparci o pnie drzew i głazy, obejmując rękami kolana, a miny mieli lekko przestraszone. Pośrodku, gdzie nie było drzew, stał Firenzo.

Harry Potter powiedział na jego widok i wyciągnął rękę.

Ee... cześć wybąkał Harry, wymieniając uścisk dłoni z centaurem, który przyglądał mu się bez zmrużenia powiek swymi zdumiewająco niebieskimi oczami, ale się nie uśmiechał. Ee... miło cię zobaczyć...

I ciebie rzekł centaur, pochylając głowę. Przepowiedziano, że znowu się spotkamy.

Harry zauważył na piersi Firenza cień siniaka w kształcie kopyta. Odwrócił się, by usiąść na mchu razem z resztą klasy, i stwierdził, że wszyscy patrzą na niego z podziwem, najwyraźniej zaskoczeni tym, że zna Firenza, który tak ich onieśmielał.

Kiedy drzwi zamknięto i ostatni uczeń usiadł na pniaku koło kosza na śmieci, Firenzo machnął ręką, wskazując na salę.

Profesor Dumbledore był tak uprzejmy, że przystosował tę klasę rzekł, gdy wszyscy już usiedli tak, aby przypominała moje naturalne środowisko. Wolałbym was nauczać w Zakazanym Lesie, który był... aż do poniedziałku... moim domem... ale to niemożliwe.

Ale... proszę pana... wydyszała Parvati, podnosząc rękę dlaczego nie? Byliśmy już tam z Hagridem, wcale się nie boimy!

Tu nie chodzi o waszą odwagę, tylko o moją sytuację. Nie mogę już powrócić do lasu. Moje stado wygnało mnie stamtąd.

Stado? powtórzyła z zakłopotaniem Lavender i Harry domyślił się, że pomyślała o krowach. Co... och! Po jej minie poznał, że nagle zrozumiała. To was jest więcej?

Czy Hagrid was wyhodował, tak jak testrale? zapytał żywo Dean.

Firenzo powoli odwrócił głowę, by spojrzeć na Deana, który natychmiast pojął, że musiał powiedzieć coś obraźliwego.

Nie chciałem... nie miałem na myśli... przepraszam... wybąkał cichym głosem.

Centaury nie są ani sługami, ani zabawkami ludzi powiedział spokojnie Firenzo.

Zapadło milczenie, a potem Parvati znowu podniosła rękę.

Proszę pana... a dlaczego inne centaury pana wygnały?

Ponieważ zgodziłem się pracować dla profesora Dumbledorea. Uważają to za zdradę naszego gatunku.

Harry przypomniał sobie, jak prawie cztery lata temu centaur Zakała zrugał Firenza za to, że ten pozwolił Harryemu jechać na swoim grzbiecie, i nazwał go zwykłym mułem. Może to właśnie Zakała kopnął Firenza w pierś?

Zacznijmy rzekł Firenzo.

Machnął swoim kremowozłotym ogonem, podniósł rękę ku liściastemu baldachimowi nad głowami, opuścił ją powoli i nagle w klasie pociemniało, tak że teraz siedzieli na leśnej polanie o zmierzchu, a na suficie pojawiły się gwiazdy. Wszystkich zatkało, rozległy się ochy, a Ronowi wyrwało się głośne O kurczę!

Połóżcie się na plecach powiedział spokojnie Firenzo i obserwujcie niebo. Tam są zapisane, dla tych, którzy potrafią widzieć, losy naszych ras.

Harry wyciągnął się wygodnie na plecach i spojrzał w sufit. Mrugnęła stamtąd do niego migocąca czerwona gwiazda.

Wiem, że na astronomii poznaliście już nazwy planet i ich księżyców rozległ się spokojny głos Firenza i że potraficie wykreślić ich ruchy po niebie. Centaury od wieków zgłębiają tajemnice tych ruchów. Doszliśmy do wniosku, że na niebie zapisana jest przyszłość...

Profesor Trelawney przerabiała już z nami astrologię! powiedziała z przejęciem Parvati, podnosząc rękę, a ponieważ leżała na plecach, ręka sterczała nad nią w powietrzu. Mars powoduje wypadki, pożary i inne klęski, a kiedy jest w takiej odległości kątowej od Saturna, jak teraz nakreśliła właściwy kąt w powietrzu to oznacza, że trzeba się obchodzić szczególnie ostrożnie z ogniem i gorącymi rzeczami...

To są ludzkie niedorzeczności przerwał jej spokojnie Firenzo.

Ręka Parvati opadła bezwładnie.

Błahe zranienia, drobne ludzkie wypadki powiedział Firenzo, a pokryta mchem podłoga zadudniła głucho pod jego kopytami dla wszechświata nie mają większego znaczenia niż bezładny ruch mrówek, a ruchy planet nie mają na nie żadnego wpływu.

Ale profesor Trelawney... zaczęła Parvati urażonym tonem.

...jest człowiekiem przerwał jej Firenzo. I dlatego zaślepiają ją i krępują ograniczenia właściwe waszemu gatunkowi.

Harry odwrócił lekko głowę, by spojrzeć na Parvati. Miała bardzo obrażoną minę, podobnie jak niektórzy wokół niej.

Sybilla Trelawney może i jest jasnowidzącą, tego nie wiem ciągnął Firenzo, a Harry znowu usłyszał świst jego ogona ale marnuje czas na te nonsensy, które ludzie, schlebiając sobie, nazywają szumnie przepowiadaniem przyszłości. Ja jednak jestem tutaj po to, żeby wam objaśnić mądrość centaurów, która jest bezosobowa i bezstronna. Obserwujemy niebiosa, aby wykryć wielkie przypływy zła, wielkie zmiany, które niekiedy są tam zapisane. Nabranie pewności co do charakteru owych zmian może zająć nawet dziesięć lat.

Wskazał na czerwoną gwiazdę tuż nad Harrym.

W minionym dziesięcioleciu wiele wskazywało na to, że społeczność czarodziejów żyje w krótkim okresie spokoju między dwiema wojnami. Wojowniczy Mars świeci teraz jasno nad nami, co zapowiada rychły koniec owego spokoju. Jak szybko znowu wybuchnie wojna, centaury mogą wywróżyć, paląc pewne zioła i liście, obserwując dymy i płomienie...

Była to najbardziej niezwykła lekcja, jaką Harry kiedykolwiek przeżył. Rzeczywiście palili szałwię i malwę na podłodze klasy, a Firenzo mówił im, by w kłębach dymu poszukiwali pewnych kształtów i symboli, ale zupełnie nie przejmował się tym, że żadne z nich nie potrafiło dostrzec opisywanych przez niego znaków. Powiedział im, że ludzie nigdy nie opanowali tej sztuki, że centaurom zajmuje to lata, a w końcu stwierdził, że i tak nie można przywiązywać do tego zbyt dużej wagi, bo nawet centaury czasami mylnie owe znaki odczytują. Był zupełnie niepodobny do żadnego z nauczycieli, których Harry dotąd poznał. Wydawało się, że nie tyle mu zależy na przekazaniu im swojej wiedzy, ile na przekonaniu ich, że żadna wiedza, nawet wiedza centaurów, nie jest nieomylna.

Trudno powiedzieć, żebyśmy się dowiedzieli czegoś konkretnego, nie? zauważył cicho Ron, kiedy zgasili swoje ognisko z malw. Ja bym, na przykład, chciał poznać więcej szczegółów o tej wojnie, która nas czeka, a ty?

Rozległ się dzwonek i wszyscy podskoczyli. Harry całkowicie zapomniał, że wciąż znajdują się wewnątrz zamku, był przekonany, że naprawdę są w lesie. Wysypali się na zewnątrz z nieco zmieszanymi minami. Harry i Ron już mieli wyjść za innymi, kiedy Firenzo zawołał:

Harry Potterze, pozwól na słówko.

Harry odwrócił się. Centaur zbliżał się do niego powoli. Ron zawahał się.

Możesz zostać powiedział mu Firenzo. Tylko zamknij drzwi.

Ron pospiesznie wykonał to polecenie.

Harry Potterze, jesteś przyjacielem Hagrida, tak? zapytał centaur.

Tak.

Więc przekaż mu moje ostrzeżenie. Jego wysiłki nie przynoszą rezultatu. Powinien dać sobie z tym spokój.

Jego wysiłki nie przynoszą rezultatu? powtórzył Harry, nie mając pojęcia, co to znaczy.

I powinien dać sobie z tym spokój powiedział Firenzo, kiwając głową. Ostrzegłbym go sam, ale zostałem wygnany... nie byłoby rozsądne, gdybym teraz zagłębił się w puszczę... Hagrid ma i tak dość kłopotów, bez bitwy centaurów...

Ale... co Hagrid próbuje zrobić? zapytał Harry z niepokojem.

Firenzo zmierzył go spokojnym spojrzeniem.

Hagrid niedawno oddał mi wielką przysługę i od dawna darzę go szacunkiem za opiekę, którą otacza wszystkie żyjące stworzenia. Nie zdradzę jego sekretu. Ale powinien odzyskać rozsądek. To nieudana próba. Powiedz mu to, Harry Potterze. Życzę ci pomyślnego dnia.

* * *

Szczęście, jakie Harry odczuwał po swoim wywiadzie w Żonglerze, już dawno wyparowało. Kiedy po szarym marcu nadszedł burzliwy kwiecień, jego życie znowu zamieniło się w długą serię kłopotów i problemów.

Umbridge była obecna na każdej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, więc trudno było przekazać Hagridowi ostrzeżenie Firenza. W końcu Harry udał, że zostawił swój egzemplarz Fantastycznych zwierząt i po lekcji wrócił do jego chatki. Kiedy powtórzył słowa Firenza, Hagrid przez chwilę wpatrywał się w niego swymi podpuchniętymi oczami, najwyraźniej bardzo zaskoczony, a potem się otrząsnął i powiedział:

To porządny gość, ten Firenzo, ale tym razem nie bardzo wie, o czym mówi. Bo jak dotąd wszystko gra.

Hagridzie, co ty kombinujesz? zapytał z powagą Harry. Przecież wiesz, że musisz być ostrożny. Umbridge już się pozbyła Trelawney i na pewno na tym nie poprzestanie. I jak znowu coś zmalujesz, to nie zdziw się, że...

Są ważniejsze sprawy od pilnowania, czy cię nie wyleją z roboty powiedział Hagrid, ale ręce zatrzęsły mu się lekko, tak że upuścił miednicę pełną odchodów szpiczaka. Nie martw się o mnie, dam se radę... Równy z ciebie chłop, Harry, ale teraz już idź...

I zabrał się za ścieranie łajna z podłogi, a Harry, rad nierad, powlókł się w nie najlepszym nastroju do zamku.

Tymczasem, o czym nieustannie przypominali nauczyciele i Hermiona, zbliżały się zaliczenia sumów. Wszyscy piątoklasiści odczuwali z tego powodu stres, ale Hanna Abbott była pierwszą, której pani Pomfrey musiała zaaplikować wywar uspokajający po tym, jak Hanna wybuchnęła płaczem na zielarstwie i łkając, wyznała, że jest za głupia, by przystąpić do egzaminów i chce natychmiast opuścić szkołę.

Gdyby nie spotkania GD, Harry też by się pogrążył w skrajnej rozpaczy. Czasami czuł, że żyje tylko dla tych godzin spędzanych w Pokoju Życzeń, w czasie których ciężko harował, ale odczuwał prawdziwe zadowolenie i rozpierała go duma, gdy widział wokół siebie współtowarzyszy tajnych spotkań, robiących coraz większe postępy. Ciekaw był, jak zareaguje Umbridge, kiedy na egzaminach każdy członek Gwardii Dumbledorea otrzyma W z obrony przed czarną magią.

Wreszcie zabrali się za wywoływanie patronusów, na co wszyscy od dawna wyczekiwali, chociaż Harry wciąż im przypominał, że wyczarowanie patronusa w jasno oświetlonej klasie, kiedy nie ma prawdziwego zagrożenia, to zupełnie co innego od wywołania go w obliczu atakującego dementora.

Och, nie psuj zabawy! powiedziała Cho podczas ostatniego przed Wielkanocą spotkania GD, przyglądając się wyczarowanemu przez siebie patronusowi o kształcie srebrzystego łabędzia. Jest taki śliczny!

Nie ma być śliczny, tylko ma cię chronić pouczył ją cierpliwie Harry. Potrzebny nam jest bogiń albo coś w tym rodzaju; ja się tego właśnie tak nauczyłem, musiałem wyczarować patronusa, kiedy bogiń udawał dementora...

Ale to by było... straszne! powiedziała Lavender, której udawało się wystrzelić z różdżki tylko srebrzysty pióropusz. A ja... ja wciąż tego nie potrafię! dodała ze złością.

Neville też miał trudności. Twarz miał ściągniętą z wysiłku, zaciskał usta i mrużył oczy, ale z końca jego różdżki wydobywały się tylko wątłe strzępy srebrnej mgiełki.

Musisz pomyśleć o czymś przyjemnym przypomniał mu Harry.

Staram się jęknął Neville, starając się tak bardzo, że twarz mu lśniła od potu.

Harry, chyba mi się udało! krzyknął Seamus, którego Dean po raz pierwszy przyprowadził na spotkanie GD. Zobacz... ach... zniknęło... ale na pewno było owłosione!

Patronus Hermiony, połyskująca srebrna wydra, hasał wokół niej w podskokach.

Milutka jest, prawda? cieszyła się, patrząc z czułością na wydrę.

Drzwi Pokoju Życzeń otworzyły się, a potem zamknęły. Harry spojrzał, żeby sprawdzić, kto wszedł, ale nikogo nie zobaczył. Dopiero po chwili zorientował się, że ci, którzy byli najbliżej drzwi, umilkli. A potem poczuł, że coś go szarpie za szatę w okolicach kolan. Spojrzał w dół i ku swemu zdumieniu ujrzał Zgredka, zerkającego na niego spod ośmiu czapek.

Cześć, Zgredku! Co ty tutaj... Co się stało?

Skrzat cały dygotał, a w jego wielkich oczach malowało się przerażenie. Zrobiło się cicho, wszyscy się w niego wpatrywali. Kilka patronusów, które udało im się wyczarować, znikło, roztapiając się w srebrną mgiełkę, tak że w pokoju zrobiło się ciemniej.

Harry Potter, sir zaskrzeczał Zgredek, dygocąc od stóp do głów Harry Potter, sir... Zgredek przyszedł, żeby cię ostrzec... ale skrzatom domowym nie wolno ostrzegać...

I pobiegł z pochyloną głową prosto na ścianę. Harry, który już znał jego sposoby wymierzania sobie kary, chciał go powstrzymać, ale Zgredek tylko odbił się od kamiennej ściany, bo jego osiem czapek stłumiło uderzenie. Hermiona i inne dziewczęta zapiszczały ze strachu i współczucia.

Co się stało, Zgredku? zapytał Harry, chwytając skrzata za maleńką rączkę i przytrzymując go, by nie zrobił sobie czegoś złego.

Harry Potter... ona... ona...

I z całej siły uderzył się wolną pięścią w nos. Harry i ją przytrzymał.

Kim jest ona, Zgredku?

Ale już się zaczął domyślać tylko jedna ona mogła Zgredka tak przerazić. Skrzat patrzył na niego, lekko zezując, i poruszał bezgłośnie wargami.

Umbridge?

Zgredek milcząco przytaknął, po czym chciał uderzyć głową w kolano Harryego, ale ten zdążył go powstrzymać.

Co z nią? Zgredku... czy ona nie dowiedziała się o tym... o nas... o GD?

Odpowiedź wyczytał w przerażonej twarzy Zgredka. Ponieważ skrzat miał uwięzione ręce, próbował się kopnąć i osunął się na kolana.

Idzie tutaj? zapytał szybko Harry.

Zgredek zawył.

Tak, Harry Potter, tak!

Harry wyprostował się i rozejrzał po zamarłych bez ruchu, przerażonych członkach Gwardii Dumbledorea, wpatrzonych w miotającego się skrzata.

NA CO CZEKACIE?! ryknął. UCIEKAJCIE!

Wszyscy rzucili się do wyjścia. Przy drzwiach zrobił się tłok, potem pierwsza grupa wypadła na zewnątrz. Harry słyszał, jak pędzili korytarzami, i miał nadzieję, że nie będą próbowali tak gnać aż do swoich dormitoriów. Była dopiero za dziesięć dziewiąta, jeśli skryją się w bibliotece albo w sowiarni, które są bliżej...

Harry, szybko! krzyknęła Hermiona ze środka kolejnej grupy, która przepychała się do wyjścia.

Porwał Zgredka, który nadal próbował zrobić sobie krzywdę, i pobiegł do drzwi, trzymając go w ramionach.

Zgredku... to rozkaz... wracaj szybko do kuchni, a jak cię zapyta, czy mnie ostrzegłeś, skłam i powiedz nie! I zabraniam ci wyrządzać sobie krzywdę! dodał, po czym przeskoczył przez próg, puścił skrzata i zatrzasnął za sobą drzwi.

Dziękuję, Harry Potter, sir! zaskrzeczał Zgredek i zniknął.

Harry spojrzał w lewo i w prawo. Zobaczył tylko migające w powietrzu pięty swych towarzyszy, po czym i one zniknęły za rogiem korytarza. Pobiegł w prawo, w stronę toalety dla chłopców, gdyby zdążył się tam schować, mógłby udać, że siedział tam przez cały czas...

AAAACH!

Coś oplotło mu nogi w kostkach i runął jak długi, sunąc na brzuchu po posadzce z sześć stóp do przodu, zanim się zatrzymał. Ktoś za nim wybuchnął śmiechem. Przetoczył się na plecy i ujrzał Malfoya czającego się w niszy za obrzydliwą wazą w kształcie smoka.

Zaklęcie Potknięcia, Potter! Hej, pani profesor... PANI PROFESOR! Dorwałem jednego!

Zza odległego rogu korytarza wyszła Umbridge, zadyszana, ale uśmiechnięta od ucha do ucha.

To on! ucieszyła się na widok Harryego, który leżał wciąż na podłodze. Wspaniale, Draco, wspaniale, och, znakomicie... pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu! Zaraz go stąd zabiorę... Wstawaj, Potter!

Harry wstał, łypiąc na nich spode łba. Jeszcze nigdy nie widział Umbridge tak uradowanej. Złapała go mocno za ramię i odwróciła się do Malfoya, szczerząc zęby w triumfalnym uśmiechu.

Rozejrzyj się, Draco, i spróbuj, może ci się uda jeszcze kilku złapać. Powiedz innym, żeby zajrzeli do biblioteki... złapać mi każdego, kto jest zadyszany... sprawdzić w łazienkach... panna Parkinson niech zajrzy do tych dla dziewcząt... no, leć... a ty, Potter dodała najsłodszym, najbardziej jadowitym głosem, gdy Malfoy odszedł ty pójdziesz ze mną do gabinetu dyrektora.

Po kilku minutach stanęli przed kamiennym gargulcem. Harry zastanawiał się, ilu członków GD udało im się schwytać. Pomyślał o Ronie pani Weasley by go zabiła i o Hermionie, jakby się czuła, gdyby ją wyrzucono ze szkoły przed zaliczeniem sumów. A Seamus... to było jego pierwsze spotkanie... I Neville, takie zrobił postępy...

Musy-świstusy zapiała Umbridge i gargulec odskoczył na bok.

Ściana rozstąpiła się i weszli na ruchome kamienne schody. Stanęli przed błyszczącymi drzwiami z kołatką w kształcie gryfona, ale Umbridge nie raczyła zastukać, tylko weszła od razu do środka, wciąż trzymając mocno Harryego za ramię.

Gabinet był pełen ludzi. Dumbledore siedział z pogodną miną za biurkiem, złączywszy razem czubki palców. Obok niego stała sztywno profesor McGonagall; ona z kolei miała twarz napiętą. Przy kominku stał Korneliusz Knot, minister magii we własnej osobie, kołysząc się na palcach w tył i w przód, najwyraźniej zachwycony sytuacją. Przy drzwiach, jak na warcie, stali Kingsley Shacklebolt i jakiś krzepki czarodziej z krótkimi, kręconymi włosami, którego Harry nie rozpoznał, a pod ścianą czaił się piegowaty Percy Weasley, w okularach, z piórem i grubym zwojem pergaminu w rękach, najwyraźniej przygotowany do notowania.

Tym razem portrety dawnych dyrektorów nie udawały, że śpią. Wszystkie patrzyły z uwagą na to, co się pod nimi dzieje. Kiedy wszedł Harry, kilku dyrektorów przeskoczyło do najbliższych ram i szepnęło coś do uszu swoich sąsiadów.

Kiedy drzwi same się zatrzasnęły, Harry uwolnił się z uścisku Umbridge. Korneliusz Knot przyglądał mu się ze złośliwą satysfakcją.

No, no, no... powiedział. Kogo my tu widzimy...

Harry odpowiedział mu najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie było go stać. Serce waliło mu w piersi, ale umysł miał dziwnie chłodny i czysty.

Uciekał do wieży Gryffindoru oznajmiła Umbridge. W jej głosie pobrzmiewało jakieś nieprzyzwoite podniecenie, ta sama bezlitosna uciecha, którą Harry słyszał, gdy w sali wejściowej patrzyła na pogrążoną w rozpaczy panią Trelawney. Przyłapał go młody Malfoy.

Ach tak? ucieszył się Knot. Muszę wspomnieć o tym Lucjuszowi. No cóż, Potter... chyba wiesz, dlaczego tu jesteś?

Harry zamierzał odpowiedzieć hardo tak, już otwierał usta, by to zrobić, gdy uchwycił wzrokiem twarz Dumbledorea. Dyrektor nie patrzył wprost na niego; jego oczy utkwione były gdzieś ponad jego ramieniem, ale kiedy Harry na niego spojrzał, poruszył lekko głową może o cal w lewo i w prawo.

Harry zmienił zdanie w pół słowa.

Ta... nie.

Słucham?

Nie powtórzył stanowczo Harry.

Nie wiesz, dlaczego tu jesteś?

Nie wiem.

Knot zrobił zdumioną minę i przeniósł spojrzenie z Harryego na profesor Umbridge. Harry wykorzystał tę sposobność, by zerknąć szybko na Dumbledorea, który dyskretnie ukłonił się dywanowi i nawet jakby lekko do niego mrugnął.

Więc nie masz pojęcia rzekł Knot z wyraźną ironią dlaczego profesor Umbridge przyprowadziła cię do tego gabinetu? Nie jesteś świadom, że złamałeś któryś z punktów regulaminu szkolnego?

Regulaminu szkolnego? powtórzył Harry. Nie.

Ani żadnego dekretu ministerstwa? zapytał ze złością Knot.

Nie jestem tego świadom odpowiedział beznamiętnie Harry.

Serce wciąż biło mu szybko. Warto było tak kłamać choćby tylko po to, by obserwować, jak Knotowi podnosi się ciśnienie, ale prawdę mówiąc, był przekonany, że się z tego nie wykaraska. Jeśli ktoś doniósł Umbridge o GD, on, jako przywódca tajnej grupy, mógł już śmiało zabrać się do pakowania kufra.

A więc nie jesteś świadom rzekł Knot głosem ochrypłym z gniewu że w tej szkole wykryto nielegalną organizację uczniowską?

Nie, nie jestem odparł Harry, starając się, by na jego twarzy pojawił się wyraz niewinnego zaskoczenia.

Myślę, panie ministrze powiedziała Umbridge jedwabistym głosem że powinniśmy wezwać tutaj naszego informatora.

Tak, tak, słusznie zgodził się Knot i zerknął złośliwie na Dumbledorea, kiedy Umbridge wyszła z gabinetu. Nie ma to jak dobry świadek, prawda, Dumbledore?

Całkowicie się z tobą zgadzam, Korneliuszu odpowiedział z powagą Dumbledore, chyląc głowę.

Nastąpiło kilka minut oczekiwania, kiedy nikt nie patrzył na nikogo, a potem Harry usłyszał, jak za jego plecami otwierają się drzwi. Weszła Umbridge, trzymając za ramię Mariettę, kędzierzawą przyjaciółkę Cho, która zasłaniała twarz rękami.

Nie bój się, moja droga, nie ma czego powiedziała łagodnie Umbridge, poklepując ją po plecach. Wszystko w porządku. Postąpiłaś słusznie. Minister jest z ciebie bardzo zadowolony. Na pewno powie twojej matce, jaką jesteś dobrą dziewczynką. Matką Marietty, panie ministrze dodała, spoglądając na Knota jest pani Edgecombe z Departamentu Transportu Magicznego. Pracuje w biurze Sieci Fiuu... wie pan, pomaga nam kontrolować kominki w Hogwarcie...

Wspaniale, wspaniale! ucieszył się Knot. Jaka matka, taka córka, co? No, moja droga, nie wstydź się, popatrz na mnie i powiedz nam, co... Galopujące gargulce!

Kiedy Marietta podniosła głowę, Knot rzucił się do tyłu, o mały włos nie lądując w kominku. Zaklął i zaczął deptać skraj swej szaty, z którego uniósł się obłoczek dymu, a Marietta jęknęła głośno i zasłoniła sobie twarz kołnierzem szaty, ale zanim to uczyniła, wszyscy zobaczyli, że jej nos i policzki pokrywają liczne czerwone krosty, układające się w słowo DONOSICIEL.

Nie przejmuj się tymi krostami, moja droga powiedziała niecierpliwie Umbridge. Odsłoń usta i powiedz panu ministrowi...

Ale Marietta tylko jęknęła ponownie i potrząsnęła głową.

Och, dobrze, głupia dziewczyno, sama mu to powiem warknęła Umbridge, po czym przywołała na twarz swój zwykły chory uśmiech. A więc, panie ministrze, panna Edgecombe przyszła dzisiaj do mojego gabinetu tuż po kolacji i oznajmiła, że chce mnie o czymś powiadomić. Powiedziała, że jeśli udam się do tajnego pokoju na siódmym piętrze, czasami nazywanego Pokojem Życzeń, to znajdę tam coś, co mnie zainteresuje. Zaczęłam ją trochę wypytywać, a ona dodała, że w tym pokoju odbywa się jakieś spotkanie. Niestety wówczas zaczęło działać to zaklęcie machnęła niecierpliwie w kierunku zakrytej twarzy Marietty i kiedy dziewczyna zobaczyła swoje odbicie w lustrze, załamała się tak, że nic więcej mi już nie powiedziała.

No proszę rzekł Knot, rzucając na Mariettę spojrzenie, które najwyraźniej uważał za ojcowskie. Wykazałaś godną podziwu odwagę, przychodząc do profesor Umbridge, postąpiłaś naprawdę słusznie. No, a teraz powiesz mi, co się wydarzyło podczas tego spotkania, dobrze? Jaki był jego cel? Kto tam był?

Ale Marietta nic nie powiedziała. Znowu potrząsnęła głową, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu.

Nie mamy na to jakiegoś przeciwzaklęcia? zapytał Knot Umbridge, wskazując na twarz Marietty. Tak, żeby mogła swobodnie mówić?

Jeszcze mi się żadnego nie udało znaleźć odpowiedziała niechętnie, a Harry poczuł przypływ dumy z umiejętności Hermiony. Ale to nie ma znaczenia, że ona milczy, sama wszystko opowiem. Jak pan zapewne pamięta, panie ministrze, w październiku posłałam panu raport na temat spotkania Pottera z innymi uczniami w gospodzie Pod Świńskim Łbem w Hogsmeade...

A jaki jest na to dowód? przerwała jej profesor McGonagall.

Dysponuję zeznaniem Willyego Widdershinsa, Minerwo, który akurat był wówczas w tej gospodzie. Miał obandażowaną głowę, to prawda, ale słyszał wszystko bardzo dobrze. Usłyszał każde słowo, które wypowiedział Potter i pobiegł szybko do szkoły, żeby mi donieść...

Ach, więc to dlatego nie został ukarany za te wymiotujące sedesy! przerwała jej ponownie profesor McGonagall, unosząc brwi. Cóż za interesujący wgląd w system naszego wymiaru sprawiedliwości!

Rażąca korupcja! ryknął portret korpulentnego czarodzieja z czerwonym nosem, wiszący nad biurkiem Dumbledorea. Za moich czasów ministerstwo nie zawierało układów z drobnymi przestępcami, co to to nie!

Dziękuję ci, Fortesque, wystarczy powiedział cicho Dumbledore.

To spotkanie zorganizował Potter ciągnęła profesor Umbridge aby ich nakłonić do utworzenia tajnego stowarzyszenia i uczyć tych zaklęć i uroków, które ministerstwo uznało za nieodpowiednie dla ich wieku...

Myślę, że tutaj się mylisz, Dolores, i sama się o tym przekonasz powiedział spokojnie Dumbledore, zerkając na nią znad swoich okularów-połówek.

Harry spojrzał na niego. Nadal nie miał pojęcia, jak Dumbledore chce go wybronić: jeśli Willy Widdershins rzeczywiście słyszał każde jego słowo wypowiedziane w gospodzie Pod Świńskim Łbem, nie miał żadnych szans.

Oho! odezwał się Knot, który znowu kiwał się na piętach. Zaraz usłyszymy kolejną bajeczkę wymyśloną w celu wyciągnięcia Pottera za uszy z kłopotów! Dalej, Dumbledore, śmiało... Willy Widdershins kłamał, tak? A może w gospodzie Pod Świńskim Łbem przebywał wówczas bliźniak Pottera, łudząco do niego podobny? Może zaczniesz nam znowu opowiadać o cofnięciu się w czasie, o zmarłych przywróconych do życia i o niewidzialnych dementorach?

Percy Weasley parsknął śmiechem.

A to dobre, panie ministrze, znakomite!

Harry miał ochotę go kopnąć. A potem, ku swemu zdumieniu, zobaczył, że Dumbledore też się łagodnie uśmiecha.

Korneliuszu, ja nie zaprzeczam... i jestem pewny, że nie zaprzeczy temu sam Harry... że rzeczywiście był wówczas w gospodzie Pod Świńskim Łbem, nie przeczę też, że próbował namówić kolegów i koleżanki do utworzenia grupy uczącej się obrony przed czarną magią. Pragnę tylko wykazać, że Dolores całkowicie się myli, twierdząc, że taka grupa była w owym czasie nielegalna. Jak pamiętasz, dekret ministerstwa, zakazujący tworzenia stowarzyszeń uczniowskich, zaczął obowiązywać dopiero dwa dni po tym spotkaniu w Hogsmeade, więc Harry nie złamał żadnego punktu regulaminu czy dekretu.

Percy wyglądał, jakby go ktoś zdzielił w twarz czymś bardzo ciężkim. Knot otworzył usta i przestał się kiwać.

Pierwsza otrząsnęła się Umbridge.

Bardzo to piękne, dyrektorze powiedziała, uśmiechając się słodko ale minęło już prawie sześć miesięcy od ogłoszenia Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia Cztery. Jeśli nawet to pierwsze spotkanie nie było nielegalne, to z całą pewnością były takimi wszystkie, które odbyły się po nim.

No cóż odparł Dumbledore, przyglądając się jej z uprzejmym zainteresowaniem znad splecionych palców tak by z pewnością było, gdyby po ogłoszeniu dekretu rzeczywiście odbywali takie spotkania. Ale czy są na to jakieś dowody?

Harry usłyszał jakiś szelest za plecami i zdawało mu się, że Kingsley coś szepnął. Mógłby też przysiąc, że coś musnęło mu bok, jakby powiew przeciągu albo ptasie skrzydło, ale kiedy spojrzał w dół, niczego nie dostrzegł.

Dowody? powtórzyła Umbridge, uśmiechając się od ucha do ucha. Czyżbyś nie słuchał, Dumbledore? A jak myślisz, po co ja tu przyprowadziłam pannę Edgecombe?

Och, a czy ona nam opowie o spotkaniach trwających przez całe sześć miesięcy? zapytał Dumbledore, unosząc brwi. Bo odniosłem wrażenie, że mówiła tylko o dzisiejszym.

Panno Edgecombe powiedziała natychmiast Umbridge proszę nam powiedzieć, od jak dawna trwają te spotkania. Możesz po prostu kiwać albo kręcić głową, jestem pewna, że takie ruchy nie pogorszą tych krost. Czy te spotkania odbywały się regularnie przez sześć ostatnich miesięcy?

Harry poczuł okropny skurcz w żołądku. Tak, to już koniec, teraz dostaną to, na czym im tak zależało, dowód, którego nie zdoła podważyć nawet Dumbledore...

Po prostu przytaknij albo pokręć przecząco głową, moja droga zachęciła Mariettę Umbridge. Dalej, nie bój się, to nie rozogni tych twoich krost...

Wszyscy wpatrywali się teraz w głowę Marietty. Między brzegiem kołnierza a jej kędzierzawą grzywką widać było tylko oczy. Może to był odblask ognia w kominku, ale jej oczy wydawały się dziwnie puste. A po chwili ku głębokiemu zdumieniu Harryego Marietta pokręciła głową.

Umbridge spojrzała szybko na Knota, a potem znowu na Mariettę.

Pewnie nie zrozumiałaś pytania, tak, moja droga? Pytam cię, czy chodziliście na te spotkania przez sześć ostatnich miesięcy. Chodziliście, tak?

Marietta ponownie pokręciła głową.

Co chcesz powiedzieć, kręcąc głową, moja droga? zapytała Umbridge.

To chyba oczywiste powiedziała szorstko profesor McGonagall. Że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie było żadnych tajnych spotkań. Mam rację, panno Edgecombe?

Marietta kiwnęła głową.

Ale przecież dziś wieczorem było spotkanie! powiedziała ze złością Umbridge. Było takie spotkanie, Edgecombe, sama mi o tym mówiłaś, w Pokoju Życzeń! I Potter je prowadził, prawda? I Potter je zorganizował... DLACZEGO KRĘCISZ GŁOWĄ, DZIEWCZYNO?!

No cóż, zwykle kiedy ktoś kręci głową powiedziała chłodno profesor McGonagall oznacza to nie. Tak więc, jeśli panna Edgecombe nie używa jakiegoś nieznanego języka migowego...

Profesor Umbridge złapała Mariettę, obróciła ją twarzą do siebie i zaczęła nią gwałtownie potrząsać. Dumbledore zerwał się i podniósł różdżkę. Kingsley ruszył od drzwi i Umbridge odskoczyła od Marietty, wymachując rękami, jakby się poparzyła.

Nie mogę pozwolić, abyś maltretowała moich uczniów, Dolores oświadczył Dumbledore, po raz pierwszy najwyraźniej rozgniewany.

Proszę się uspokoić, pani Umbridge powiedział powoli Kingsley głębokim basem. Chyba pani nie chce mieć kłopotów?

Nie wydyszała Umbridge, mierząc spojrzeniem olbrzymią postać Kingsleya. To znaczy, tak... masz rację, Shacklebolt... ja... ja się zapomniałam.

Marietta stała nieruchomo tam, gdzie ją Umbridge zostawiła. Sprawiała wrażenie, jakby jej nie przeraził ten nagły atak i jakby nie odczuła ulgi, gdy się zakończył. Wciąż zasłaniała sobie nos i policzki szatą, patrząc tępo przed siebie. W Harrym nagle zakiełkowało podejrzenie, mające związek z szeptem Kingsleya i tym czymś, co omiotło mu bok.

Dolores powiedział Knot takim tonem, jakby próbował coś raz na zawsze ustalić to dzisiejsze spotkanie... to jedyne, o którym wiemy...

Tak odpowiedziała Umbridge, najwyraźniej biorąc się w garść tak... no więc panna Edgecombe mi o nim doniosła, a ja udałam się natychmiast na siódme piętro w towarzystwie godnych zaufania uczniów, żeby przyłapać członków nielegalnego spotkania na gorącym uczynku. Wygląda na to, że ktoś ich jednak ostrzegł, bo kiedy dotarliśmy na siódme piętro, rozbiegli się we wszystkie strony. Ale to nie ma większego znaczenia. Mam tutaj wszystkie ich nazwiska, bo na moje polecenie panna Parkinson wbiegła do Pokoju Życzeń, żeby zobaczyć, czy czegoś nie zostawili... Potrzebny był nam dowód, a ten pokój dostarczył nam...

Ku przerażeniu Harryego, wyciągnęła z kieszeni listę, którą Hermiona przypięła do ściany Pokoju Życzeń, i wręczyła ją Knotowi.

Kiedy tylko zobaczyłam na liście nazwisko Pottera, wiedziałam, z czym mamy do czynienia.

Wspaniale ucieszył się Knot i uśmiech rozlał mu się po twarzy. Wspaniale, Dolores. I... niech to piorun...

Spojrzał na Dumbledorea, który wciąż stał obok Marietty, z różdżką opuszczoną u boku.

Sam zobacz, jak się nazwali powiedział cicho. Gwardia Dumbledorea.

Dumbledore wyciągnął rękę i wziął od niego pergamin. Spojrzał na nagłówek, który Hermiona wyskrobała kilka miesięcy temu i przez chwilę zaniemówił. A potem podniósł głowę, uśmiechając się łagodnie.

A więc wydało się powiedział krótko. Czy chciałbyś, Korneliuszu, żebym ci złożył zeznanie na piśmie, czy może wystarczy oświadczenie złożone wobec tych świadków?

Harry spostrzegł, że McGonagall i Kingsley wymienili szybkie spojrzenia. Oboje mieli przerażone miny. Nie rozumiał, co to wszystko znaczy, i najwyraźniej nie rozumiał tego Knot.

Oświadczenie? zapytał powoli Knot. Jakie... ja nie...

Gwardia Dumbledorea, Korneliuszu rzekł Dumbledore, wciąż uśmiechając się i machając mu listą przed nosem. Nie Gwardia Pottera. Gwardia Dumbledorea.

Ale... ale...

Do Knota wreszcie dotarło. Cofnął się, przerażony, wrzasnął i znowu prawie wpadł do kominka.

Ty? wyszeptał, depcąc dymiący skraj płaszcza.

Zgadza się odrzekł pogodnie Dumbledore.

Ty to zorganizowałeś?

Ty zaciągnąłeś uczniów do... do swojej gwardii?

Dzisiaj miało być nasze pierwsze spotkanie powiedział Dumbledore, kiwając głową. Chciałem po prostu się zorientować, czy zechcą się do mnie przyłączyć. Teraz widzę, oczywiście, że zaproszenie panny Edgecombe było błędem.

Marietta kiwnęła głową. Knot spojrzał na nią, potem znowu na Dumbledorea. Wydął pierś.

A więc spiskowałeś przeciwko mnie! ryknął.

Zgadza się odrzekł wesoło Dumbledore.

NIE! krzyknął Harry.

Kingsley rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, McGonagall wytrzeszczyła groźnie oczy, ale Harryemu nagle zaświtało w głowie, co zamierza uczynić Dumbledore, i nie mógł na to pozwolić.

Nie... panie profesorze!

Uspokój się, Harry, albo będziesz musiał opuścić mój gabinet powiedział spokojnie Dumbledore.

Tak, zamknij się, Potter! warknął Knot, nadal wpatrując się w Dumbledorea z przerażeniem, ale i rozkoszą. No, no, no... przybyłem tu dziś z zamiarem wyrzucenia Pottera ze szkoły, a oto...

A oto masz okazję aresztować mnie dokończył za niego Dumbledore, wciąż z uśmiechem na twarzy. To jak zgubić knuta, a znaleźć galeona, prawda?

Weasley! krzyknął Knot, teraz już dygocąc z uciechy. Weasley, zapisałeś to wszystko, słowo po słowie? Jego wyznanie... masz to wszystko?

Tak jest, myślę, że tak, proszę pana! odpowiedział ochoczo Percy, który z przejęcia umazał sobie nos atramentem.

I to, jak próbował stworzyć tajną armię przeciw ministerstwu, jak knuł, żeby zdestabilizować moją pozycję?

Tak jest, proszę pana. Mam to! odrzekł uradowany Percy, przebiegając wzrokiem po swoich notatkach.

Świetnie rzekł Knot, teraz promieniejąc z radości. Zrób kopię tych notatek i zaraz poślij do Proroka Codziennego. Jak wyślesz szybką sową, zdążymy do jutrzejszego wydania!

Percy wybiegł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi, a Knot zwrócił się ponownie do Dumbledorea.

Teraz odprowadzą cię do ministerstwa, tam zostaniesz formalnie oskarżony i wysłany do Azkabanu, gdzie będziesz czekał na proces!

Ach... tak... powiedział łagodnie Dumbledore. Tak, myślę, że możemy natrafić na małą przeszkodę.

Przeszkodę? powtórzył Knot głosem wciąż drgającym radością. Nie widzę żadnych przeszkód, Dumbledore.

No cóż, ale ja niestety widzę powiedział Dumbledore takim tonem, jakby się usprawiedliwiał.

Naprawdę?

Cóż... wydaje mi się, że ulegasz pewnemu złudzeniu, Korneliuszu. Wydaje ci się, że ja... zaraz, jak to się mówi?... aha, że oddam się dobrowolnie w ręce władz. Obawiam się, że wcale nie oddam się dobrowolnie w niczyje ręce, Korneliuszu. Nie mam najmniejszego zamiaru dać się wysłać do Azkabanu. Oczywiście mógłbym z niego uciec, ale to zbyteczna strata czasu, a szczerze mówiąc, mam mnóstwo spraw na głowie.

Twarz Umbridge nabierała powoli barwy żywej czerwieni; wyglądała, jakby ją wypełniała gotująca się woda. Knot gapił się na Dumbledorea z bardzo głupią miną, jakby dopiero co dostał po twarzy i jeszcze nie zrozumiał, co się stało. Chrząknął cicho, a potem spojrzał szybko na Kingsleya i na mężczyznę o krótkich szarych włosach jedynego, który do tej pory nie odezwał się ani jednym słowem. Ten drugi kiwnął do Knota zachęcająco głową i zrobił krok do przodu. Harry zobaczył, jak jego ręka powędrowała, jakby od niechcenia, do kieszeni.

Nie bądź głupi, Dawlish ostrzegł go łagodnie Dumbledore. Jestem pewny, że jesteś wybornym aurorem, pamiętam, że otrzymałeś W ze wszystkich owutemów, ale jeśli spróbujesz... ee... wziąć mnie siłą, to będę musiał zrobić ci krzywdę.

Mężczyzna nazwany Dawlishem miał nieco głupią minę. Ponownie spojrzał na Knota, ale tym razem jakby w nadziei, że dostanie wskazówkę, co robić dalej.

A więc zamierzasz w pojedynkę pokonać Dawlisha, Shacklebolta, Dolores i mnie, Dumbledore? zakpił Knot, odzyskując panowanie nad sobą.

Na brodę Merlina, nie! odparł z uśmiechem Dumbledore. Nie, chyba że mnie do tego zmusicie.

I nie będzie działał w pojedynkę! odezwała się profesor McGonagall, sięgając za pazuchę.

Będzie, Minerwo! powiedział ostro Dumbledore. Hogwart cię potrzebuje!

Dość tych bzdur! rzekł Knot, wyciągając różdżkę.

Dawlish! Shacklebolt! Brać go!

Błysnął strumień srebrnego światła. Rozległ się huk, jak wystrzał, aż podłoga zadrżała. Czyjaś ręka złapała Harryego za kark i przygięła do podłogi, kiedy wystrzelił drugi srebrny promień. Kilka portretów wrzasnęło, Fawkes zaskrzeczał, pokój wypełnił się chmurą pyłu. Krztusząc się i kaszląc, Harry zobaczył, jak jakaś ciemna postać pada z głuchym łoskotem na podłogę. Ktoś krzyknął: Nie! Potem rozległ się odgłos tłuczonego szkła, zadudniły czyjeś kroki, ktoś jęknął... i nastała cisza.

Harry obejrzał się, żeby zobaczyć, kto go trzyma za kark, i ujrzał obok siebie skuloną profesor McGonagall. Drugą ręką osłaniała Mariettę. Pył wciąż opadał na nich powoli. Harry ujrzał zbliżającą się ku nim wysoką postać.

Nic wam się nie stało? zapytał Dumbledore.

W porządku! odpowiedziała profesor McGonagall, podnosząc się i ciągnąc za sobą Harryego i Mariettę.

Pył opadał, ukazując rozmiary zniszczeń. Biurko Dumbledorea było przewrócone, wszystkie stoliki leżały na podłodze, zasłanej szczątkami srebrnych przyrządów. Knot, Umbridge, Kingsley i Dawlish leżeli bez ruchu na podłodze. Feniks Fawkes krążył nad nimi, śpiewając cicho.

Niestety, musiałem też ugodzić Kingsleya, żeby nie budzić podejrzeń mruknął Dumbledore. Szybko zadziałał, i to bez namysłu, modyfikując pamięć panny Edgecombe, kiedy wszyscy patrzyli w inną stronę... podziękuj mu ode mnie, Minerwo, dobrze? No, ale wkrótce się obudzą i najlepiej będzie, żeby się nie dowiedzieli, że mieliśmy czas na porozumienie się... musisz się zachowywać tak, jakby dopiero co zostali powaleni na ziemię, nie będą pamiętać...

Dokąd się wybierasz, Dumbledore? wyszeptała profesor McGonagall. Na Grimmauld Place?

Och, nie odrzekł Dumbledore z ponurym uśmiechem. Nie zamierzam się ukrywać. Knot wkrótce pożałuje, że chciał mnie usunąć z Hogwartu, obiecuję ci to...

Panie profesorze... zaczął Harry.

Nie wiedział, od czego zacząć: czy od tego, jak mu jest przykro, że zorganizował GD i spowodował to wszystko, czy od tego, jak okropnie się poczuł, kiedy Dumbledore zrezygnował ze stanowiska, żeby zapobiec wyrzuceniu go ze szkoły... Ale Dumbledore go uprzedził, zanim zdążył wypowiedzieć następne słowo.

Posłuchaj mnie, Harry powiedział z naciskiem. Musisz się uczyć oklumencji, i to tak pilnie, jak tylko potrafisz, rozumiesz? Rób wszystko, co ci powie profesor Snape i ćwicz regularnie, zwłaszcza wieczorami, przed zaśnięciem, tak żebyś potrafił zamknąć swą świadomość przed złymi snami... wkrótce zrozumiesz dlaczego, ale musisz mi obiecać...

Dawlish budził się. Dumbledore chwycił Harryego za nadgarstek.

Pamiętaj... zamknij swój umysł...

Ale gdy palce Dumbledorea zamknęły mu się na nadgarstku, bliznę na czole Harryego przeszył ból i znowu poczuł tę straszną, wężową ochotę, by go ugodzić, ukąsić, zranić...

...wkrótce zrozumiesz... wyszeptał Dumbledore. Fawkes zatoczył koło i zawisł tuż nad nim. Dumbledore puścił Harryego, podniósł rękę i chwycił za długi, złoty ogon feniksa. Buchnął ogień i obaj zniknęli.

Gdzie on jest? ryknął Knot, podnosząc się z podłogi. GDZIE ON JEST?

Nie wiem! krzyknął Kingsley, też zrywając się na równe nogi.

Przecież nie mógł się deportować! zawołała Umbridge. Tego nie można zrobić w tej szkole...

Schody! wrzasnął Dawlish i rzucił się do drzwi, otworzył je i wybiegł, a za nim Kingsley i Umbridge.

Knot zawahał się, a potem powoli wstał i otrzepał kurz z szaty. Zapadło długie, męczące milczenie.

No, Minerwo powiedział w końcu Knot mściwym tonem, rozprostowując swój podarty rękaw obawiam się, że to już koniec twojego przyjaciela Dumbledorea.

Tak sądzisz? prychnęła z pogardą profesor McGonagall.

Knot jakby tego nie dosłyszał. Rozglądał się po zniszczonym wnętrzu. Kilka portretów syknęło na niego; ten i ów pozwolił sobie na ordynarny gest.

Lepiej zaprowadź tych dwoje do łóżek rzekł Knot, spoglądając znowu na profesor McGonagall i wskazując podbródkiem na Harryego i Mariettę.

Bez słowa poprowadziła ich do drzwi. Kiedy zamknęły się za nimi, Harry usłyszał głos Fineasa Nigellusa:

Wie pan, panie ministrze, w wielu sprawach nie zgadzam się z Dumbledoreem... ale nie zaprzeczy pan, że ma klasę...






:


: 2018-11-11; !; : 158 |


:

:

, .
==> ...

1608 - | 1531 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.295 .