.


:




:

































 

 

 

 


DLA BYŁYCH ŚMIERCIOŻERCÓW




 

Black? zdumiał się głośno Harry. Nie...

Ciiicho! szepnęła przerażona Hermiona. Nie tak głośno... po prostu przeczytaj!

 

Ministerstwo Magii podało wczoraj do wiadomości, że doszło do masowej ucieczki z Azkabanu.

Korneliusz Knot, rozmawiając w swoim prywatnym gabinecie z dziennikarzami, potwierdził, ze dziesięcioro więźniów pod specjalnym nadzorem uciekło wczoraj we wczesnych godzinach wieczornych i że już poinformował mugolskiego premiera, że osobnicy ci są bardzo niebezpieczni.

Znaleźliśmy się, niestety, w takiej samej sytuacji jak dwa i pół roku temu, kiedy uciekł morderca Syriusz Black, powiedział nam Knot. I sądzimy, że oba te fakty są ze sobą powiązane. Ucieczka tak dużej liczby więźniów wskazuje, że mieli pomoc z zewnątrz, a musimy pamiętać, że Black, pierwsza osoba, której udało się uciec z Azkabanu, idealnie by się do tego nadawał. Uważamy za prawdopodobne, że te osoby, wśród których jest kuzynka Blacka, Bellatriks Lestrange, skupiły się wokół niego jako swojego przywódcy. Robimy jednak wszystko, co w naszej mocy, by wytropić tych przestępców, a społeczność czarodziejów prosimy o czujności ostrożność. Do żadnej z tych osób pod żadnym pozorem nie należy się zbliżać.

 

No i masz, Harry powiedział Ron z przerażoną miną. To dlatego był tak szczęśliwy zeszłej nocy...

Nie wierzę w to warknął Harry. Knot oskarża o pomoc w tej ucieczce Syriusza?!

A co innego mu pozostało? zapytała z goryczą Hermiona. Przecież nie może powiedzieć: Proszę mi wybaczyć, Dumbledore ostrzegał mnie, że to może się zdarzyć, strażnicy Azkabanu przyłączyli się do Lorda Voldemorta... przestań jęczeć, Ron... a teraz najgroźniejsi sprzymierzeńcy Voldemorta też uciekli. Przecież od dobrych sześciu miesięcy powtarza, że ty i Dumbledore wszystkich okłamujecie, prawda?

Otworzyła gazetę i zaczęła czytać artykuł na ten temat. Harry rozejrzał się po Wielkiej Sali. Nie mógł zrozumieć, dlaczego inni uczniowie nie mają przerażonych min, a przynajmniej nie rozprawiają na temat tej strasznej wiadomości z pierwszej strony, ale w końcu tylko niewielu dostawało codziennie Proroka. Siedzieli sobie jakby nigdy nic, rozmawiając o quidditchu, pracach domowych i o Bóg raczy wiedzieć jakich innych głupotach, a poza tymi murami dziesięciu kolejnych śmierciożerców zasiliło armię Voldemorta...

Zerknął na stół nauczycielski. Tam było nieco inaczej. Dumbledore i profesor McGonagall, pogrążeni w rozmowie, wyglądali na śmiertelnie poważnych. Profesor Sprout oparła Proroka Codziennego o butelkę keczupu i wczytywała się w pierwszą stronę tak zachłannie, że nie zauważyła, jak żółtko jajka ścieka jej na podołek z łyżeczki, która zamarła w połowie drogi do jej ust. Na końcu stołu profesor Umbridge grzebała łyżką w misce owsianki. Tym razem jednak jej podpuchnięte oczy nie błądziły po sali w poszukiwaniu źle zachowujących się uczniów. Siedziała nachmurzona, przełykając owsiankę, i co jakiś czas łypała posępnie w stronę pogrążonych w rozmowie Dumbledorea i McGonagall.

Och... wyrwało się Hermionie, wciąż wpatrzonej w gazetę.

Co znowu? zapytał szybko podenerwowany Harry.

To... straszne powiedziała Hermiona, wyraźnie wstrząśnięta.

Złożyła gazetę na dziesiątej stronie i wręczyła Harryemu i Ronowi.

 

TRAGICZNY ZGON

PRACOWNIKA MINISTERSTWA MAGII

Pracownik Ministerstwa Magii Broderyk Bode, lat 49, zmarł wczoraj w nocy w Szpitalu Świętego Munga, uduszony przez roślinę doniczkową. Dyrekcja szpitala zapowiedziała, że przeprowadzi pełne dochodzenie w tej sprawie. Wezwanym pospiesznie uzdrowicielom nie udało się przywrócić życia panu Bode, który kilka tygodni wcześniej doznał obrażeń w miejscu pracy.

Uzdrowicielka Miriam Stront, pełniąca dyżur w czasie, gdy doszło do wypadku, została zawieszona w czynnościach i wczoraj była nieosiągalna, ale rzecznik szpitala wydał następujące oświadczenie:

Dyrekcja Szpitala Świętego Munga wyraża głęboki żal z powodu śmierci pana Bode, którego zdrowie ulegało stałej poprawie przed owym tragicznym wypadkiem. Mamy ścisłe przepisy dotyczące dekoracji dozwolonych w salach chorych, ale wszystko wskazuje na to, że uzdrowicielka Strout, z powodu nawału zajęć w okresie Bożego Narodzenia, przeoczyła zagrożenie ze strony rośliny stojącej na szafce nocnej pana Bode. Ponieważ pan Bode odzyskiwał już mowę i zdolność ruchu, uzdrowicielka Strout zachęcała go, by sam dbał o swoją roślinę, nieświadoma tego, że nie był to niewinny fruwokwiat, lecz sadzonka diabelskich sideł, które, dotknięte przez pana Bode, natychmiast go oplotły i zadusiły. Szpital Świętego Munga nie jest jeszcze w stanie ustalić, skąd wzięła się ta roślina w sali chorych, i prosi osoby, które mają na ten temat jakieś informacje, o przekazanie ich dyrekcji.

 

Bode... Bode... powiedział Ron. To mi brzmi znajomo.

Widzieliśmy go wyszeptała Hermiona. W szpitalu, pamiętasz? Leżał na łóżku naprzeciw Lockharta, leżał i patrzył w sufit. I widzieliśmy, jak przyniesiono te diabelskie sidła. Ta uzdrowicielka powiedziała, że to prezent bożonarodzeniowy...

Harry jeszcze raz spojrzał na artykuł. Czuł, że ogarnia go przerażenie.

Jak mogliśmy nie rozpoznać diabelskich sideł? Przecież już je kiedyś widzieliśmy... mogliśmy temu zapobiec...

A kto by się spodziewał diabelskich sideł w szpitalu, i do tego w doniczce? obruszył się Ron. To nie nasza wina! O to trzeba oskarżyć tych, którzy ją przysłali temu facetowi! To jakieś tumany, dlaczego nie sprawdzili, co kupują?

Och, daj spokój, Ron! powiedziała roztrzęsionym głosem Hermiona. Nie sądzę, by ktokolwiek mógł wsadzić diabelskie sidła do doniczki i nie zauważyć, że próbują zabić każdego, kto ich dotknie. To było... morderstwo... i to bardzo sprytne morderstwo... Jeśli roślinę przysłano anonimowo, to przecież nikt nigdy nie dojdzie, kto to zrobił, prawda?

Harry nie myślał o diabelskich sidłach. Przypominał sobie, jak w dniu przesłuchania jechał windą w dół na dziewiąty poziom ministerstwa i spotkał mężczyznę o ziemistej cerze, który wsiadł na poziomie recepcji.

Ja spotkałem tego Bodea powiedział powoli. Widziałem go w ministerstwie z twoim tatą...

Ronowi opadła szczęka.

Tak! Słyszałem, jak tata o nim mówił! On był jednym z niewymownych... pracował w Departamencie Tajemnic!

Popatrzyli po sobie przez chwilę, a potem Hermiona przyciągnęła gazetę, zamknęła ją, łypnęła ponuro na zdjęcia dziesięciorga zbiegłych śmierciożerców na pierwszej stronie i zerwała się na nogi.

Dokąd idziesz? wzdrygnął się Ron.

Wysłać list oznajmiła, zarzucając torbę na ramię. To... no, nie wiem, czy... ale warto spróbować... a tylko ja to mogę...

Nienawidzę, jak ona tak się zachowuje warknął Ron, kiedy on i Harry wstali od stołu i ruszyli do wyjścia. Umarłaby, gdyby nam choć raz powiedziała, co kombinuje? Zajęłoby jej to raptem dziesięć sekund... Hej, Hagrid!

Hagrid stał przy drzwiach do sali wejściowej, czekając, aż przejdzie przez nie tłum Krukonów. Wciąż był tak pokiereszowany, jak w dniu powrotu ze swojej misji do olbrzymów, tyle że teraz miał nowe rozcięcie u nasady nosa.

Sie macie powitał ich, próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko bolesny grymas.

Hagridzie, wszystko w porządku? zapytał Harry, idąc za nim, gdy Krukoni wreszcie wyszli.

No jasne odrzekł Hagrid, nie najlepiej udając beztroski ton. Machnął ręką, o mały włos nie trafiając profesor Vector, która przeszła obok nich z przerażoną miną. Tylko roboty kupa, wiecie, jak to jest... lekcje przygotować... paru salamandrom łuski pogniły... no i jestem na warunkowym...

Jesteś na warunkowym? zapytał głośno Ron, tak że wielu uczniów obejrzało się z ciekawością. Przepraszam... to znaczy... jesteś na warunkowym? powtórzył szeptem.

Ano tak. Prawdę mówiąc, tego się ździebko spodziewałem. Możeście się nie kapnęli, ale ta wizytacja nie wyszła najlepij... Westchnął ciężko. Pójdę już i wetrę tym salamandrom trochę pieprzu w łuski, bo im ogony poodpadają. Do zobaczenia, Harry... Ron...

I oddalił się ciężkim krokiem, a po chwili zniknął za dębowymi drzwiami wejściowymi. Harry patrzył za nim, zastanawiając się, ile jeszcze złych wiadomości będzie w stanie znieść.

* * *

W ciągu kilku następnych dni po szkole rozniosło się, że Hagrid ma wyznaczony okres warunkowy, ale ku oburzeniu Harryego nikt się tym specjalnie nie przejął, a co więcej, niektórych, a przede wszystkim Dracona Malfoya, wyraźnie to ucieszyło. Jeśli chodzi o dziwną śmierć nieznanego nikomu pracownika Departamentu Tajemnic, to Harry, Ron i Hermiona byli chyba jedynymi osobami, które o tym wiedziały i które przywiązywały do tego wagę. Teraz na korytarzach rozmawiano tylko o jednym: o ucieczce śmierciożerców, bo ta wiadomość w końcu rozeszła się po szkole dzięki tym niewielu uczniom, którzy czytali gazety. Krążyły pogłoski, że niektórych zbiegłych skazańców widziano w Hogsmeade, że ukrywają się we Wrzeszczącej Chacie i że zamierzają włamać się do Hogwartu, jak to już kiedyś uczynił Syriusz Black.

Ci, którzy pochodzili z rodzin czarodziejów, od dawna słyszeli nazwiska tych śmierciożerców wymawiane z prawie takim samym lękiem, jak nazwisko Voldemorta; zbrodnie, których się dopuścili za czasów jego terroru, przeszły już do legendy. Wśród uczniów byli krewni ofiar i teraz otaczała ich posępna i niezbyt chciana sława. Susan Bones, której wuj, ciotka i kuzynowie zginęli z rąk jednego z dziesięciu zbiegów z Azkabanu, wyznała Harryemu podczas zielarstwa, że teraz już rozumie, jak musi się czuć ktoś taki jak on.

Tylko nie rozumiem, jak ty to wytrzymujesz, to jest przecież straszne powiedziała bez ogródek, wrzucając o wiele za dużo smoczego łajna do swojego pojemnika z sadzonkami kłaposkrzeczek, co spowodowało, że zaczęły się wić i skrzeczeć z niezadowolenia.

A Harry rzeczywiście stał się w owych dniach na nowo obiektem poszeptywań i wytykania palcami na korytarzach, choć wyczuwał pewną zmianę w tonie tych szeptów. Teraz więcej w nich było ciekawości niż wrogości, a raz czy dwa podsłuchał strzępy rozmowy, z której wynikało, że rozmówców nie zadowala podana w Proroku Codziennym wersja wydarzeń. Niepewność i strach skłaniały wątpiących do uwierzenia w jedyne inne wyjaśnienie ucieczki z Azkabanu to, którego rzecznikami od ubiegłego roku byli Harry Potter i profesor Dumbledore.

Atmosfera zmieniła się nie tylko wśród uczniów. Teraz nietrudno było zobaczyć na korytarzach dwóch czy trzech nauczycieli rozmawiających przyciszonymi głosami, którzy przerywali rozmowę na widok zbliżających się uczniów.

To jasne, że w pokoju nauczycielskim nie mogą już swobodnie porozmawiać powiedziała cicho Hermiona, kiedy pewnego dnia ona, Harry i Ron natknęli się na profesorów McGonagall, Flitwicka i Sprout, stojących w ciasnej grupce przy klasie zaklęć. Tam jest Umbridge.

Myślisz, że dowiedzieli się czegoś nowego? zapytał Ron, patrząc przez ramię na trójkę nauczycieli.

Jeśli się dowiedzieli, to chyba nam nie powiedzą, co? zauważył ze złością Harry. Nie po dekrecie... Który to już numer?

Bo następnego ranka po wiadomości o ucieczce z Azkabanu na tablicach ogłoszeń poszczególnych domów pojawiło się nowe ogłoszenie:

 

NA POLECENIE

WIELKIEGO INKWIZYTORA HOGWARTU

zakazuje się nauczycielom udzielania uczniom jakichkolwiek informacji, które nie są ściśle związane z przedmiotami, za których nauczanie pobierają wynagrodzenie.

Powyższe zarządzenie wydano na podstawie

Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia Sześć.

Podpisano:

Dolores Jane Umbridge

Wielki Inkwizytor

 

Ten najnowszy dekret stał się wśród uczniów przedmiotem wielu dowcipów.

Lee Jordan odważył się powiedzieć Umbridge, że zgodnie z nowym zarządzeniem nie mogła zbesztać Freda i Georgea za granie w eksplodującego durnia w czasie lekcji.

Eksplodujący dureń nie ma nic wspólnego z obroną przed czarną magią, pani profesor! To nie była informacja ściśle związana z pani przedmiotem!

Kiedy po tym wydarzeniu Harry zobaczył Lee, wierzch jego dłoni paskudnie krwawił. Polecił mu okłady z wyciągu ze szczuroszczeta.

Harry miał nadzieję, że ucieczka z Azkabanu trochę upokorzyła Umbridge, że zbiła ją z tropu ta katastrofa, która miała miejsce pod nosem jej ukochanego Knota. Okazało się jednak, że to wydarzenie tylko wzmocniło jej wściekłe pragnienie podporządkowania sobie każdego aspektu życia w Hogwarcie. Dawno postanowiła wyrzucić któregoś z nauczycieli i teraz chodziło tylko o to, czy pierwszą ofiarą będzie profesor Trelawney czy Hagrid.

Teraz Umbridge, ze swoją nieodłączną podkładką do notowania, była obecna na każdej lekcji wróżbiarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami. Czaiła się przy kominku w przesyconej zapachem perfum i kadzideł komnacie na wieży, przerywając coraz bardziej histeryczne przemowy profesor Trelawney trudnymi pytaniami na temat ornitomancji i heptemologii, nalegała, by Trelawney przepowiadała, jaka będzie odpowiedź ucznia na już zadane pytanie, zanim zdążył jej udzielić, żądała od niej, by demonstrowała swoje umiejętności wróżenia z kryształowej kuli, fusów herbacianych i kamyków runicznych. Harry miał wrażenie, że profesor Trelawney wkrótce załamie się nerwowo; kilka razy zdarzyło mu się widzieć ją na korytarzach (co było rzadką okazją, bo zwykłe nie ruszała się ze swojej wieży), jak mamroce sama do siebie, zacierając nerwowo ręce, rzucając wylęknione spojrzenia przez ramię i za każdym razem pozostawiając po sobie silny zapach kuchennego sherry. Gdyby nie martwił się tak bardzo o Hagrida, byłoby mu jej żal, ale skoro jedno z nich miało zostać pozbawione pracy, nie pozostawało mu nic innego, jak życzyć tego właśnie jej.

Niestety Hagrid nie radził sobie lepiej od profesor Trelawney. Chociaż, za radą Hermiony, od Bożego Narodzenia nie pokazał im już nic bardziej groźnego od psidwaka, stworzenia różniącego się od teriera jack russell tylko rozwidlonym ogonem, on też sprawiał wrażenie, jakby tracił nerwy. Podczas lekcji był dziwnie rozkojarzony i zdenerwowany, często gubił wątek, udzielał mylnych odpowiedzi na pytania i przez cały czas zerkał z niepokojem w stronę Umbridge. Okazywał też dziwną obojętność wobec Harryego, Rona i Hermiony, wyraźnie zabraniając im odwiedzania go po zmierzchu.

Jak was przyłapie, to nas wszystkich załatwi powiedział im stanowczo, więc nie chcąc go jeszcze bardziej narażać, powstrzymywali się od wieczornych wizyt w jego chatce.

Harry miał wrażenie, że Umbridge pozbawia go po kolei wszystkiego, co czyniło jego życie w Hogwarcie przyjemnym: odwiedzin w chatce Hagrida, listów do Syriusza, Błyskawicy i quidditcha. Mścił się w jedyny sposób, jaki miał do dyspozycji: podwajając wysiłki zmierzające do stworzenia prawdziwej Gwardii Dumbledorea.

Radowało go, że wszyscy, nawet Zachariasz Smith, starali się jeszcze bardziej od czasu ucieczki dziesięciorga śmierciożerców. Nikt jednak nie czynił aż takich postępów jak Neville. Wiadomość o ucieczce katów jego rodziców spowodowała w nim dziwną, nieco nawet niepokojącą zmianę. Ani razu nie nawiązał do spotkania na oddziale zamkniętym Szpitala Świętego Munga, a oni, biorąc przykład z niego, też o tym nie wspominali. Nie rozmawiał też nigdy na temat ucieczki Bellatriks i jej złowrogich towarzyszy; prawdę mówiąc, podczas spotkań GD prawie już się nie odzywał, tylko ćwiczył gorliwie każde nowe zaklęcie i przeciwzaklęcie, z napiętą ze skupienia pucołowatą twarzą, wyraźnie nie zważając na zranienia i wypadki, dając z siebie o wiele więcej od reszty członków Gwardii. Robił tak szybkie postępy, że zaczęło to być trochę denerwujące. Kiedy Harry uczył ich Zaklęcia Tarczy, pozwalającego odbić od siebie słabsze zaklęcia w taki sposób, że trafiały w tego, kto je rzucił, tylko Hermiona nauczyła się go szybciej od Nevillea.

Harry oddałby wiele, żeby robić takie postępy w oklumencji, jakie robił Neville podczas spotkań GD. Już na pierwszej lekcji poszło mu fatalnie, a na następnych nie tylko nie radził sobie lepiej, ale czuł, że jest coraz gorzej.

Zanim zaczął uczyć się oklumencji, blizna na czole piekła go od czasu do czasu, zwykle w nocy albo podczas jednego z owych dziwnych przebłysków myśli i uczuć Voldemorta. Teraz ból prawie nie ustawał i często miał napady albo rozdrażnienia, albo zadowolenia, nie mające żadnego związku z tym, co akurat z nim się działo, a zawsze towarzyszył im wyjątkowo silny ból przeszywający bliznę. Miał okropne wrażenie, że powoli zamienia się w coś w rodzaju anteny dostrojonej do najmniejszych zmian w nastroju Voldemorta, i był pewny, że ta narastająca wrażliwość datuje się od pierwszej lekcji oklumencji ze Snapeem. Co więcej, teraz śnił o wędrówce ciemnym korytarzem do Departamentu Tajemnic prawie co noc, a owe sny kończyły się zawsze tym, że stoi przed czarnymi drzwiami, usilnie pragnąc wejść do środka.

Może to jest coś takiego jak choroba powiedziała Hermiona, gdy zwierzył się jej i Ronowi. Jak jakiś rodzaj gorączki czy coś w tym stylu. Twój stan musi się pogorszyć, zanim się polepszy.

Pogarszają go lekcje ze Snapeem oświadczył stanowczo Harry. Mdli mnie od tego bólu głowy i znudziło mi się już łażenie tym korytarzem co noc. Potarł sobie czoło ze złością. Chciałbym, żeby te drzwi w końcu się otworzyły, mam już dość gapienia się w nie jak głupi...

To wcale nie jest śmieszne przerwała mu ostro Hermiona. Dumbledore chce, żeby te sny ustały, bo inaczej nie prosiłby Snapea, żeby cię uczył oklumencji. Musisz po prostu bardziej się do tego przyłożyć.

Ja się przykładam! warknął urażony Harry. Sama kiedyś spróbuj, to zobaczysz! To wcale nie jest śmieszne, kiedy Snape próbuje wedrzeć ci się do mózgu!

Może... zaczął powoli Ron.

Może co? burknęła Hermiona.

Może to nie Harryego wina, że nie potrafi uszczelnić swego umysłu.

O co ci chodzi?

O to, że... może Snape wcale nie stara się pomóc Harryemu...

Harry i Hermiona spojrzeli na niego szeroko otwartymi oczami. Ron popatrzył znacząco najpierw na jedno, potem na drugie.

Może tak naprawdę to on próbuje trochę szerzej otworzyć umysł Harryego... żeby Sami-Wiecie-Komu było łatwiej...

Och, przestań, Ron! przerwała mu ze złością Hermiona. Ile już razy podejrzewałeś Snapea i czy choć raz się sprawdziło? Dumbledore mu ufa, a on działa dla Zakonu, to chyba wystarczy, prawda?

Kiedyś był śmierciożercą upierał się Ron. I nigdy nie mieliśmy dowodu, że naprawdę przeszedł na naszą stronę...

Dumbledore mu ufa powtórzyła Hermiona. A jak my nie zaufamy Dumbledoreowi, to już nikomu nie będziemy mogli zaufać.

* * *

Tak więc było czym się martwić i było mnóstwo roboty zwały zadań domowych, nad którymi często ślęczeli do późna w nocy, tajne spotkania GD, odbywane regularnie lekcje ze Snapeem trudno więc się dziwić, że styczeń minął niepokojąco szybko. Zanim się Harry spostrzegł, nadszedł luty, przynosząc nieco bardziej mokrą i ciepłą pogodę, a także perspektywę drugiego w tym roku wypadu do Hogsmeade. Od kiedy umówił się z Cho, że wyprawią się do wioski razem, miał bardzo mało wolnego czasu, by z nią porozmawiać, i oto nagle uświadomił sobie, że walentynki są już blisko i że mają je spędzić razem.

Rano czternastego lutego ubrał się wyjątkowo starannie. Na śniadaniu zjawił się z Ronem akurat w porze porannej poczty. Hedwigi nie było wśród sów zresztą wcale się jej nie spodziewał natomiast kiedy usiedli przy stole, Hermiona wyciągała właśnie list z dzioba nieznanej brązowej sowy.

No, nareszcie! Gdyby dzisiaj nie przyszło... mruknęła, rozrywając kopertę, po czym wyciągnęła z niej mały kawałek pergaminu. Oczy biegały jej szybko w lewo i w prawo, gdy odczytywała list, a na twarzy odmalowała się ponura satysfakcja.

Słuchaj, Harry powiedziała, spoglądając na niego to naprawdę ważna sprawa... Myślisz, że mógłbyś spotkać się ze mną w Trzech Miotłach koło południa?

No... nie wiem. Cho pewnie się spodziewa, że spędzę z nią cały dzień. Jeszcze nie ustaliliśmy, co będziemy robić.

No to przyjdź z nią, jak musisz nalegała Hermiona. Przyjdziesz?

No... dobrze, ale o co chodzi?

Nie mam teraz czasu, żeby ci powiedzieć, muszę szybko wysłać odpowiedź...

I wyleciała z Wielkiej Sali, ściskając w jednej ręce list, a w drugiej kawałek niedojedzonego tostu.

Ty też przyjdziesz? zapytał Harry Rona, ale ten zrobił smętną minę i potrząsnął głową.

Ja w ogóle nie wybieram się do Hogsmeade. Angelina zarządziła całodzienny trening. Jakby to coś pomogło... Jesteśmy najgorszą drużyną, jaką kiedykolwiek widziałem. Żebyś zobaczył Slopera i Kirke! Są żałośni, gorsi nawet ode mnie. Westchnął ciężko. Nie wiem, dlaczego Angelina po prostu ze mnie nie zrezygnuje...

Dlatego, że jak jesteś w formie, to jesteś bardzo dobry odpowiedział Harry poirytowanym tonem.

Trudno mu było współczuć Ronowi, kiedy sam oddałby prawie wszystko, żeby zagrać w nadchodzącym meczu z Puchonami. Ron chyba to odczuł, bo już nie wspomniał o quidditchu przez całe śniadanie, a potem pożegnał się z nim trochę chłodno. Odszedł na stadion quidditcha, a Harry, przyglądając się swemu odbiciu w łyżeczce do herbaty, próbował przez chwilę przygładzić sobie włosy, zanim udał się samotnie do sali wejściowej na spotkanie z Cho. Czuł się bardzo niepewnie i zastanawiał się, o czym, u licha, będzie z nią rozmawiał przez cały dzień.

Czekała na niego koło dębowych drzwi. Wyglądała bardzo ładnie z włosami związanymi z tyłu w długi koński ogon. Kiedy szedł ku niej, zdawało mu się, że jego stopy są stanowczo za duże, oraz że ramiona jakoś głupio kołyszą mu się po bokach.

Cześć powiedziała Cho na wydechu.

Cześć.

Przez chwilę patrzyli na siebie, a potem Harry powiedział:

No to... ee.. idziemy, tak?

Och... tak...

Stanęli na końcu kolejki do Filcha, odhaczającego uczniów na liście, od czasu do czasu zerkając na siebie i uśmiechając się porozumiewawczo. Harry poczuł ulgę, kiedy wyszli na świeże powietrze, bo łatwiej mu było iść bez słowa niż stać jak kołek i czuć się bardzo niezręcznie. Był rześki, wietrzny dzień. Kiedy mijali stadion quidditcha, Harry dostrzegł sylwetki Rona i Ginny, śmigających nad trybunami, i poczuł ostre ukłucie zazdrości...

Bardzo ci tego brakuje, prawda? powiedziała Cho.

Obejrzał się i zobaczył, że go obserwuje.

Tak westchnął. Bardzo.

Pamiętasz ten pierwszy raz, kiedy graliśmy przeciw sobie, w trzeciej klasie?

No jasne. Uśmiechnął się. Bez przerwy mnie blokowałaś.

A Wood powiedział ci, że to nie salon i żebyś zwalił mnie z miotły, jak będzie trzeba. Słyszałam, że dostał się do Chluby Portree, czy to prawda?

Nie, jest w Zjednoczonych z Puddlemere, spotkałem go na mistrzostwach świata w zeszłym roku.

Och, myśmy też się tam spotkali, pamiętasz? Byliśmy na tym samym kempingu. Fajnie było, prawda?

Rozmawiali o mistrzostwach świata w quidditchu przez całą drogę do bramy terenów szkolnych. Harry aż nie mógł uwierzyć, że tak łatwo się z nią rozmawia, wcale nie gorzej niż z Ronem i Hermioną, i już nabrał pewności siebie, gdy minęła ich duża grupa Ślizgonek, wśród nich Pansy Parkinson.

Potter i Chang! wrzasnęła Pansy na tle chóru szyderczych chichotów. Ej, Chang, chyba coś nie tak z twoim gustem... Diggory przynajmniej był przystojny!

Przyspieszyły kroku, wymieniając głupie uwagi, chichocząc i oglądając się na nich znacząco. Zaległo pełne zakłopotania milczenie. Harry jakoś nie mógł wymyślić niczego więcej na temat quidditcha, a Cho, lekko zaróżowiona, wpatrywała się w swoje stopy.

To... dokąd byś chciała pójść? zapytał, kiedy doszli do Hogsmeade.

Ulica Główna pełna była przechadzających się w jedną i drugą stronę uczniów, oglądających wystawy i stojących w grupkach na chodniku.

Och... wszystko jedno odpowiedziała Cho, wzruszając ramionami. Mmm... może po prostu pochodzimy po sklepach...

Poszli w stronę sklepu Dervisha i Bangesa. W oknie wystawowym wisiało wielkie ogłoszenie, przed którym stało kilku mieszkańców Hogsmeade. Kiedy Harry i Cho podeszli, rozstąpili się nieco i Harry ujrzał ponownie dziesięć zdjęć zbiegłych śmierciożerców. Ogłoszenie (Z polecenia Ministerstwa Magii) obiecywało tysiąc galeonów nagrody za informację, która przyczyni się do schwytania któregokolwiek ze zbiegów.

To dziwne, prawda? powiedziała cicho Cho. Pamiętasz, jak uciekł Syriusz Black i w Hogsmeade było pełno dementorów, którzy go szukali? A teraz dziesięciu śmierciożerców jest na wolności i jakoś nigdzie dementorów nie widać...

Taak rzekł Harry, odrywając oczy od twarzy Bellatriks Lestrange i rozglądając się po ulicy. Tak, to bardzo dziwne...

Nie żałował, że dementorów nie ma w pobliżu, ale teraz, gdy o tym pomyślał, ich nieobecność wydała mu się rzeczywiście wymowna. Nie tylko pozwolili śmierciożercom uciec, ale w ogóle ich nie ścigają... Wyglądało na to, że naprawdę wymknęli się spod kontroli ministerstwa.

Twarze dziesięciu śmierciożerców spoglądały na nich z każdej wystawy. Kiedy mijali sklep Scrivenshafta, zaczął padać deszcz. Zimne, ciężkie krople uderzały Harryego w twarz i w kark.

Mmm... masz ochotę na kawę? zapytała Cho, gdy deszcz rozpadał się na dobre.

Jasne. Gdzie...?

Och, tu blisko jest bardzo przyjemne miejsce... Nie byłeś jeszcze u pani Puddifoot? zapytała żywo i poprowadziła go w boczną uliczkę do małej herbaciarni, której nigdy dotąd nie zauważył.

Był to ciasny i zaparowany lokalik, przystrojony kokardkami i falbankami. Harryego nawiedziło niemiłe wspomnienie gabinetu Umbridge.

Przytulnie tu, co? powiedziała ucieszona Cho.

Ee... tak skłamał Harry.

Zobacz, walentynkowe dekoracje! Cho wskazała na złote aniołki unoszące się nad małymi okrągłymi stolikami i od czasu do czasu obsypujące różowym konfetti siedzących przy nich gości.

Aaach...

Usiedli przy ostatnim wolnym stoliku, przy zaparowanym oknie. Tuż obok siedział Roger Davies, kapitan drużyny Krukonów, z jakąś ładną dziewczyną o blond włosach. Trzymali się za ręce. Harry poczuł się niezręcznie, zwłaszcza że kiedy rozejrzał się po kawiarni, zobaczył, że są tu same pary i wszystkie trzymają się za ręce. Może Cho się spodziewa, że on też weźmie ją za rękę...

Co podać, moi kochani? zapytała pani Puddifoot, bardzo tęga kobieta z lśniącym czarnym kokiem, z trudem mieszcząca się między stolikami.

Prosimy o dwie kawy odpowiedziała Cho.

Zanim przyniesiono im kawy, Roger Davies i jego towarzyszka zaczęli się całować nad cukiernicą. Harry zżymał się w duchu, bo czuł, że zachowanie Daviesa jest jakimś wzorcem, a Cho na pewno oczekuje, że i on temu wzorcowi sprosta. Zrobiło mu się gorąco i spróbował spojrzeć w okno, ale było tak zaparowane, że nic przez nie nie zobaczył. Aby opóźnić chwilę, w której będzie musiał spojrzeć na Cho, zaczął wpatrywać się w sufit, jakby go zainteresowało pokrywające go malowidło, i został obsypany garścią konfetti przez jednego z aniołków.

Po kilku ciężkich minutach Cho wspomniała coś o Umbridge. Harry z ulgą podchwycił ten temat i przez kilka miłych chwil obgadywali ją złośliwie, ale ten temat był już tak przenicowany podczas spotkań GD, że wkrótce się wyczerpał i znowu zapadło milczenie. Od sąsiedniego stolika dobiegały ssąco-mlaszczące odgłosy, a Harry rozmyślał gorączkowo, co by tu jeszcze powiedzieć.

Ee... słuchaj, może byś poszła ze mną do Trzech Mioteł? Umówiłem się tam z Hermioną Granger.

Cho uniosła brwi.

Umówiłeś się z Hermioną Granger? Dzisiaj?

Tak. No wiesz, poprosiła mnie o to, więc pomyślałem, że pójdę. Chcesz iść ze mną? Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu.

Och... no cóż... to miłe z jej strony.

Ale ton jej głosu wcale nie wskazywał, że uważa to za miłe, przeciwnie, był lodowaty i nagle się nachmurzyła.

Następne kilka minut upłynęło w milczeniu. Harry pił kawę tak szybko, że zaczął się zastanawiać, czy nie zamówić sobie drugiej. Przy sąsiednim stoliku Roger Davies i jego dziewczyna chyba się przykleili do siebie ustami.

Ręka Cho spoczywała na stoliku obok jej filiżanki i Harry czuł narastającą ochotę, by ją ująć. Po prostu to zrób, powiedział sobie w duchu, kiedy wezbrała w nim mieszanina paniki i podniecenia. Po prostu sięgnij i chwyć tę dłoń... To zadziwiające, ale o wiele trudniej było mu wyciągnąć rękę na odległość dwunastu cali i ująć jej dłoń, niż złapać śmigającego w powietrzu znicza...

Ale właśnie w tym momencie, gdy wyciągnął rękę, Cho zdjęła swoją ze stołu. Teraz obserwowała ze średnim zainteresowaniem Rogera Daviesa całującego się ze swoją dziewczyną.

Wiesz, chciał się ze mną umówić powiedziała cicho. Roger, parę tygodni temu. Ale go spławiłam.

Harry, który chwycił za cukierniczkę, aby usprawiedliwić swój nagły ruch ręką, nie mógł pojąć, dlaczego ona mu to mówi. Jeśli pragnęła siedzieć teraz przy sąsiednim stoliku i całować się z Rogerem Daviesem, to po co umówiła się z nim?

Nic nie powiedział. Aniołek obrzucił ich nową garścią konfetti; niektóre wylądowały na zimnych resztkach kawy, które właśnie zamierzał wypić.

W zeszłym roku byłam tu z Cedrikiem powiedziała Cho.

Sens tych słów dotarł do niego dopiero po kilku sekundach, a wówczas poczuł się tak, jakby miał w żołądku bryłę lodu. Nie mógł uwierzyć, że zachciało się jej rozmawiać o Cedriku właśnie teraz, gdy otaczały ich całujące się pary, a aniołek szybował nad ich głowami.

Kiedy ponownie się odezwała, jej głos był nieco wyższy.

Od dawna chciałam cię o to zapytać... Czy Cedrik... czy on w-w-wspomniał o mnie przed śmiercią?

Był to chyba ostatni temat, na który Harry chciałby rozmawiać, szczególnie z Cho.

No... nie powiedział cicho. Nie miał czasu, żeby cokolwiek powiedzieć. Ee... więc... ile... ile udało ci się zobaczyć meczów quidditcha w ciągu wakacji? Kibicujesz Tajfunom, tak? zapytał, siląc się na beztroski ton.

Ku swemu przerażeniu stwierdził, że Cho ma oczy pełne łez, jak wówczas, po ostatnim przed Bożym Narodzeniem spotkaniu GD.

Słuchaj powiedział błagalnym tonem, nachylając się ku niej, żeby nikt nie słyszał nie rozmawiajmy teraz o Cedriku... Pomówmy o czymś innym...

Okazało się jednak, że popełnił fatalny błąd.

A ja myślałam... odpowiedziała, a łzy skapywały jej z brody na stolik myślałam, że właśnie ty mnie zrozuuumiesz! Ja muszę o tym porozmawiać! I t-t-ty na pewno też! Przecież byłeś przy t-t-tym, prawda?

Wszystko zaczęło się okropnie komplikować. Dziewczyna Rogera Daviesa odkleiła się od niego, żeby spojrzeć na zapłakaną Cho.

No tak... i... ja już o tym rozmawiałem wyszeptał Harry. Z Ronem i Hermioną, ale...

Ach tak, chcesz porozmawiać z Hermioną Granger! powiedziała piskliwym głosem, z twarzą błyszczącą od łez. Coraz więcej par odrywało się od siebie, żeby zobaczyć, co się dzieje. Tylko nie ze mną, tak? To m-może by było najlepiej, gdybyśmy po prostu... po prostu zapłacili, żebyś mógł sobie pójść i spotkać się z Hermioną G-Granger, na czym ci wyraźnie tak zależy!

Harry wytrzeszczył na nią oczy, całkowicie ogłupiały. Cho chwyciła ozdobioną falbankami serwetkę i zaczęła nią sobie gwałtownie ocierać twarz.

Cho... szepnął, marząc, by Roger objął swą dziewczynę i zaczął ją znowu całować, żeby przestała chichotać i gapić się na nich.

No proszę, idź! powiedziała, płacząc w chusteczkę. Nie wiem, dlaczego się ze mną umówiłeś, skoro masz zamiar zaraz potem spotykać się z innymi dziewczynami... A po Hermionie ile masz jeszcze randek?

To nie tak! zaprzeczył Harry, czując nagłą ulgę, bo wreszcie zrozumiał, dlaczego tak się na niego obraziła, a ulga była tak wielka, że aż się roześmiał. Niestety, już po sekundzie zdał sobie sprawę, że popełnił kolejny błąd.

Cho zerwała się na nogi. Wszyscy umilkli, gapiąc się na nich.

Żegnaj, Harry! powiedziała dramatycznym głosem i, czkając lekko, rzuciła się do drzwi, otworzyła je gwałtownie i wypadła na rzęsisty deszcz.

Cho! zawołał za nią Harry, ale rozległ się melodyjny dźwięk dzwonka i drzwi się zamknęły.

W kawiarni było zupełnie cicho. Wszystkie oczy utkwione były w Harrym. Rzucił galeona na stolik, strząsnął sobie z włosów różowe konfetti i wyszedł.

Lało jak z cebra, a jej nigdzie nie było widać. Nie mógł po prostu zrozumieć, co właściwie się stało: przecież zaledwie pół godziny temu tak dobrze im szło!

Kobiety! mruknął ze złością, wpychając ręce do kieszeni i brnąc zalewaną deszczem ulicą. Po co ona w ogóle chciała ze mną rozmawiać o Cedriku? Dlaczego zawsze musi wyciągnąć jakiś temat, którym sprawia, że zaczyna zachowywać się jak fontanna?

Skręcił w prawo, pobiegł, rozpryskując wodę, i w ciągu paru minut stanął przed drzwiami Trzech Mioteł. Wiedział, że jest za wcześnie, by mogła tam być Hermiona, ale pomyślał, że na pewno spotka kogoś, z kim będzie mógł spędzić czas w oczekiwaniu na nią. Wszedł do środka, odgarnął mokre włosy z oczu i rozejrzał się. W kącie siedział samotnie Hagrid z markotną miną.

Czołem, Hagrid! powitał go, kiedy przecisnął się między stłoczonymi stolikami i przyciągnął sobie krzesło obok niego.

Hagrid drgnął i spojrzał na niego trochę nieprzytomnie, jakby go nie poznawał. Na twarzy miał dwa świeże rozcięcia i kilka nowych siniaków.

Ach, to ty, Harry. Wszystko gra?

No jasne skłamał Harry, czując, że w porównaniu ze zmartwieniami wyraźnie zmaltretowanego Hagrida nie ma się na co uskarżać. A ty... dobrze się czujesz?

Ja? Och tak, Harry, w porząsiu...

Zajrzał do swojego cynowego kufla wielkości sporego kubełka i westchnął. Harry nie wiedział, co powiedzieć. Przez chwilę siedzieli obok siebie w milczeniu, a potem Hagrid nagle zaczął:

Zasuwamy na tym samym wózku, no nie, Harry?

Ee... bąknął Harry.

Tak to jest, Harry... Już ci to kiedyś powiedziałem... Jak te wilki samotniki... Pokiwał w zadumie głową. I siroty. Tak to jest... oba jesteśmy siroty...

Pociągnął zdrowo z kufla.

Co innego, jak się ma przyzwoitą rodzinkę, no nie? Mój stary to był przyzwoity gość. Twoja mama i twój tata też byli w porząsiu. Gdyby żyli... ech, wszystko by było inaczej...

Chyba tak zgodził się ostrożnie Harry, czując, że Hagrid jest w bardzo dziwnym nastroju.

Rodzina mruknął ponuro Hagrid. Co byś nie powiedział, krew to krew...

I wytarł rękawem strużkę krwi ściekającą mu z brwi.

Hagridzie zagadnął Harry, nie mogąc się powstrzymać skąd te wszystkie rany i siniaki?

Co? Hagrid otrząsnął się i spojrzał na niego niezbyt przytomnie. Jakie siniaki?

No te! odrzekł Harry, wskazując na jego twarz.

Ach, to... odpowiedział lekceważąco Hagrid. Normalka, Harry. Taką już mam robotę.

Wypił do dna, odstawił kufel i wstał.

Do zobaczenia, Harry... Trzymaj się...

Wyszedł ciężkim krokiem z pubu i zniknął w strugach deszczu. Harry patrzył za nim, czując się podle. Hagrid był nieszczęśliwy i coś ukrywał, ale wyraźnie postanowił nie korzystać z niczyjej pomocy. O co tu chodzi? Ale zanim zdążył się nad tym zastanowić, usłyszał, jak ktoś go woła.

Harry! Harry, tutaj!

To Hermiona machała do niego z drugiego końca sali. Wstał i zaczął się ku niej przeciskać. Był wciąż parę stolików od niej, kiedy zobaczył, że nie jest sama. Siedziała z dwiema najmniej spodziewanymi towarzyszkami: z Luną Lovegood i... tak, z Ritą Skeeter, byłą dziennikarką Proroka Codziennego, osobą, której przecież nie znosiła tak, jak chyba nikogo na świecie.

Przyszedłeś wcześniej! powiedziała Hermiona, przesuwając się, by mu zrobić miejsce. Myślałam, że jesteś z Cho, nie spodziewałam się ciebie jeszcze z godzinę!

Cho? zainteresowała się natychmiast Rita, obracając się i przyglądając żywo Harryemu. Dziewczyna?

Chwyciła swoją torebkę z krokodylej skóry i zaczęła w niej grzebać.

To nie twój interes stwierdziła chłodno Hermiona. Harry może się umawiać z setką dziewczyn, a tobie nic do tego, więc proszę to natychmiast odłożyć.

Rita już wyjmowała z torebki jadowicie zielone pióro. Po słowach Hermiony zrobiła taką minę, jakby ją zmuszono do przełknięcia odorosoku, i zatrzasnęła torebkę z powrotem.

Co tu jest grane? zapytał Harry, siadając i spoglądając najpierw na Ritę, potem na Lunę, a w końcu na Hermionę.

Mała Miss Doskonałości miała mi właśnie powiedzieć, kiedy przyszedłeś oświadczyła Rita i łyknęła zdrowo ze swojej szklanki. Chyba wolno mi z nim porozmawiać, co? warknęła do Hermiony.

Chyba tak powiedziała Hermiona lodowatym tonem.

Brak zatrudnienia wyraźnie Ricie nie służył. Włosy, które zwykle podkręcała w wyszukane loczki, teraz zwisały byle jak wokół twarzy. Z długich paznokci pozłaził szkarłatny lakier, a w skrzydlatej oprawce okularów brakowało kilku fałszywych brylancików. Łyknęła ponownie ze szklanki i zagadnęła kącikiem ust:

Ładna jest?

Jeszcze jedno słowo na temat życia osobistego Harryego i nici z naszej umowy. Przyrzekam oświadczyła stanowczo Hermiona.

Z jakiej umowy? zapytała Rita, ocierając usta wierzchem dłoni. Jeszcze nie było mowy o żadnej umowie, panno Napuszona. Powiedziałaś mi tylko, żebym przyszła. Och, nadejdzie jeszcze czas... I westchnęła ciężko.

Tak, tak, nadejdzie czas, że wysmażysz więcej okropnych opowieści o mnie i o Harrym powiedziała Hermiona obojętnym tonem. Znajdź sobie kogoś, kogo to zainteresuje, dobrze?

I bez mojej pomocy ukazało się już w tym roku mnóstwo okropnych opowieści o Harrym odcięła się Rita, zezując na niego znad szklanki. Jak to znosisz, Harry? dodała ochrypłym szeptem. Czujesz się zdradzony? Zakłopotany? Niezrozumiany?

Jest wściekły, to chyba zrozumiałe powiedziała dobitnie Hermiona. Przecież powiedział ministrowi prawdę, a minister jest zbyt wielkim kretynem, żeby mu uwierzyć.

A więc nadal się upierasz, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać jednak powrócił, tak? zapytała Rita i opuściła szklankę, przeszywając Harryego drapieżnym spojrzeniem, po czym wyciągnęła tęsknie palec ku zatrzaskowi torebki z krokodylej skóry. Obstajesz przy tych wszystkich bzdurach, które opowiada każdemu Dumbledore, o tym, że Sam-Wiesz-Kto powrócił i że ty byłeś jedynym świadkiem...

Nie byłem jedynym świadkiem przerwał jej Harry. Tam był również z tuzin śmierciożerców. Mam wymienić ich nazwiska?

Byłoby cudownie wydyszała Rita, ponownie grzebiąc w torbie i patrząc na niego tak, jakby był ósmym cudem świata. Wielki, tłusty nagłówek: Potter oskarża... I podtytuł: Harry Potter wymienia nazwiska śmierciożerców, którzy wciąż są wśród nas... A pod twoim wielkim zdjęciem tekst: Harry Potter, lat 15, wywołał wczoraj powszechne oburzenie, oskarżając szanowanych i prominentnych członków społeczności czarodziejów o to, że są śmierciożercami...

Samopiszące pióro już tkwiło w ręce i zbliżało się do jej ust, kiedy nagle zgasł jej entuzjazm.

Ale oczywiście powiedziała, opuszczając pióro i obrzucając jadowitym spojrzeniem Hermionę nasza mała Miss Doskonałości nie życzy sobie takich rewelacji, prawda?

A nieprawda powiedziała Hermiona słodkim głosem. Bo mała Miss Doskonałości właśnie tego sobie życzy.

Rita wytrzeszczyła na nią oczy. Harry również. Luna zanuciła pod nosem: Weasley jest naszym królem i zamieszała w swej szklance cebulką na patyku.

Chcesz, żebym napisała, co on mówi o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? zapytała Rita prawie szeptem.

Tak, chcę oświadczyła Hermiona. Żebyś napisała prawdę. Wszystkie fakty. Tak, jak mówi Harry. On ci poda szczegóły, poda ci nazwiska tych śmierciożerców, powie ci, jak Voldemort teraz wygląda... och, weź się w garść dodała z pogardą, rzucając przez stół chusteczkę, bo na dźwięk nazwiska Voldemorta Rita podskoczyła tak gwałtownie, że oblała się połową swojej Ognistej Whisky.

Rita wytarła przód brudnego płaszcza przeciwdeszczowego, wciąż wpatrując się w Hermionę, po czym powiedziała z powagą:

Prorok tego nie wydrukuje. Jeśli do ciebie to jeszcze nie dotarło, to ci powiem, że nikt nie wierzy w tę jego wydumaną historyjkę. Wszyscy uważają, że ma zwidy. Jeśli pozwolisz mi, żebym to wszystko opisała pod tym kątem...

Żadnych więcej dyrdymałek o tym, że Harry dostał świra! powiedziała ze złością Hermiona. Tego już mamy dosyć, wielkie dzięki! Chcę, żebyś mu dała możliwość powiedzenia prawdy!

Na coś takiego nie ma zapotrzebowania stwierdziła chłodno Rita.

Chcesz raczej powiedzieć, że Prorok tego nie wydrukuje, bo Knot nie pozwoli, tak? zapytała zirytowana Hermiona.

Rita obrzuciła ją twardym spojrzeniem. Potem wychyliła się do niej przez stół i powiedziała rzeczowym tonem:

No dobra, Knot wywiera naciski na Proroka, ale to na jedno wychodzi. Nie wydrukują niczego, co ukaże Harryego w dobrym świetle. Nikt czegoś takiego nie chce czytać. To by było wbrew opinii publicznej. Ta ostatnia ucieczka z Azkabanu porządnie wszystkich wystraszyła. Ludzie nie chcą uwierzyć w powrót Sama-Wiesz-Kogo.

Więc Prorok Codzienny istnieje po to, żeby mówić ludziom to, co chcą usłyszeć, tak? zapytała uszczypliwie Hermiona.

Rita wyprostowała się, uniosła brwi i osuszyła swoją szklankę.

Prorok istnieje po to, żeby się sprzedawać, głupia dziewczyno oświadczyła chłodno.

Mój tata uważa, że to okropne piśmidło stwierdziła Luna, włączając się niespodzianie do rozmowy. Ssała swoją cebulkę koktajlową, patrząc się na Ritę swoimi wielkimi, wyłupiastymi, lekko zwariowanymi oczami. On sam publikuje różne ważne artykuły o sprawach, o których opinia publiczna powinna wiedzieć. Nie obchodzi go zarabianie pieniędzy.

Rita spojrzała na nią pogardliwie.

A twój ojciec pewnie wydaje jedno z tych głupich wsiowych pisemek, tak? Dwadzieścia pięć sposobów wmieszania się między mugoli, daty kolejnych wyprzedaży...

Nie powiedziała Luna, zanurzając cebulkę z powrotem w koktajlu. Jest wydawcą Żonglera.

Rita prychnęła tak głośno, że goście przy sąsiednim stoliku obejrzeli się z niepokojem.

Ważne artykuły o sprawach, o których opinia publiczna powinna wiedzieć! powtórzyła drwiąco. Zawartością tego szmatławca mogłabym nawozić swój ogródek!

Więc masz okazję, by podnieść nieco poziom tego pisma powiedziała uprzejmie Hermiona. Luna mówi, że jej ojciec byłby zachwycony, mogąc w nim zamieścić wywiad z Harrym. On to wydrukuje.

Rita popatrzyła na nich przez chwilę, a potem wybuchnęła śmiechem.

Żongler! I myślicie, że ludzie potraktują go poważnie, jeśli da wywiad do Żonglera?

Niektórzy może nie odpowiedziała spokojnie Hermiona. Ale to, co o ucieczce z Azkabanu pisze Prorok Codzienny, nie trzyma się kupy. Myślę, że wielu zastanawia się, czy nie ma jakiegoś lepszego wytłumaczenia tego, co się stało, a jak się pojawi inna wersja, nawet opublikowana przez... zerknęła na Lunę przez... no... tak niezwykłe czasopismo... to myślę, że będą chcieli to przeczytać.

Rita milczała przez chwilę, patrząc na Hermionę z ukosa.

No dobrze, powiedzmy, że to zrobię powiedziała nagle. Co za to dostanę?

Nie sądzę, by mój tata płacił ludziom za to, że piszą do jego magazynu oświadczyła Luna marzycielskim głosem. To dla nich zaszczyt, no i lubią zobaczyć swoje nazwisko w druku.

Rita Skeeter miała taką minę, jakby znowu napiła się odorosoku.

Mam to zrobić ZA DARMO?!

Na to wygląda odpowiedziała spokojnie Hermiona i upiła nieco ze swojej szklanki. Bo jak tego nie zrobisz, to poinformuję władze, że jesteś niezarejestrowanym animagiem. I myślę, że Prorok mógłby ci sporo zapłacić za osobistą relację z życia w Azkabanie...

Rita wyglądała tak, jakby marzyła tylko o tym, by wyjąć papierową parasolkę ze szklanki i wetknąć ją Hermionie do nosa.

To znaczy, że nie mam wyboru, tak? powiedziała rozdygotanym głosem.

Otworzyła ponownie torebkę z krokodylej skóry, wyciągnęła kawałek pergaminu i uniosła samopiszące pióro.

Tata się ucieszy oświadczyła radośnie Luna.

Ricie zadrgała szczęka.

Harry, zgadzasz się? zapytała Hermiona, odwracając się do niego. Jesteś gotów opowiedzieć opinii publicznej, jak było naprawdę?

Chyba tak odrzekł Harry, obserwując koniec samopiszącego pióra, który zawisł nad pergaminem.

No to strzelaj, Rita powiedziała pogodnie Hermiona, wyławiając wisienkę z dna swojej szklanki.

 

 






:


: 2018-11-11; !; : 248 |


:

:

, .
==> ...

1712 - | 1489 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.308 .