.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ TRZECI Straż przednia




Dopiero co zaatakowali mnie dementorzy i mogą mnie wyrzucić z Hogwartu. Chcę wiedzieć, co się dzieje i kiedy się stąd wydostanę.

 

Harry przepisał te dwa zdania na trzech kawałkach pergaminu, gdy tylko doszedł do biurka w swojej ciemnej sypialni. Pierwszy list zaadresował do Syriusza, drugi do Rona, a trzeci do Hermiony. Stojąca na biurku klatka jego sowy była pusta: Hedwiga musiała się wyprawić na nocne łowy. Krążył po sypialni, czekając na jej powrót. Tępy ból pulsował mu w czaszce, a mózg pracował na pełnych obrotach, tak że nawet nie myślał o śnie, choć oczy piekły go ze zmęczenia. Odczuwał też boleśnie w krzyżu dźwiganie Dudleya, a dwa guzy na głowie tam, gdzie trafiło go okno salonu i pięść kuzyna też dawały o sobie znać.

Krążył więc tam i z powrotem po sypialni, trawiony złością i bezsilną rozpaczą, zgrzytając zębami, zaciskając pięści i rzucając wściekłe spojrzenia na puste, usiane gwiazdami niebo za każdym razem, gdy przechodził koło okna. Ktoś wysyła na niego dementorów, pani Figg i Mundungus Fletcher śledzą go ukradkiem, Ministerstwo Magii zawiesza go w prawach ucznia Hogwartu i wzywa na przesłuchanie i co? I nikt nie mówi mu, o co tu chodzi, co się naprawdę dzieje.

A co miał oznaczać ten wyjec? Czyj okropny głos potoczył się tak złowieszczym echem po kuchni?

Dlaczego musi wciąż siedzieć tu jak w więzieniu, pozbawiony jakiejkolwiek informacji? Dlaczego wszyscy traktują go jak niegrzeczne dziecko? Nie używaj już żadnych czarów, nie opuszczaj domu...

Przechodząc koło szkolnego kufra, kopnął weń z całej siły, ale nie poczuł ulgi, tylko jeszcze pogorszył swą żałosną sytuację, bo teraz do bólu głowy i krzyża doszedł ostry ból wielkiego palca u nogi.

Mijał właśnie okno, gdy z cichym szumem skrzydeł, jak duch, wleciała przez nie Hedwiga.

Najwyższy czas! warknął Harry, kiedy wylądowała na szczycie klatki. Zostaw to, mam dla ciebie zajęcie!

Wielkie, okrągłe, bursztynowe oczy Hedwigi spojrzały na niego z wyrzutem ponad martwą żabą zwisającą jej z dzioba.

Chodź tu powiedział Harry, biorąc trzy zwitki pergaminu i przywiązując je rzemykami do jej łuskowatej nóżki. Zanieś to szybko Syriuszowi, Ronowi i Hermionie i nie wracaj bez odpowiedzi. I mają być długie. A jak będzie trzeba, to możesz ich dziobać tak długo, aż napiszą przyzwoite, długie listy. Zrozumiałaś?

Hedwiga zdobyła się tylko na krótkie, zduszone hu-huu, bo w dziobie wciąż miała żabę.

No to leć!

Wyfrunęła natychmiast. Harry rzucił się w ubraniu na łóżko i wpatrzył w ciemny sufit. Już i tak czuł się naprawdę podle, a teraz zaczęły go jeszcze dręczyć wyrzuty sumienia, że tak szorstko potraktował Hedwigę; w końcu była jego jedynym przyjacielem w domu przy Privet Drive 4. Musi to jej wynagrodzić, kiedy wróci z listami od Syriusza, Rona i Hermiony.

A oni muszą mu szybko odpisać, nie mogą przecież zlekceważyć ataku dementorów. Tak, na pewno kiedy obudzi się jutro rano, znajdzie trzy opasłe listy pełne wyrazów współczucia i planów jego natychmiastowej ewakuacji do Nory.

Pocieszony tą nadzieją, zamknął oczy, a sen uwolnił go od dalszych smętnych rozmyślań.

* * *

Ale Hedwiga nie wróciła następnego ranka. Cały dzień spędził w swej sypialni, wychodząc tylko do łazienki. Ciotka Petunia trzykrotnie wsuwała mu talerz z jedzeniem przez klapę w drzwiach, którą wuj Vernon zainstalował trzy lata temu. Za każdym razem próbował ją zapytać o wyjca, ale równie dobrze mógł o to pytać klamkę u drzwi. Poza tym Dursleyowie trzymali się z daleka od jego sypialni, a Harry też nie widział powodu, by narzucać im swoje towarzystwo. Kolejna awantura mogłaby się skończyć ponownym nielegalnym użyciem przez niego czarów, bo teraz już byle co mogło go wyprowadzić z równowagi.

I tak było przez całe trzy dni. Harryego dręczyły zmienne nastroje: raz rozpierała go energia, tak że nie mógł się do niczego zabrać i krążył po sypialni, wściekły na cały świat, a zwłaszcza na swoich przyjaciół, którzy go porzucili na pastwę losu, to znowu ogarniało go jakieś otępienie, tak porażające, że mógł tylko leżeć godzinami na łóżku, wpatrując się w przestrzeń i zadręczając myślami o przesłuchaniu w ministerstwie.

A jeśli zapadnie niepomyślny dla niego wyrok? Jeśli wyrzucą go ze szkoły i przełamią na pół jego różdżkę? Co wtedy ze sobą zrobi, dokąd się uda? Przecież teraz, kiedy już poznał ten inny świat, świat, do którego naprawdę należał, nie byłby w stanie spędzić reszty życia w domu Dursleyów. A może mógłby zamieszkać w domu Syriusza? W końcu Syriusz proponował mu to rok temu, zanim sam został zmuszony do ukrywania się przed przedstawicielami ministerstwa. Ale czy mógłby tam mieszkać sam, skoro był niepełnoletni? A może sami postanowią, gdzie ma odtąd zamieszkać? Czy złamanie Zasad Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów to przestępstwo, za które trafia się do Azkabanu? I za każdym razem, gdy ta straszna myśl nawiedzała Harryego, ześlizgiwał się z łóżka i znowu zaczynał krążyć po sypialni.

Czwartej nocy od wylotu Hedwigi leżał, pogrążony w fazie otępienia, wpatrując się bezmyślnie w sufit, gdy do sypialni wkroczył wuj. Harry powoli zwrócił na niego wzrok. Wuj Vernon miał na sobie swój najlepszy garnitur, a na twarzy wyraz głębokiego zadowolenia z siebie.

Wychodzimy rzekł krótko.

Proszę?

My... to znaczy twoja ciotka, Dudley i ja... wychodzimy.

Wspaniale powiedział obojętnie Harry, znowu przenosząc oczy na sufit.

Masz nie opuszczać swojej sypialni, gdy nas nie będzie.

Dobra.

Masz nie dotykać telewizora, wieży stereo ani żadnej rzeczy, która jest naszą własnością.

Tak jest.

Masz nie kraść jedzenia z lodówki.

W porządku.

Zamykam cię na klucz.

Proszę bardzo.

Wuj Vernon obrzucił go uważnym spojrzeniem, najwyraźniej zaniepokojony tą uległością, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Rozległ się szczęk klucza obracanego w zamku i ciężkie kroki wuja, schodzącego po schodach. Kilka minut później trzykrotnie trzasnęły drzwi samochodu, zamruczał silnik i rozległ się charakterystyczny szmer opon toczących się po żwirze.

Wyjazd Dursleyów nie wzbudził w Harrym jakichś szczególnych uczuć. Było mu obojętne, czy byli w domu czy nie. Nie chciało mu się nawet wstać i zapalić światła. W sypialni robiło się coraz ciemniej, a on leżał, wsłuchując się w odgłosy nocy, bo okno wciąż było otwarte w oczekiwaniu na upragniony powrót Hedwigi.

W pustym domu co chwila coś trzeszczało i skrzypiało, bulgotało w rurach. Harry leżał całkowicie otępiały, nie myśląc o niczym, jakby zawieszony w pustce.

A potem usłyszał łoskot, całkiem wyraźnie dochodzący z kuchni.

Błyskawicznie usiadł, nasłuchując w napięciu. To nie mogli być Dursleyowie, na ich powrót było grubo za wcześnie, zresztą usłyszałby najpierw samochód.

Po kilku sekundach ciszy dobiegły go jakieś głosy.

Włamywacze, pomyślał, ześlizgując się z łóżka, ale po chwili uznał, że włamywacze staraliby się nie robić hałasu, a osoby, które były teraz w kuchni, z całą pewnością o to nie dbały.

Chwycił leżącą na nocnym stoliku różdżkę i stanął przed drzwiami sypialni, nasłuchując. I aż podskoczył, gdy nagle rozległ się szczęk zamka i drzwi otworzyły się na oścież.

Harry stał bez ruchu, wpatrując się w ciemny otwór drzwi i wytężając słuch, ale z ciemności nie dotarł do niego żaden nowy dźwięk. Zawahał się przez chwilę, a potem powoli, na palcach, wysunął się z pokoju, zatrzymując u szczytu schodów.

Serce podskoczyło mu do gardła. W mrocznym holu na dole ujrzał ciemne sylwetki na tle mlecznej szyby drzwi wejściowych, rozświetlonej blaskiem latarni. Było ich z ośmiu, może dziewięciu, i mógłby przysiąc, że wszyscy wpatrują się w niego.

Opuść różdżkę, chłopcze, zanim pozbawisz kogoś oka rozległ się niski, chrapliwy głos.

Serce Harryego łomotało jak oszalałe. Poznał ten głos, ale nie opuścił różdżki.

Profesor Moody? zapytał niepewnym głosem.

Profesor jak profesor zagrzmiał głos. Za wiele to was chyba nie nauczyłem, co? Zejdź tutaj, chcemy cię zobaczyć.

Harry zniżył nieco różdżkę, nadal ściskając ją mocno, i nie ruszył się z miejsca. Miał wszelkie powody, by zbyt łatwo nikomu nie wierzyć. Nie tak dawno spędził dziewięć miesięcy w towarzystwie człowieka, który podawał się za Szalonookiego Moodyego, a który okazał się sprytnym oszustem, w dodatku czyhającym na jego życie. Zanim jednak podjął decyzję, co robić dalej, rozległ się inny, nieco ochrypły głos.

Wszystko w porządku, Harry. Przyszliśmy, żeby cię stąd zabrać.

Harryemu serce znowu zabiło mocniej. Ten głos też był mu znajomy, choć nie słyszał go od co najmniej roku.

P-profesor Lupin? wyjąkał z niedowierzaniem. To pan?

Czy musimy tu stać w takich ciemnościach? odezwał się trzeci głos, tym razem zupełnie mu nieznany, głos kobiecy. Lumos.

Rozjarzył się koniec różdżki, zalewając hol magicznym światłem. Harry zamrugał. U stóp schodów stała grupa ludzi, wpatrując się w niego uważnie; niektórzy wyciągali szyje, żeby mu się lepiej przyjrzeć.

Najbliżej stał Remus Lupin. Choć wciąż jeszcze młody, wyglądał na zmęczonego i jakby chorego, miał też więcej siwych włosów niż wtedy, gdy Harry żegnał się z nim po raz ostatni, a jego szata była jeszcze bardziej połatana i wystrzępiona niż dawniej. Uśmiechał się jednak szeroko do Harryego, który próbował odwzajemnić uśmiech pomimo szoku, w jakim się nadal znajdował.

Oooch, wygląda właśnie tak, jak sobie wyobrażałam oświadczyła czarownica trzymająca zapaloną różdżkę.

Była chyba najmłodsza z tego całego towarzystwa. Miała bladą, trójkątną twarz, czarne, błyszczące oczy i krótkie, najeżone włosy połyskujące fioletem.

Cześć, Harry! powitała go poufale.

Taak, teraz rozumiem, co miałeś na myśli, Remusie rzekł łysy czarodziej stojący nieco dalej; miał głęboki głos, a w jednym uchu nosił złote kółko. Jest bardzo podobny do Jamesa.

Prócz oczu powiedział dychawicznym głosem srebrnowłosy czarodziej stojący z tyłu. Oczy ma po Lily.

Szalonooki Moody, z długimi siwymi włosami i bardzo pokiereszowanym nosem, zezował podejrzliwie na Harryego. Jedno oko miał małe, czarne i paciorkowate, drugie wielkie, okrągłe i niebieskie, jarzące się jak żarówka było to oko magiczne, którym widział przez ściany, drzwi i do tyłu, przez własną głowę.

Jesteś całkowicie pewny, że to on? burknął. Bo mielibyśmy mały ambaras, gdybyśmy zabrali stąd jakiegoś śmierciożercę, który podszył się pod Harryego Pottera. Powinniśmy zapytać go o coś, o czym mógłby wiedzieć tylko prawdziwy Potter. Chyba że ktoś ma przy sobie veritaserum...

Harry, jaką postać przybrał patronus? zapytał Lupin.

Jelenia odrzekł nerwowo Harry.

To on oświadczył Lupin.

Harry, czując na sobie ich spojrzenia, zszedł po schodach, chowając różdżkę do tylnej kieszeni dżinsów.

Nie wkładaj tam różdżki, chłopcze! zagrzmiał Moody. A jak się zapali? Lepsi czarodzieje od ciebie stracili w ten sposób tyłki, możesz mi wierzyć!

A dokładnie, to kto stracił tyłek? zapytała z ciekawością kobieta o fioletowych włosach.

Nie twoja sprawa, po prostu nie należy wkładać różdżki do tylnej kieszeni warknął Szalonooki. To podstawowy środek ostrożności, a dziś wszyscy to mają w nosie. Pokuśtykał do kuchni. Widzę to dodał ze złością, gdy kobieta wzniosła oczy do nieba.

Lupin wyciągnął rękę do Harryego.

Jak się masz? zapytał, przypatrując mu się uważnie.

D-dobrze...

Harry nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Przez cztery bite tygodnie nic, żadnego sygnału o planach zabrania go z Privet Drive, a tu nagle prawie tuzin czarodziejów stoi sobie w tym domu jakby nigdy nic, jakby to zaplanowano od dawna. Zerknął po ludziach otaczających Lupina wciąż bacznie mu się przyglądali. Nagle uświadomił sobie z całą mocą, że od czterech dni się nie czesał.

Jestem... macie duże szczęście, że Dursleyów akurat nie ma w domu... wymamrotał.

Szczęście, a to ci dopiero! zawołała kobieta o fioletowych włosach. To ja ich stąd wywabiłam. Wysłałam im pocztą mugolską list z informacją, że znaleźli się na liście zwycięzców w Ogólnokrajowym Konkursie na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Teraz pędzą, żeby odebrać nagrodę... a w każdym razie tak im się wydaje.

Harry ujrzał oczami wyobraźni twarz wuja Vernona w chwili, kiedy do niego dotarło, że nigdy nie było żadnego Ogólnokrajowego Konkursu na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik.

To co, wynosimy się stąd, tak? zapytał. Zaraz?

Za moment odrzekł Lupin. Czekamy tylko na sygnał.

A dokąd? Do Nory? zapytał Harry z nadzieją.

Nie, nie do Nory powiedział Lupin, gestem zapraszając Harryego do kuchni. Reszta czarodziejów postępowała za nimi, wciąż gapiąc się na Harryego. To zbyt ryzykowne. Kwaterę Główną założyliśmy w niewykrywalnym miejscu. Trochę to trwało...

Szalonooki Moody rozsiadł się przy kuchennym stole, pociągając z piersiówki i badając swym magicznym okiem wszystkie urządzenia oszczędzające pracę i czas.

Harry, to jest Alastor Moody przedstawił go Lupin.

Wiem odrzekł Harry z pewnym zakłopotaniem, bo poczuł się trochę dziwnie, gdy mu przedstawiono kogoś, kogo niby dobrze znał od ponad roku, ale naprawdę spotykał po raz pierwszy w życiu.

A to jest Nimfadora...

Nie nazywaj mnie Nimfadora, Remusie przerwała mu młoda czarownica, wzdrygając się lekko. Jestem Tonks.

...Nimfadora Tonks, która woli, by się do niej zwracano po nazwisku skończył Lupin.

Ty też byś wolał, gdyby twoja głupia matka nazwała cię Nimfadora mruknęła Tonks.

A to Kingsley Shacklebolt wskazał wysokiego czarnoskórego czarodzieja, który się ukłonił. To Elfias Doge. Czarodziej o dychawicznym głosie skinął głową. Dedalus Diggle.

My już się znamy zaskrzeczał podniecony Diggle, upuszczając swój fioletowy kapelusz.

Emelina Vance. Stateczna czarownica w szmaragdowozielonym szalu skłoniła z godnością głowę. Sturgis Podmore. Czarodziej o kwadratowej szczęce i włosach barwy słomy mrugnął do Harryego. I Hestia Jones. Czarnowłosa czarownica o różowych policzkach, stojąca obok tostera, pomachała do niego ręką.

Harry witał każdego nieśmiałym skinieniem głowy. Bardzo chciał, żeby przestali się na niego gapić; czuł się tak, jakby go niespodziewanie wprowadzono na scenę. Zastanawiał się też, dlaczego przybyło ich tak wielu.

Zadziwiająca liczba ochotników zgłosiła się, by ciebie stąd zabrać powiedział Lupin, jakby czytał w jego myślach. Kąciki ust zadrgały mu lekko.

Taak, no cóż, im więcej, tym lepiej mruknął posępnie Moody. Jesteśmy twoją strażą, Potter.

Czekamy tylko na sygnał, że wszystko jest w porządku rzekł Lupin, wyglądając przez okno. Jeszcze jakiś kwadrans.

Ależ ci mugole są czyści, prawda? zauważyła Tonks, rozglądając się po kuchni z wyraźnym zainteresowaniem. Mój ojciec też pochodzi z mugolskiej rodziny, ale straszny z niego flejtuch. Pewnie są i tacy, i tacy, tak jak wśród czarodziejów, co?

Ee... no tak odpowiedział Harry. Panie profesorze zwrócił się do Lupina co właściwie się dzieje, nie miałem od nikogo żadnych wiadomości, czy Vol...

Rozległy się głośne posykiwania, a Dedalusowi Diggleowi kapelusz ponownie wypadł z rąk.

Zamilcz! warknął Moody.

Co? oburzył się Harry.

Tutaj nie będziemy o niczym rozmawiać, to zbyt ryzykowne rzekł Moody, zwracając na Harryego swoje normalne oko, podczas gdy magiczne pozostało utkwione w suficie. Niech to szlag dodał ze złością, dotykając owego oka od czasu, jak używał go ten łobuz, często się zacina.

I wyjął je, czemu towarzyszył obrzydliwy chlupot, jakby ktoś wyciągnął korek ze zlewu pełnego wody.

Szalonooki, chyba zdajesz sobie sprawę, że to odrażające, co? zapytała Tonks niewinnym tonem.

Daj mi szklankę wody, chłopcze, dobrze? poprosił Moody.

Harry podszedł do zlewu, wziął czystą szklankę i napełnił ją wodą z kranu, wciąż bacznie obserwowany przez grupę czarodziejów. Zaczynało go to już denerwować.

Na zdrowie powiedział Moody, kiedy Harry podał mu szklankę. Wrzucił magiczne oko do wody i szturchnął je parę razy palcem. Oko zawirowało, łypiąc po kolei na każdego. Muszę mieć pełną widoczność w drodze powrotnej. Trzysta sześćdziesiąt stopni, ani stopnia mniej.

Jak się dostaniemy... tam, dokąd zamierzacie mnie zabrać? zapytał Harry.

Na miotłach odrzekł Lupin. Jesteś za młody na aportację, Sieć Fiuu jest pod ich obserwacją, a użycie nielegalnego świstoklika nie wchodzi w rachubę.

Remus mówił, że świetnie latasz powiedział swym basem Kingsley Shacklebolt.

To mistrz rzekł Lupin, zerkając na zegarek. No, Harry, lepiej idź na górę i spakuj się. Musimy być gotowi, gdy nadejdzie sygnał.

Pójdę z tobą i pomogę ci zaproponowała Tonks z wyraźną ochotą.

Ruszyła za nim do holu, a potem w górę po schodach, rozglądając się z ciekawością.

To dziwny dom stwierdziła. Trochę za czysty... Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Troszkę nienaturalny. Och, tu jest lepiej! dodała, gdy Harry zapalił światło w swej sypialni.

W jego pokoju z całą pewnością nie było czysto. Zamknięty w nim przez ostatnie cztery dni i pogrążony w bardzo złym nastroju, Harry nie dbał o porządek. Większość jego książek leżała w nieładzie na podłodze, gdzie odrzucał je po kolei za każdym razem, kiedy próbował coś przeczytać, żeby oderwać się od ponurych myśli. Klatka Hedwigi domagała się porządnego wyczyszczenia i zaczynała już cuchnąć, a z otwartego kufra kipiała obficie na podłogę pogmatwana mieszanina mugolskich ubrań i szat czarodziejów.

Harry zaczął zbierać książki i wrzucać je pospiesznie do kufra. Tonks zatrzymała się przed otwartą szafą, przyglądając się krytycznie swemu odbiciu w lustrze na wewnętrznej stronie drzwi.

Wiesz co, to chyba jednak nie jest mój kolor powiedziała z zadumą, pociągając za kępkę sztywnych, sterczących we wszystkie strony włosów. Wyglądam w nim jakoś mizernie, nie uważasz?

Ee... bąknął Harry, zerkając na nią znad tomu Brytyjskich i irlandzkich drużyn quidditcha.

Tak, to nie to stwierdziła stanowczo.

Zacisnęła powieki, jakby sobie usiłowała coś przypomnieć, i w chwilę później jej fioletowe włosy zrobiły się różowe jak malinowa guma do żucia.

Jak pani to zrobiła? zdumiał się Harry, gapiąc się na nią.

Jestem metamorfomagiem odrzekła, wpatrując się w lustro i obracając głowę, żeby zobaczyć efekt z każdej strony Potrafię zmieniać swój wygląd, kiedy tylko zechcę dodała, napotykając w lustrze zdumioną minę Harryego. Taka się już urodziłam. Podczas kursu aurorów miałam najwyższe oceny z maskowania się, choć wcale się tego nie uczyłam. Ale mi zazdrościli!

Pani jest aurorem? zapytał Harry z przejęciem, bo jedyne, co mu przychodziło do głowy, gdy myślał, co będzie robił po ukończeniu Hogwartu, to kariera łapacza czarnoksiężników.

A tak odrzekła z wyraźną dumą Tonks. Kingsley też, ale on jest ode mnie trochę lepszy. Ja zdobyłam uprawnienia dopiero rok temu. O mały włos nie oblałam kradzieży i śledzenia. Trochę ze mnie niezdara... Słyszałeś, jak rozbiłam na dole ten talerz, kiedy tu wylądowaliśmy?

Można się tego nauczyć? To znaczy... jak zostać metamorfomagiem? zapytał Harry, prostując się i zapominając o pakowaniu.

Tonks zacmokała.

Założę się, że chciałbyś czasami ukryć tę bliznę, co?

Nie, wcale mi nie przeszkadza wymamrotał Harry i odwrócił się. Nie lubił, kiedy się przyglądano jego bliźnie.

No cóż, muszę cię zmartwić, to nie takie proste. Metamorfomagów jest niewielu, bo z tym trzeba się urodzić, nie można się tego nauczyć. Większość czarodziejów używa różdżki albo eliksiru, kiedy chce zmienić wygląd. No, ale musimy się pospieszyć z tym pakowaniem, Harry, czekają na nas dodała, patrząc na bałagan na podłodze.

Och... tak bąknął Harry, chwytając kilka książek.

Nie bądź głupi, tak będzie szybciej... Pakuj! krzyknęła i zamaszyście machnęła różdżką.

Książki, ubrania, teleskop i waga poszybowały do kufra i zniknęły w jego wnętrzu.

Za ładnie to nie wygląda mruknęła Tonks, zaglądając do kufra. Moja mama potrafi to zrobić tak, że wszystko jest porządnie poukładane... nawet skarpetki dobierają się parami i schludnie zwijają... ale mnie się nigdy nie udało tego opanować... trzeba jakoś tak strzepnąć...

Machnęła krótko różdżką. Jedna ze skarpetek Harryego podskoczyła, skręciła się dziwnie i opadła z powrotem do kufra.

A co tam... Tonks zatrzasnęła wieko kufra. W każdym razie wszystko jest w środku. Ale to chyba też trzeba trochę oczyścić. Wycelowała różdżkę w klatkę Hedwigi. Chłoszczyść! Zniknęło parę piórek i trochę ptasiego łajna. Trochę lepiej... Jakoś nigdy nie zdołałam opanować tych zaklęć gospodarskich. Masz już wszystko? Kociołek? Miotła? Ojej! To Błyskawica?

Oczy jej się rozszerzyły, kiedy zobaczyła, co Harry trzyma w ręku. Była to jego duma i radość, prezent od Syriusza, miotła światowej klasy.

A ja wciąż dosiadam Komety Dwa Sześćdziesiąt westchnęła. A co tam... Różdżka nadal w dżinsach? Oba pośladki jeszcze całe? W porządku, idziemy. Locomotor kufer.

Kufer Harryego wzniósł się na kilka cali w powietrze. Trzymając różdżkę jak dyrygent batutę, Tonks sterowała nim przez pokój i po schodach, niosąc klatkę Hedwigi w lewej ręce. Harry zszedł za nią ze swoją miotłą.

Magiczne oko Moodyego wróciło już na swoje miejsce i teraz obracało się w oczodole tak szybko, że Harryemu robiło się niedobrze. Kingsley Shacklebolt i Sturgis Podmore oglądali kuchenkę mikrofalową, a Hestia Jones naśmiewała się z obieracza do kartofli, który znalazła w jednej z szuflad. Lupin pieczętował list zaadresowany do Dursleyów.

Świetnie rzekł Lupin, gdy Tonks i Harry weszli do kuchni. Jeszcze z minutę. Lepiej wyjdźmy do ogródka, żeby być w pogotowiu. Harry, zostawiam list do twojego wuja i ciotki, żeby się nie niepokoili...

Nie będą zapewnił go Harry.

...żeby wiedzieli, że jesteś bezpieczny...

To ich tylko zasmuci.

...i że wrócisz do nich na wakacje w przyszłym roku.

A muszę?

Lupin tylko się uśmiechnął.

Chodź no tu, chłopcze burknął Moody, przywołując go różdżką. Muszę cię zakameleonować.

Co pan musi? zapytał z niepokojem Harry.

Rzucić na ciebie Zaklęcie Kameleona rzekł Moody, podnosząc różdżkę. Lupin mówił, że masz pelerynę-niewidkę, ale podczas lotu może ci spaść, zakameleonowanie jest bezpieczniejsze. Proszę bardzo...

I uderzył go mocno różdżką w głowę, a Harry poczuł się tak, jakby Moody roztrzaskał mu jajko na głowie: wydawało mu się, że z miejsca, w które ugodziła różdżka, spływają mu po całym ciele lodowate strumyczki.

Całkiem nieźle, Szalonooki pochwaliła go Tonks, wpatrując się w brzuch Harryego.

Harry spojrzał w dół na swoje ciało, a raczej na to, co jeszcze przed chwilą było jego ciałem. Nie znikło, ale przybrało barwę i wygląd kuchni poza nim. Jakby stał się ludzkim kameleonem!

Idziemy rzekł Moody, otwierając różdżką tylne drzwi.

Wyszli wszyscy na wzorowo utrzymany trawnik wuja Vernona.

Ani jednej chmurki mruknął Moody, przebiegając niebo spojrzeniem magicznego oka. A przydałoby się kilka... Słuchaj, chłopcze warknął do Harryego polecimy w zwartym szyku. Tonks będzie lecieć tuż przed tobą, siedź jej na ogonie. Lupin będzie cię osłaniał od dołu. Ja będę z tyłu. Reszta naokoło nas. Pod żadnym pozorem nie wolno łamać szyku, rozumiesz? Gdyby ktoś z nas został zabity...

A może zostać? wyrwało się Harryemu, ale Moody to zignorował.

...reszta leci dalej, nie zatrzymuje się, nie łamie szyku. Gdyby nas wszystkich załatwili, a ty byś ocalał, Harry, przejmie cię tylna straż, leć prosto na wschód, a już oni cię znajdą.

Nie bądź taki beztroski, Szalonooki, bo chłopak sobie pomyśli, że żartujemy powiedziała Tonks, przymocowując skórzanymi pasami kufer Harryego i klatkę Hedwigi do swojej miotły.

Mówię mu tylko, jaki jest plan warknął Moody. Naszym zadaniem jest bezpieczne doprowadzenie go do Kwatery Głównej, a jeśli stracimy przy tym życie...

Nikomu nic się nie stanie powiedział Kingsley Shacklebolt swym głębokim, uspokajającym głosem.

Wsiadamy na miotły, jest pierwszy sygnał! rzucił ostro Lupin, wskazując na niebo.

Daleko, daleko nad nimi, między gwiazdami wystrzelił snop czerwonych iskier. Harry natychmiast rozpoznał w nich iskry z różdżki. Przerzucił prawą nogę przez Błyskawicę i uchwycił mocno jej rączkę, czując lekkie wibracje, jakby miotła wyrywała się do lotu z taką samą ochotą jak on.

Drugi sygnał, lecimy! krzyknął Lupin, gdy nad ich głowami wystrzelił nowy snop iskier, tym razem zielonych.

Harry odepchnął się mocno nogami od ziemi. Chłodny strumień powietrza rozwiał mu włosy, gdy schludne ogródki Privet Drive uciekły w dół, zamieniając się szybko w patchwork ciemnozielonych i czarnych prostokącików, a pęd powietrza wywiał mu z głowy wszystkie ponure myśli o przesłuchaniu w ministerstwie. Serce zabiło mu ze szczęścia tak mocno, jakby i ono chciało wyrwać się z piersi na wolność: znowu leciał, pozostawiając za sobą Privet Drive, tak jak sobie marzył przez całe to lato, wracał do domu... Przez kilka cudownych chwil wszystkie sprawy, którymi tak się zadręczał, rozpłynęły się w nicość, pochłonięte przez to nieskończone, rozgwieżdżone niebo.

Ostro w lewo! Ostro w lewo, jakiś mugol na nas patrzy! dobiegł go zza pleców głos Moodyego.

Tonks skręciła gwałtownie i Harry zrobił to samo, patrząc, jak jego kufer huśta się dziko pod jej miotłą.

Wyżej!... Wyżej o ćwierć mili!

Wznosili się coraz wyżej i Harryemu oczy zaczęły łzawić z zimna. Teraz w dole widział tylko drobne cętki światełek zapewne światła latarni i reflektorów samochodowych. Dwa z nich mogą należeć do auta wuja Vernona... może Dursleyowie właśnie wracają do pustego domu, wściekli na cały świat z powodu tego nieistniejącego konkursu na najlepszy trawnik... Harry roześmiał się głośno na tę myśl, ale jego śmiech zginął w łopocie szat, trzeszczeniu pasów, na których dyndał jego kufer i klatka, i szumu wiatru w uszach. Od miesiąca nie czuł się tak ożywiony i tak szczęśliwy.

Zwrot na południe! krzyknął Szalonooki. Przed nami miasto!

Skręcili w prawo, by ominąć połyskującą w dole pajęczynę świateł.

Kierunek południowy wschód i nadal w górę, przed nami jakaś niska chmura, w której możemy się ukryć!

Nie lecimy przez żadne chmury! zawołała ze złością Tonks. Przemokniemy do suchej nitki, Szalonooki!

Harry był jej za to wdzięczny. Dłonie, zaciśnięte na rączce Błyskawicy, już mu zdrętwiały i dygota! z zimna. Żałował, że nie włożył płaszcza.

Co jakiś czas zmieniali kurs zgodnie z poleceniami Moodyego. Harry mrużył oczy przed lodowatym powiewem, czując, że zaczynają go boleć uszy. Tylko raz przeżył takie zimno, lecąc na miotle podczas meczu quidditcha przeciw Krukonom, w trzeciej klasie, gdy przypadło im grać podczas burzy. Czarodzieje zataczali wokół niego koła jak wielkie drapieżne ptaki. Stracił poczucie czasu. Wydawało mu się, że lot trwa już przynajmniej godzinę.

Zwrot na południowy zachód! ryknął Moody. Z dala od autostrady!

Harry był już tak przemarznięty, że z utęsknieniem pomyślał o przytulnych, suchych wnętrzach samochodów sunących w dole autostradą, a potem, z jeszcze większą tęsknotą, o podróży Siecią Fiuu; wirowanie w czyimś kominku może i nie należało do najprzyjemniejszych doznań, ale w płomieniach było przynajmniej ciepło... Kingsley Shacklebolt okrążył go z łopotem szaty, błyskając łysiną i złotym kolczykiem w świetle księżyca... teraz Emelina Vance pojawiła się z prawej strony, trzymając przed sobą różdżkę i kręcąc głową na prawo i lewo... a potem i ona poszybowała w górę, a u jego boku znalazł się Sturgis Podmore...

Musimy zatoczyć koło, żeby się upewnić, że nikt za nami nie leci! krzyknął Moody.

CZYŚ TY ZWARIOWAŁ, SZALONOOKI?! wrzasnęła Tonks. Przemarzliśmy do szpiku mioteł! Jeśli będziemy wciąż zbaczać z kursu, dolecimy tam w przyszłym tygodniu! Przecież jesteśmy już tak blisko!

Podchodzimy do lądowania! rozległ się głos Lupina. Harry, leć za Tonks!

Tonks poszybowała w dół, a Harry za nią. Mknęli ku wielkiemu skupisku świateł, ku rozciągającej się aż po horyzont plątaninie rozjarzonych linii, pomiędzy którymi ziały plamy czerni. Spadali coraz niżej i niżej, aż Harry zaczął dostrzegać pojedyncze latarnie i reflektory samochodów, kominy i anteny telewizyjne. Bardzo już chciał poczuć grunt pod nogami, choć był pewny, że trzeba go będzie odmrozić od miotły.

Jesteśmy na miejscu! krzyknęła Tonks i kilka sekund później wylądowała na ziemi.

Harry dotknął nogami ziemi tuż za nią i zsiadł z miotły na kępie niestrzyżonej trawy pośrodku niewielkiego placu. Rozejrzał się wokoło. Ponure fronty otaczających placyk domów nie wyglądały zachęcająco; w niektórych okna miały powybijane szyby, z wielu drzwi łuszczyła się farba, a przed schodkami leżały stosy śmieci.

Gdzie jesteśmy? zapytał Harry, ale Lupin rzucił tylko: Za chwilę.

Moody grzebał w płaszczu zgrabiałymi rękami.

Mam cię mruknął, wznosząc coś w rodzaju srebrnej zapalniczki.

Rozległo się pstryknięcie i najbliższa latarnia pyknęła i zgasła. Znowu pstryknął wygaszaczem i zgasła następna; i tak pstrykał, aż pogasły wszystkie latarnie na placyku. Teraz światło sączyło się tylko przez kilka pozasłanianych okien i z sierpu księżyca na niebie.

Pożyczyłem to od Dumbledorea zadudnił basem Moody, chowając wygaszacz. To nam wystarczy na wypadek, gdyby jakiś mugol wyjrzał przez okno. No, idziemy, szybko!

Wziął Harryego pod ramię i przeprowadził przez trawnik, potem przez ulicę na chodnik. Lupin i Tonks szli za nimi, niosąc kufer Harryego, osłaniani przez resztę straży, która kroczyła po bokach z wyciągniętymi różdżkami.

Z górnego piętra najbliższego domu dochodziło stłumione dudnienie muzyki z odtwarzacza stereo. Stęchły zapach gnijących śmieci bił ze sterty pękających plastikowych worków zwalonych w sieni z wyłamanymi drzwiami.

Czytaj mruknął Moody, wyciągając ku zakameleonowanej dłoni Harryego kawałek pergaminu i oświetlając go różdżką. Przeczytaj i zapamiętaj.

Harry spojrzał na pergamin. Wąskie pismo wydało mu się dziwnie znajome. Przeczytał:

Kwatera Główna Zakonu Feniksa znajduje się w Londynie przy Grimmauld Place 12.

 

 






:


: 2018-11-11; !; : 229 |


:

:

- - , .
==> ...

1927 - | 1881 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.148 .