.


:




:

































 

 

 

 


Przedmowa do drugiej edycji 2




PODKOMORZYNA
Starosto! powiesz przy obiedzie.
Pójdziem do chorej; może tymczasem nadejdzie.
Syn mój i koniec długiej przyniesie tęsknocie.
Teresiu, możesz tutaj zostać. przy robocie.
Wychodzą

SCENA V
TERESA
sama

Dziś go tedy ujzremy, dzisiaj ma się wrócić! Nie wiem, czyli się cieszyć, czyli mam się smucić Z skłonnością moją walczą rodziców rozkazy: Ach, dla tkliwego serca jak okrutne razy Schowana z nim w- tym domu, w latach mych dziecinnych Miłość się przy zabawach zajęła niewinnych Minęły te zabawy, zostało wrażenie. Przymuszać się ustawnie co za udręczenie! Wszystko mię zdradza; niech kto imię jego wspomni, Zapłonienie na twarzy, postrzegą przytomni. Lecz czegóż mam się płonić? publiczny szacunek Upoważnia mój wybór i słodzi frasunek. Dzisiaj go więc zobaczę!

SCENA VI
Teresa, Szarmancki


SZARMANCKI
wpada nie postrzegając Teresy
Latać godzin kilka
I jednego nie ruszyć zająca ni wilka,
To ostatnie nieszczęście
postrzegając Teresę
Niech pani daruje,
Że się przed nią w zbryzganym fraku prezentuję.
Wraz stad lecę i włożę ciemny wigoniowy
Oczy jej już mi słodzą niepomyślne łowy
Ale biedny kasztanek!

TERESA
I cóż mu się stało?

SZARMANCKI
Nieszczęście: wzdłuż i w poprzek zbiegłem knieję całą.
Lecę przez pole i już wypadam na drogę,
Raptem utkwił w zagonie i wywichnął nogę.

TERESA
Żałość waćpana równie jest słuszna, jak szczera.

SZARMANCKI
Od pierwszego go w Anglii kupiłem pikiera,
Był to pierwszy koń w świecie; co nie ma przykładów,
Wygrał jeden po drugim dwadzieścia zakładów.
Ach! gdybym tu już serca nie uwięził mego,
Wraz bym leciał do Anglii szukać podobnego.

TERESA
W tak chwalebnym zamyśle, nie mogę zgadywać,
Kto by tutaj waćpana śmiał dziś zatrzymywać?

SZARMANCKI
Zezwolić na to byłabyś waćpanna skłonną?
widząc, że Teresa patrzy nań z podziwieniem
Waćpanna dobrodziejka lubisz jeździć konno?

TERESA
Jeszczem nie próbowała.

SZARMANCKI
W Anglii wszystkie panny
Czy to na polowanie, czy na spacer ranny
Inaczej jak na koniu nie wyjadą prawie.
Ja sam teraz na wiosnę, bawiąc się w Warszawie,
Kasztelance jednego z koni moich dałem;
Jak ma siadać, jak jeździć, sam pokazywałem.
Zrazu ledwie wyjechać śmiała na ulice,
Teraz ot tak wysokie sadzi kobylice,
Wjeżdża na wszystkie progi i na wszystkie ganki.

TERESA
Tak śmiałej powinszować można wychowanki

SZARMANCKI
Gdyby, pani ofiarą nie wzgardziła sługi,
Cała ma stajnia na jej byłaby usługi -
Chciej tylko rozkazywać i dawać mi prawa.

TERESA
Wdzięczna waćpanu jestem, lecz taka zabawa,
Chociaż nic: jest naganną, jednak mnie nie łudzi.

SARMANCKI
Cc za rozkosz, ach! byłbym najszczęśliwszy z ludzi,
Gdybym się mógł znajdować przy miej bez ustanku,
Gdybym obok niej jadąc jasnego poranku,
Gdzie gwar ptasząt przyjemny, gdzie źrzódeł mruczenie,
Mógł jej najżywsze moje malować płomienie
I łzy moje mieszając z rosą niebios wonną.

TERESA
Waćpan, widzę, koniecznie, chcesz się kochać konno.
Inna ofiarę jego przyjąć- będzie zdolną;
Ja odchodzę.
odsuwa krosienka i chce odchodzić, Szarmancki ją zatrzymuje

SZARMANCKI
Życzeniom bądź moim powolną,
Chciej mię słuchać! Na silne przysięgam jej wdzięki,
Że jeśli mi nie zechcesz ubliżyć twej ręki,
Będzie moim staraniem, byś przez te zamęście
Znalazła, czegoś warta, znalazła twe szczęście.
W każdym razie uprzedzać będę twe życzenie
I prawem będzie dla mnie każde twe skinienie;
Nie będzie ci zbywało na żadnej zabawie,
Zimę i lato siedzieć będziemy w Warszawie,
Będziesz zawsze opływać we wszystkie dostatki;
Dom modnie meblowany, wieczerze, obiadki;
Będziesz przyjmować gości i onych odwiedzać.
Karpantie z Szodoarem będą się wyprzedzać,
Który pierwszy z Paryża nowość jej sprowadzi,
Brać będziesz, co jej tylko chęć i gust doradzi;
Nareszcie, żebyś nawet w meblach była wzorem,
Sklep Hampla i Reyslera będzie ci otworem.
Jeśli ten dowód mojej miłości jest słaby...

TERESA
Przyznaję, że ma w sobie łudzące powaby,
Lecz ja spokojne życie nad przepych przekładam
I w modach, i w Warszawie szczęścia nie zakładam.
Kłaniam waćpanu.
odchodzi

SCENAVII
Szarmancki
sam

SZARMANCKI Zimne niby pożegnanie. Ale jak mię to gniewa takie udawanie! Bo to niby odmawia i niby się chwieje, A wewnątrz, wiem, że dla mnie z miłości szaleje. Nie takie panny człowiek wyprowadzał z głowy. Ach! żeby tylko mógł być kasztanek mój zdrowy! Reszta pomyślnie idzie: Teresa mię kocha, Ojciec mię życzy, całkiem za mną jest macocha, Parę milijoników dobrze jest zacapić! Przynajmniej długi człeka nie będą już trapić. słychać hałas za teatrum; Szarmancki ogląda się Cała, widzę, czereda wali się z hałasem, Ja uciekam i frak mój odmienię tymczasem.


SCENA VIII
Podkomorzy, Podkomorzyna, Starosta, Lokaj potem


PODKOMORZY
No, chwała Bogu, przecież nasza Starościna
Nie ma gorączki, lepiej mieć się już zaczyna.

STAROSTA
cicho do Podkomorzego
Są to chimery; na dzień w łóżku leżeć rada;
Kiedy chce tylko, to ją ta słabość napada.

JAKUB
wpada z radością
Panicz nasz starszy jedzie! I barwę, i człeka
Wszyscyśmy rozeznali, choć jeszcze z daleka.

PODKOMORZY
Wszakżem mówił waćpani, że na obiad stanie.

PODKOMORZYNA
z radością
O Boże! Jakże tkliwe będzie powitanie!
A czy on tylko zapewne? Ach, dla matki tkliwej
Co za radość! Ach, jakiż tu moment szczęśliwy!
Bieży do okna i patrzy
Ach on, ale daleko.

PODKOMORZY
idzie także do okna, Teresa z daleka za nim patrzy
Już mostek na rzece
Minął; ach, jak się śpieszy! już wjeżdża w ulicę.

PODKOMORZYNA
Z radości wstał z powozu i chustką znak daje.

TERESA
z pomieszaniem na boku
Radość i pomieszanie w sercu mym powstaje

STAROSTA
Właśnie sobie wspominam, kiedym z dyrektorem
Wracał ze szkół do domu nad samym wieczorem:
Byłem jedynak i mnie rodzice kochali,
Ale nigdy podobnych scen nie wyrabiali.

PODKOMORZYNA
z radością
Już wjeżdża w bramę, bieżmy naprzeciwko niemu

STAROSTA
chwytając ją za rękę i zatrzymując
Rodzice naprzeciwko synowi swojemu
To wcale nie przystoi.

SCENA IX
Ciż sami; Walery wpada z radością; matka bieży przeciw niemu i padającego na kolana chwyta za szyję

PODKOMORZYNA
Ach, mój ty kochany,
Wracasz na łono matki, tak dawno czekany!
Jakże jestem szczęśliwa, że ciebie oglądam!
Nie, już na świecie więcej... niczego nie żądam.
Ty nie wiesz, co dla syna serce matki czuje!

WALERY
całując ręce matki z rozrzewnieniem
Czuję, matko; ach, radość głos mi odejmuje!
wydziera się od matki i idzie do ojca

PODKOMORZY
ściskając go
Synu mój, miło ciebie nazwać tym imieniem,
Uczciłeś je przykładnym urzędu sprawieniem,
Patrząc na cię, największy mam powód wesela.
Że w synu moim widzę już obywatela,
Że los wam dla ojczyzny dał wtenczas pracować,
Gdzieście śmiałym działaniem mogli ją ratować.
Mnie staremu już głowę opędził wiek siwy,
Żyłem w ucisku, ani byłem tak szczęśliwy;
Ohydna przemoc, podłość, chciwość, duch nieśmiały
Naród, niegdyś tak sławny, w ucisku trzymały;
Dziś koniec klęskom, legnę spokojny już w grobie;
Gdy zostawię ojczyznę i was w lepszej dobie.

WALENTY
Ojcze, bodajby Bóg cię najdłużej zachował!
Jeźlim się nienagannie w urzędzie sprawował,
Winienem to przestrogom, które mi dawałeś,
Prawidłom, co z dzieciństwa w serce mi wpajałeś,
Żebym kochał ojczyznę i trzymał się cnoty.

STAROSTA
No, czy już się skończyły te wszystkie pieszczoty?
Walery idzie ku niemu i kłania się
Kłaniam waćpanu; no cóż? ustały już przecie
Mądre prace waćpanów, tak sławne po świecie?
z urąganiem
Oj, teraz to dopiero będziemy szczęśliwi!
Teraz!

WALERY
Byleśmy byli zgodni i cierpliwi,
Ujrzemy dobre skutki nowego porządku.

STAROSTA
Jam wszystko już przewidział z samego początku;
podczas gdy Starosta rozmawiał z Podkomorzym, Walery wita się z Starościanką
Ciekawe między nami będzie tu spotkanie,
Gotuję jegomości niejedno pytanie.

PODKOMORZY
Potem, Starosto, dziś mu spoczynku po drodze
Potrzeba.

PODKOMORZYNA
do Walerego
Dzisiaj wszystkie tęsknoty me słodzę.
Z radościąś dom zobaczył?

WALERY
Ach! możnaże komu
Bez czułego wzruszenia zbliżyć się do domu,
Uźrzyć te lube szczyty, gdzie się człek urodził,
Te lipy, pod którymi w dzieciństwie się chłodził;
Myślić, że się zbliżają chwile pożądane,
W których uściska ojca i matkę kochanę:
Któż się wtenczas nie wzruszy, któż się nie rozkwili?

PODKOMORZYNA
Bodajbyśmy się więcej nigdy nie dzielili!

WALERY
A z braci mych żadnego w domu nie zastałem?

PODKOMORZY
Młodszego za towarzysz do znaku oddałem,
Uczy się służby; właśnie ściągnęła brygada;
A śrzedni zaś w cywilnej komisji zasiada.
Tęskno mi bez nich, ale w tym chlubę znajduję,
Ze każdy syn mój służy, żaden nie próżnuje.

STAROSTA
A ja właśnie podobne ułożenie ganię.
Któż się przy gospodarstwie, przy domu zostanie?

PODKOMORZYNA
patrząc na zegarek
Już się też obiadowa przybliża godzina,
Może, że też już wstała z łóżka Starościna.

STAROSTA
U stołu będziem sobie gadać należycie
I kielich za pomyślne spełniemy przybycie

Koniec aktu pierwszego

 

 

AKT DRUGI

SCENA I
TERESA
sama

Przybył na koniec; godzin już kilka upływa, Jak w radości, bojaźni, niepewna, troskliwa, Gdy każdy z nim rozmawia i wita ochoczy, Ja ledwie nań niepewne śmiem podnosić oczy: Pytaniami ciekawych ustawnie dręczony, Nie dał i jednej chwili swojej ulubionej. Te serce trosków pełne i w ustawnym drżeniu, Wśrzód tylu przeszkód, po tak długim niewidzeniu. Co go ustawnie dręczy, co cierpi, co czuje, Na łono przyjaciela wylać potrzebuje. Dochowałam ci wszystkich uczuć moich święcie!


SCENA II
Teresa, Walery

WALERY
z uczuciem całując ręce Teresy
O! Boże, co za radość, jak słodkie przejęcie!

TERESA
Jesteś z nami, twój widok troski me osładza
I długiej niebytności tęsknotę nadgradza.

WALERY
Ta nieprzytomność, co nas tak długu dzieliła,
Tereso, serca twego dla mnie nie zmieniła?

TERESA
Mógłżeś wątpić? Uczucia, w dzieciństwie powzięte,
Dochowałam ci mimo przeszkody zawzięte;
Ty wśrzód zabaw, wśrzód świata wielkiego rzucony;
Samą pracą, widoków mnóstwem roztargniony,
Łatwiej ponosić mogłeś smutek oddalenia -
Mnie każde miejsce twoje wznawiało wspomnienia;
Przywodzić czasy z tobą strawione tak mile,
Myśleć o tobie, tobie poświęcać me chwile -
To szczęściem, zatrudnieniem to było codziennym.

WALERY
Wśrzód tylu roztargnienia nie stałem się zmiennym;
Czas wszystek poświęcałem pierwszej powinności,
Odpoczynek wspomnieniom i czułej miłości.
Ani rozumiej, żem jest tak płochy, tak słaby,
Żebym się przez łudzące dał uwieść powaby.
Te piękności, tak bardzo podobać się chciwe,
Widziałem bardziej próżne aniżeli tkliwe:
Wolą być przez czcicielów roje otaczane,
Niż szczyrze kochać i być nawzajem kochane.
Wierz mi: im bardziej chlubne wdzięki i ozdobą -
Niejedną z nich równałem w sercu moim z tobą -
Tymeś się szacowniejszą w oczach mych stawała.

TERESA
Jeźlim się godną twego szacunku zdawała,
Jeźli nie wszystko we mnie podległe naganie,
Taką mnie uczyniło matki twej staranie.
Wdzięczność dla niej mą tkliwość dla ciebie pomnaża,
Serce tobie oddane niczym się nie zraża,
Ty mię kochasz, to dosyć. W układach swych dziwni,
Ojciec mój i macocha dotąd nam przeciwni,
Człeka pustego, trzpiota, chcą mi dać za męża.
Ach! względy posłuszeństwa wstręt we mnie zwycięża.
Z rozrzewnieniem
Z tobą żyć tylko pragnę, ciebie kochać stale!

WALERY
Duszę mi przenikają, Tereso, twe żale:
Lżejszymi być powinny, bo wspólnie cierpiemy
Może, że tyle przeszkód stałością zmożemy.
Ojciec twój, co bogactwa nad wszystko przenosi,
Sądzi, że zbiorów, jego żądza mię unosi.
Jak się myli, jak krzywdzi me szczere płomienie!
Od wszystkich jego bogactw uczynię zrzeczenie,
Niech je zatrzyma, ale niech mi odda ciebie.
Część moja szczupła, przecież wystarczy potrzebie,
Z tcibą milsze mi będzie nad posagi hojne
Słodkie pożycie, szczęście, godziny spokojne:
To me serce nad wszystkie dostatki przenosi

TERESA
postrzegając lokaja Starościny
Otóż człek mej macochy.

LOKAJ
Jejmość panny prosi.

TERESA
Powiedz, że zaraz przyjdę. Masz tedy dowody:
Momentu być nie możem z sobą bez przeszkody
Ani osłodzić trosków, ni pocieszyć żale.
Bądź mi zdrów, mój kochany, lecz nim się oddalę, -;
Dobywa z kieszeni pas szyty
Przyjm tę pracę rąk moich, ten dar nader skromny,
Na dowód, żeś był zawsze myślom mym przytomny;
Strzeżona ustawicznie, z pracą się mą kryłam.
Ukradkiem w nocy pas ten dla ciebie uszyłam;
Niechaj cię dar ten o mej wierności zapewnia.

WALERY
Tereso! dobroć twoja do łez mię rozrzewnia.

TERESA
Bądź zdrów, odchodzić muszę


SCENA III
WALERY
sam, trzymając pas

Drogi upominku! Tyś ujmowała godzin od twego spoczynku, Żeby dla mnie pracować. Zakazy surowe Chcą mi wydzierać życia mojego połowę, Lecz nie wydrą pociechy w sercu mym stroskanym I słodkiego uczucia, że jestem kochanym! Ale któż znów nadchodzi osobność mą kłócić?

SCENA IV
Walery i Szarmancki


SZARMANCKI
ufryzowany, z wielkim halsztukiem i w fraku eleganckim rzuca się na Walerego i całuje go
Pozwól się, przyjacielu, na łono twe rzucić,
Ucałować, przypomnieć tej przyjaźni świętej,
W młodych leciech w konwikcie tak czule powziętej
Wiek minął, jakeśmy się z sobą rozdzielili,
Panowie tu na nowo Polskę przerobili,
Ledwiem ją poznał, kiedym wrócił z zagranicy.
Lecz jak to? lato całe strawiłem w stolicy:
Nigdzie nie spotkać?

WALERY
Mocno tego żałowałem;
Moje zabawy, domy, które uczęszczałem,
Może, że nie te były, kędyś waćpan bywał.

SZARMANCKI
Wtenczas u Kolsonowej najwięcej-m przebywał,
W ulicy Ujazdowskiej. Wpośrzód pracy takiej
Jakżeś też nie wyjechał i razu na raki?

WALERY
Prawdziwie, że się tego nieskończenie wstydzę;
Lecz słodzę stratę, kiedy dziś waćpana widzę.
Jak długo odwiedzałeś waćpan cudze kraje?

SZARMANCKI
Rok tylko, alem przejął wszystkie ich zwyczaje.
Prawdziwie, już nie mogłem w ojczyźnie usiedzieć:
Najprzód ojciec mi kazał w sprawach się swych biedzić,
Jeździć po trybunałach, to śliczne zabawy!
Wolałem przegrać dobra niż pilnować sprawy.
W roku zdało mu się oddać mię do gabinetu,
Porzuciłem: nie umiem dochować sekretu.
Dalej, próbując mojej w żołnierce ochoty,
Nabył dla mnie chorągiew w rejmencie piechoty;
I to mi się sprzykrzyło. Przecież Opatrzności
Zdało się ojca mego przenieść do wieczności.
Zobaczywszy się panem znacznego majątku,
Z radości nie wiedziałem, co robić z początku...
Poprawiając halsztuka i desynując się
To prawda, że Bóg człeka stworzył dosyć ładnie:
Żeby jednak wykształcić figurkę dokładnie,
Chciałem Paryż odwiedzić; dobra więc dzierżawą
Puściwszy, rozstałem się z kochaną Warszawą.

WALERY
Toś się waćpan podówczas w Paryżu znajdował?
Gdy rewolucja, gdy się ów zapał zajmował?

SZARMANCKI
To mię też zamieszanie z Francji wypędziło.

WALERY
Właśnie wtenczas w tym kraju zostać się godziło,
Patrzyć na naród dzielny, długo uciskany,
Który poznawał siebie i rwał swe kajdany,
Jak na gruzach tyranii wyniósł rząd swobodny:
Był to widok człowieka rozsądnego godny.
Pewnieś się waćpan starał widzieć i być wszędy,
Zważałeś ich ustawy, a nawet i błędy?

SZARMANCKI
Wyznam waćpanu: nie wiem, co się z nimi stało,
Bo mię wszystkie ich czyny obchodziły mało.
Dziękuję za tę sławną i wolność, i trudy:
Nie uwierzysz, w Paryżu jakie teraz nudy.
Nic na świecie tak wielkiej nie nadgrodzi szkody.
Panienek ani ujrzeć, teatra, ogrody,
Bulwary i foksale są prawie bez ludzi;
Człowiek nie ma co robić, cały dzień się nudzi.
Raz, pamiętam, wyszedłem kupować guziki
Do pąsowego fraku; kupcy, czeladniki,
Jak gdyby ich umyślnie obrano z rozsądku,
Na warcie strzegli w mieście dobrego porządku.
Tak mię to rozgniewało, żem się wraz zawinął
I czym prędzej przez Kale do Anglii popłynął.

WALERY
Przynajmniej ten kraj sławny, tak rozsądnie wolny,
Zastanowić uwagę waćpana był zdolny?
Rząd jego, rękodzieła i ustaw tak wiele
Dłużej go zatrzymały?

SZARMANCKI
Trzy tylko niedziele
Bawiłem w Anglii: srodze powietrze niezdrowe.
Kupiłem dwie par sprzączek i szpadę stalowę;
Byłem na Parlamencie: tak jak u nas, krzyki.
Lecz za to co za sklepy, łańcuszki, guziki,
Kursa koni! to w świecie najlepsza ustawa!
Ach! przyjacielu, co to za szczęście, zabawa;
Tych się cudzoziemcowi opuścić nie godzi.
Co to za widowisko! człek w głowę zachodzi,
Nie możesz pojąć, jeden za drugim jak leci
Na takich koniach, ot, tak prawie małe dzieci.
Pamiętam dnia jednego, śmiech mię bierze pusty,
Angielczyk jeden, z małą peruczką i tłusty,
Przegrał niezmierny zakład. W zapalczywym gniewie
Chciał koniowi w łeb strzelić; przypadam szczęśliwie,
Daję sto funtów: i tak od śmierci niebogę
Uwalniam, biedną klaczkę, gniadą białonogę.
Potem fraszek kupiwszy moc na darowizny,
Powróciłem nareszcie do matki ojczyzny.
Kiedym ja się tak bawił, pan, sławą okryty,
Chodził ustawnie koło Rzeczypospolitej,
Wpośrzód obywatelskich trawił czas swój trudów:
Winszuję bardzo ustaw, nie zazdroszczę nudów.

WALERY
Ta przyjaźń z którąś waćpan raczył mię uprzedzić,
Jeżeli mi p wala prawdę mu powiedzieć,
Powiem: że to bez zysku żadnego jeżdżenie
Wymówić chyba może wiek, niedoświadczenie.
Odtąd inny winieneś zatrudnić się celem:
Pamiętać, żeś Polakiem, żeś obywatelem,
Żeś najpierwsze winien Ojczyźnie usługi.

SZARMANCKI
Mam się znów dosługiwać? To sposób zbyt długi!
Urzędy, dostojeństwa, słowem wszystkie żądze
Łatwe do dostąpienia, gdy człek ma pieniądze:
Będą się kłaniać, chociaż nie będę pracować.

WALERY
Będą się kłaniać, ale nie będą szacować;
Publicznego szacunku ten tylko beśpieczny,
Kto cnotliwië pracując, ludziom pożyteczny.
Ale go nie otrzyma, kto tylko próżnuje.

SZARMANCKI
Chcesz, bym był posłem na sejm, co dziś następuje?
Bardziej się jeszcze znudził, jak tu waćpanowie?
A dobrodzieju! wolę nade wszystko zdrowie.
Lata przeszłego, gdyście na sesjach siedzieli,
Gdyście się przez dzień cały męczyli, krzyczeli,
Ja, z pudrem i z pomadą włos sczesawszy wonną,
Wsiadłszy w mą karyjolkę alboli też konno,
Obleciałem Mokotów, Wolę, Królikarnię,
Łazienki i Powązki, czasem Bażantarnię;
Wieczorem przebrawszy się, przy powiewnym chłodzie,
Łajałem wraz z drugimi sejm w Saskim Ogrodzie:
Wypiłem z przyjaciółmi pończu dużą czarę,
Zjadłem brzoskwiń, morelów za dukatów parę,
Potem koło dziesiątej, kończąc dzień przyjemny,
Foksalowe zabawy okrywał mrok ciemny.

WALERY
Gdyby każdy tak żyć chciał; czym by Polska była?

SZARMANCKI
Nie wiem, co by z nią było, leczby się bawiła!
Zawsze zdania waćpana są nazbyt surowe.
Żebyś mi też ustąpił statku choć połowę!
Ale słyszałem, że pan myśli stan odmienić,
Ze się okrutnie kocha, ma się wkrótce żenić
Z piękną, posażną, grzeczną, słowem - zacną damą.

WALERY
Ja właśnie o waćpanu słyszałem to samo.

SZARMANCKI
Dalibóg, że nie, ale krewne uprzykrzone
Pokoju mi nie dają, żebym pojął żonę.
Co to za kłopot, co za bieda nieustanna:
Tutaj ciągną rodzice, tu kocha się panna,
Prawie chcąc mię już gwałcić; no i cóż mam rubli
Już z biedy na małżonka trzeba się sposobić
Tylu prośbom, wzdychaniom dać się ułagodzić
Prawdziwie, że tu bieda pięknym się urodzić.

WALERY
Te skargi oznaczają skromnego człowieka;
Szczęśliwy, kto na piękność swą tylko narzeka
Powinszować waćpanu serdecznie należy,
Najszczęśliwszyś podobno ze wszystkiej młodzieży.
Ze bez najmniejszych starań, prawie przez niechcenie
Umiesz wzbudzać, w kobietach najtkliwsze płomienie.

SZARMANCKI
Szczęście się przywiązało do mojej osoby.
Ale wyznać należy, mam swoje sposoby,
I ktokolwiek iść zechce podług mych prawideł,
Żadna kobieta jego nie uniknie sideł.
Na dowód, że na próżno pochwał mych nie liczę.
Wraz waćpanu pokażę wszystkie me zdobycze,
Listy, portrety, włosy, obrączki, pierścionki:
Te panienek, te wdowy, te od cudzej żonki.

WALERY
Daję wiarę, żeś waćpan był bardzo szczęśliwy;
Proszę, nie dowódź tego przez czyn nieuczciwy,
Tych, co mu zawierzyły, nie zdradzaj czułości.

SZARMANCKI
Otóż znowu pocieszne są delikatności!
Jeźli masz za uczciwość ochraniać kobiety,
Wierz mi, w ich oczach żadnej nie znajdziesz zalety
Chciej się tylko w mej szkole cokolwiek przećwiczyć,
Tysiącami kochanek, jak ja, będziesz liczyć.
Muszę ci me portrety pokazać koniecznie.





:


: 2016-09-06; !; : 219 |


:

:

.
==> ...

1484 - | 1473 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.064 .