.


:




:

































 

 

 

 


Okazało się wreszcie, że Twardowski znów chodzi po ulicach Krakowa, nie tylko żywy, ale nawet odmłodzony.




Ba! na dobitkę czarnoksiężnik przywołał sobie znów czarta magicznym zaklęciem i kazał mu służyć jak przedtem.

Tego było nadto. Diabeł wpadł we wściekłość i postanowił z tym skończyć.

Kiedyś Twardowski przechadzał się po lesie bez swoich narzędzi czarnoksięskich, wtem diabeł napadł na niego. Zaczął go szarpać i krzyczeć:

A pójdziesz mi nareszcie do Rzymu, przechero! Zapisałeś mi duszę, a teraz próbujesz się wymigać?

I owszem, zapisałem przyznał Twardowski. Ale, po pierwsze nie było mowy o żadnym terminie. Po drugie, tyś się zobowiązał, że nie weźmiesz mnie inaczej niż z Rzymu, ale ja ci wcale nie obiecałem do Rzymu pojechać. Więc jakim prawem mi dokuczasz? Wynoś mi się stąd natychmiast!

Tu użył straszliwego zaklęcia. Diabeł nie mógł mu się oprzeć. Ale zanim znikł, wyrwał sosnę i uderzył nią Twardowskiego po nogach. Jedną z nóg mu zdruzgotał, a chociaż się zrosła, czarnoksiężnik odtąd kulał i przezwano go Kuternogą.

Kuternoga czy nie Kuternoga, hulał jak wprzódy, pił po gospodach i płatał psoty. To zamieni tchórza na chwilę w zająca i wszyscy się śmieją, a zając przerażony kica między ławami. To szpunt przyłoży pijakowi do podgolonego łba i ze szpunta węgrzyn leje się do podstawionego kielicha. To na pustym stole wyczaruje najprzedniejsze jadło i napoje. Czego Twardowski nie wyrabiał!

Ale diabeł nie dał za wygraną.

Pewnego dnia przed dom czarnoksiężnika zajechała, wygodna kolasa. Wysiadł z niej niemłody szlachcic i zastukał kołatką do drzwi. Gdy mu Twardowski otworzył, szlachcic powiedział:

Jestem dworzaninem Jaśnie Oświeconego... tu wymienił nazwisko i tytuły znane w całej Rzeczypospolitej. Pan mój zachorzał w podróży i pilno pragnie widzieć waćpana, bo wierzy, że tylko twój kunszt potrafi go uleczyć. Zechciej więc waćpan nie mieszkając zabrać swoje narzędzia, proszki i mikstury i towarzyszyć mi. Konie czekają pod bramą.

Dokąd mamy jechać? zapytał Twardowski. Pochlebiało mu, że magnat nie innych doktorów wzywa ze sławnego krakowskiego grodu, ale właśnie jego. Z drugiej jednak strony niezbyt mu się ta jazda uśmiechała, bo wieczór był dżdżysty i wietrzny, a on siedział sobie przy zacisznym kominku nad kubkiem grzanego wina z korzeniami.

Pojedziemy w stronę Sandomierza, ale nie nazbyt daleko tłumaczył przybysz. Zostawiłem mego pana w gospodzie pod opieką innych dworzan i towarzyszącej mu małżonki, a sam pośpieszyłem po waćpana.

Nie podejrzewając podstępu, Twardowski zebrał się w drogę, wsiadł do kolasy i pojechał.

Dziwił się, że konie szły całą noc jak smoki nie popasając ani razu. Ale nie domyślił się, że to czart przybrał postać podróżnego, żeby go zmylić i powieźć na zatracenie.

Kiedy nazajutrz Twardowski wysiadł wieczorem z kolasy i wszedł do gospody, przed którą się zatrzymali, stado kruków, puchaczy i sów obsiadło z wrzaskiem dach, a dworzanin w jednej chwili przedzierzgnął się z powrotem w diabła.

Twardowski poznał go teraz. Czart miał na sobie niemiecki frak z kamizelką długą, aż na brzuch, krótkie obcisłe spodnie, trój-graniasty kapelusz i trzewiki ze wstążkami i sprzączkami. Jednak spod kapelusza wystawały rogi, a pazury z trzewika.

Diabeł zakrzyknął z triumfem:

Ha, ha, mam cię nareszcie! Ta karczma Rzym się nazywa! Twardowski pochwycił na ręce dziecko karczmarki leżące w kolebce. Chciał się w ten sposób obronić wiedział, że szatan nie ma dostępu do bezgrzesznego dziecięcia.

Ale diabeł spoważniał nagle i powiedział:

Mości Twardowski! Dałeś słowo, a yerbum nobile debet esse stabile.

To znaczy po łacinie, że słowo szlachcica powinno być niezłomne. Jak widzicie, był to diabeł uczony.

Opamiętał się Twardowski. Odłożył dziecko do kołyski i rzekł:

Choć wziąłeś mnie podstępem, masz mnie, mości czarcie!

Diabeł porwał czarnoksiężnika i uniósł w przestworza.

Rozległ się radosny wrzask złego ptactwa na dachu, ale do uszu Twardowskiego dolatywał z coraz większej dali, bo czart niósł go wciąż wyżej i wyżej nad ziemią.

Karczma wyglądała w dole jak muszka, Twardowskiego owiewały wysokie wichry podchmurne. Przypomniał sobie swoje przeszłe życie i ogarnął go straszliwy żal. Teraz już nie ma ratunku, nie pomogą żadne zaklęcia i ezary! Wyrzekł się Boga, zapisał duszę czartu i czart unosi go do piekła.

Wtem przypomniał sobie lata dziecinne, pacierz z matką odmawiany i kantyczki, które układał na cześć Matki Boskiej. I nagle czarnoksiężnik w szponach diabła zanucił gdzieś pod chmurami:





:


: 2017-01-28; !; : 346 |


:

:

, .
==> ...

1780 - | 1606 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.009 .