.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY Utracona przepowiednia




Stopy Harryego uderzyły w coś twardego, kolana trochę się ugięły i złota głowa czarodzieja upadła na podłogę z głuchym brzęknięciem. Rozejrzał się i stwierdził, że przybył do gabinetu Dumbledorea.

Wyglądało na to, że podczas nieobecności dyrektora wszystko samo się naprawiło. Delikatne srebrne instrumenty znowu stały na stolikach o pajęczych nóżkach, pykając i brzęcząc pogodnie. Portrety byłych dyrektorów chrapały z głowami odchylonymi do tyłu w fotelach lub opartymi o ramy. Spojrzał w okno. Nad horyzontem jaśniał już pasek bladej zieleni: nadchodził świt.

Cisza i spokój tego pokoju, zakłócane od czasu do czasu jedynie przez głośne chrapnięcie któregoś z portretów, były nie do zniesienia. Gdyby otoczenie odzwierciedlało to, co działo się w nim samym, portrety wyłyby z bólu. Zaczął krążyć po tym spokojnym, pięknym gabinecie, oddychając szybko i starając się nie myśleć. Ale nie mógł nie myśleć... Nie było od tego ucieczki...

To jego wina, że Syriusz zginął, to wszystko jego wina. Och, dlaczego był tak głupi, by dać się Voldemortowi wciągnąć w pułapkę, dlaczego był tak święcie przekonany, że to, co widział we śnie, było rzeczywistością, dlaczego był głuchy na słowa Hermiony, na możliwość, że Voldemort wykorzystuje jego namiętną skłonność do odgrywania roli bohatera...

To było nie do zniesienia, nie mógł o tym myśleć, nie mógł tego wytrzymać... Gdzieś w głębi jego świadomości ziała okropna pustka, o której chciał zapomnieć, ciemna otchłań, w której zniknął Syriusz. Nie chciał być sam na sam z tą bezbrzeżną, cichą otchłanią, nie mógł tego znieść...

Wiszący za nim portret zachrapał wyjątkowo głośno i zimny głos powiedział:

Ach... Harry Potter...

Fineas Nigellus ziewnął i przeciągnął się, mierząc Harryego spojrzeniem bystrych, wąskich oczu.

I cóż cię tutaj sprowadza o tak wczesnej porze? Wydawało mi się, że do tego gabinetu może wejść tylko prawowity dyrektor szkoły. A może przysłał cię tutaj Dumbledore? Och, niemów... Ziewnął jeszcze raz. Jeszcze jedna wiadomość od mojego nic niewartego praprawnuka?

Harry milczał. Fineas Nigellus nie wiedział, że Syriusz nie żyje, ale nie był w stanie mu tego powiedzieć. Gdyby to powiedział, śmierć Syriusza stałaby się czymś ostatecznym i nieodwracalnym, czymś absolutnie realnym.

Przebudziło się kilka innych portretów. Za nic w świecie nie pozwoli, żeby go wypytywały... Przeszedł szybko przez pokój i złapał za gałkę.

Nie obróciła się. Był tutaj zamknięty.

To chyba oznacza powiedział korpulentny czarodziej z czerwonym nosem, którego portret wisiał nad biurkiem że Dumbledore wkrótce tu się pojawi, co?

Harry odwrócił się. Czarodziej przyglądał mu się z ciekawością. Harry kiwnął głową. Za plecami wymacał ręką gałkę, ale nadal nie chciała się obrócić.

Och, wspaniałe westchnął czarodziej tak tu nudno bez niego, tak nudno...

Usadowił się na wysokim, podobnym do tronu krześle, na którym go wymalowano, i uśmiechnął się dobrodusznie do Harryego.

Na pewno wiesz, że Dumbledore bardzo cię ceni powiedział ciepłym tonem. Och, tak. Bardzo cię szanuje.

Poczucie winy wypełniało klatkę piersiową Harryego jak jakiś potworny, ciążący mu okropnie pasożyt, który teraz zaczął się wić i skręcać. Nie mógł tego wytrzymać, nie mógł znieść, że jest sobą... Jeszcze nigdy nie czuł się tak uwięziony we wnętrzu własnej głowy i ciała, jeszcze nigdy nie pragnął tak bardzo być kimś innym... kimkolwiek... innym...

W wygasłym kominku buchnął szmaragdowozielony płomień. Harry odskoczył od drzwi, wpatrując się w mężczyznę wirującego w palenisku. Kiedy wysoka postać Dumbledorea wyłoniła się z płomienia, czarownice i czarodzieje na wszystkich ścianach wzdrygnęli się i przebudzili. Rozległy się powitalne okrzyki.

Dziękuję powiedział cicho Dumbledore.

Nie od razu spojrzał na Harryego, tylko podszedł do żerdzi obok drzwi, wyjął z wewnętrznej kieszeni szaty maleńkiego, brzydkiego, nieopierzonego feniksa i umieścił go ostrożnie na tacce z kupką popiołu, pod złotym prętem, na którym zwykle siedział w pełni wyrośnięty Fawkes.

No, Harry powiedział, odwracając się od pisklęcia na pewno się ucieszysz, jak ci powiem, że żaden z twoich przyjaciół nie odniósł trwałych obrażeń w wydarzeniach tej nocy.

Harry chciał powiedzieć: To dobrze, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Wydało mu się, że Dumbledore wypomina mu szkody, jakie spowodował swą nocną wyprawą do ministerstwa, ale choć Dumbledore wreszcie patrzył wprost na niego, i z miną nie oskarżycielską, a bardzo łagodną, Harry nie mógł się zmusić, by spojrzeć mu w oczy.

Pani Pomfrey już wszystkich łata i skleja. Nimfadora Tonks będzie pewnie musiała spędzić trochę czasu w Szpitalu Świętego Munga, ale chyba się z tego wyliże.

Harry tylko kiwnął głową, wpatrując się wciąż w dywan, który robił się coraz jaśniejszy, w miarę jak niebo za oknem bladło. Był pewny, że wszystkie portrety wsłuchują się w każde słowo Dumbledorea i zastanawiają się, co się wydarzyło i skąd te obrażenia.

Wiem, co teraz czujesz, Harry powiedział bardzo łagodnie Dumbledore.

Nie, nie wie pan odrzekł Harry niespodziewanie głośno i stanowczo.

Wezbrał w nim straszliwy gniew. Dumbledore nie miał pojęcia, co on teraz czuje.

Widzisz, Dumbledore? odezwał się Fineas Nigellus zgryźliwym tonem. Nigdy nie próbuj zrozumieć uczniów. Oni tego nie znoszą. Wolą być tragicznie niezrozumiani, wolą się sami nad sobą użalać, wolą babrać się w swoich...

Dosyć, Fineasie przerwał mu Dumbledore.

Harry odwrócił się do niego plecami i demonstracyjnie wpatrzył się w okno. W oddali widać było stadion quidditcha. Kiedyś, raz, pojawił się na nim Syriusz pod postacią czarnego psa, by zobaczyć Harryego w grze... Pewnie chciał sprawdzić, czy Harry jest tak dobry w quidditchu jak James... Nigdy go o to nie zapytał...

Nie musisz się wstydzić tego, co teraz czujesz, Harry rozległ się głos Dumbledorea. Przeciwnie... to, że odczuwasz taki ból, jest twoją największą siłą.

Harry poczuł, jak biały płomień gniewu liże mu wnętrzności, jak wybucha w owej straszliwej pustce, napełniając go pragnieniem sprawienia bólu Dumbledoreowi za ten jego spokój i za te puste słowa.

Moją największą siłą, tak? powtórzył rozdygotany, wciąż wpatrując się w stadion quidditcha, ale już go nie dostrzegając. Pan nie ma pojęcia... Nie wie pan...

Czego nie wiem? zapytał spokojnie Dumbledore.

Tego już było za wiele. Harry odwrócił się do niego, trzęsąc się ze złości.

Nie chcę rozmawiać o tym, co czuję, rozumie pan?

Harry, takie cierpienie dowodzi, że wciąż jesteś człowiekiem! Taki ból jest częścią człowieczeństwa...

A WIĘC... JA... NIE... CHCĘ... BYĆ... CZŁOWIEKIEM! ryknął Harry.

Chwycił jeden z delikatnych srebrnych instrumentów, stojący na stoliku tuż przy nim, i cisnął nim przez pokój. Instrument roztrzaskał się na kawałeczki o ścianę. Kilka portretów krzyknęło z oburzenia i ze strachu, a portret Armanda Dippeta powiedział:

No nie, doprawdy!

MAM TO W NOSIE! wrzasnął Harry, chwytając lunaskop i wrzucając go do kominka. MAM JUŻ DOSYĆ, ZOBACZYŁEM DOSYĆ, CHCĘ WYJŚĆ, CHCĘ, ŻEBY TO SIĘ WRESZCIE SKOŃCZYŁO, NIC MNIE TO JUŻ NIE OBCHODZI...

Złapał za stolik, na którym uprzednio stał srebrny instrument, i nim też cisnął o podłogę. Stolik rozpadł się, a nogi potoczyły się w różne strony.

Ależ obchodzi cię powiedział spokojnie Dumbledore, nie robiąc nic, by powstrzymać Harryego od zdemolowania mu gabinetu. I to tak bardzo, że czujesz, jakbyś miał się wykrwawić na śmierć.

WCALE NIE! wrzasnął Harry tak głośno, że zapiekło go w gardle, i przez chwilę chciał rzucić się na Dumbledorea i jego też roztrzaskać na kawałki, zniszczyć ten spokój na jego twarzy, potrząsnąć nim, zadać mu ból, sprawić, by poczuł choć odrobinę tego, co działo się w nim samym.

Ależ tak powiedział Dumbledore, jeszcze spokojniej i łagodniej. Straciłeś matkę, ojca, a teraz kogoś najbliższego poza nimi. Musi cię to obchodzić.

PAN NIE WIE, CO JA CZUJĘ! PAN... STOI TU SOBIE... PAN...

Ale słowa już nie wystarczały, rozbijanie przedmiotów nie przynosiło żadnej ulgi. Chciał stąd uciec, chciał biec, wszystko jedno dokąd, nie oglądając się za siebie, chciał znaleźć się gdzieś, gdzie nie byłoby tych jasnych, niebieskich, wpatrujących się w niego oczu, tej znienawidzonej, spokojnej, starej twarzy. Pobiegł do drzwi, złapał za gałkę i szarpnął.

Ale drzwi się nie otworzyły.

Odwrócił się ponownie do Dumbledorea.

Niech mnie pan wypuści powiedział, trzęsąc się cały.

Nie.

Patrzyli na siebie przez chwilę.

Proszę mnie wypuścić powtórzył.

Nie.

Jeśli mnie pan tu zatrzyma... jeśli mi pan nie pozwoli...

Możesz sobie niszczyć, co chcesz powiedział pogodnie Dumbledore. Mam tu tego za dużo.

Obszedł biurko i usiadł, obserwując Harryego.

Niech mnie pan wypuści powtórzył Harry zimnym głosem, prawie tak spokojnym, jak głos Dumbledorea.

Wypuszczę cię stąd, jak powiem to, co mam ci do powiedzenia.

Czy pan... czy pan myśli, że ja chcę... czy pan myśli, że w ogóle... NIE OBCHODZI MNIE, CO MI PAN MA DO POWIEDZENIA! Nie chcę słuchać NICZEGO, co chce mi pan powiedzieć!

Ale wysłuchasz powiedział spokojnie Dumbledore. Bo nie jesteś jeszcze nawet w połowie tak na mnie zły, jak powinieneś. Jeśli zamierzasz mnie zaatakować, a wiem, że jesteś tego bliski, to chciałbym na to zasłużyć.

O czym pan mówi...?

To MOJA wina, że Syriusz zginął oświadczył dobitnie Dumbledore. A dokładniej, prawie wyłącznie moja wina... bo nie chcę być tak butny, by brać na siebie całą odpowiedzialność. Syriusz był dzielnym, bystrym i energicznym mężczyzną, a tacy ludzie zwykle nie potrafią siedzieć w ukryciu, podczas gdy inni nadstawiają głowy. Ale ty, Harry, nie powinieneś był uwierzyć w to, że istniała jakakolwiek konieczność, abyś musiał zakradać się dziś w nocy do Departamentu Tajemnic. Gdybym był z tobą szczery, Harry, jak powinienem być, od dawna byś wiedział, że Voldemort może próbować cię tam zwabić, i nigdy byś się nie dał złapać w tę pułapkę. A i Syriusz nie znalazłby się tam, żeby cię ratować. Wina spoczywa na mnie, i tylko na mnie.

Harry wciąż stał z ręką na gałce drzwi, ale nie był tego świadom. Wpatrywał się w Dumbledorea, oddychając ciężko i słuchał go, ale nie bardzo rozumiał, co słyszy.

Usiądź, Harry powiedział Dumbledore. To nie było polecenie, to była prośba.

Harry zawahał się, po czym powoli przeszedł przez pokój, teraz zaśmiecony srebrnymi kółkami zębatymi i kawałkami drewna, i usiadł naprzeciw Dumbledorea.

Czy dobrze zrozumiałem? odezwał się Fineas Nigellus. Czy to prawda, że mój praprawnuk... ostatni z rodu Blacków... nie żyje?

Tak, Fineasie odrzekł Dumbledore.

Nie wierzę powiedział opryskliwie Fineas.

Harry odwrócił głowę i zdążył zobaczyć, jak Fineas opuszcza swe ramy, zapewne by odwiedzić inne portrety w domu przy Grimmauld Place. Pewnie będzie przechodził z portretu na portret, nawołując Syriusza po całym domu...

Harry, winien ci jestem wyjaśnienie rzekł Dumbledore. Muszę ci wyjaśnić, jak doszło do tego, że stary człowiek popełnił tyle błędów. Bo teraz widzę, że to, co zrobiłem, i to, czego nie zrobiłem w stosunku do ciebie, nosi wszelkie znamiona błędów mojego wieku. Ty nie możesz wiedzieć, jak się czuje i jak myśli stary człowiek. Ale starzy ludzie ponoszą winę, jeśli zapomną, jak to jest, kiedy się jest młodym... i wszystko wskazuje na to, że ja właśnie o tym zapomniałem...

Słońce już wschodziło. Wierzchołki gór otoczył oślepiająco pomarańczowy rąbek, a niebo było bezbarwne i jasne. Światło padło na Dumbledorea, na srebrne brwi i brodę, wydobywając z jego twarzy głębokie zmarszczki.

Piętnaście lat temu, gdy zobaczyłem bliznę na twoim czole, domyśliłem się, co ona może oznaczać. Podejrzewałem, że może to być znak więzi między tobą a Voldemortem.

Już mi pan to mówił, profesorze przerwał mu szorstko Harry.

Nie obchodziło go, że jest niegrzeczny. Nic go już nie obchodziło.

Tak przyznał Dumbledore. Tak, mówiłem ci, ale, widzisz... muszę zacząć od twojej blizny. Bo wkrótce po tym, jak wróciłeś do świata czarodziejów, stało się oczywiste, że miałem rację i że ta blizna daje o sobie znać, gdy Voldemort jest w pobliżu, albo gdy przeżywa jakieś silne emocje.

Wiem.

A twoja zdolność wykrywania bliskiej obecności Voldemorta, choćby nawet w jakiejś innej postaci, i poznania, co on czuje, gdy wzbierają w nim emocje, zaczęła się pogłębiać od czasu, gdy Voldemort wrócił, gdy odzyskał swe ciało i swoją moc.

Harry nie raczył skinąć głową. Wiedział o tym od dawna.

Natomiast dopiero o wiele później doszedłem do wniosku, że Voldemort może sobie zdawać sprawę z tej więzi między wami. I nieuchronnie musiał nadejść taki moment, w którym wniknąłeś w jego świadomość i myśli tak głęboko, że on to wyczuł. Mówię, rzecz jasna, o tej nocy, kiedy byłeś świadkiem napaści na pana Weasleya.

Tak, Snape mi o tym powiedział mruknął Harry.

Profesor Snape, Harry poprawił go spokojnie Dumbledore. Ale czy nie zastanawiałeś się, dlaczego to nie ja ci o tym powiedziałem? Dlaczego to nie ja uczyłem cię oklumencji? Dlaczego przez wiele miesięcy w ogóle się z tobą nie widziałem?

Harry podniósł głowę i spojrzał na niego. Dopiero teraz zauważył, że Dumbledore jest przygnębiony i zmęczony.

No tak wymamrotał. Zastanawiałem się.

Bo, widzisz, byłem pewny, że wkrótce Voldemort spróbuje wedrzeć się do twojej świadomości, by zacząć manipulować twoimi myślami, a nie chciałem go do tego sam zachęcać. Byłem pewny, że kiedy zda sobie sprawę, że nas dwóch, ciebie i mnie, łączą... czy łączyły... stosunki bliższe niż te, które zwykle łączą dyrektora i ucznia, to zechce wykorzystać ciebie do szpiegowania mnie. Bałem się tego, co może z tobą zrobić, bałem się, że może opętać i posiąść twoją wolę i umysł. I, Harry, wierzę, że miałem rację. Wierzę, że Voldemort naprawdę chciał cię w ten sposób wykorzystać. W tych rzadkich chwilach, gdy byliśmy blisko siebie, wydawało mi się, że widzę już jego cień czający się w twoich oczach...

Harry przypomniał sobie, jak za każdym razem, gdy napotykał spojrzenie Dumbledorea, czuł, jakby budził się w nim drzemiący dotąd wąż, gotów kąsać.

Jak się okazało tej nocy, celem Voldemorta, gdy zamierzał cię opętać, nie było zniszczenie mnie. Było nim zniszczenie ciebie. Miał nadzieję, że kiedy mu się to uda, poświęcę ciebie, żeby zabić jego. Jak widzisz, odsuwając się od ciebie, próbowałem cię ochronić. Błąd starego człowieka...

Westchnął głęboko. Jego słowa nie budziły w Harrym emocji. Jeszcze parę miesięcy temu wiele by dał, by dowiedzieć się tego wszystkiego, a teraz, wobec pustki, jaką czuł po utracie Syriusza, nie miało to już znaczenia...

Syriusz powiedział mi, że odczułeś, jak Voldemort obudził się w tobie w tę noc, w której zobaczyłeś napaść na Artura Weasleya. Zrozumiałem natychmiast, że sprawdzają się moje najgorsze obawy: od tego momentu Voldemort zdał sobie sprawę, że może cię wykorzystać do swoich celów. Próbowałem cię uzbroić, żebyś mógł odeprzeć ataki na twój umysł, więc zorganizowałem lekcje oklumencji z profesorem Snapeem.

Zamilkł na chwilę. Harry patrzył na światło słońca, przesuwające się powoli po błyszczącej powierzchni biurka i zagarniające srebrny kałamarz i ładne szkarłatne pióro. Był pewny, że wszystkie portrety nie śpią, łowiąc każde wypowiedziane przez Dumbledorea słowo. Od czasu do czasu słyszał szelest szat, ciche chrząknięcia. Fineas Nigellus jeszcze nie wrócił...

Profesor Snape odkrył ciągnął dalej Dumbledore że od paru miesięcy śniłeś o drzwiach do Departamentu Tajemnic. Naturalnie już od chwili odzyskania ciała Voldemort był owładnięty obsesją wysłuchania przepowiedni i wciąż myślał o tych drzwiach. A skoro on o nich myślał i marzył, to i ty o nich śniłeś, chociaż nie wiedziałeś, co to oznacza. A potem zobaczyłeś jak Rookwood, który przed swoim aresztowaniem pracował w Departamencie Tajemnic, mówi Voldemortowi to, o czym myśmy od dawna wiedzieli: że przepowiedni przechowywanych w Ministerstwie Magii bronią silne zaklęcia. Tylko ten, kogo przepowiednia dotyczy, może zdjąć ją z półki, nie popadając w obłęd. Voldemort miał dwa wyjścia: mógł sam wejść do Ministerstwa Magii, narażając się na ujawnienie, albo skłonić ciebie, byś to uczynił i wziął przepowiednię dla niego. Dlatego tak było ważne i pilne, abyś opanował oklumencję.

Ale nie opanowałem mruknął Harry. Powiedział to na głos, żeby uwolnić się od nieznośnego ciężaru winy; miał nadzieję, że to wyznanie zmniejszy straszliwy ucisk przygniatający mu serce. Nie ćwiczyłem, nie dbałem o to, mogłem powstrzymać te sny, Hermiona wciąż mi to powtarzała, gdybym opanował oklumencję, nie mógłby mi pokazać, dokąd iść i... Syriusz... Syriusz by nie...

Coś eksplodowało mu w głowie: paląca potrzeba usprawiedliwienia się, wyjaśnienia...

Próbowałem sprawdzić, czy naprawdę porwał Syriusza, poszedłem do gabinetu Umbridge, rozmawiałem przez kominek ze Stworkiem, a on mi powiedział, że Syriusza nie ma w domu, że wyszedł!

Stworek kłamał powiedział spokojnie Dumbledore. Nie jesteś jego panem, mógł kłamać ci do woli, nie musząc się za to karać. Stworek chciał, żebyś udał się do Ministerstwa Magii.

Wysłał mnie tam... celowo?

Tak. Obawiam się, że Stworek od miesięcy służył nie tylko jednemu panu.

Ale jak? Przecież od lat nie opuszczał Grimmauld Place!

Stworek skorzystał ze sposobności na krótko przed Bożym Narodzeniem, kiedy Syriusz krzyknął na niego, żeby się wynosił. Potraktował ten rozkaz dosłownie. Uznał, że kazano mu opuścić dom. Udał się do jedynego członka rodziny Blacków, którego jeszcze jako tako szanował... do kuzynki Blacka, Narcyzy, siostry Bellatriks i żony Lucjusza Malfoya.

Skąd pan o tym wszystkim wie? zapytał Harry.

Serce biło mu szybko, poczuł mdłości. Pamiętał, jak niepokoiła go nieobecność Stworka w czasie Bożego Narodzenia, przypomniał sobie, jak skrzat pojawił się ponownie na strychu...

Stworek sam mi to w nocy powiedział. Widzisz, kiedy przekazałeś profesorowi Snapeowi to zaszyfrowane ostrzeżenie, zrozumiał, że miałeś wizję Syriusza schwytanego w pułapkę w Departamencie Tajemnic. Podobnie jak ty, i on próbował natychmiast skontaktować się z Syriuszem. Muszę ci wyjaśnić, że członkowie Zakonu Feniksa mają środki komunikowania się ze sobą, które są pewniejsze od kominka w gabinecie Dolores Umbridge. Profesor Snape stwierdził, że Syriusz jest żywy i bezpieczny w swym domu przy Grimmauld Place. Kiedy jednak ty nie wróciłeś z Zakazanego Lasu, dokąd zaprowadziliście Dolores Umbridge, profesor Snape zaczął się niepokoić, bo to mogło oznaczać, że wciąż wierzysz w porwanie Syriusza przez Lorda Voldemorta. Natychmiast powiadomił niektórych członków Zakonu.

Dumbledore westchnął głęboko, po czym ciągnął dalej:

W Kwaterze Głównej byli wówczas Alastor Moody, Nimfadora Tonks, Kingsley Shacklebolt i Remus Lupin. Wszyscy zgodzili się, że trzeba natychmiast ci pomóc. Profesor Snape nalegał, by Syriusz został w domu i powiadomił o wszystkim mnie, bo spodziewano się mnie tam lada chwila. Sam zamierzał przeszukać puszczę, w nadziei, że jeszcze cię tam znajdzie. Ale Syriusz nie chciał zostać w tyle, gdy reszta wyruszała na poszukiwanie. Powierzył Stworkowi zadanie przekazania mi, co się wydarzyło. I w ten sposób, kiedy przybyłem na Grimmauld Place wkrótce po tym, jak wszyscy udali się do ministerstwa, to właśnie ten skrzat powiedział mi... śmiejąc się do rozpuku... dokąd udał się Syriusz.

Śmiał się? zapytał Harry pustym głosem.

Och, tak. Widzisz, Stworek nie był w stanie zdradzić nas całkowicie. Nie jest Strażnikiem Tajemnic Zakonu, nie mógł udzielić Malfoyom dokładnych informacji, gdzie jesteśmy, nie mógł im wyjawić tych tajnych planów Zakonu, które zakazano mu ujawnić. Był związany czarem, któremu podlega jego gatunek, co oznaczało, że musiał być posłuszny bezpośredniemu rozkazowi swojego pana, Syriusza. Przekazał jednak Narcyzie informacje, które dla Voldemorta okazały się bardzo cenne, ale Syriuszowi wydały się banalne i nie zabronił skrzatowi ich ujawniać.

Na przykład?

Na przykład to, że osobą, na której Syriuszowi najbardziej zależy, jesteś ty powiedział cicho Dumbledore. Albo to, że Syriusz jest dla ciebie i ojcem, i bratem. Voldemort oczywiście wiedział, że Syriusz jest w Zakonie, i że ty wiesz, gdzie on jest, ale informacje Stworka pozwoliły mu zrozumieć, że jedyną osobą, którą będziesz chciał uratować bez względu na wszystko, jest Syriusz Black.

Usta Harryego były zimne i odrętwiałe.

Więc... kiedy zapytałem Stworka, czy Syriusz jest w domu...

Malfoyowie, niewątpliwie zgodnie z instrukcjami Voldemorta, polecili mu usunąć gdzieś Syriusza, żebyś nie mógł się z nim porozumieć. Wczoraj Stworek zranił Hardodzioba, więc gdy pojawiłeś się w kominku, Syriusz był na górze i opatrywał go.

Harryemu brakowało powietrza, oddech miał szybki i płytki.

I Stworek powiedział panu to wszystko... i śmiał się? zapytał ochrypłym głosem.

Wcale nie chciał mi tego powiedzieć, ale opanowałem legilimencję na tyle, by wiedzieć, że ktoś mnie okłamuje, i... zdołałem go przekonać... by mi powiedział prawdę, zanim udałem się do Departamentu Tajemnic.

A Hermiona wyszeptał Harry, zaciskając w pięści zimne dłonie złożone na kolanach wciąż nam mówiła, żebyśmy byli dla niego mili...

I miała rację, Harry rzekł Dumbledore. Kiedy wybraliśmy dom numer dwanaście przy Grimmauld Place na naszą Kwaterę Główną, ostrzegłem Syriusza, że musi traktować Stworka uprzejmie i z szacunkiem. Powiedziałem mu, że Stworek może być dla nas niebezpieczny. Nie sądzę, by Syriusz potraktował poważnie moje słowa, ani by kiedykolwiek zauważył, że Stworek może mieć uczucia podobne do ludzkich...

Niech pan nie obwinia... niech pan... nie mówi tak... o Syriuszu... wymamrotał Harry, z trudem łapiąc powietrze. Znowu ogarnęła go wściekłość. Nie mógł pozwolić, by Dumbledore wyrażał się krytycznie o Syriuszu. Stworek jest... podłym... kłamcą... zasługuje na...

Stworek jest tym, czym go uczynili czarodzieje. Tak, Harry, powinno mu się współczuć. Jego życie było tak samo żałosne, jak życie twojego przyjaciela Zgredka. Musiał być posłuszny Syriuszowi jako ostatniemu potomkowi rodziny, której był niewolnikiem, ale nie był mu szczerze oddany. I bez względu na jego przewinienia, trzeba też pamiętać, że Syriusz nie zrobił nic, by ulżyć jego ciężkiej doli...

NIECH PAN PRZESTANIE MÓWIĆ TAK O SYRIUSZU!

Zerwał się na równe nogi, gotów rzucić się na Dumbledorea, który w ogóle nie rozumiał Syriusza, nie miał pojęcia, jak był dzielny, ile wycierpiał...

A Snape? O nim pan jakoś nie mówi. Kiedy mu powiedziałem, że Voldemort uwięził Syriusza, tylko uśmiechnął się drwiąco, jak zwykle...

Harry, przecież wiesz, że profesor Snape nie miał innego wyboru, w obecności Dolores Umbridge musiał udawać, że nie traktuje cię poważnie powiedział spokojnie Dumbledore ale, jak już ci wyjaśniłem, powiadomił Zakon najszybciej, jak zdołał, o tym, co mu powiedziałeś. To on wydedukował, dokąd się udałeś, kiedy nie wróciłeś z puszczy. To on dał profesor Umbridge fałszywe veritaserum, kiedy próbowała cię zmusić, żebyś ujawnił miejsce pobytu Syriusza...

Harryego to nie przekonało, odczuwał dziką rozkosz, oskarżając Snapea, bo wydawało mu się, że w ten sposób zmniejsza swoje poczucie winy, i chciał zmusić Dumbledorea, by się z nim zgodził.

Snape... Snape k-kpił sobie z Syriusza... bo Syriusz musiał siedzieć w tym domu... dawał mu do zrozumienia, że jest tchórzem...

Syriusz był dorosłym, inteligentnym człowiekiem i nie musiał się przejmować takimi bzdurnymi kpinami.

Snape przestał mnie nauczać oklumencji! warknął Harry. Wyrzucił mnie ze swojego gabinetu!

Jestem tego świadom powiedział ze smutkiem Dumbledore. Już ci powiedziałem, że popełniłem błąd, nie ucząc cię osobiście, ale wówczas byłem przekonany, że największym zagrożeniem jest jeszcze szersze otworzenie twego umysłu przed Voldemortem w mojej obecności...

Snape to tylko pogorszył, po lekcjach z nim blizna zawsze bolała mnie bardziej... Harry przypomniał sobie, co o tym mówił Ron, i brnął dalej. Skąd pan wie, czy nie próbował mnie zmiękczyć, żeby Voldemortowi było łatwiej przeniknąć do mojej świadomości, żeby mu było łatwiej mnie opanować...

Ufam Severusowi Snapeowi oznajmił Dumbledore. Zapomniałem tylko... to jeszcze jeden błąd starego człowieka... że istnieją rany zbyt głębokie, by się mogły zabliźnić. Myślałem, że profesor Snape potrafi przezwyciężyć w sobie to, co czuje do twojego ojca... i myliłem się.

Ale poza tym jest w porządku, tak? krzyknął Harry, nie zwracając uwagi na zgorszone twarze i oburzone pomruki portretów wiszących na ścianach. Snapeowi wolno nienawidzić mojego ojca, ale Syriuszowi nie wolno nienawidzić Stworka, tak?

Syriusz nie nienawidził Stworka. Uważał go po prostu za niegodnego zainteresowania sługę. Obojętność i lekceważenie często wyrządzają więcej krzywd niż jawna niechęć... Ta fontanna, którą w nocy zniszczyliśmy, to pomnik kłamstwa. My, czarodzieje, zbyt długo obrażaliśmy i wykorzystywaliśmy naszych braci, i teraz zbieramy tego żniwo.

WIĘC SYRIUSZ SOBIE NA TO ZASŁUŻYŁ, TAK?! ryknął Harry.

Tego nie powiedziałem i nigdy tego z moich ust nie usłyszysz odrzekł spokojnie Dumbledore. Syriusz nie był okrutnikiem, na ogół był dobry dla skrzatów domowych. Nie kochał Stworka, bo Stworek był dla niego żywym wspomnieniem domu, którego Syriusz nienawidził.

Tak, nienawidził! powiedział Harry załamującym się głosem, po czym odwrócił się plecami do Dumbledorea i odszedł od biurka. Gabinet zalany już był słońcem. Oczy portretów przesuwały się za nim, kiedy szedł, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, właściwie w ogóle nie widząc wnętrza gabinetu. To pan go uwięził w tym domu, a on go znienawidził, właśnie dlatego chciał się stamtąd wyrwać tej nocy...

Bałem się o jego życie wtrącił cicho Dumbledore.

Ludzie nie znoszą, jak się ich zamyka! obruszył się Harry, mierząc go wściekłym spojrzeniem. Mnie też pan więził przez całe lato!

Dumbledore zamknął oczy i zakrył twarz dłońmi o długich palcach. Harry obserwował go, ale nawet ta niezwykła oznaka wyczerpania lub smutku czy też czegoś jeszcze innego nie złagodziła jego złości. Przeciwnie, poczuł do niego jeszcze większą złość, bo okazał słabość. A nie powinien, skoro w Harrym wszystko się gotowało i chciał wyładować na nim swój gniew.

Dumbledore opuścił ręce i spojrzał na Harryego znad swych okularów-połówek.

Już czas powiedział abym ci powiedział to, co powinienem ci powiedzieć pięć lat temu, Harry. Proszę cię, usiądź. Powiem ci wszystko. Proszę cię tylko o odrobinę cierpliwości. Będziesz mógł się na mnie wściekać... zrobić, co zechcesz... kiedy skończę. Nie będę ci przeszkadzał.

Harry spojrzał na niego ze złością, a potem opadł na krzesło naprzeciw biurka i czekał. Dumbledore patrzył przez chwilę przez okno na zalane słońcem błonia, a potem zwrócił ponownie wzrok na Harryego i powiedział:

Pięć lat temu, Harry, przybyłeś do Hogwartu cały i zdrowy, jak to sobie dawno zaplanowałem. No, może nie w najlepszej kondycji. Wiele przeszedłeś. Wiedziałem, że tak będzie, kiedy cię zostawiłem na progu domu twoich wujostwa. Wiedziałem, że czeka cię dziesięć ciężkich lat.

Zamilkł na chwilę. Harry się nie odzywał.

Możesz zapytać... masz do tego pełne prawo... dlaczego tak musiało być. Dlaczego nie mogła cię przygarnąć jakaś rodzina czarodziejów? Wiele rodzin uczyniłoby to z najwyższą ochotą. Byliby zaszczyceni i szczęśliwi, mogąc wychowywać cię w swoim domu jak syna. Moja odpowiedź brzmi: przede wszystkim chciałem, żebyś żył. Żebyś przeżył. A twoje życie było wciąż w wielkim niebezpieczeństwie i chyba tylko ja zdawałem sobie z tego sprawę. Voldemort zniknął zaledwie parę godzin wcześniej, ale jego poplecznicy... a wielu z nich to prawie tacy sami groźni łajdacy jak on... wciąż byli wolni, silni, zdesperowani i gotowi użyć przemocy. Musiałem podjąć decyzję, biorąc również pod uwagę twoją przyszłość. Czy wierzyłem, że Voldemort już nigdy nie powróci? Nie. Wiedziałem, że wróci, może za dziesięć, może za dwadzieścia, może za pięćdziesiąt lat, ale na pewno wróci, a byłem również pewny, znając go, że nie spocznie, póki cię nie zabije. Wiedziałem, że jego znajomość magii przewyższa umiejętności praktycznie każdego z żyjących czarodziejów. Wiedziałem, że nawet moje najbardziej skomplikowane i potężne zaklęcia obronne mogą się okazać nieskuteczne, gdy on odzyska pełną moc. Ale wiedziałem też, gdzie jest jego słaby punkt. I podjąłem decyzję. Miałeś być chroniony mocą starożytnej magii, którą on dobrze zna, którą pogardza i której, właśnie dlatego, nie docenia. Mówię oczywiście o tym, że twoja matka oddała za ciebie życie. Zapewniła ci przez to trwałą ochronę, której on nigdy się nie spodziewał, ochronę, która płynie w twoich żyłach do dziś. Zawierzyłem więc krwi twojej matki. Powierzyłem ciebie jej siostrze, jej jedynej pozostałej przy życiu krewnej...

Która mnie nie kocha wtrącił natychmiast Harry. Nie dałaby złamanego...

Ale cię przygarnęła przerwał mu Dumbledore. Mogła czuć do ciebie odrazę, mogła się wściekać, mogła cię uważać za coś niechcianego, ale cię przygarnęła i w ten sposób przypieczętowała zaklęcie, które na ciebie rzuciłem. Ofiara twojej matki uczyniła z więzi krwi najmocniejszą tarczę ochronną, jaką mogłem ci zapewnić.

Nadal nie...

Dopóki możesz nazywać swym domem miejsce zamieszkania człowieka, w którego żyłach płynie krew twojej matki, dopóty Voldemort nie może cię tam tknąć ani wyrządzić ci krzywdy. On przelał jej krew, ale ta krew wciąż płynie w tobie i w jej siostrze. Jej krew stała się twoim schronieniem. Wracasz tam tylko raz w roku, ale jak długo będziesz to miejsce nazywał swym domem, nie może ci tam wyrządzić krzywdy. A twoja ciotka o tym wie. Wyjaśniłem jej to w liście, który zostawiłem przy tobie na progu jej domu. Wie, że pozwalając ci tam mieszkać, utrzymuje cię przy życiu już przez piętnaście lat.

Zaraz powiedział Harry. Chwileczkę.

Wyprostował się w krześle, patrząc na Dumbledorea.

To pan przysłał tego wyjca. Powiedział pan, żeby pamiętała... To był pana głos...

Pomyślałem sobie rzekł Dumbledore, pochylając lekko głowę że może trzeba jej przypomnieć o umowie, którą przypieczętowała, biorąc cię do swego domu. Podejrzewałem, że napaść dementorów może obudzić w niej poczucie zagrożenia, za które będzie winić swego przybranego syna.

I tak się stało powiedział cicho Harry. No... może bardziej odczuł to mój wuj. Chciał się mnie pozbyć, ale jak przyszedł ten wyjec, ona... ona powiedziała, że muszę zostać. Przez chwilę wpatrywał się w podłogę, a potem dodał: Ale co to ma wspólnego z...

Nie mógł wymówić imienia Syriusza.

A więc pięć lat temu ciągnął Dumbledore, jakby w ogóle nie przerywał swej opowieści przybyłeś do Hogwartu, może nie tak szczęśliwy ani tak zadbany, jakbym tego pragnął, ale jednak cały i zdrowy. Nie byłeś rozpieszczonym małym księciem, byłeś normalnym chłopcem, tak normalnym, jak tylko mogłem sobie wymarzyć, biorąc pod uwagę okoliczności. Tak więc, na razie, mój plan działał bez zarzutu. A potem... zresztą na pewno nie gorzej ode mnie pamiętasz wydarzenia, które miały miejsce w pierwszym roku twego pobytu w Hogwarcie. Wspaniale dorosłeś do wyzwania, któremu musiałeś stawić czoło, i wkrótce... o wiele wcześniej, niż się spodziewałem... musiałeś się zmierzyć z samym Voldemortem. I znowu przeżyłeś to spotkanie. Co więcej, opóźniłeś odzyskanie przez niego ciała i pełnej mocy. Stoczyłeś z nim walkę jak mężczyzna. Byłem... byłem z ciebie bardziej dumny, niż potrafię to wyrazić. Lecz niestety mój plan miał pewien słaby punkt. Pewną rysę, o której już wtedy wiedziałem, a która mogła zniszczyć wszystko. A jednak, wiedząc, jakie to ważne, aby mój plan się udał, powiedziałem sobie, że nie dopuszczę, aby ta rysa wszystko zniszczyła. Tylko ja mogłem tego dokonać, więc sam musiałem być silny. I oto po raz pierwszy stanąłem wobec próby, kiedy leżałeś w skrzydle szpitalnym, osłabiony po walce z Voldemortem.

Nie rozumiem, o czym pan mówi...

A pamiętasz, jak mnie wtedy zapytałeś, dlaczego Voldemort próbował cię zabić, gdy byłeś niemowlęciem?

Harry kiwnął głową.

A myślisz, że powinienem ci to wtedy wyjawić?

Harry spojrzał w jego jasne, niebieskie oczy i nic nie odpowiedział, ale serce znowu zaczęło mu szybko bić.

Jeszcze nie dostrzegłeś rysy na moim planie? Nie... chyba nie. No więc, jak wiesz, postanowiłem to przed tobą zataić. Pomyślałem sobie: ma dopiero jedenaście lat, jest jeszcze za młody. Zamierzałem ci to powiedzieć, kiedy będziesz starszy. Uważałem, że ta wiedza byłaby dla ciebie zbyt dużym ciężarem. Ale mogłem już wtedy dostrzec oznaki zagrożenia. Powinienem sam siebie zapytać, dlaczego nie zaniepokoiło mnie, że już wtedy zadałeś mi pytanie, na które kiedyś i tak będę ci musiał udzielić przerażającej odpowiedzi. Powinienem zdać sobie sprawę, że jestem zbyt szczęśliwy, by się nad tym zastanawiać... Byłeś zbyt młody, o wiele na to za młody... No i nadszedł drugi rok twego pobytu w Hogwarcie. I znowu stanąłeś przed wyzwaniem, przed którym nie stawali nawet dorośli czarodzieje. I ponownie sprostałeś temu wyzwaniu w sposób, o jakim nawet nie marzyłem. Jednak tym razem nie zapytałeś mnie, dlaczego Voldemort pozostawił ci na czole ten znak. Rozmawialiśmy o twojej bliźnie, owszem... Byliśmy już tak blisko, tak bardzo blisko tego tematu. Dlaczego nie powiedziałem ci wówczas wszystkiego? No cóż, pomyślałem sobie, że dwanaście lat to niewiele więcej niż jedenaście. Pozwoliłem ci wtedy odejść, a ty byłeś zakrwawiony, wyczerpany, ale uradowany i podniecony zwycięstwem, a jeśli nawet poczułem powiew niepokoju, jeśli przemknęło mi przez głowę, że może powinienem ci jednak o tym wszystkim powiedzieć, to szybko odrzuciłem od siebie tę myśl. Byłeś nadal tak młody, a ja nie potrafiłem się zdobyć na zepsucie ci tej nocy twojego triumfu i radości... Rozumiesz już, Harry? Widzisz rysę na moim wspaniałym planie? Wpadłem w pułapkę, którą sam przewidziałem, której mogłem uniknąć. A przecież od samego początku powtarzałem sobie, że muszę jej uniknąć.

Nie...

Za bardzo mi na tobie zależało. Bardziej mi zależało na twoim szczęściu niż na tym, byś poznał prawdę, bardziej na twoim spokoju niż na moim planie, bardziej na twoim życiu niż na życiu innych osób, które mogły je stracić, gdyby cały plan zawiódł. Innymi słowy, zachowałem się tak, jak się tego spodziewał Voldemort po nas, głupcach, którzy kochamy. Czy można było temu zaradzić? Myślę, że każdy, kto ciebie znał i obserwował tak jak ja... a nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, jak uważnie śledziłem każdy twój krok... każdy, powtarzam, chciałby ci zaoszczędzić bólu ponad to, czego już doświadczyłeś. Co mnie mogło wówczas obchodzić, że w jakiejś mglistej przyszłości zginie nieokreślona liczba bezimiennych, pozbawionych twarzy ludzi i stworzeń, skoro ty byłeś żywy i szczęśliwy tu i teraz? Nigdy nie marzyłem, że los kogoś takiego jak ty będzie spoczywał w moich rękach. No i nadszedł trzeci rok. Obserwowałem z daleka, jak walczysz z dementorami, jak odnalazłeś Syriusza, jak dowiedziałeś się, kim on jest i jak go ocaliłeś. I co, wtedy miałem ci to powiedzieć, wtedy, kiedy odniosłeś kolejny triumf, wyrywając swego ojca chrzestnego z paszczy ministerstwa? Tylko że wtedy miałeś już trzynaście lat i coraz trudniej było mi zasłaniać się twoim młodym wiekiem. Zaczęło mnie dręczyć sumienie, Harry. Wiedziałem, że wkrótce nadejdzie czas... No i w zeszłym roku wyszedłeś z labiryntu, byłeś świadkiem śmierci Cedrika Diggoryego, sam ledwo uniknąłeś śmierci... i znowu ci nie powiedziałem, chociaż wiedziałem, że teraz, kiedy Voldemort już powrócił, muszę wreszcie to zrobić. Lecz dopiero teraz, tej nocy, zrozumiałem, że od dawna byłeś przygotowany, aby dowiedzieć się tego wszystkiego, co tak długo przed tobą ukrywałem. Udowodniłeś mi, że popełniłem błąd, nie składając na twoje barki tego ciężaru, zanim doszło do wydarzeń tej nocy. Tylko jedno mogę powiedzieć na swoją obronę: widziałem, jak zmagasz się z brzemieniem, którego nie zdołałby podźwignąć żaden z uczniów, jacy kiedykolwiek ukończyli tę szkołę, i nie potrafiłem zmusić się do tego, by włożyć na twoje barki jeszcze jeden ciężar... największy ze wszystkich.

Harry czekał, ale Dumbledore zamilkł.

Nadal nie rozumiem.

Voldemort próbował cię zabić, kiedy byłeś niemowlęciem, z powodu przepowiedni wygłoszonej na krótko przed twoimi narodzinami. Wiedział o niej, ale nie znał jej pełnej treści. Chciał cię zabić, gdy byłeś niemowlęciem, wierząc, że w ten sposób spełnia warunki przepowiedni. Odkrył, na swoją zgubę, że się pomylił, kiedy zaklęcie, które miało cię zabić, odbiło się od ciebie i trafiło w niego. I dlatego, odkąd odzyskał swoje ciało, a zwłaszcza od czasu twojej niezwykłej ucieczki w ubiegłym roku, postanowił zrobić wszystko, by usłyszeć całą przepowiednię. To właśnie była owa broń, której poszukiwał z taką determinacją od chwili swego powrotu: wiedza o tym, jak ciebie zniszczyć.

Słońce było już dość wysoko nad horyzontem. Gabinet Dumbledorea był skąpany w jego promieniach. Szklana gablota, w której spoczywał miecz Godryka Gryffindora, lśniła opalizującą bielą, cząstki rozbitych przez Harryego instrumentów połyskiwały na podłodze jak krople deszczu, a za jego plecami maleńki Fawkes ćwierkał cicho w gniazdku z popiołu.

Przepowiednia się roztrzaskała powiedział głucho Harry. Wciągałem Nevillea po tych stopniach w... w tej sali z kamiennym łukiem... i rozdarła mu się szata... a ta kulka wypadła...

To, co się wtedy roztrzaskało, było tylko zapisem przepowiedni przechowywanym w Departamencie Tajemnic. Ale przepowiednia została wygłoszona przed kimś i ta osoba wciąż ma sposób, by ją sobie dokładnie przypomnieć.

Kto ją usłyszał? zapytał Harry, choć czuł, że już zna odpowiedź.

Ja. Pewnej zimnej, deszczowej nocy, szesnaście lat temu, w pokoju nad barem w gospodzie Pod Świńskim Łbem. Poszedłem tam na spotkanie z kandydatem na nauczyciela wróżbiarstwa, choć, prawdę mówiąc, nie bardzo chciałem, by tego przedmiotu nadal nauczano w Hogwarcie. Tym kandydatem była jednak praprawnuczka bardzo słynnej, bardzo utalentowanej wieszczki, i pomyślałem sobie, że powinienem się z nią spotkać ze zwykłej uprzejmości. Byłem bardzo rozczarowany. Wydawało mi się, że ta osoba w ogóle nie ma żadnego daru przepowiadania przyszłości. Powiedziałem jej, mam nadzieję dość grzecznie, że nie nadaje się na to stanowisko i już miałem wyjść.

Dumbledore wstał, minął Harryego i podszedł do czarnego sekretarzyka stojącego obok żerdzi Fawkesa. Pochylił się, podniósł pokrywę i wyjął płytkie kamienne naczynie o brzegach pokrytych runami, w którym Harry ujrzał kiedyś swego ojca dręczącego Snapea. Wrócił do biurka, postawił na nim myślodsiewnię i przyłożył sobie różdżkę do skroni. Wydobył z niej srebrne, pajęcze włókna myśli i strząsnął je do naczynia. Potem usiadł za biurkiem i przez chwilę wpatrywał się w swoje myśli, kłębiące się w myślodsiewni, aż wreszcie westchnął, uniósł różdżkę i dźgnął jej końcem srebrzystą substancję.

Wyrosła z niej postać spowita w zwiewne szale, z oczami powiększonymi do niezwykłych rozmiarów przez grube szkła okularów, która obróciła się powoli, ze stopami zanurzonymi w naczyniu. Ale kiedy Sybilla Trelawney przemówiła, nie uczyniła tego swym zwykłym eterycznym, tajemniczym głosem, lecz głosem ochrypłym i twardym, który Harry już raz słyszał.

OTO NADCHODZI TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA... ZRODZONY Z TYCH, KTÓRZY TRZYKROTNIE MU SIĘ OPARLI, A NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA... A CHOĆ CZARNY PAN NAZNACZY GO JAKO RÓWNEGO SOBIE, BĘDZIE ON MIAŁ MOC, JAKIEJ CZARNY PAN NIE ZNA... I JEDEN Z NICH MUSI ZGINĄĆ Z RĘKI DRUGIEGO, BO ŻADEN NIE MOŻE ŻYĆ, GDY DRUGI PRZEŻYJE... TEN, KTÓRY MA MOC POKONANIA CZARNEGO PANA, NARODZI SIĘ, GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA...

Obracająca się powoli postać profesor Trelawney zapadła się z powrotem w srebrzystą substancję i znikła.

W gabinecie zapadła głucha cisza. Ani Dumbledore, ani Harry, ani żaden z portretów nie zakłócili jej najlżejszym dźwiękiem. Nawet Fawkes umilkł.

Panie profesorze powiedział w końcu bardzo cicho Harry, bo Dumbledore, wciąż wpatrzony w myślodsiewnię, zdawał się całkowicie pogrążony w swych myślach. To... czy to znaczy... Co to znaczy?

To znaczy rzekł Dumbledore że jedyna osoba, która może pokonać Lorda Voldemorta, urodziła się w końcu lipca, prawie szesnaście lat temu. Rodzice tego chłopca już trzykrotnie oparli się Voldemortowi.

Harry poczuł się tak, jakby coś się wokół niego zamykało. Znowu oddychał z trudem.

To znaczy... ja?

Dumbledore wziął głęboki oddech.

To dziwne, Harry powiedział łagodnie ale to wcale nie musiałeś być ty. Przepowiednia Sybilli mogła mieć zastosowanie do dwóch chłopców, urodzonych w końcu lipca tego samego roku. Obaj mieli rodziców w Zakonie Feniksa, a rodzice ci trzykrotnie cudem uniknęli śmierci z rąk Voldemorta. Jednym z nich jesteś oczywiście ty. A tym drugim jest Neville Longbottom.

Ale w takim razie dlaczego... dlaczego pod zapisem tej przepowiedni było moje imię i nazwisko, a nie Nevillea?

Oficjalny zapis został przemianowany po ataku Voldemorta na ciebie, gdy byłeś dzieckiem. Strażnikowi Sali Przepowiedni wydało się oczywiste, że Voldemort próbował zabić ciebie, ponieważ wiedział, że to ciebie dotyczy przepowiednia Sybilli.

Ale... może nie chodzi o mnie?

Obawiam się odrzekł Dumbledore powoli, jakby wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu wielką trudność że jednak o ciebie.

Ale pan powiedział... Neville też się urodził w końcu lipca... a jego rodzice...

Zapominasz o następnej części przepowiedni, o ostatecznej identyfikacji tego chłopca, który może pokonać Voldemorta... Sam Voldemort naznaczy go jako równego sobie. I uczynił to, Harry. Wybrał ciebie, a nie Nevillea. Pozostawił ci tę bliznę, która okazała się i błogosławieństwem, i przekleństwem.

Ale przecież mógł się pomylić! Mógł wybrać niewłaściwą osobę!

Wybrał chłopca, którego uznał za najbardziej możliwe dla siebie zagrożenie. I zauważ, Harry, nie wybrał małego czarodzieja czystej krwi, a więc kogoś, kto według niego godny jest istnienia i zauważenia, ale mieszańca, kogoś takiego jak on. Ujrzał w tobie samego siebie, zanim cię zobaczył, a naznaczając cię tą blizną, nie zabił cię, jak zamierzał, ale dał ci wielką moc, a także przyszłość, w której umknąłeś mu nie raz, ale jak dotąd cztery razy, a jest to coś, czego nie dokonali ani twoi rodzice, ani rodzice Nevillea.

Więc dlaczego to zrobił? zapytał Harry, odrętwiały i zziębnięty. Dlaczego próbował zabić mnie, gdy byłem dzieckiem? Mógł poczekać i zobaczyć, który z nas jest dla niego większym zagrożeniem, Neville czy ja, i gdy już będziemy starsi, zabić właśnie tego...

To by rzeczywiście było bardziej praktyczne podejście do sprawy, ale musisz pamiętać, że Voldemort nie znał całej przepowiedni. Gospoda Pod Świńskim Łbem od dawna przyciąga, że się tak wyrażę, ciekawszą klientelę niż pub Pod Trzema Miotłami, o czym ty i twoi przyjaciele mogliście przekonać się na własnej skórze... a i ja owej nocy... W tym miejscu nigdy nie można być pewnym, czy ktoś nie podsłuchuje. Oczywiście kiedy wybrałem się tam na spotkanie z Sybillą Trelawney, nawet mi przez głowę nie przemknęło, że usłyszę od niej coś ważnego. Miałem... mieliśmy szczęście, że szpicla Voldemorta odkryto i wyrzucono z gospody tuż po tym, jak Sybilla zaczęła wygłaszać swą przepowiednię.

Więc usłyszał tylko...

Usłyszał tylko pierwszą część, tę zapowiadającą narodziny w lipcu chłopca, którego rodzice trzykrotnie oparli się Voldemortowi. Nie mógł więc ostrzec swojego pana, że zaatakowanie ciebie wiąże się z ryzykiem przekazania ci jego mocy, a więc naznaczenia ciebie jako równego jemu. Tak więc Voldemort nie wiedział, jakie niebezpieczeństwo mu grozi, gdy ciebie zaatakuje, nie wiedział, że może byłoby mądrzej poczekać albo dowiedzieć się więcej. Nie wiedział, że masz moc, jakiej Czarny Pan nie zna...

Ale ja jej nie mam! powiedział Harry zduszonym głosem. Nie mam żadnej mocy, której on nie ma, nie potrafiłbym walczyć tak, jak on walczył tej nocy, nie jestem w stanie nikogo opętać, aby opanować jego umysł... albo zabić...

W Departamencie Tajemnic przerwał mu Dumbledore jest zawsze zamknięta sala. Kryje w sobie siłę, która jest zarazem wspanialsza i straszniejsza od śmierci, od ludzkiej inteligencji, od sił przyrody. Jest ona również być może najbardziej tajemniczym obiektem badań w całym departamencie. Tę właśnie moc ty posiadasz w wielkiej obfitości, a Voldemort nie ma jej wcale. To ta siła zaprowadziła cię tej nocy do Syriusza. To ona nie pozwoliła Voldemortowi opętać cię całkowicie, bo nie mógł znieść przebywania w ciele tak pełnym mocy, której on nie cierpi. W ostatecznym rozrachunku nie liczyło się już to, że nie potrafisz zamknąć przed nim swej świadomości. Nie oklumencja cię ocaliła, ale twoje serce.

Harry zamknął oczy. Gdyby nie poszedł tam, by ocalić Syriusza, Syriusz by nie zginął... Ale nie chciał myśleć o Syriuszu, chciał oddalić od siebie chwilę, gdy będzie musiał o nim pomyśleć, więc zapytał, nie bardzo ciekaw odpowiedzi:

A koniec tej przepowiedni... tam było coś takiego... żaden nie może żyć...

...gdy drugi przeżyje.

Więc czy to znaczy zapytał Harry, jakby wydobywał z trudem słowa z głębokiej studni pełnej rozpaczy że jeden z nas musi... musi w końcu zabić drugiego?

Tak.

Przez długi czas obaj milczeli. Gdzieś daleko, za murami gabinetu, słychać było głosy uczniów, zmierzających zapewne, jak pomyślał Harry, do Wielkiej Sali na śniadanie. Wydało mu się wręcz niemożliwe, by na świecie mogli istnieć ludzie, którzy wciąż mieli ochotę, by coś zjeść, którzy się śmiali, którzy ani nie wiedzieli, ani się tym nie przejmowali, że Syriusz Black odszedł na zawsze. Syriusz zdawał się przebywać już o miliony mil stąd, nawet jeśli jakaś cząstka Harryego wciąż wierzyła, że jeśli tylko odciągnie zasłonę, odnajdzie tam Syriusza, który na niego spojrzy, który go powita, który być może wybuchnie śmiechem przypominającym szczekanie psa.

Czuję, że winny ci jestem jeszcze jedno wyjaśnienie, Harry powiedział z pewnym oporem Dumbledore. Może się zastanawiałeś, dlaczego nie mianowałem cię prefektem, co? Muszę





:


: 2018-11-11; !; : 164 |


:

:

,
==> ...

1963 - | 1877 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.225 .