.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY Najgorsze wspomnienie Snapea




 

NA POLECENIE MINISTERSTWA MAGII

Dolores Jane Umbridge (Wielki Inkwizytor) zastąpiła Albusa Dumbledorea na stanowisku Dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.

Powyższe zarządzenie wydano na podstawie Dekretu Edukacyjnego Numer Dwadzieścia Osiem.

Podpisano:

Korneliusz Oswald Knot

Minister Magii

 

Takie ogłoszenia pojawiły się w nocy w całej szkole, ale nie wyjaśniały one, skąd każdy w zamku wiedział już, że Dumbledore pokonał dwóch aurorów, Wielkiego Inkwizytora, ministra magii i jego młodszego asystenta, po czym uciekł. Gdziekolwiek Harry pojawił się następnego dnia, jedynym tematem rozmów była ucieczka Dumbledorea, a choć niektóre jej szczegóły mogły ulec zniekształceniu, przechodząc z ust do ust (Harry podsłuchał, jak jedna z drugoklasistek zapewniała, że Knot leży teraz w Szpitalu Świętego Munga i ma dynię zamiast głowy), zadziwiające było, jak dokładna jest reszta relacji. Wszyscy wiedzieli, na przykład, że Harry i Marietta byli jedynymi uczniami, którzy uczestniczyli w wydarzeniach rozgrywających się w gabinecie Dumbledorea, a ponieważ Marietta znajdowała się teraz w skrzydle szpitalnym, oblegali Harryego, by usłyszeć całą historię u źródła.

Dumbledore niedługo wróci oznajmił z przekonaniem Ernie Macmillan, gdy po wysłuchaniu w skupieniu opowieści Harryego wracali z zielarstwa. Nie zdołali się go pozbyć wtedy, jak byliśmy w drugiej klasie, to i teraz im się to nie uda. Gruby Mnich powiedział mi... konspiracyjnie zniżył głos, tak że Harry, Ron i Hermiona musieli nachylić się do niego ...że wczoraj w nocy Umbridge próbowała wrócić do jego gabinetu, jak już przeszukali cały zamek i tereny szkolne. I gargulec jej nie wpuścił. Gabinet dyrektora zamknął się przed nią na cztery spusty. Uśmiechnął się drwiąco. Założę się, że dostała lekkiego napadu furii...

Och, jestem pewna, że od dawna marzyła, by zasiąść w gabinecie dyrektora powiedziała ze złością Hermiona, kiedy wchodzili po kamiennych stopniach do sali wejściowej. Żeby rządzić wszystkimi nauczycielami, żeby się szarogęsić... Głupia, nadęta, żądna władzy stara...

Na pewno chcesz dokończyć to zdanie, Granger?

Zza drzwi wysunął się Draco Malfoy, a tuż za nim Crabbe i Goyle. Na jego bladej twarzy o ostrych rysach malował się złośliwy uśmiech.

Chyba będę musiał odjąć po pięć punktów Gryffindorowi i Hufflepuffowi.

Nie możesz tego zrobić, Malfoy, oni są prefektami odparł natychmiast Ron.

Wiem, że prefekci nie mogą odejmować punktów innym prefektom, Królu Wieprzleju powiedział drwiącym tonem Malfoy, a Crabbe i Goyle zachichotali. Ale członkowie Brygady Inkwizycyjnej...

Czego? zapytała ostro Hermiona.

Brygady Inkwizycyjnej, Granger rzekł Malfoy, wskazując na srebrną literę I na swej szacie, tuż pod odznaką prefekta. Doborowej grupy uczniów wspierających Ministerstwo Magii, osobiście wybranych przez profesor Umbridge. I tak się składa, że członkowie Brygady Inkwizycyjnej MOGĄ odejmować punkty... Tak więc, Granger, odejmuję Gryffindorowi pięć punktów za chamskie wyrażanie się o naszej nowej pani dyrektor... Macmillan, też pięć, bo mi się sprzeciwiasz... Potter, pięć, bo cię nie lubię... Weasley, koszula ci wyłazi, za to też pięć punktów... Och, zapomniałem, ty, Granger, jesteś szlamą, więc za to dziesięć...

Ron wyciągnął różdżkę, ale Hermiona odsunęła ją, szepcząc:

Nie!

Mądry ruch, Granger wycedził Malfoy. Nowy dyrektor, nowe czasy... No, zachowujcie się jak należy, Aporter... i ty, Królu Wieprzleju...

I odszedł, rycząc ze śmiechu z Crabbeem i Goyleem.

Blefuje powiedział Ernie, ale minę miał nietęgą. Przecież nie może odejmować nam punktów... to by było śmieszne... to by rozsadzało od środka cały system prefektów...

Ale Harry, Ron i Hermiona zwrócili automatycznie głowy w stronę wielkich klepsydr osadzonych w niszach wzdłuż ściany za nimi, które pokazywały aktualny stan punktów każdego domu. Dziś rano Gryffindor i Ravenclaw prowadziły z równą liczbą punktów. I oto na ich oczach kamyki uniosły się w górę, zmniejszając liczbę tych, które pozostały w dolnych komorach klepsydr. Tylko w klepsydrze Slytherinu nic się nie zmieniło.

Zauważyliście, co? rozległ się głos Freda.

On i George właśnie zeszli po marmurowych schodach i przyłączyli się do Harryego, Rona i Hermiony, gapiących się na klepsydry.

Malfoy właśnie odebrał nam z pięćdziesiąt punktów powiedział wzburzony Harry, patrząc, jak kolejne kamyki w klepsydrze Gryffindoru unoszą się w górę.

Montague też próbował wywinąć nam taki numer podczas przerwy rzekł George.

Co to znaczy próbował? zapytał szybko Ron.

Nie udało mu się wypowiedzieć całej formułki do końca powiedział Fred bo go wepchnęliśmy do komody na pierwszym piętrze. Tej, w której wszystko znika.

Hermiona zrobiła przerażoną minę.

Będziecie mieć kłopoty!

Ale dopiero wtedy, jak Montague znowu się pojawi, a do tego może dojść za wiele tygodni, nie wiem, dokąd go wysłaliśmy rzekł chłodno Fred. A w ogóle, to postanowiliśmy, że odtąd gdzieś mamy kłopoty.

A przedtem było inaczej? zapytała Hermiona.

No jasne! powiedział George. Przecież dotąd nas nie wywalili!

Zawsze wiedzieliśmy, gdzie jest granica dodał Fred.

No, może czasami wystawialiśmy za nią duży palec u nogi rzekł George.

Ale zawsze potrafiliśmy wyhamować, zanim rozpętało się piekło powiedział Fred.

A teraz? zapytał Ron.

No, teraz... zaczął George.

...teraz, kiedy już nie ma Dumbledorea... wpadł mu w słowo Fred.

...uważamy, że nasza nowa pani dyrektor... wtrącił George.

...zasługuje na małe piekło... dokończył Fred.

Nie możecie! szepnęła Hermiona. Naprawdę, nie wolno wam! Ona tylko czeka na pretekst, żeby was wywalić! I zrobi to z rozkoszą!

Hermiono, ty chyba nie łapiesz, o co nam chodzi powiedział Fred, uśmiechając się do niej. Mamy głęboko gdzieś to, Czy nas wywali. Sami byśmy odeszli, gdybyśmy nie postanowili, że najpierw zrobimy coś dla Dumbledorea. A teraz zerknął na zegarek zacznie się faza pierwsza. Na waszym miejscu udałbym się natychmiast do Wielkiej Sali na obiad, żeby nauczyciele widzieli, że nie macie z tym nic wspólnego.

Z czym wspólnego? zapytała ze strachem Hermiona.

Zobaczysz odrzekł George. A teraz lećcie.

Bliźniacy odwrócili się i zniknęli w tłumie uczniów schodzących na obiad. Ernie, który miał bardzo zmieszaną minę, mruknął coś o niedokończonym zadaniu na transmutację i szybko odszedł.

Chyba rzeczywiście powinniśmy stąd zwiewać powiedziała nerwowo Hermiona. Na wszelki wypadek...

Chyba tak zgodził się Ron i cała trójka pomaszerowała ku drzwiom do Wielkiej Sali.

Zaledwie Harry zerknął na sufit, żeby zobaczyć, jaka jest pogoda, ktoś klepnął go w ramię, a kiedy się odwrócił, zobaczył tuż przed sobą woźnego Filcha. Cofnął się o parę kroków; Filcha lepiej było oglądać z pewnej odległości.

Pani dyrektor chce cię widzieć, Potter.

Ja tego nie zrobiłem wybąkał głupio Harry, sądząc, że chodzi o coś, co planowali Fred i George.

Szczęki Filcha zadrgały w cichym śmiechu.

Nieczyste sumienie, co? Za mną, Potter...

Harry zerknął na Rona i Hermionę, którzy patrzyli na niego z niepokojem. Wzruszył ramionami i poszedł za Filchem do sali wejściowej, mijając tłoczących się na obiad uczniów.

Filch zdawał się być w wyśmienitym humorze. Kiedy wspinali się po marmurowych schodach, nucił coś ochryple pod nosem, a kiedy weszli na pierwsze piętro, powiedział:

Wszystko się tutaj zmienia, Potter.

Zauważyłem odrzekł chłodno Harry.

Taaa... A od tylu lat powtarzałem Dumbledoreowi, że jest dla was za miękki powiedział Filch, chichocąc ohydnie. Was, brudne szczeniaki, trzeba wziąć za pysk! Nie rzucilibyście ani jednego śmierdziucha, gdybyście wiedzieli, że mogę wam za to złoić skórę, co? Nikt by nie ciskał kąsającymi talerzami po korytarzach, gdybym mógł was zaciągnąć do swojego biura i przywiązać za kostki, co, Potter? Ale teraz, jak się ukaże Dekret Edukacyjny Numer Dwadzieścia Dziewięć, będę się mógł wami zająć jak należy... I poprosiła ministra, żeby podpisał zarządzenie o wywaleniu stąd Irytka... Och, taaak, teraz wszystko się zmieni, odkąd ona tu rządzi...

Umbridge najwyraźniej zrobiła wszystko, by przeciągnąć Filcha na swoją stronę, a najgorsze było to, że dysponował groźną bronią: chyba tylko Weasleyowie mieli lepszą od niego znajomość wszystkich tajnych przejść i kryjówek w zamku.

No, jesteśmy rzekł, łypiąc z góry na Harryego, po czym zastukał trzy razy i otworzył drzwi gabinetu profesor Umbridge. Przyprowadziłem Pottera, proszę pani.

W gabinecie Umbridge, który Harry tak dobrze znał ze swoich wielu szlabanów, nic się nie zmieniło, prócz tego, że na jej biurku leżał wielki drewniany klocek ze złotym napisem DYREKTOR, a w ścianie za biurkiem tkwiło żelazne kółko, do którego były przykute zamkniętym na kłódkę łańcuchem trzy miotły: jego Błyskawica i Zmiatacze Freda i Georgea. Poczuł ukłucie bólu, gdy zobaczył swoją ukochaną miotłę. Umbridge siedziała za biurkiem, skrobiąc zawzięcie piórem po arkuszu różowego pergaminu. Kiedy weszli, podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.

Dziękuję ci, Argusie zaśpiewała słodko.

Nie ma za co, pani dyrektor, nie ma za co rzekł Filch, kłaniając się tak nisko, jak mu na to pozwolił reumatyzm, i wycofując się do drzwi.

Siadaj rzuciła krótko Umbridge, wskazując Harryemu krzesło.

Przez dłuższą chwilę bazgrała dalej. Harry obserwował obrzydliwe kocięta, uganiające się po talerzach nad jej głową, i zastanawiał się, jaki koszmar go czeka.

No, dobrze powiedziała, odkładając pióro i przyglądając mu się jak żaba zamierzająca połknąć wyjątkowo soczystą muchę. Czego się napijesz?

Proszę? zapytał Harry, pewny, że źle dosłyszał.

Czego się napijesz, Potter powtórzyła, uśmiechając się jeszcze szerzej. Herbaty? Kawy? Soku z dyni?

Po wymienieniu każdego napoju machała krótko różdżką, a na jej biurku pojawiała się filiżanka lub szklanka z owym napojem.

Niczego, dziękuję.

Chcę, żebyś się ze mną napił powiedziała głosem, którego słodycz zaprawiona była groźbą. Wybieraj.

Dobrze... więc proszę o herbatę odrzekł Harry, wzruszając ramionami.

Wzięła z biurka filiżankę, wstała i odwróciła się do niego plecami, dolewając do niej mleka. Potem obeszła z nią biurko, wciąż ze złowieszczo słodkim uśmiechem na twarzy.

Proszę powiedziała, wręczając mu filiżankę. Wypij, zanim ostygnie, dobrze? Tak więc, panie Potter... pomyślałam sobie, że po tych niemiłych wydarzeniach ostatniej nocy powinniśmy sobie uciąć pogawędkę.

Harry milczał. Usiadła z powrotem za biurkiem i czekała. Kiedy kilka długich chwil minęło w milczeniu, zagadnęła beztrosko:

Coś nie pijesz swojej herbatki!

Podniósł filiżankę do ust i nagle opuścił ją z powrotem. Jedno z ohydnych kociąt, wymalowanych na talerzach wiszących za Umbridge, miało olbrzymie niebieskie oczy, podobne do magicznego oka Szalonookiego Moodyego, i nagle sobie uprzytomnił, co by powiedział Moody, gdyby się dowiedział, że Harry wypił coś, co mu podał wróg.

O co chodzi? zapytała Umbridge, która wciąż przyglądała mu się uważnie. Chcesz cukru?

Nie.

Podniósł ponownie filiżankę do ust i udał, że wysiorbał z niej łyk, choć wargi miał zaciśnięte. Umbridge uśmiechnęła się nieco szerzej.

Dobrze szepnęła. Bardzo dobrze. A teraz... Wychyliła się trochę do przodu. Gdzie jest Albus Dumbledore?

Nie mam pojęcia odrzekł natychmiast Harry.

Pij, pij powiedziała, wciąż się uśmiechając. A teraz, Potter, proszę sobie darować te dziecinne gierki. Wiem, że wiesz, dokąd uciekł. Ty i Dumbledore tkwicie w tym razem od samego początku. Zastanów się nad swoją sytuacją, Potter.

Nie wiem, gdzie on jest.

Udał, że znowu pije.

No dobrze powiedziała z zawiedzioną miną. W takim razie powiedz mi, z łaski swojej, gdzie przebywa Syriusz Black.

Harryemu coś przewróciło się w żołądku, a ręka zadrżała tak, że filiżanka zagrzechotała o spodek. Przycisnął ją do zaciśniętych warg. Trochę płynu pociekło mu po brodzie i spadło na szatę.

Nie wiem odpowiedział trochę za szybko.

Potter, jestem zmuszona ci przypomnieć, że sama o mały włos nie złapałam w październiku przestępcy Blacka w kominku w wieży Gryffindoru. Wiem dobrze, że spotykał się tam z tobą i gdybym miała jakiś dowód, to możesz mi wierzyć, żaden z was nie przebywałby dzisiaj na wolności. Powtarzam, Potter... Gdzie jest Syriusz Black?

Wpatrywali się w siebie tak długo, że Harryemu oczy zaszły łzami. Potem wstała.

No dobrze, Potter, tym razem ci uwierzę, ale ostrzegam: mam za sobą całe ministerstwo. Wszystkie kanały komunikacji do szkoły i ze szkoły są pod kontrolą. Inspektor Sieci Fiuu obserwuje każdy kominek w Hogwarcie... prócz mojego, rzecz jasna. Moja Brygada Inkwizycyjna otwiera i czyta każdy list przysyłany i wysyłany przez sowy. A pan Filch ma oko na wszystkie tajne wyjścia z zamku. Jeśli znajdę choć cień dowodu...

ŁUUUP!

Podłoga zadygotała. Umbridge zachwiała się i chwyciła biurka.

Co to...?

Wpatrywała się w drzwi. Harry skorzystał ze sposobności i wylał zawartość prawie pełnej filiżanki do najbliższego wazonu z ususzonymi kwiatami. Z dołu dochodził tupot kroków i krzyki.

Wracaj na obiad, Potter! krzyknęła Umbridge, podnosząc różdżkę i wybiegając z gabinetu.

Harry odczekał kilka sekund i wybiegł za nią, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Zobaczył od razu. Piętro niżej rozpętało się prawdziwe piekło. Wszystko wskazywało na to, że ktoś (a Harry domyślał się kto) odpalił wielką skrzynię zaczarowanych fajerwerków.

Po korytarzach śmigały smoki z zielono-złotych iskier, rzygając ogniem, przy akompaniamencie donośnych huków i trzasków. Wielkie, jaskraworóżowe ogniste koła szybowały groźnie jak eskadra latających spodków. Rakiety z długimi ogonami ze srebrnych gwiazdek odbijały się od ścian. Wulkany tryskały iskrami, wypisując w powietrzu nieprzyzwoite słowa. Gdziekolwiek się spojrzało, eksplodowały petardy, a wszystkie te pirotechniczne cuda nie tylko się nie wypalały i nie gasły, ale zdawały się nabierać z każdą chwilą mocy.

Filch i Umbridge zastygli w połowie schodów. Jedno z większych ognistych kół uznało, że musi mieć więcej przestrzeni do manewrów i pomknęło ku nim ze złowrogim łiiiiiiiiiiiiiii . Oboje wrzasnęli z przerażenia i uchylili się w ostatniej chwili, a koło wyleciało przez okno na błonia. Tymczasem kilka smoków skorzystało z otwartych drzwi na końcu korytarza i poleciało na drugie piętro, a w ich ślady pomknął wielki, dymiący złowrogo, purpurowy nietoperz.

Szybko, Filch, szybko! wrzasnęła Umbridge. Musimy coś zrobić, bo rozlezą się po całej szkole... Drętwota!

Z końca jej różdżki wystrzelił strumień czerwonego światła i trafił w jedną z rakiet. Jednak zamiast zastygnąć w powietrzu, rakieta eksplodowała z taką siłą, że wybuch wyrwał dziurę w obrazie przedstawiającym ckliwą czarownicę pośród łąki w ostatniej chwili zdążyła uciec i pojawiła się na sąsiednim obrazie, gdzie paru czarodziejów grających w karty zerwało się, żeby zrobić jej miejsce.

Nie oszałamiaj ich, Filch! krzyknęła ze złością Umbridge, jakby ten pomysł wyszedł od niego.

Racja, pani dyrektor! wycharczał Filch, który jako charłak mógł najwyżej połknąć fajerwerki. Rzucił się do najbliższego schowka, wyciągnął z niego miotłę i zaczął nią wymachiwać, co spowodowało, że po chwili miotła stanęła w płomieniach. Harry dość już się napatrzył. Dusząc się ze śmiechu, pochylił się nisko i pobiegł do drzwi, które, jak wiedział, ukryte były za gobelinem nieco dalej, a gdy prześliznął się przez nie, ujrzał Freda i Georgea przysłuchujących się wrzaskom Umbridge i Filcha i trzęsących się ze śmiechu.

Robi wrażenie powiedział cicho Harry, szczerząc zęby. Duże wrażenie... Wykończycie Doktora Filibustera... bez problemu...

Cudnie szepnął George, ocierając łzy śmiechu z policzków. Och, mam nadzieję, że teraz użyje zaklęcia znikania... Mnożą się za każdym razem, jak się tego próbuje... z jednego dziesięć...

Tego popołudnia fajerwerki latały po całej szkole. Choć wyrządzały wiele szkód, zwłaszcza petardy, pozostali nauczyciele zbytnio się tym nie przejmowali.

No, no, no mruknęła profesor McGonagall, gdy jeden ze smoków obleciał całą klasę, ziejąc ogniem i wydając z siebie donośne grzmoty. Panno Brown, czy mogłaby pani pobiec do pani dyrektor i poinformować ją, że mamy w klasie eksplodujące fajerwerki?

Skutek tego wszystkiego był taki, że profesor Umbridge spędziła pierwsze popołudnie swojego urzędowania, biegając po całej szkole, wzywana nieustannie przez resztę nauczycieli, którzy tłumaczyli jej, że sami nie potrafią sobie poradzić z fajerwerkami. Kiedy w końcu rozległ się ostatni dzwonek, a Gryfoni pozabierali swoje torby i ruszyli do wieży Gryffindoru, Harry doznał głębokiej satysfakcji, gdy zobaczył, jak z klasy profesora Flitwicka wypada z rozwianym włosem spocona i umazana sadzą Umbridge.

Dziękuję, pani profesor! zawołał za nią piskliwym głosem profesor Flitwick. Oczywiście sam mógłbym się pozbyć tych wulkanów, ale nie wiedziałem, czy mi wolno...

I z uśmiechem zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Wieczorem Fred i George byli bohaterami w pokoju wspólnym Gryffindoru. Nawet Hermiona przepchnęła się przez tłum, żeby im pogratulować.

To były naprawdę cudowne fajerwerki! przyznała z podziwem.

Dzięki odrzekł zaskoczony, ale i ucieszony George. Narowiste Świstohuki Weasleyów. Tylko że zużyliśmy cały nasz zapas, trzeba będzie zaczynać od początku...

Ale warto było dodał Fred, który przyjmował zamówienia od rozochoconych Gryfonów. Jeśli chcesz się wpisać na listę oczekujących, Hermiono, to Zestaw Podstawowy kosztuje tylko pięć galeonów, a Wściekła Pożoga Deluxe dwadzieścia...

Hermiona wróciła do stolika, przy którym siedzieli Harry i Ron. Wpatrywali się w swoje torby szkolne z taką miną, jakby mieli nadzieję, że ich zadania domowe wyskoczą z nich i zaczną się same odrabiać.

Och, a jakby tak sobie dać dzisiaj wolne? westchnęła Hermiona, kiedy rakieta ze srebrnym ogonem przemknęła za oknem. Ostatecznie w piątek zaczynają się ferie wielkanocne, będziemy mieć mnóstwo czasu...

Dobrze się czujesz? zapytał Ron, patrząc na nią z niedowierzaniem.

Skoro już o tym wspomniałeś odpowiedziała wesoło Hermiona to wiesz... chyba się czuję trochę... buntowniczo.

Godzinę później, kiedy Harry i Ron udali się do sypialni, z daleka słychać było huki i grzmoty zbiegłych fajerwerków, a kiedy Harry się rozebrał, ognisty wulkan przeleciał obok wieży, wypisując w powietrzu słowo KUPA.

Wszedł do łóżka, ziewając. Ponieważ zdjął okulary, przelatujące co jakiś czas za oknem fajerwerki wyglądały jak rozmigotane obłoki, piękne i tajemnicze na tle czarnego nieba. Przewrócił się na bok, zastanawiając się, jak się czuje Umbridge po pierwszym dniu urzędowania i jak zareaguje Knot, kiedy usłyszy, że przez większość tego dnia w szkole panował nieopisany chaos... Uśmiechając się do siebie, zamknął oczy...

Świsty i huki buszujących nad błoniami fajerwerków oddalały się... a może po prostu to on, Harry, oddalał się od nich...

Trafił prosto do korytarza wiodącego do Departamentu Tajemnic. Biegł ku czarnym drzwiom... Niech się otworzą... Niech się otworzą...

I otworzyły się. Był w okrągłym pokoju o wielu drzwiach... Przeszedł przez niego, położył rękę na identycznych drzwiach, a one odchyliły się do środka...

Teraz był w długim, prostokątnym pokoju pełnym dziwnego, mechanicznego cykania. Po ścianach tańczyły świetliste cętki, ale nie zatrzymał się, żeby im się przyjrzeć... Musiał iść dalej...

Drzwi w dalekim końcu pokoju... One też otworzyły się same, gdy tylko ich dotknął...

Znalazł się w mrocznej komnacie, wysokiej i szerokiej jak kościół, zapełnionej rzędami półek zawalonych małymi, zakurzonymi szklanymi kulkami... Serce biło mu mocno z podniecenia... Wiedział, dokąd ma iść... Pobiegł, ale jego stopy nie robiły najmniejszego hałasu w tym wielkim, opuszczonym pokoju...

Było w nim coś, czego tak bardzo, bardzo pragnął...

Coś, co musiał mieć... albo co musiał mieć ktoś inny...

Blizna piekła ostrym bólem...

BUM!

Obudził się, półprzytomny i wściekły. W ciemnym dormitorium rozbrzmiewały wybuchy śmiechu.

Ale super! usłyszał głos Seamusa i zobaczył jego sylwetkę na tle okna. Chyba jedno z tych kół trafiło w rakietę i wygląda, jakby się parzyły, chodźcie i zobaczcie!

Harry usłyszał, jak Ron i Dean gramolą się z łóżek, żeby lepiej widzieć. Leżał nieruchomo, ból powoli ustępował, a jego miejsce zajęło poczucie gorzkiego zawodu. Czuł się tak, jakby mu sprzed nosa sprzątnięto jakąś wielką przyjemność... A był już tak blisko...

Wokół wieży Gryffindoru śmigały teraz różowo-srebrne prosiaczki. Harry leżał, przysłuchując się radosnym okrzykom Gryfonów w niżej położonych dormitoriach. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy sobie przypomniał, że jutro po południu czeka go lekcja oklumencji...

* * *

Przez większość następnego dnia dręczył go lęk, co powie Snape, kiedy odkryje, jak daleko wdarł się tej nocy do Departamentu Tajemnic. Miał też wyrzuty sumienia, bo zdał sobie sprawę, że od ostatniej lekcji ani razu nie ćwiczył oklumencji: za dużo się działo, odkąd odszedł Dumbledore. Był pewny, że nie zdoła opróżnić swego umysłu, nawet gdyby chciał. Wątpił jednak, by Snape przyjął to usprawiedliwienie...

Próbował trochę poćwiczyć podczas lekcji, ale nic z tego nie wychodziło. Hermiona wciąż go pytała, co mu jest, kiedy milkł, starając się pozbyć wszelkich myśli i emocji, a zresztą trudno o gorsze warunki do oczyszczania umysłu, kiedy nauczyciele strzelają bez ostrzeżenia pytaniami.

Przygotowany na najgorsze, po kolacji ruszył do gabinetu Snapea. Był w połowie sali wejściowej, gdy podbiegła do niego Cho.

Chodźmy tam powiedział Harry, rad, że ma powód, by opóźnić spotkanie ze Snapeem, i pokazał jej ciemny kąt sali, obok wielkich klepsydr. Klepsydra Gryffindoru była już prawie pusta. Wszystko w porządku? Umbridge nie wypytywała cię o GD?

Och, nie odpowiedziała szybko Cho. Nie, tylko... No wiesz, chciałam ci tylko powiedzieć... Harry, nigdy bym nie pomyślała, że Marietta może wygadać...

Już dobrze mruknął Harry, chociaż uważał, że Cho mogłaby trochę ostrożniej dobierać sobie przyjaciółki. Niewielkim pocieszeniem był fakt, że jak ostatnio słyszał, Marietta wciąż była w skrzydle szpitalnym, a pani Pomfrey w żaden sposób nie mogła sobie dać rady z jej krostami.

To wspaniała osoba, naprawdę zapewniała go Cho. Tylko popełniła błąd...

Harry spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Wspaniała osoba, która popełniła błąd? Wydała nas wszystkich, łącznie z tobą!

No... przecież wszystkim jakoś się upiekło, prawda? Wiesz, jej mama pracuje w ministerstwie, jej jest naprawdę trudno...

Ojciec Rona też pracuje w ministerstwie! I jeśli sama nie zauważyłaś, to mogę ci powiedzieć, że nie ma na twarzy wypisane donosiciel...

To naprawdę okropna sztuczka tej Hermiony Granger zaperzyła się Cho. Mogła powiedzieć, że rzuciła urok na tę listę...

Uważam, że to był wspaniały pomysł powiedział chłodno Harry.

Cho zaczerwieniła się, a oczy jej zalśniły.

Ach, tak, zapomniałam... oczywiście, to był pomysł najdroższej Hermiony...

Tylko nie zacznij znowu ryczeć ostrzegł ją Harry.

Nie zamierzam! krzyknęła.

No i dobrze... I tak już mam dosyć na głowie.

To idź i zajmij się swoją głową! powiedziała ze złością, okręciła się na pięcie i odeszła.

Harry, wściekły na nią i na siebie, zszedł po schodach do lochu Snapea, a chociaż z doświadczenia wiedział, że Snape łatwiej spenetruje mu mózg, jeśli pojawi się w jego gabinecie wściekły i rozżalony, zanim stanął przed jego drzwiami, udało mu się wymyślić jeszcze parę słów na temat Marietty, które powinien był powiedzieć Cho.

Spóźniłeś się, Potter warknął Snape, kiedy Harry zamknął drzwi za sobą.

Stał plecami do niego, jak zwykle usuwając pewne myśli z głowy i umieszczając je pieczołowicie w myślodsiewni Dumbledorea. Strząsnął do kamiennego naczynia ostatni srebrny strzęp i odwrócił się twarzą do Harryego.

No i co? Ćwiczyłeś?

Tak skłamał Harry, wpatrując się w jedną z nóg biurka.

Zaraz się okaże, prawda? wycedził Snape. Wyjmij różdżkę, Potter.

Harry stanął na swoim zwykłym miejscu, patrząc na Snapea po drugiej stronie biurka. Serce biło mu szybko, bo wciąż był wściekły na Cho i bał się, że Snape i tak zaraz wszystkiego się dowie.

No to liczę do trzech powiedział znudzonym głosem Snape. Raz... dwa...

Drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadł Draco Malfoy.

Panie profesorze... och... przepraszam...

Patrzył na Snapea i Harryego z lekkim zaskoczeniem.

W porządku, Draco rzekł Snape, zniżając różdżkę. Potter przyszedł tutaj na korepetycję z eliksirów.

Harry tylko raz widział Malfoya tak uradowanego, a było to, kiedy Umbridge przyszła na wizytację do Hagrida.

Nie wiedziałem powiedział Malfoy, łypiąc na Harryego, który czuł, że jest czerwony jak burak.

Oddałby wiele, by móc wykrzyczeć prawdę Malfoyowi w twarz... a jeszcze więcej, by go ugodzić jakąś ciężką klątwą.

No, Draco, o co chodzi? zapytał Snape.

Chodzi o to, panie profesorze, że profesor Umbridge... potrzebuje pana pomocy rzekł Malfoy. Znaleźli Montaguea. Zamkniętego w toalecie na czwartym piętrze.

Jak on się tam dostał?

Nie wiem, proszę pana, jest trochę rozkojarzony...

No dobrze... Potter, dokończymy tę lekcję jutro wieczorem.

Odwrócił się i wyszedł szybkim krokiem z gabinetu. Malfoy szepnął bezgłośnie do Harryego: Korki z eliksirów? i wyszedł za Snapeem.

Harry z ulgą schował różdżkę i ruszył do wyjścia. Miał przynajmniej dwadzieścia cztery godziny, żeby poćwiczyć; wiedział, że powinien być wdzięczny za uratowanie się w ostatniej chwili, choć wiedział też, że przyjdzie mu za to zapłacić, bo Malfoy na pewno rozpowie w całej szkole, że Harry Potter musi brać korepetycje z eliksirów...

Był już przy drzwiach, gdy to zobaczył: plamkę rozedrganego światła tańczącą po framudze. Zatrzymał się, żeby się jej lepiej przyjrzeć, bo z czymś mu się kojarzyła... A potem sobie przypomniał: była podobna do tych światełek, które widział w swoim ostatnim śnie, w tym drugim pokoju, przez który przechodził podczas wędrówki przez Departament Tajemnic.

Odwrócił się. Światło pochodziło z myślodsiewni stojącej na biurku Snapea. Srebrnobiała zawartość naczynia kłębiła się i migotała. Myśli Snapea... te, których Harry nie powinien poznać, gdyby przypadkiem przedarł się przez jego obronę...

Wpatrywał się w nie, a ciekawość wzbierała w nim z każdą chwilą... Co takiego Snape chciał przed nim ukryć?

Srebrzyste światełka migotały na ścianie... Harry zrobił dwa kroki w kierunku biurka, myśląc intensywnie. A może to są jakieś informacje o Departamencie Tajemnic, które Snape chciał zachować tylko dla siebie?

Zerknął przez ramię, a serce waliło mu jak młotem. Ile czasu zabierze Snapeowi uwolnienie Montaguea z toalety? Wróci po tym prosto do swego gabinetu, czy zaprowadzi Montaguea do skrzydła szpitalnego? Pewnie zaprowadzi... Montague jest kapitanem drużyny Ślizgonów, Snape będzie chciał się upewnić, czy nic mu się nie stało...

Zrobił jeszcze kilka kroków, dzielących go od myślodsiewni i zajrzał w nią. Zawahał się, nasłuchując, a potem wyciągnął różdżkę. W gabinecie i na korytarzu za drzwiami było zupełnie cicho. Szturchnął lekko zawartość myślodsiewni końcem różdżki.

Srebrzysta substancja zaczęła szybko wirować. Nachylił się nad nią i zobaczył, że robi się przezroczysta. Znowu, jak przed rokiem, patrzył z góry na jakieś pomieszczenie, jak przez okrągłe okienko w suficie... I jeśli się nie mylił, patrzył z góry na Wielką Salę...

Jego oddech zasnuwał teraz powierzchnię myśli Snapea... Poczuł pustkę w głowie... Przecież to czyste szaleństwo... ale tak go kusi... Dygotał na całym ciele... Snape może wrócić lada chwila... I nagle przypomniała mu się rozgniewana twarz Cho, a potem kpiąca twarz Malfoya... i poczuł, że stać go na wszystko...

Wziął głęboki oddech i zanurzył twarz w myślach Snapea. Podłoga natychmiast się przechyliła, a on zsunął się głową w dół do myślodsiewni...

Spadał przez zimną ciemność, obracając się szybko wokół własnej osi, a potem...

Stał pośrodku Wielkiej Sali, ale nie było w niej czterech stołów. Zamiast nich zobaczył ponad setkę małych stolików, a przy każdym siedział uczeń, pochylony nad zwojem pergaminu. Słychać było tylko skrobanie piór i od czasu do czasu szelest, gdy ktoś zwijał lub rozwijał swój pergamin. Tak, to był egzamin.

Z wysokich okien spływały strumienie słońca na pochylone głowy, połyskujące barwami kasztanów, miedzi i złota. Rozejrzał się ostrożnie. Gdzieś tu musi siedzieć Snape... To przecież JEGO WSPOMNIENIE...

I dostrzegł go, siedział tuż przy nim! Snape nastolatek był blady i żylasty, jak roślina trzymana w ciemności. Jego długie, proste i tłuste włosy omiatały stół, jego haczykowaty nos zawisł zaledwie o cal nad pergaminem, po którym skrobał zawzięcie piórem. Harry stanął za nim i przeczytał nagłówek na arkuszu egzaminacyjnym:

OBRONA PRZED CZARNĄ MAGIĄ STANDARDOWA UMIEJĘTNOŚĆ MAGICZNA

A więc Snape musiał mieć piętnaście albo szesnaście lat, tyle, co teraz Harry. Pisał szybko, zapisał już ze stopę pergaminu więcej niż jego najbliżsi sąsiedzi, a przecież pismo miał drobne i ciasne.

Jeszcze pięć minut!

Harry aż podskoczył, a kiedy się odwrócił, zobaczył czubek głowy profesora Flitwicka, poruszający się między stolikami niedaleko niego. Teraz przechodził obok chłopca z rozczochraną czarną czupryną... bardzo rozczochraną czarną czupryną...

Harry ruszył do przodu tak szybko, że gdyby to działo się naprawdę, poprzewracałby stoliki. Zamiast tego sunął w powietrzu jak we śnie... minął dwa przejścia między stolikami, popłynął wzdłuż trzeciego. Tył głowy czarnowłosego chłopca był coraz bliżej i bliżej... Teraz chłopiec się wyprostował, odłożył pióro i przyciągnął pergamin do siebie, żeby przeczytać, co napisał...

Harry zatrzymał się przed jego stolikiem i spojrzał z góry na swojego piętnastoletniego ojca.

Podniecenie eksplodowało mu w brzuchu. Jakby patrzył na samego siebie... z drobnymi tylko różnicami. James miał oczy orzechowe, nos nieco dłuższy, a na jego czole nie było blizny, ale obaj mieli takie same chude twarze, te same usta, te same brwi. Jamesowi tak samo sterczały włosy na czubku głowy, ręce miał identyczne i Harry był pewny, że gdyby wstał, okazałoby się, że są tego samego wzrostu.

James ziewnął potężnie i zmierzwił sobie włosy, robiąc jeszcze większy bałagan na głowie. Zerknął w stronę profesora Flitwicka, a potem odwrócił się i uśmiechnął do chłopca siedzącego cztery stoliki dalej.

Harry doznał kolejnego wstrząsu: to Syriusz Black odwzajemnił uśmiech i uniósł kciuk do góry. Syriusz siedział niedbale rozparty, kiwając się na tylnych nogach krzesła. Był bardzo przystojny; czarne włosy spadały mu na czoło z jakąś nonszalancką wytwornością, o której Harry i James tylko mogli marzyć, a siedząca za nim dziewczyna zerkała na niego tęsknie, choć on zdawał się tego nie zauważać. A dwa stoliki dalej, za tą dziewczyną Harryemu znowu coś podskoczyło w brzuchu siedział Remus Lupin. Był blady i wyglądał dość mizernie (czyżby zbliżała się pełnia?). Przeczytał, co napisał, i podrapał się piórem po brodzie, marszcząc lekko czoło.

To by znaczyło, że gdzieś tutaj musi być i Glizdogon... I rzeczywiście, Harry zaraz wyłowił go wzrokiem. Mały chłopiec o mysich włosach i długim, spiczastym nosie. Miał przerażoną minę, gryzł paznokcie, wpatrując się w swój pergamin, i szurał po podłodze czubkami butów. Co jakiś czas zerkał z nadzieją na pergamin swojego sąsiada. Harry przyglądał mu się przez chwilę, a potem znowu spojrzał na Jamesa, który teraz bazgrał coś na skrawku pergaminu. Narysował już znicza i kreślił litery L.E. Co to za skrót?

Proszę odłożyć pióra! zaskrzeczał profesor Flitwick. Ty też, Stebbins! Proszę pozostać na miejscach, zaraz zbiorę wasze pergaminy! Accio!

Ponad setka rolek pergaminu śmignęła prosto w rozwarte ramiona Flitwicka, zwalając go z nóg. Rozległy się śmiechy. Paru uczniów siedzących przy pierwszych stolikach chwyciło go pod łokcie i podniosło z podłogi.

Dziękuję... dziękuję... wysapał profesor Flitwick. No, jesteście wszyscy wolni!

Harry spojrzał na swojego ojca, który pospiesznie zamazał litery L.E., zerwał się, wrzucił pióro i kartkę z pytaniami egzaminacyjnymi do torby, zarzucił ją na ramię i stał, czekając na Syriusza.

Harry rozejrzał się i nieco dalej dostrzegł Snapea, zmierzającego między stolikami do drzwi i wciąż zaabsorbowanego swoją kartką z pytaniami. Przygarbiony, kanciasty, kroczył w dziwny sposób, przywodzący na myśl pająka. Tłuste włosy zwisały mu na twarz.

Grupa rozgadanych dziewcząt oddzieliła Snapea od Jamesa i Syriusza. Trzymając się tej grupy, Harry nie tracił Snapea z oczu, a jednocześnie nadstawiał uszu, by słyszeć głosy Jamesa i jego przyjaciół.

Podobało ci się pytanie dziesiąte, Luniaczku? zapytał Syriusz, kiedy znaleźli się w sali wejściowej.

Bardzo odpowiedział żywo Lupin. Podaj pięć oznak, po których można rozpoznać wilkołaka. Wspaniałe pytanie.

I co, myślisz, że wymieniłeś wszystkie? zapytał z udawanym przejęciem James.

Chyba tak odrzekł z powagą Lupin, kiedy przyłączyli się do tłumu wokół drzwi frontowych, żeby wyjść na zalane słońcem błonia. Pierwsza: siedzi na moim krześle. Druga: nosi moje ubranie. Trzecia: nazywa się Remus Lupin...

Tylko Glizdogon się nie roześmiał.

Podałem kształt pyska, wygląd źrenic, włochaty ogon powiedział z niepokojem ale nic więcej nie mogłem wymyślić...

No nie, Glizdogonie, ale z ciebie tępak! rzucił James niecierpliwym tonem. Przecież co miesiąc włóczysz się z wilkołakiem...

Nie wrzeszcz tak przerwał mu Lupin.

Harry spojrzał niespokojnie za siebie. Snape wciąż był blisko, nadal wertując swoje pytania, ale w końcu to było jego wspomnienie, i Harry czuł, że gdy wyjdą na błonia, może pójść w inną stronę, a to by oznaczało, że on, Harry, nie będzie już mógł dłużej śledzić swojego ojca. Doznał więc wielkiej ulgi, kiedy James i jego trzej przyjaciele ruszyli trawiastym zboczem w stronę jeziora, a Snape poszedł za nimi, wciąż z nosem nad pergaminem z pytaniami, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, dokąd idzie. Harry nieco go wyprzedzał i w ten sposób nie tracił z oczu Jamesa i reszty.

No, ten cały egzamin to bułka z masłem dobiegł go głos Syriusza. Zdziwiłbym się, gdybym nie dostał W.

Ja też powiedział James.

Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej złotego znicza.

Skąd go masz?

Zwędziłem odparł zdawkowo James.

Zaczął bawić się zniczem, pozwalając mu trochę odlecieć, po czym chwytał go znowu; refleks miał znakomity. Glizdogon obserwował go z podziwem.

Zatrzymali się w cieniu tego samego buku nad jeziorem, pod którym Harry, Ron i Hermiona spędzili kiedyś niedzielę, kończąc zadania domowe, i rzucili się na trawę.

Harry jeszcze raz spojrzał przez ramię i ku swemu zadowoleniu zobaczył, że Snape usadowił się w gęstym cieniu kępy krzaków. Wciąż był pogrążony w studiowaniu swojego arkusza egzaminacyjnego, więc Harry usiadł na trawie między bukiem i krzakami, skąd mógł obserwować czwórkę przyjaciół pod drzewem.

Gładka powierzchnia jeziora lśniła oślepiającym odblaskiem słońca. Na samym brzegu siedziała grupka rozchichotanych dziewcząt, które dopiero co opuściły Wielką Salę, a teraz pozdejmowały buty i skarpetki, chłodząc sobie stopy w wodzie.

Lupin wyciągnął książkę i zabrał się do czytania. Syriusz rozglądał się dookoła po uczniach rozłożonych na trawie; minę miał nieco wyniosłą i znudzoną, ale i tak był bardzo przystojny. James wciąż bawił się zniczem, pozwalając mu odlatywać coraz dalej, ale zawsze w ostatniej chwili go schwytał. Glizdogon przyglądał się temu z otwartymi ustami. Za każdym razem, gdy Jamesowi udał się szczególnie trudny chwyt, wydawał z siebie zduszony okrzyk podziwu i bił brawo. Po pięciu minutach Harry zaczął się zastanawiać, dlaczego James nie powie Glizdogonowi, żeby sam spróbował, ale jego ojca wyraźnie cieszyło to, że ktoś go obserwuje. Harry zauważył, że ma zwyczaj wichrzenia sobie włosów, jakby chciał się upewnić, że nie są za bardzo uczesane. I często zerkał w stronę dziewcząt siedzących nad wodą.

Może byś już przestał, co? odezwał się w końcu Syriusz, kiedy James złapał znicza w wyjątkowo widowiskowy sposób, a Glizdogon krzyknął z podziwu. Bo Glizdogon posika się z wrażenia.

Glizdogon się zarumienił, a James się roześmiał.

Skoro ci to przeszkadza powiedział, chowając złotą piłeczkę do kieszeni.

Harry odniósł wrażenie, że Syriusz był jedyną osobą, jaka mogła powstrzymać Jamesa od popisywania się.

Nudzę się rzekł Syriusz. Chciałbym, żeby już była pełnia księżyca.

Może ty byś chciał mruknął ponuro Lupin zza swojej książki. Ale mamy jeszcze transmutację, jak się nudzisz, możesz mnie przepytać... Masz. I wyciągnął ku niemu książkę.

Syriusz prychnął.

Nie muszę zaglądać do tych głupot. Znam to wszystko na pamięć.

To cię trochę ożywi, Łapo powiedział cicho James. Zobacz, kto tam siedzi...

Syriusz odwrócił głowę. Zamarł bez ruchu, jak pies, który zwietrzył królika.

Wspaniale. Smarkerus.

Harry też podążył za wzrokiem Syriusza.

Snape wstał i chował swój pergamin do torby. Kiedy wyszedł z cienia i ruszył przez trawnik, Syriusz i James też wstali. Lupin i Glizdogon pozostali na miejscu. Lupin gapił się w książkę, choć oczy mu się nie poruszały, a między brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Glizdogon patrzył to na Syriusza, to na Jamesa, to na Snapea z wyraźnym oczekiwaniem na twarzy.

W porządku, Smarkerusie? zapytał głośno James.

Snape zareagował tak szybko, jakby się spodziewał napaści. Upuścił torbę, wsunął rękę za pazuchę i już podnosił różdżkę, gdy James wrzasnął:

Expelliarmus!

Różdżka Snapea wyleciała w powietrze i upadła za nim w trawę. Syriusz parsknął śmiechem.

Impedimento! krzyknął, celując różdżką w Snapea, który zwalił się na ziemię w połowie skoku po własną różdżkę.

Porozkładani na trawie uczniowie zwrócili głowy w ich stronę. Niektórzy wstali i podeszli bliżej. Jedni mieli przerażone miny, inni byli wyraźnie rozbawieni.

Snape leżał na ziemi, dysząc. James i Syriusz zbliżali się do niego z różdżkami w pogotowiu. James zerkał przez ramię na dziewczyny nad wodą. Glizdogon wstał, obserwując tę scenę łakomym wzrokiem, po czym obszedł Lupina, żeby mieć lepszy widok.

Jak ci poszedł egzamin, Smarku? zapytał James.

Obserwowałem go, rył nosem po pergaminie powiedział drwiąco Syriusz. Na pewno tak go poplamił, że nie będą mogli odczytać ani słowa.

Tu i ówdzie rozległy się śmiechy. Najwyraźniej Snape nie cieszył się w szkole popularnością. Glizdogon zachichotał. Snape próbował wstać, ale zaklęcie wciąż działało; wił się, jakby walczył z niewidzialnymi sznurami.

Jeszcze zobaczymy... wydyszał, patrząc na Jamesa z nienawiścią. Tylko... poczekajcie...

Na co? zapytał chłodno Syriusz. Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos?

Snape bluznął potokiem przekleństw i zaklęć, ale jego różdżka była daleko, więc żadne z zaklęć nie zadziałało.

Przepłucz sobie usta wycedził James. Chłoszczyść! Z ust Snapea zaczęły się wydobywać różowe bańki mydlane, piana pokryła mu wargi, wyraźnie się dusił...

ZOSTAWCIE GO!

James i Syriusz rozejrzeli się wokoło. Wolna ręka Jamesa szybko powędrowała do włosów.

Krzyknęła jedna z dziewcząt siedzących nad jeziorem. Miała grube, ciemnorude włosy, opadające jej na ramiona, i uderzająco zielone, migdałowe oczy... Oczy Harryego.

Jego matka...

Co jest, Evans? zapytał James głosem, który stał się nagle uprzejmy, głębszy, jakby bardziej męski.

Zostawcie go powtórzyła Lily. Patrzyła na Jamesa z odrazą. Co on wam zrobił?

No wiesz... powiedział James powoli, jakby się zastanawiał to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli...

Wielu widzów obserwujących tę scenę wybuchnęło śmiechem, w tym Syriusz i Glizdogon, ale nie Lupin, nadal pochylony nad książką. Lily też się nie roześmiała.

Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? zapytała chłodno. A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju.

Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans odrzekł szybko James. No... nie daj się prosić... Umów się ze mną, a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka.

Za jego plecami zaklęcie spowolnienia przestawało działać. Snape czołgał się powoli ku swej różdżce, wypluwając mydliny.

Nie umówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem oświadczyła Lily.

Nie masz szczęścia, Rogaczu rzekł Syriusz i odwrócił się w stronę Snapea. OJ!

Ale krzyknął za późno. Snape już celował różdżką prosto w Jamesa. Błysnęło i z policzka Jamesa trysnęła krew. Odwrócił się błyskawicznie, znowu błysnęło, i Snape wisiał już w powietrzu do góry nogami. Szata opadła mu na głowę, odsłaniając chude, blade nogi i poszarzałe gatki.

Wielu widzów zaczęło klaskać. Syriusz, James i Glizdogon ryknęli śmiechem. Rozzłoszczona twarz Lily drgnęła lekko, jakby i ona powstrzymywała uśmiech.

Puść go!

Na rozkaz! powiedział James i szarpnął lekko różdżką.

Snape zwalił się bezwładnie na ziemię. Wyplątał się jakoś z szaty, wstał i podniósł różdżkę.

Petrificus totalus! rozległ się głos Syriusza i Snape znowu runął jak długi i zesztywniał.

ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU! krzyknęła Lily. Teraz i ona miała już różdżkę w ręku. James i Syriusz wpatrywali się w nią uważnie.

Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę powiedział James.

To cofnij swoje zaklęcie!

James westchnął ciężko, a potem odwrócił się do Snapea i wyszeptał przeciwzaklęcie.

Bardzo proszę powiedział, gdy Snape po raz kolejny dźwignął się na nogi. Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie...

Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy!

Lily zamrugała szybko.

Świetnie powiedziała chłodno. W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.

Przeproś ją! ryknął James, celując różdżką w Snapea.

Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! zawołała Lily, łypiąc groźnie na Jamesa. Jesteś taki sam jak on...

Co? krzyknął James. Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak!

Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.

Odwróciła się na pięcie i odeszła.

Evans! zawołał za nią James. Hej, EVANS!

Nawet się nie obejrzała.

Co jej się stało? zapytał James, bezskutecznie starając się sprawić wrażenie, że go to niewiele obchodzi.

Czytając między wierszami, powiedziałbym, że chyba uważa cię za osobę nieco próżną mruknął Syriusz.

Świetnie rzekł James, teraz już nie kryjąc wściekłości. Znakomicie...

Znowu błysnęło i Snape ponownie zawisł w powietrzu do góry nogami.

Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi?

Ale czy James naprawdę ściągnął majtki Snapeowi, tego Harry już się nie dowiedział. Czyjaś dłoń zacisnęła się jak kleszcze na jego ramieniu. Skrzywił się z bólu, a kiedy się obejrzał, z przerażeniem ujrzał dorosłego Snapea białego na twarzy z wściekłości.

Dobrze się bawisz?

Harry poczuł, że sam unosi się w powietrze. Letni dzień gdzieś wyparował. Szybował w górę poprzez lodowatą czerń, wciąż czując uścisk Snapea na ramieniu. A potem było tak, jakby wywinął koziołka w powietrzu i jego stopy uderzyły w kamienną posadzkę lochu Snapea. Znowu stał przed myślodsiewnią na biurku, w mrocznym gabinecie nauczyciela eliksirów.

No więc, powiedz mi rzekł Snape, ściskając ramię Harryego tak mocno, że zdrętwiała mu ręka dobrze się bawiłeś, Potter?

N-nie... wyjąkał Harry, próbując uwolnić ramię.

To było straszne: wargi Snapea drżały, twarz miał białą, zęby obnażone.

Zabawny był ten twój ojciec, co? zapytał, potrząsając Harrym tak mocno, że okulary zsunęły mu się z nosa.

Ja... nie...

Snape odrzucił go od siebie z całej siły. Harry upadł ciężko na posadzkę.

Nie powtórzysz nikomu, co zobaczyłeś! ryknął Snape.

Nie bąknął Harry. Wstał i odsunął się od niego tak daleko, jak mógł. Nie, oczywiście, że nie...

Wynoś się stąd, i nie chcę cię już nigdy widzieć w moim gabinecie!

A kiedy Harry pobiegł do drzwi, słój z martwymi karaluchami eksplodował tuż nad jego głową. Jednym szarpnięciem otworzył drzwi i wypadł na korytarz, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy od Snapea dzieliły go już trzy piętra. Wówczas oparł się o ścianę, dysząc i rozcierając sobie posiniaczone ramię.

Nie miał ochoty wracać tak wcześnie do wieży Gryffindoru ani opowiadać Ronowi i Hermionie, co właśnie zobaczył. Czuł się podle, ale nie dlatego, że przed chwilą został zmieszany z błotem i obrzucony martwymi karaluchami. Dobrze wiedział, co to znaczy być poniżonym na oczach wielu ludzi, wiedział, jak musiał się czuć Snape, gdy kpił sobie z niego James Potter. Sądząc po tym, co zobaczył, jego ojciec był właśnie tak zarozumiały, jak zawsze twierdził Snape.






:


: 2018-11-11; !; : 201 |


:

:

, .
==> ...

1763 - | 1587 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.346 .