.


:




:

































 

 

 

 


RozdziaŁ trzydziesty pierwszy sumy




Po zdobyciu przez Gryfonów Pucharu Quidditcha Ron wpadł w taką euforię, że następnego dnia nie był w stanie na niczym się skupić. Chciał mówić tylko o meczu, więc Harry i Hermiona napotykali na duże trudności, by skierować rozmowę na temat Graupa. Zresztą za bardzo się nie starali, bo żadne z nich nie miało ochoty przywołać Rona do rzeczywistości w tak brutalny sposób. Dzień był pogodny i ciepły, więc w końcu namówili go, by poszedł z nimi pouczyć się nad jezioro, pod bukowe drzewo, gdzie zagrożenie, że ktoś ich podsłucha, było mniejsze niż w pokoju wspólnym. Z początku Ron nie bardzo miał na to ochotę; wciąż pławił się w szczęściu, bo poklepywał go każdy, kto przechodził koło jego fotela, nie mówiąc już o tym, że co jakiś czas intonowano spontanicznie hymn Weasley jest naszym królem, ale po chwili uległ argumentowi, że świeże powietrze dobrze mu zrobi.

Porozkładali książki i usiedli w cieniu drzewa, podczas gdy Ron po raz dwunasty opowiadał im, jak się czuł, gdy obronił pierwszego gola.

No więc wiecie, jak już jednego puściłem, tego, którego strzelił mi Davies, to nie czułem się zbyt pewnie, ale, bo ja wiem, jak Bradley nagle na mnie wyleciał nie wiadomo skąd, pomyślałem sobie... dasz radę! No i miałem około sekundy, żeby zadecydować, gdzie się ustawić, no bo on sprawiał wrażenie, jakby celował w prawą pętlę... w moją prawą, czyli w jego lewą... ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że to zmyłka, więc poleciałem w lewo... znaczy się w jego prawo... no i... sami widzieliście, co się stało zakończył skromnie, zupełnie niepotrzebnie odgarniając włosy do tyłu, tak że wyglądały, jakby je zmierzwił wiatr, i zerkając wokoło, żeby sprawdzić, czy go usłyszała siedząca opadał grupka rozgadanych Puchonów z trzeciej klasy. A potem, kiedy po jakichś pięciu minutach zaatakował mnie Chambers... Co? zapytał, przerywając w pół zdania na widok miny Harryego. Czego się śmiejesz?

Nic podobnego rzekł szybko Harry, spoglądając na swoje notatki z transmutacji, żeby się opanować. A prawda była taka, że gest Rona przypomniał mu innego Gryfona, który mierzwił sobie włosy w ten sam sposób i pod tym samym drzewem. Po prostu się cieszę, że wygraliśmy, to wszystko.

Taak powiedział powoli Ron, delektując się słowami. Wygraliśmy. Widzieliście, jaką minę zrobiła Chang, kiedy Ginny sprzątnęła jej znicza sprzed nosa?

Pewno się popłakała, co? zapytał z goryczą Harry.

No... pewnie... ale chyba tylko ze złości... Ron zmarszczył lekko czoło. Ale widzieliście, jak cisnęła miotłę, kiedy wylądowała na ziemi, co?

Ee... bąknął Harry.

No więc... mówiąc szczerze, Ron, nie widzieliśmy powiedziała Hermiona z ciężkim westchnieniem, odkładając książkę i patrząc na niego przepraszająco. Prawdę mówiąc, widzieliśmy tylko kawałek meczu, ten, kiedy Davies strzelił ci gola.

Starannie potargane włosy Rona jakby nieco oklapły.

Nie oglądaliście meczu? zapytał cicho, patrząc to na jedno, to na drugie. To nie widzieliście, jak broniłem? W ogóle?

No... nie odpowiedziała Hermiona, wyciągając do niego rękę, żeby go udobruchać. Ale widzisz... Ron... my wcale nie chcieliśmy opuszczać stadionu... Musieliśmy!

Ach tak powiedział Ron, czerwieniąc się. A dlaczego?

Z powodu Hagrida wyjaśnił mu Harry. Postanowił nam powiedzieć, dlaczego jest taki poobijany i poraniony od czasu, jak wrócił od olbrzymów. Chciał, żebyśmy z nim poszli do Zakazanego Lasu, nie mieliśmy wyboru, przecież wiesz, jaki on jest... No więc posłuchaj...

Opowiedzenie mu wszystkiego zajęło pięć minut, a pod koniec oburzenie na twarzy Rona ustąpiło miejsca całkowitemu niedowierzaniu.

Przytargał jednego ze sobą i ukrył w puszczy?!

Zgadza się mruknął Harry.

Nie powiedział Ron, jakby to mogło zaprzeczyć prawdzie. Nie, on nie mógł tego...

Ale zrobił oświadczyła stanowczo Hermiona. Graup ma jakieś szesnaście stóp wysokości, zabawia się wyrywaniem wyższych od niego sosen, a mnie zna jako... prychnęła jako Hermę.

Ron zaśmiał się nerwowo.

I Hagrid chce, żebyśmy...

Uczyli go angielskiego, zgadza się powiedział Harry.

To znaczy, że zwariował prawie z podziwem stwierdził Ron.

Tak burknęła Hermiona, przewracając stronę Transmutacji natychmiastowej i gapiąc się na serię rysunków przedstawiających sowę zmieniającą się w lornetkę teatralną. Tak, zaczynam uważać, że zwariował. Ale, niestety, zmusił Harryego i mnie, byśmy mu dali słowo.

Więc po prostu musicie złamać to słowo i tyle oświadczył stanowczo Ron. No nie, dajcie spokój... Mamy egzaminy i w ogóle wisimy na włosku. O, tyle brakuje, żeby i nas wylali prawie zetknął ze sobą kciuk i palec wskazujący. Zresztą... pamiętacie Norberta? Pamiętacie Aragoga? Czy kiedykolwiek wynikło coś dobrego z poznania któregoś z tych potwornych kumpli Hagrida?

Wiem, tylko że... przyrzekliśmy powiedziała cicho Hermiona.

Ron tym razem przygładził sobie włosy i zrobił taką minę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

No cóż westchnął. Hagrida jeszcze nie wylali, prawda? Już długo się trzyma, może mu się uda jakoś dotrwać do końca semestru i nie będziemy musieli w ogóle zbliżać się do tego Graupa.

* * *

Błonia zamkowe lśniły w słońcu jak świeżo pomalowane, bezchmurne niebo uśmiechało się do siebie w prawie gładkim, roziskrzonym jeziorze, aksamitnozielone trawniki falowały od czasu do czasu w łagodnym powiewie wiatru. Nadszedł czerwiec, ale dla uczniów piątych klas oznaczało to tylko jedno: wreszcie mieli na karku sumy.

Nauczyciele już im nic nie zadawali, a lekcje poświęcali powtarzaniu tych tematów, które według nich mogły pojawić się na egzaminach. Napięta, gorączkowa atmosfera wymiotła z głowy Harryego prawie wszystko prócz sumów, choć od czasu do czasu, podczas lekcji eliksirów, zastanawiał się, czy Lupin interweniował u Snapea w sprawie jego dalszych lekcji oklumencji. Jeśli to nawet uczynił, Snape zignorował Lupina tak, jak teraz ignorował Harryego. Harryemu bardzo to odpowiadało, bo i bez dodatkowych lekcji ze Snapeem miał czas wypełniony nauką, a ku jego uldze Hermiona była zbyt zajęta, żeby go zadręczać oklumencją. Wciąż mruczała coś do siebie pod nosem i nawet przestała zostawiać skrzatom czapeczki.

I nie była wcale jedyną dziwacznie zachowującą się osobą. Ernie Macmillan nabrał irytującego zwyczaju wypytywania innych o ich metody nauki.

Jak myślicie, ile godzin dziennie poświęcacie na naukę? zapytał z obłędem w oczach Harryego i Rona, kiedy stali w kolejce przed cieplarnią.

Bo ja wiem odpowiedział Ron. Kilka...

Mniej czy więcej niż osiem?

Chyba mniej odrzekł nieco zaniepokojony Ron.

Bo ja osiem oznajmił Ernie, wypinając pierś. Osiem lub dziewięć. Dzień w dzień kuję przez godzinę przed śniadaniem. Osiem to moja średnia. A w sobotę czasem nawet dziesięć. W poniedziałek wkuwałem przez dziewięć i pół godziny. We wtorek było gorzej... tylko siedem i trzy kwadranse. Ale w środę...

Harry był głęboko wdzięczny profesor Sprout, że w tym momencie zaprosiła ich do cieplarni numer trzy, zmuszając Erniego do przerwania tej wyliczanki.

Natomiast Draco znalazł inny sposób na wzniecanie paniki.

Nieważne, co się wie pouczał głośno Crabbea i Goylea przed klasą eliksirów na kilka dni przed początkiem egzaminów ważne, kogo się zna. Na przykład mój ojciec przyjaźni się od lat z przewodniczącą Czarodziejskiej Komisji Egzaminacyjnej... starą Gryzeldą Marchbanks... bywała u nas na obiadach i w ogóle...

Myślicie, że to prawda? zapytała szeptem Hermiona z przestraszoną miną.

Jeśli to prawda, to i tak nic na to nie poradzisz stwierdził ponuro Ron.

Nie sądzę, by tak było odezwał się za ich plecami Neville. Bo Gryzelda Marchbanks jest bliską znajomą mojej babci i nigdy nie wspominała o Malfoyach.

Neville, jaka ona jest? zapytała natychmiast Hermiona. Bardzo surowa?

Jest trochę taka jak babcia odpowiedział zrezygnowanym tonem.

Taka znajomość chyba ci nie zaszkodzi, co? pocieszył go Ron.

E tam, nie sądzę, żeby to coś pomogło powiedział Neville, jeszcze bardziej przybity. Babcia zawsze powtarzała profesor Marchbanks, że nie jestem tak zdolny, jak mój tata... Zresztą... sami widzieliście w Świętym Mungu, jaka ona jest...

Utkwił wzrok w podłodze. Harry, Ron i Hermiona spojrzeli po sobie, ale nie wiedzieli, co powiedzieć. Neville po raz pierwszy wspomniał, że spotkali się w szpitalu czarodziejów.

Tymczasem wśród piątoklasistów i siódmoklasistów rozkwitł czarny rynek na wszelkie środki wspomagające koncentrację, sprawność umysłową i pobudzenie. Harryego i Rona kusiła butelka Eliksiru Mózgowego Barufia, oferowana im przez Eddiego Carmichaela, Krukona z szóstej klasy, który przysięgał, że tylko dzięki temu specyfikowi dostał rok temu dziewięć wybitnych na egzaminach, i żądał tylko dwanaście galeonów za całe pół kwarty. Ron zapewniał Harryego, że odda mu za swoją część, gdy tylko ukończy Hogwart i dostanie pracę, ale zanim zdążyli dobić targu, Hermiona skonfiskowała Carmichaelowi butelkę i wylała jej zawartość do sedesu.

Hermiono, chcieliśmy to kupić! krzyknął Ron.

Nie bądź głupi warknęła. Równie dobrze mógłbyś zażyć sproszkowanych pazurów smoka Harolda Dinglea. Na to samo by wyszło.

Dingle ma sproszkowany pazur smoka? zainteresował się Ron.

Już nie. To też skonfiskowałam. Te wszystkie świństwa wcale nie działają...

Ale smocze pazury naprawdę działają! zaperzył się Ron. Podobno są super, dają ci takiego kopa w mózg, że przez kilka godzin łapiesz wszystko... Hermiono, daj mi choć szczyptę, przecież nic mi się nie stanie...

Może się stać powiedziała ponuro Hermiona. Przyjrzałam się bliżej temu proszkowi i stwierdziłam, że to wysuszone odchody bahanek.

Ta informacja odebrała Harryemu i Ronowi ochotę na środki pobudzające pracę mózgu.

Podczas następnej lekcji transmutacji dostali rozkład egzaminów i szczegółowy regulamin sumów.

Jak widzicie powiedziała profesor McGonagall, gdy spisali z tablicy daty i godziny egzaminów egzaminy zostały rozłożone na dwa tygodnie. Przed południem będziecie pisać sprawdziany z teorii, a po południu zdawać z praktyki. Oczywiście egzamin praktyczny z astronomii odbędzie się w nocy. Muszę was ostrzec, że wasze arkusze egzaminacyjne zostaną zaczarowane najsilniejszymi zaklęciami przeciw wszelkim oszustwom. Zakazane są samoodpowiadające pióra, podobnie jak przypominajki, odczepiane mankiety ze ściągami i samopoprawiający atrament. Niestety co roku mamy przynajmniej jednego ucznia lub uczennicę, którym się wydaje, że mogą obejść regulamin Czarodziejskiej Komisji Egzaminacyjnej. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to nikt z Gryffindoru. Nasza nowa... dyrektorka to słowo wymówiła z taką miną, z jaką ciotka Petunia patrzyła na wyjątkowo uparty kłąb kurzu poprosiła opiekunów domów, żeby zapowiedzieli wszystkim, że wszelkie próby ściągania będą wyjątkowo surowo karane... ponieważ, jak się zapewne domyślacie, wasze wyniki będą odzwierciedleniem skuteczności jej nowych metod zarządzania szkołą...

Tu profesor McGonagall lekko westchnęła, a Harry spostrzegł, że nozdrza jej zadrgały.

Nie jest to jednak powód, abyście nie starali się zdać jak najlepiej. Musicie myśleć o waszej przyszłości.

Pani profesor, kiedy poznamy wyniki? zapytała Hermiona, podnosząc rękę.

Dostaniecie je w lipcu przez sowy.

Wspaniale powiedział Dean Thomas donośnym szeptem. Nie musimy się martwić aż do wakacji...

Harry ujrzał oczami wyobraźni, jak siedzi przez sześć tygodni w sypialni przy Privet Drive 4 i czeka na wyniki egzaminów. No cóż, pomyślał z goryczą, mogę się przynajmniej spodziewać, że w wakacje dostanę jeden list...

Pierwszy egzamin, z teorii zaklęć, miał się odbyć w poniedziałek przed południem. W niedzielę po obiedzie Harry zgodził się przepytać Hermionę, ale wkrótce tego pożałował. Była okropnie podniecona i wciąż wyrywała mu książkę z rąk, żeby sprawdzić, czy jej odpowiedź była absolutnie poprawna, aż w końcu uderzyła go mocno w nos ostrym brzegiem Wybitnych osiągnięć w czarowaniu.

Wiesz co, lepiej przepytaj się sama oświadczył stanowczo, oddając jej książkę i ocierając łzy z oczu.

Ron zatkał uszy palcami i odczytywał notatki z dwóch lat, poruszając bezgłośnie ustami. Seamus leżał na podłodze, recytując definicję zaklęcia tworzącego, podczas gdy Dean sprawdzał jej poprawność w Standardowej Księdze Zaklęć, Stopień 5, a Parvati i Lavender, ćwiczące zaklęcia ruchu, zmuszały swoje piórniki do ścigania się wokół krawędzi stolika.

Podczas kolacji atmosfera była dość napięta. Harry i Ron wiele nie mówili, zajadając z apetytem, bo przez cały dzień ciężko harowali. Hermiona z kolei wciąż odkładała sztućce i nurkowała pod stół, żeby sięgnąć do torby i sprawdzić coś w którejś z książek. Ron właśnie jej mówił, że powinna się najeść, bo nie będzie mogła zasnąć, kiedy widelec wyśliznął jej się z ręki i upadł z głośnym brzękiem na talerz.

Och, wielkie nieba... powiedziała cicho, patrząc w stronę sali wejściowej. To oni? To egzaminatorzy?

Harry i Ron odwrócili się. Przez otwarte drzwi Wielkiej Sali widać było Umbridge stojącą z grupką wiekowych czarownic i czarodziejów. Harry z zadowoleniem stwierdził, że dyrektorka ma dość wystraszoną minę.

Może podejdziemy, żeby im się lepiej przyjrzeć, co? zaproponował Ron.

Harry i Hermiona kiwnęli głowami i ruszyli ku podwójnym drzwiom do sali wejściowej, zwalniając kroku po przejściu przez próg. Harry pomyślał, że drobna, przygarbiona czarownica z twarzą tak pomarszczoną, że wyglądała jak pokryta pajęczyną, to pewnie profesor Marchbanks. Umbridge zwracała się do niej z wielkim szacunkiem. Profesor Marchbanks musiała być trochę przygłucha, bo choć stały blisko siebie, odpowiadała jej bardzo głośno.

Tak, tak, podróż była udana, to dla nas nie pierwszyzna! Ale ostatnio nie miałam żadnych wiadomości od Dumbledorea! dodała, rozglądając się po sali, jakby miała nadzieję, że nagle wyjdzie z jakiegoś schowka na miotły. Pewnie nie masz pojęcia, gdzie on teraz może być?

Niestety nie powiedziała Umbridge, łypiąc groźnie na Harryego, Rona i Hermionę, którzy przystanęli u stóp marmurowych schodów, a Ron udawał, że rozwiązało mu się sznurowadło. Ale śmiem twierdzić, że Ministerstwo Magii wkrótce go wytropi...

Wątpię oświadczyła głośno profesor Marchbanks. Jak Dumbledore nie chce, żeby go znaleziono, to nikt go nie znajdzie! Mam podstawy... Osobiście go egzaminowałam z transmutacji i zaklęć, kiedy zdawał owutemy... Wyczyniał różdżką takie rzeczy, jakich w życiu nie widziałam...

Tak... no to może... powiedziała profesor Umbridge, podczas gdy Harry, Ron i Hermiona zaczęli wlec się po marmurowych schodach najwolniej, jak mogli może zaprowadzę was do pokoju nauczycielskiego... Filiżanka herbaty po podróży dobrze wam zrobi...

Tego wieczoru trudno było odpocząć. Każdy próbował coś jeszcze powtórzyć, ale nikomu jakoś to nie wychodziło. Harry wcześnie poszedł do łóżka, ale długo nie mógł zasnąć. Wspominał swoją konsultację w sprawie przyszłej kariery zawodowej i stanowcze oświadczenie McGonagall, że pomoże mu zostać aurorem, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobi... Teraz, gdy już nadszedł czas egzaminów, żałował, że nie przykładał się bardziej do nauki... Wiedział, że nie tylko on nie śpi, ale nikt się nie odzywał i w końcu, jeden po drugim, zasnęli.

Podczas śniadania też nikt nie był rozmowny. Parvati powtarzała pod nosem zaklęcia, co sprawiało, że stojąca przed nią solniczka podrygiwała lekko, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, Hermiona tak szybko czytała Wybitne osiągnięcia w czarowaniu, że oczy biegały jej w prawo i w lewo jak oszalałe, Nevilleowi wciąż wypadały z rąk sztućce i kilka razy przewrócił słój z marmoladą.

Po śniadaniu uczniowie piątych i siódmych klas zebrali się w sali wejściowej, a inni rozeszli się po klasach. I w końcu, o pół do dziesiątej, zaczęto wzywać do Wielkiej Sali klasę po klasie. Wielka Sala wyglądała dokładnie tak, jak ją Harry zobaczył w myślodsiewni, kiedy jego ojciec, Syriusz i Snape zdawali sumy. Znikły cztery stoły domów, a na ich miejsce pojawiły się rzędy małych stolików, zwróconych w stronę stołu nauczycielskiego w końcu sali, gdzie czekała profesor McGonagall. Kiedy wszyscy usiedli i zapadła cisza, powiedziała: Możecie zaczynać i przewróciła wielką klepsydrę stojącą na biurku obok niej, na którym leżały też zapasowe pióra, kałamarze i zwoje pergaminu.

Harry z bijącym sercem sięgnął po swój arkusz egzaminacyjny. Trzy rzędy na prawo i cztery stoliki do przodu od niego Hermiona już skrobała zawzięcie piórem... Spojrzał na pierwsze pytanie: a) Podaj formułę zaklęcia; b) opisz, jaki ruch należy wykonać różdżką, żeby przedmiot latał.

Harryemu przemknął przez głowę obraz maczugi wzbijającej się w powietrze i lądującej z głuchym łoskotem na grubej czaszce trolla. Uśmiechając się lekko, pochylił się nad pergaminem i zaczął pisać.

* * *

No i co, nie było tak źle, prawda? zapytała zaniepokojona Hermiona dwie godziny później w sali wejściowej, wciąż ściskając w dłoni swoją kartę z pytaniami. Nie jestem pewna, czy napisałam wszystko o zaklęciach rozweselających, po prostu zabrakło mi czasu... Uwzględniliście przeciwzaklęcie na czkawkę? Nie wiedziałam, czy to zrobić, wydawało mi się, że to przesada... A przy pytaniu dwudziestym trzecim...

Hermiono przerwał jej surowo Ron już przez to przeszliśmy... nie będziemy znowu przerabiać całego egzaminu, wystarczył raz.

Piątoklasiści zjedli drugie śniadanie z resztą szkoły (cztery stoły domów wróciły już na swoje miejsce, gdy przyszli), a potem zgromadzili się w małej komnacie obok Wielkiej Sali, gdzie mieli czekać, aż zostaną wezwani na egzaminy z praktyki. Wywoływani byli małymi grupkami, według listy alfabetycznej. Ci, którzy czekali na swoją kolej, mruczeli zaklęcia pod nosem i ćwiczyli ruchy różdżką, co jakiś czas szturchając przez przypadek współtowarzyszy w plecy lub w oko.

Wywołano Hermionę. Drżąc, wyszła z komnaty razem z Anthonym Goldsteinem, Gregorym Goyleem i Dafne Greengrass. Uczniowie, którzy zdali, już nie wracali, więc Harry i Ron nie mieli pojęcia, jak poszło Hermionie.

Zda gładko... mruknął Ron. Pamiętasz, jak dostała sto dwadzieścia procent za jeden z testów z zaklęć?

Dziesięć minut później profesor Flitwick zawołał:

Parkinson Pansy... Patii Padma... Patii Parvati... Potter Harry.

Trzymam kciuki powiedział cicho Ron.

Harry wszedł do Wielkiej Sali, ściskając różdżkę tak mocno, że drżała mu ręka.

Potter, profesor Tofty jest wolny zaskrzeczał profesor Flitwick, stojący tuż przy drzwiach.

Wskazał mu chyba najstarszego i najbardziej łysego egzaminatora, siedzącego przy małym stoliku w dalekim rogu, koło profesor Marchbanks, która egzaminowała właśnie Dracona Malfoya.

Potter, tak? zapytał profesor Tofty, sprawdzając w swoich notatkach i zerkając na niego znad binokli. Ten słynny Potter?

Kątem oka Harry spostrzegł, że Malfoy obrzuca go jadowitym spojrzeniem; szklanka wina, którą wprawiał w lewitację, upadła na posadzkę i rozbiła się. Harry nie mógł się powstrzymać od wyszczerzenia zębów. Profesor Tofty też obdarzył go uśmiechem, zapewne, by dodać mu odwagi.

No właśnie... Nie ma się co denerwować powiedział drżącym, starczym głosem. No więc, dajmy na to, proszę, weź ten kieliszek do jajka i spraw, żeby wywinął parę młynków...

Harry miał poczucie, że poszło mu całkiem nieźle. Lewitacja wyszła mu o wiele lepiej niż Malfoyowi, później było trochę gorzej, bo pomylił zaklęcie zmieniające barwę z zaklęciem powodującym wzrost, więc jego szczur, który miał się zrobić pomarańczowy, wzdął się okropnie i był już rozmiarów borsuka, zanim Harry naprawił błąd. Rad był, że nie widziała tego Hermiona, a później wolał jej o tym nie wspominać. Ronowi mógł się przyznać, bo jego talerz zamienił się w wielkiego grzyba, a Ron nie potrafił wyjaśnić, jak to się stało.

Wieczorem nie było czasu na odpoczynek po kolacji udali się prosto do pokoju wspólnego i zaczęli kuć transmutację. Kiedy Harry poszedł do łóżka, w głowie mu huczało od skomplikowanych formuł zaklęć i teorii.

Następnego dnia, podczas egzaminu pisemnego, zapomniał definicji zaklęcia zmieniającego, ale bał się, że egzamin praktyczny może pójść jeszcze gorzej. W końcu udało mu się sprawić, że cała jego iguana znikła, podczas gdy przy sąsiednim stoliku biedna Hanna Abbott zupełnie straciła głowę i w jakiś dziwny sposób zamieniła swoją fretkę w stado flamingów. Egzamin trzeba było przerwać na dziesięć minut, żeby wyłapać wszystkie ptaki i wynieść je z Wielkiej Sali.

W środę mieli egzamin z zielarstwa (Harry uznał, że spisał się całkiem nieźle, choć wyszedł z drobną ranka po ukąszeniu przez zębate geranium), a w czwartek obronę przed czarną magią. Tym razem Harry był po raz pierwszy całkowicie pewny, że zdał. Nie miał żadnych problemów na pisemnym, a podczas praktycznego rzucał skutecznie wszystkie przeciwzaklęcia i zaklęcia obronne, czując głęboką satysfakcję, bo odbywało się to na oczach Umbridge, która obserwowała go chłodno spod drzwi do sali wejściowej.

Brawo! zawołał profesor Tofty, kiedy mu Harry zademonstrował, jak łatwo pozbywa się bogina. Bardzo dobrze, naprawdę! No, myślę, że to wystarczy, Potter... Chyba że...

Wychylił się lekko do przodu.

Słyszałem od mojego dobrego znajomego, Tyberiusza Ogdena, że potrafisz wyczarować patronusa... No to co, za dodatkowy punkt?

Harry uniósł różdżkę, patrząc prosto na Umbridge, i wyobraził sobie, że wyrzucają ją ze szkoły.

Expecto patronum!

Z końca różdżki wystrzelił srebrny jeleń i pomknął przez salę. Wszyscy egzaminatorzy śledzili jego bieg, a kiedy rozpłynął się w srebrną mgiełkę, profesor Tofty entuzjastycznie zaklaskał węźlastymi, żylastymi dłońmi.

Wspaniale! Bardzo dobrze, Potter, jesteś wolny!

Kiedy Harry przechodził koło stojącej przy drzwiach Umbridge, ich spojrzenia się skrzyżowały. Na jej szerokich, obwisłych ustach błąkał się paskudny uśmieszek, ale nie przejął się tym. Jeśli się bardzo nie mylił (a na wypadek, gdyby tak było, nie zamierzał na razie nikomu o tym mówić), właśnie zdał suma na wybitny.

W piątek Hermiona zasiadła do egzaminu z runów, a Harry i Ron mieli wolne, więc pozwolili sobie na przerwę w nauce, mając przed sobą jeszcze cały weekend. Zasiedli do partii czarodziejskich szachów, przeciągając się i ziewając przy otwartym oknie, przez które napływało ciepłe letnie powietrze. W oddali widać było Hagrida, prowadzącego lekcję na skraju lasu. Harry zastanawiał się, o jakich stworzeniach się uczą pomyślał, że chyba o jednorożcach, bo chłopcy stali nieco z tyłu kiedy z dziury pod portretem wyszła Hermiona. Już z daleka było widać, że jest nadąsana.

Jak ci poszły runy? zapytał Ron, ziewając i przeciągając się.

Źle przełożyłam ehwaz odpowiedziała ze złością Hermiona. To znaczy partnerstwo, a nie obrona. Pomieszało mi się z eihwaz.

E tam, to przecież tylko jeden błąd, i tak dostaniesz...

Och, zamknij się warknęła Hermiona. Od tego jednego błędu może zależeć, czy zdałam. A w ogóle to ktoś znowu wrzucił niuchacza do gabinetu Umbridge, nie wiem, jak mu się udało to zrobić, przecież są nowe drzwi, ale przechodziłam tamtędy i słyszałam jej wrzaski... sądząc po nich, chyba próbował jej wygryźć z nogi kawał mięsa...

Super powiedzieli jednocześnie Harry i Ron.

Czyście zupełnie zgłupieli? Przecież ona myśli, że to sprawka Hagrida, nie pamiętacie? A my nie chcemy, żeby go wylali!

W tej chwili ma lekcję, nie może go podejrzewać powiedział Harry, wskazując na okno.

Wiesz co, Harry, czasami jesteś taki naiwny... Naprawdę myślisz, że Umbridge potrzebny jest dowód winy? zapytała Hermiona, nadal wściekła jak osa, po czym ruszyła w stronę schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt, zatrzasnąwszy za sobą z hałasem drzwi.

Taka miła, opanowana dziewczyna mruknął cicho Ron, przesuwając swoją królową tak, żeby mogła zbić jednego ze skoczków Harryego.

Zły nastrój Hermiony trwał przez większość weekendu, ale Harry i Ron jakoś to wytrzymywali, przez całą sobotę i niedzielę wkuwając na poniedziałek eliksiry. Tego egzaminu Harry bał się najbardziej, bo był niemal pewny, że po nim pożegna się ze swoim marzeniem o zostaniu aurorem. I rzeczywiście, egzamin pisemny okazał się trudny, choć miał nadzieję, że przynajmniej na jedno pytanie odpowiedział wyczerpująco, jako że odnosiło się do eliksiru wielosokowego. Jego działanie mógł opisać bardzo dokładnie, bo sam zażył go nielegalnie w drugiej klasie.

Popołudniowy sprawdzian praktyczny nie okazał się jednak tak straszny, jak się spodziewał. Snape nie był egzaminatorem, więc Harry był bardziej niż zwykle rozluźniony, gdy przygotowywał swoje eliksiry. Neville, który siedział obok niego, też miał o wiele pewniejszą minę niż zwykle na lekcjach Snapea. Kiedy profesor Marchbanks oznajmiła: Odejdźcie od swoich kociołków, koniec egzaminu, Harry zakorkował swoją buteleczkę z próbką, czując, że może i nie dostanie dobrego stopnia, ale przynajmniej zda.

Jeszcze tylko cztery egzaminy powiedziała znękanym głosem Parvati Patii, kiedy szli do wieży Gryffindoru.

Tylko! żachnęła się Hermiona. Ja mam numerologię, a to chyba najcięższy przedmiot ze wszystkich!

Nikt nie był na tyle głupi, by jej się odgryźć, więc nie mogła się na nikim wyładować i ograniczyła się do obsztorcowania paru pierwszoroczniaków, zbyt głośno chichocących w pokoju wspólnym.

Harry chciał za wszelką cenę wypaść dobrze podczas wtorkowego egzaminu z opieki nad magicznymi stworzeniami, żeby nie pogrążać Hagrida. Egzamin praktyczny odbył się po południu, na skraju Zakazanego Lasu, gdzie uczniowie musieli prawidłowo zidentyfikować szpiczaka ukrytego wśród tuzina jeżów (trzeba było po kolei podawać im mleko: szpiczaki, podejrzliwe stworzenia, których igły mają wiele właściwości magicznych, na ogół zaczynały się wściekać, sądząc, że to trucizna), a potem pokazać, jak się obchodzić z nieśmiałkiem, nakarmić i oczyścić ognistego kraba, tak, żeby nie odnieść poważniejszych oparzeń, i wreszcie wybrać, spośród różnego pożywienia, odpowiednie dla chorego jednorożca.

Harry widział, jak Hagrid z niepokojem obserwuje ich przez okno swej chatki. Kiedy egzaminatorka Harryego, mała pulchna czarownica, uśmiechnęła się do niego i powiedziała, że jest wolny, pokazał Hagridowi uniesiony do góry kciuk, zanim ruszył w kierunku zamku.

W środę przed południem mieli egzamin teoretyczny z astronomii. Harryemu poszło dość dobrze: nie był, co prawda, do końca przekonany, że wymienił prawidłowo wszystkie księżyce Jowisza, ale był pewny, że żaden z nich nie jest pokryty miodem. Na egzamin praktyczny musieli czekać aż do późnego wieczora, więc po południu zdawali wróżbiarstwo.

Tu już czekała Harryego klęska. W uparcie mętnej kryształowej kuli zobaczył akurat tyle, co w blacie stołu, podczas wróżenia z herbacianych flisów całkowicie stracił głowę, twierdząc, że profesor Marchbanks wkrótce spotka jakiegoś tęgiego, ciemnowłosego i przemokniętego obcego, a na koniec pomieszał linię życia i linię inteligencji na jej dłoni i oświadczył, że powinna już nie żyć od zeszłego wtorku.

No wiesz, w końcu z tym zawsze mieliśmy kłopoty powiedział ponuro Ron, kiedy wchodzili po marmurowych schodach.

Przed chwilą trochę pocieszył Harryego opowieścią o swoim przypadku: powiedział egzaminatorowi, że w kryształowej kuli zobaczył brzydkiego faceta z brodawką na nosie, a kiedy spojrzał na egzaminatora, zorientował się, że to jego właśnie tak dokładnie opisał.

W ogóle nie powinniśmy chodzić na to głupie wróżbiarstwo powiedział Harry.

No, ale w końcu możemy się z nim pożegnać.

I już więcej nie będziemy udawać, że bardzo nas obchodzi, co się stanie, kiedy Jowisz i Uran się skumają...

I od dzisiaj nie będę się już przejmował, jeśli fusy w moim kubku oznajmią: Umrzesz, Ron, umrzesz... po prostu wrzucę je do śmietnika, tam, gdzie jest ich miejsce.

Harry zaczął się śmiać, ale w tym momencie dogoniła ich Hermiona, więc natychmiast przestał, bojąc się, że ją to rozzłości.

Numerologia chyba poszła mi nieźle oznajmiła, a Harry i Ron odetchnęli z ulgą. Przed obiadem można jeszcze rzucić okiem na mapy nieba...

Kiedy o jedenastej wieczorem stanęli na szczycie Wieży Astronomicznej, stwierdzili, że warunki są wprost idealne do obserwacji gwiazd, bo niebo było bezchmurne, a powietrze spokojne, choć nieco chłodne. Szkolne tereny skąpane były w srebrzystym blasku księżyca. Wszyscy rozstawili swoje teleskopy i na sygnał profesor Marchbanks zaczęli kreślić mapy tych fragmentów nieba, które im przypadły.

Marchbanks i Tofty przechadzali się między nimi, przyglądając się, jak wyznaczają dokładne położenia gwiazd i planet. Słychać było tylko szelest pergaminów, skrobanie piór i od czasu do czasu skrzypienie teleskopu. Minęło pół godziny, potem godzina, aż z ciemnych błoni zaczęły znikać złote prostokąciki, gdy gasły światła w oknach zamku.

Harry ukończył właśnie zaznaczanie konstelacji Oriona na swoim arkuszu, kiedy dokładnie pod blanką wieży, przy której stał, otworzyły się drzwi frontowe zamku i snop światła pobiegł po kamiennych schodach i po trawniku. Musiał zmienić ustawienie teleskopu, a potem spojrzał w dół i zobaczył pięć albo sześć długich cieni poruszających się po jasno oświetlonej trawie, po czym drzwi znowu się zamknęły i błonia znowu utonęły w ciemnościach.

Przyłożył z powrotem oko do teleskopu i zmienił ostrość, obserwując teraz Wenus. Spojrzał na swój arkusz, żeby nanieść tam planetę, ale coś innego przyciągnęło jego uwagę. Zatrzymał pióro w powietrzu i zerknął w dół. Przez ciemne błonia szło pięć postaci. Gdyby się nie poruszały i gdyby blask księżyca nie srebrzył czubków ich głów, trudno byłoby je wyłowić wzrokiem z ciemności. I nawet patrząc z tej odległości, Harry odniósł dziwne wrażenie, że rozpoznaje po kroku przysadzistą postać idącą na przedzie.

Nie miał pojęcia, dlaczego Umbridge wybrała się na przechadzkę po północy, i to w towarzystwie czterech innych osób. A potem ktoś za nim zakaszlał i przypomniał sobie, że jest w trakcie zdawania egzaminu. Całkiem zapomniał położenia Wenus przyłożył więc oko do soczewki teleskopu i jeszcze raz ją odnalazł, i już miał znowu nanieść na mapę, kiedy wyczulony na każdy dziwny odgłos usłyszał dochodzące z oddali stukanie, niosące się echem przez błonia, a tuż po nim stłumione ujadanie psa.

Spojrzał w tamtym kierunku, a serce biło mu jak młotem. W chatce Hagrida paliło się światło i na tle okien widać było teraz sylwetki owych postaci. Otworzyły się drzwi, pięć osób weszło do środka, po czym zapadła cisza.

Harryego ogarnął silny niepokój. Rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy Ron albo Hermiona zauważyli to samo, co on, ale w tym momencie pojawiła się za jego plecami profesor Marchbanks, więc nie chcąc, by pomyślała, że próbuje podejrzeć czyjąś pracę, szybko pochylił się nad swoją mapą, udając, że coś pisze, podczas gdy w rzeczywistości zerkał przez gzyms ku chatce Hagrida. Po izbie ktoś chodził, bo od czasu do czasu przesłaniał światło.

Czuł wzrok profesor Marchbanks na swoim karku, więc przyłożył znów oko do teleskopu, gapiąc się w księżyc, choć jego pozycję zaznaczył już godzinę temu, ale gdy profesor Marchbanks ruszyła dalej, usłyszał ryk dobiegający przez ciemność aż tu, na szczyt Wieży Aastronomicznej. Kilku uczniów stojących najbliżej niego oderwało oczy od teleskopów i spojrzało w stronę chatki Hagrida.

Profesor Tofty zakaszlał cicho.

Chłopcy i dziewczęta, spróbujcie się skoncentrować powiedział łagodnie.

Większość powróciła do swoich teleskopów. Harry zerknął w lewo. Hermiona wpatrywała się w chatkę Hagrida.

Yhm... chrząknął profesor Tofty. Jeszcze tylko dwadzieścia minut.

Hermiona drgnęła i natychmiast pochyliła się nad swoją mapą. Harry też spojrzał na swoją i spostrzegł, że przy Wenus napisał Mars. Pochylił się, żeby to poprawić.

Po błoniach potoczył się donośny huk. Na szczycie wieży zrobiło się małe zamieszanie: kilka osób krzyknęło cicho, bo nadziało się na teleskopy, chcąc zobaczyć, co się dzieje w dole.

Drzwi chatki Hagrida otworzyły się gwałtownie i teraz zobaczyli go wyraźnie w świetle padającym z wewnątrz potężna postać rycząca wściekle i wymachująca pięściami, w otoczeniu pięciu mniejszych postaci, z których każda, sądząc po cienkich strużkach czerwonego światła tryskających w jego kierunku, próbowała go oszołomić.

Nie! krzyknęła Hermiona.

Moja droga! powiedział profesor Tofty oburzonym tonem. To jest egzamin!

Ale teraz już nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na mapę nieba. Czerwone promienie nadal śmigały koło chatki Hagrida, ale jakby się od niego odbijały. Wciąż stał wyprostowany i wciąż zdawał się walczyć. Przez błonia niosło się echo krzyków, jakiś męski głos ryknął: Bądź rozsądny, Hagridzie!, a Hagrid zawołał: Niech szlag trafi rozsądek, tak łatwo mnie nie weźmiecie, Dawlish!

Harry dostrzegł maleńką figurkę Kła, który w obronie swojego pana rzucał się na otaczających go czarodziejów, aż w końcu, trafiony zaklęciem oszałamiającym, padł na ziemię. Hagrid ryknął z wściekłości, chwycił sprawcę, uniósł wysoko w powietrze i cisnął mężczyzna przeleciał jakieś dziesięć stóp i legł nieruchomo na ziemi. Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk i zakryła usta dłońmi. Harry spojrzał na Rona i zobaczył, że też jest przerażony. Żadne z nich nie widziało jeszcze Hagrida w takim stanie...

Patrzcie! pisnęła Parvati, wychylając się za blankę i pokazując w dół, gdzie znowu otworzyły się frontowe drzwi zamku i w padającym z nich świetle widać było długi czarny cień biegnący przez trawnik.

Co z wami?! krzyknął profesor Tofty, wyraźnie już zaniepokojony. Wiecie, że zostało tylko szesnaście minut?

Ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy wpatrywali się w samotną postać biegnącą ku chatce Hagrida.

Jak śmiecie! dobiegł ich okrzyk. Jak śmiecie!

To McGonagall! wyszeptała Hermiona.

Zostawcie go! Dajcie mu spokój, mówię! dobiegł ich z ciemności głos profesor McGonagall. Na jakiej podstawie go atakujecie? Nic nie zrobił, nic, co mogłoby usprawiedliwić takie...

Hermiona, Parvati i Lavender wrzasnęły. Co najmniej cztery oszałamiacze pomknęły od chatki Hagrida w stronę profesor McGonagall. Czerwone promienie trafiły w nią w połowie drogi między chatką i zamkiem. Przez chwilę jej postać rozświetlił czerwony blask, a potem zwaliła się ciężko na plecy i znieruchomiała.

Galopujące gargulce! krzyknął profesor Tofty, który też chyba zupełnie zapomniał o egzaminie. Bez żadnego ostrzeżenia! Odrażające!

TCHÓRZE! ryknął Hagrid, a jego głos potoczył się aż do zamku, w którego oknach pojawiły się światła. NĘDZNE TCHÓRZE! NO TO MASZ... I TY TEŻ...

Och, mój... wydyszała Hermiona.

Hagrid zamachnął się dwukrotnie na atakujących; najbliższe osoby padły natychmiast na ziemię jak rażone gromem. Potem zgiął się wpół i Harryemu zdawało się przez chwilę, że to już koniec, ale po chwili olbrzymia postać Hagrida znowu się wyprostowała, dźwigając na ramionach coś, co wyglądało jak worek, i wtedy Harry zrozumiał, że to bezwładne ciało Kła.

Brać go, brać go! wrzeszczała Umbridge, ale jej jedyny teraz pomocnik nie kwapił się, by znaleźć się w zasięgu pięści Hagrida. Przeciwnie, cofał się tak szybko, że potknął się o ciało jednego z towarzyszy i upadł. Hagrid odwrócił się i puścił biegiem, z Kłem na ramionach. Umbridge strzeliła do niego ostatnim oszałamiaczem, ale nie trafiła, i Hagrid, pędząc w kierunku bram zamku, po chwili zniknął w ciemnościach.

Zapadła cisza. Wszyscy gapili się na błonia z otwartymi ustami. A potem rozległ się drżący głos profesora Tofty:

Hmm... jeszcze pięć minut...

Harry wykreślił zaledwie dwie trzecie mapy, ale pragnął tylko jednego: żeby egzamin już się skończył. Kiedy to się stało, on, Hermiona i Ron wepchnęli byle jak teleskopy do pokrowców i zbiegli z innymi po spiralnych schodach. Nikt nie miał zamiaru iść spać, wszyscy stłoczyli się u stóp schodów, rozmawiając głośno, podekscytowani tym, czego dopiero co byli świadkami.

Ona jest zła do szpiku kości! wysapała Hermiona, z trudem wymawiając słowa. Żeby tak zakradać się do Hagrida w środku nocy!

Na pewno chciała uniknąć takiej sceny, jak przy Trelawney powiedział Ernie Macmillan, przeciskając się do nich przez tłum.

Ale Hagrid nieźle sobie z nimi poradził, co? odezwał się Ron, najwyraźniej bardziej wystraszony niż przejęty podziwem. -Te zaklęcia po prostu się od niego odbijały, widzieliście?

Bo płynie w nim krew olbrzymów wyjaśniła mu Hermiona roztrzęsionym głosem. Bardzo trudno oszołomić olbrzyma, oni są jak trolle, bardzo twardzi... Ale profesor McGonagall... Cztery oszałamiacze trafiły ją w pierś, a przecież nie jest już taka młoda...

Okropne, okropne powiedział Ernie, kręcąc teatralnie głową. No, idę spać... Dobranoc wszystkim...

Rozchodzili się, rozmawiając z ożywieniem o tym, co zobaczyli.

Ale przynajmniej nie zamkną Hagrida w Azkabanie powiedział Ron. Pewnie przyłączy się do Dumbledorea, nie?

Mam nadzieję mruknęła Hermiona, bliska płaczu.

Och, to straszne, myślałam, że Dumbledore wróci... a teraz nie ma już i Hagrida...

Powlekli się do pokoju wspólnego Gryffindoru, w którym zastali pełno ludzi. Wielu obudziło zamieszanie na błoniach i pozrywali z łóżek swoich towarzyszy. Seamus i Dean, którzy przybyli tam przed Harrym, Ronem i Hermiona, opowiadali wszystkim, co usłyszeli ze szczytu Wieży Astronomicznej.

Ale dlaczego teraz pozbyła się Hagrida? zapytała Angelina Johnson, kręcąc głową. Przecież to nie to samo, co z Trelawney, on naprawdę uczył lepiej niż w zeszłym roku!

Umbridge nienawidzi pół-ludzi odpowiedziała z goryczą Hermiona, opadając na fotel. Od samego początku chciała się go pozbyć.

I sądziła, że to Hagrid podrzuca jej do gabinetu niuchacze pisnęła Katie Bell.

O kurczę zaklął Lee Jordan, zasłaniając ręką usta.

To ja jej podrzucałem te niuchacze... Fred i George zostawili mi parę... kwitowałem je przez okno...

I tak by go wylała mruknął Dean. Był za blisko Dumbledorea.

To prawda zgodził się Harry, zagłębiając się w fotel obok Hermiony.

Mam tylko nadzieję, że profesor McGonagall nic się nie stało powiedziała płaczliwym głosem Lavender.

Zanieśli ją do zamku, widzieliśmy z okna dormitorium rzekł Colin Creevey. Nie wyglądała za dobrze...

Pani Pomfrey ją poskłada stwierdziła z przekonaniem Alicja Spinnet. Jeszcze nigdy nie zawiodła.

Była już prawie czwarta rano, kiedy pokój wspólny opustoszał. Harry był rozbudzony wciąż miał przed oczami Hagrida znikającego w ciemności. Był tak wściekły na Umbridge, że nie mógł wymyślić dość surowej dla niej kary, chociaż propozycja Rona, aby ją wrzucić do zagrody pełnej wygłodniałych sklątek tylnowybuchowych, warta była zastanowienia. Zasnął, rozmyślając nad najokropniejszymi sposobami zemsty, i wstał z łóżka trzy godziny później, czując piasek pod powiekami.

Ich ostatni egzamin, z historii magii, był wyznaczony dopiero na popołudnie. Po śniadaniu Harry miał wielką ochotę wrócić do łóżka, ale już wcześniej zaplanował powtórkę, więc, rad nierad, usiadł w pokoju wspólnym przy oknie, podtrzymując głowę rękami i starając się nie zasnąć nad wysokim na trzy i pół stopy stosem notatek, które mu pożyczyła Hermiona.

Weszli do Wielkiej Sali o drugiej i zajęli miejsca przy stolikach, na których leżały arkusze z pytaniami, odwrócone tekstem do spodu. Harry czuł się potwornie zmęczony. Marzył tylko o jednym: żeby się porządnie wyspać. A nazajutrz pójść z Ronem na stadion i trochę sobie polatać na jego miotle... Poczuć się wolnym...

Odwróćcie swoje karty z pytaniami powiedziała profesor Marchbanks, przewracając olbrzymią klepsydrę. Możecie zaczynać...

Harry wbił wzrok w pierwsze pytanie. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientował się, że do jego świadomości nie dotarło ani jedno słowo pytania. Gdzieś w górze, przy jednym z okien, bzyczała osa, obijając się o szybę. Otrząsnął się, przeczytał pytanie i powoli zabrał się do pisania.

Z wielkim trudem przypominał sobie nazwiska i wciąż mylił daty. Czwarte pytanie: Jak sądzisz, czy wprowadzenie przepisów prawnych regulujących użycie różdżek przyczyniło się do buntów goblinów w XVIII wieku, czy też do większej nad nimi kontroli? pominął z myślą, że wróci do niego na końcu. Przeszedł do pytania piątego: Jak doszło do naruszenia Statutów Tajności w 1749 roku i jakie środki zastosowano, aby ustrzec się tego w przyszłości? ale dręczyło go poczucie, że ominął wiele ważnych kwestii. Chyba miały z tym coś wspólnego wampiry...

Zaczął szukać pytania, na które potrafiłby na pewno odpowiedzieć, i zatrzymał się na pytaniu dziesiątym.

Opisz okoliczności, które doprowadziły do utworzenia Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, i wyjaśnij, dlaczego magowie z Liechtensteinu odmówili przyłączenia się do Konfederacji.

Wiem, pomyślał Harry, chociaż czuł, że mózg odmawia mu posłuszeństwa. Zobaczył jednak w wyobraźni nagłówek napisany ręką Hermiony: Utworzenie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów... Czytał te notatki dzisiaj rano...

Zaczął pisać, co jakiś czas zerkając na wielką klepsydrę, stojącą na biurku profesor Marchbanks. Siedział tuż za Parvati Patii, której długie czarne włosy zwisały nad oparciem krzesła. Raz czy drugi przyłapał się na tym, że gapi się w złote plamki światła, migocące w jej włosach, gdy poruszała lekko głową, i musiał potrząsnąć własną głową, aby się od tego uwolnić.

...pierwszym Niezależnym, czyli Najwyższa Szychą Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów był Pierre Bonaccord, ale mianowanie go na ten urząd spotkało się ze sprzeciwem czarodziejów z Liechtensteinu, ponieważ...

Wszędzie wokół niego pióra skrobały zawzięcie po pergaminie, jak myszkujące po strychu szczury. Słońce grzało go mocno w kark. Co takiego zrobił ten Bonaccord, że obraził czarodziejów z Liechtensteinu? To chyba miało coś wspólnego z trollami... Znowu zagapił się we włosy Parvati. Och, gdyby tak mógł użyć legilimencji i zajrzeć do jej głowy, żeby zobaczyć, co to było z tymi trollami, co spowodowało zerwanie stosunków między Pierreem Bonaccordem i Liechtensteinem...

Zamknął oczy i ukrył twarz w dłoniach, a po chwili rozjarzona czerwień powiek pociemniała i poczuł pod nimi miły chłód. Bonaccord chciał zakazać polowania na trolle i dać im prawa... ale Liechtenstein miał kłopoty z wyjątkowo brutalnym plemieniem górskich trolli... Tak, to było to...

Otworzył oczy zapiekły go i napełniły się łzami, gdy spojrzał na oślepiająco biały pergamin. Napisał powoli dwie linijki o trollach i przeczytał wszystko od początku. Nie było to zbyt konkretne i brakowało szczegółów, a przecież pamiętał, że notatki Hermiony na ten temat miały z kilka stron...

Zamknął znowu oczy, starając się je sobie przypomnieć... Pierwsze zgromadzenie konfederacji odbyło się we Francji, tak, już to napisał...

Gobliny próbowały wziąć w nim udział, ale im nie pozwolono... To też już napisał...

I nie pojawił się nikt z Liechtensteinu...

Myśl, powiedział sobie, z twarzą ukrytą w dłoniach, podczas gdy wokoło skrobały zawzięcie pióra, wypisując niekończące się odpowiedzi, a w wielkiej klepsydrze nieubłaganie przesypywał się piasek...

Szedł chłodnym, ciemnym korytarzem Departamentu Tajemnic... Wiedział dokąd i po co idzie, i od czasu do czasu zrywał się do biegu, z silnym postanowieniem, że tym razem dojdzie do celu... Czarne drzwi otworzyły się przed nim jak zwykle, znalazł się w okrągłej komnacie z wieloma drzwiami...

Prosto przez tę komnatę, potem przez drugie drzwi... na ścianach i posadzce migocą światełka, klikają dziwne mechanizmy, ale nie ma czasu, by to zbadać, trzeba się spieszyć...

Przebiegł ostatnie kilka stóp dzielących go od trzecich drzwi, które otworzyły się przed nim jak poprzednie...

Znowu znalazł się w wielkiej jak wnętrze katedry sali pełnej półek ze szklanymi kulkami... Serce biło mu szybko... Tym razem mu się uda... Doszedł do rzędu numer dziewięćdziesiąt siedem, skręcił w lewo i puścił się biegiem między dwoma szeregami półek...

W samym końcu coś ciemnego widniało na posadzce, jakiś czarny kształt, który poruszał się jak zranione zwierzę... Poczuł w żołądku skurcz ze strachu... z podniecenia...

Z jego ust wydobył się głos, piskliwy, zimny głos, całkowicie wyzbyty ludzkich uczuć... Zabierz to dla mnie... Zdejmij... Ja nie mogę tego dotknąć... ale ty możesz...

Czarny kształt na podłodze poruszył się lekko. Harry zobaczył białą dłoń z długimi palcami zaciśniętymi na różdżce... Ta dłoń wyrastała z jego własnego ramienia... To on celował różdżką w ten czarny kształt... Usłyszał, jak zimny, wysoki głos wypowiada: Crucio!

Mężczyzna na podłodze zawył z bólu. Próbował wstać, ale upadł i wił się na posadzce. Harry śmiał się. Podniósł różdżkę, cofnął klątwę, a wijąca się postać jęknęła i znieruchomiała.

Lord Voldemort czeka...

Mężczyzna powoli dźwignął się na drżących ramionach i uniósł głowę. Twarz miał zakrwawioną i wychudłą, wykrzywioną z bólu, a mimo to zastygł na niej wyraz buntu...

Będziesz musiał mnie zabić wyszeptał Syriusz.

Niewątpliwie w końcu to uczynię powiedział zimny głos. Ale najpierw musisz mi to dać, Black... Wydaje ci się, że to, co czułeś do tej pory, to był ból? Przemyśl to sobie... Mamy dużo czasu i nikt nie usłyszy twoich wrzasków...

Ale gdy Voldemort zniżył swą różdżkę, ktoś krzyknął... Ktoś zawył i osunął się z rozgrzanego stolika na zimną posadzkę...

Harry przebudził się z krzykiem, jego bliznę na czole przeszywał straszliwy ból. Znowu był w Wielkiej Sali.

 

 






:


: 2018-11-11; !; : 167 |


:

:

- , 20 40 . - .
==> ...

1846 - | 1802 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.229 .