.


:




:

































 

 

 

 


RozdziaŁ dwudziesty trzeci boże Narodzenie na oddziale zamkniętym




Czy to dlatego Dumbledore nie chciał spojrzeć mu w oczy? Czy spodziewał się ujrzeć w nich Voldemorta? Bał się, że ich czysta zieleń może nagle zamienić się w szkarłat, a zamiast źrenic pojawią się pionowe szparki jak u kota? Harry przypomniał sobie wężową twarz Voldemorta, wyrastającą z tyłu głowy profesora Quirrella, i pomacał własną głowę, zastanawiając się, co by poczuł, gdyby Voldemort nagle wychynął mu z czaszki...

Poczuł się brudny, skalany, jakby nosił w sobie jakiś śmiertelny wirus, poczuł, że nie jest godny siedzenia w jednym wagonie metra z niewinnymi, nieskalanymi ludźmi, których umysłów i ciał nie plugawiła skaza Voldemorta... Bo on nie widział tego węża, on nim BYŁ, teraz już był tego pewny...

A potem nawiedziła go straszliwa myśl, pewne wspomnienie zaczęło się tłuc w jego mózgu, aby wydobyć się na zewnątrz, coś, co sprawiło, że spazm targnął mu wnętrzności, które skręciły się jak węże...

Czego on tak bardzo pragnie, oprócz nowych zwolenników?

To coś w rodzaju broni. Coś, czego nie miał ostatnim razem.

To JA jestem tą bronią, pomyślał Harry, i poczuł się tak, jakby w jego żyłach popłynęła trucizna, mrożąc krew. Oblał się potem i zachwiał, poddając bezwolnie kołysaniu pociągu mknącego ciemnym tunelem. To ja jestem tym, którego Voldemort pragnie użyć do swych celów, to dlatego śledzą mnie i pilnują, gdziekolwiek jestem... Nie robią tego dla mojego bezpieczeństwa, robią to, żeby ochronić innych, tylko że to im się nie udaje, nikt nie może przecież pilnować mnie przez cały czas w Hogwarcie... To JA zaatakowałem pana Weasleya zeszłej nocy, Voldemort zmusił mnie do tego i może być we mnie, przysłuchując się moim myślom nawet w tej chwili...

Harry, kochanie, dobrze się czujesz? szepnęła pani Weasley, wychylając się do niego poprzez Ginny, gdy pociąg mknął z grzechotem przez ciemny tunel. Nie wyglądasz najlepiej. Niedobrze ci?

Wszyscy go obserwowali. Potrząsnął głową i wpatrzył się w reklamę ubezpieczeń mieszkaniowych.

Harry, na pewno nic ci nie jest? zapytała ponownie pani Weasley, kiedy szli wokół niestrzyżonego trawnika pośrodku Grimmauld Place. Jesteś taki blady... Spałeś trochę dziś rano? Zaraz pójdziesz do łóżka i prześpisz się parę godzin przed kolacją, dobrze?

Kiwnął głową. Oto pojawiła się gotowa wymówka, by z nikim nie rozmawiać, a tego właśnie pragnął, więc kiedy pani Weasley otworzyła drzwi, przeszedł szybko obok stojaka na parasole z nogi trolla, wspiął się po schodach i wpadł do sypialni.

Tu zaczął krążyć od ściany do ściany, obok dwóch łóżek i pustego portretu Fineasa Nigellusa, a w mózgu aż mu się roiło i wrzało od pytań i jeszcze straszniejszych myśli...

Jak doszło do tego, że stał się wężem? Może jest animagiem... Nie, to niemożliwe, przecież by o tym wiedział... Może to Voldemort jest animagiem? Tak, pomyślał Harry, to by pasowało, wtedy mógłby się zmieniać w węża... a jeśli mnie opętał, to obaj możemy ulegać przemianie... Tylko że to nadal nie wyjaśnia, w jaki sposób dostałem się do Londynu i powróciłem do łóżka w ciągu około pięciu minut... Ale w końcu Voldemort jest najpotężniejszym poza Dumbledoreem czarnoksiężnikiem na świecie, więc pewnie przenoszenie ludzi z miejsca na miejsce nie stanowi dla niego żadnego problemu...

I wówczas, czując, jak panika przeszywa go na wskroś, pomyślał: To szaleństwo... jeśli Voldemort posiadł moje ciało, to przeze mnie ma znakomity wgląd w Kwaterę Główną Zakonu Feniksa! Dowie się, kto jest członkiem Zakonu i gdzie jest Syriusz... no i przecież usłyszałem mnóstwo rzeczy, których nie powinienem wiedzieć, wszystko, co mi mówił Syriusz owego pierwszego wieczoru...

Tak, tylko jedno mu zostało: musi natychmiast opuścić dom przy Grimmauld Place. Spędzi Boże Narodzenie w Hogwarcie, sam, bez nich, będą bezpieczni przynajmniej przez ferie... Ale nie, tego nie może zrobić, przecież w Hogwarcie zostało sporo uczniów, których mógłby zranić czy okaleczyć... co by było, gdyby tym razem rzucił się na Seamusa, Deana albo Nevillea? Zatrzymał się i zagapił w pustą ramę portretu Fineasa Nigellusa. Poczuł ucisk w żołądku. Nie ma wyjścia: musi wrócić na Privet Drive, odciąć się całkowicie od świata czarodziejów...

Tak... jeśli już musi to zrobić, nie ma co dłużej czekać. Starając się za wszelką cenę nie myśleć o reakcji Dursleyów, gdy zobaczą go na swoim progu sześć miesięcy wcześniej, niż się spodziewali, podszedł do kufra, zatrzasnął wieko, zamknął je na klucz i rozejrzał się machinalnie za Hedwigą, zanim sobie przypomniał, że jest nadal w Hogwarcie... świetnie, nie będzie musiał taszczyć jej klatki... po czym chwycił za jeden koniec kufra i zaczął go ciągnąć w stronę drzwi. Był już w połowie drogi, gdy rozległ się chytry głos:

Uciekamy sobie, co?

Rozejrzał się. Fineas Nigellus pojawił się na płótnie swego portretu i opierał się o ramę, patrząc na niego z rozbawieniem.

Nie uciekamy sobie, nie rzekł Harry, pociągnąwszy kufer o kilka stóp.

Myślałem rzekł Fineas Nigellus, gładząc spiczastą brodę że przynależność do Gryffindoru zobowiązuje do dzielności... Coś mi się wydaje, że lepiej byś się czuł w moim domu. My, Ślizgoni, jesteśmy dzielni, tak, ale nie głupi. Kiedy mamy wybór, zawsze wybieramy ratowanie własnego karku.

Ja nie ratuję własnego karku odpowiedział zwięźle Harry, ciągnąc kufer przez wyjątkowo pofałdowany, zjedzony przez mole dywan tuż przed drzwiami.

Ach, rozumiem rzekł Fineas Nigellus, wciąż gładząc brodę. To nie jest ucieczka tchórza... jesteś po prostu szlachetny.

Harry zignorował to. Trzymał już dłoń na klamce, kiedy Fineas Nigellus powiedział:

Mam dla ciebie wiadomość od Albusa Dumbledorea.

Harry obrócił się w miejscu.

Jaką?

Zostań tam, gdzie jesteś.

Przecież tu jestem! prychnął Harry, nie zdejmując ręki z klamki. Więc co to za wiadomość?

Właśnie ci ją przekazałem, tępaku rzekł spokojnie Fineas Nigellus. Dumbledore mówi: Zostań tam, gdzie jesteś.

Ale dlaczego? zapytał żywo Harry, puszczając koniec kufra. Dlaczego chce, żebym tu został? Co jeszcze powiedział?

Nic więcej odpowiedział Fineas Nigellus, unosząc wąską czarną brew, jakby uznał te pytania za oznakę braku ogłady.

Gniew wezbrał w Harrym, zbliżając się do granicy wybuchu, jak wąż wychylający łeb z wysokiej trawy. Był wyczerpany, w głowie miał mętlik, doświadczył paniki, ulgi, potem znów trwogi w ciągu dwunastu godzin, a Dumbledore wciąż nie chce mu nic powiedzieć!

Więc to tak? zawołał. Zostań tutaj! To już słyszałem po tym, jak zostałem zaatakowany przez dementorów! Siedź cicho, Harry, a my, dorośli, jakoś to wszystko rozwiążemy! Nie powiemy ci nic więcej, bo twój maleńki móżdżek mógłby sobie z tym nie poradzić!

Wiesz co? Właśnie to sprawiało mi taką udrękę, kiedy byłem nauczycielem! zagrzmiał Fineas Nigellus jeszcze głośniej niż Harry. Młodzi ludzie są tak piekielnie przekonani, że mają absolutną rację we wszystkim! A nie przyszło ci na myśl, ty biedny, nadęty gogusiu, że może istnieć jakiś zupełnie oczywisty powód, dla którego dyrektor Hogwartu nie wtajemnicza cię w każdy najdrobniejszy szczegół swojego planu? Czujesz się tak strasznie doświadczony przez los, a nigdy cię nie zastanowiło, że jak dotąd wykonywanie poleceń Dumbledorea nie wyrządziło ci krzywdy? Nie. Nie, ty, podobnie jak wszyscy młodzi ludzie, jesteś całkowicie przekonany, że tylko ty coś odczuwasz, że tylko ty myślisz, że tylko ty rozpoznajesz zagrożenie, że tylko ty jesteś na tyle mądry, żeby przewidzieć, co może planować Czarny Pan...

A więc on jednak planuje coś, co ma związek ze mną, tak?

Czy ja coś takiego powiedziałem? zapytał Fineas Nigellus, przyglądając się swoim jedwabnym rękawiczkom. A teraz wybacz mi, mam coś lepszego do roboty, niż wysłuchiwać narzekań na udręki wieku dojrzewania... Miłego dnia...

Podszedł do ramy i zniknął.

Wspaniale, idź sobie! ryknął Harry do pustej ramy. I przekaż Dumbledoreowi moje podziękowanie za nic!

Pusta rama milczała. Dysząc ze złości, Harry zaciągnął kufer z powrotem na miejsce, w nogach łóżka, a potem rzucił się twarzą na zjedzoną przez mole narzutę. Zamknął oczy. Ciało ciążyło mu nieznośnie, wszystko go bolało...

Czuł się tak, jakby odbył długą wędrówkę... Wydawało mu się niemożliwe, że niespełna dwadzieścia cztery godziny temu Cho Chang podeszła do niego, kiedy stał pod jemiołą... Był tak zmęczony... ale bał się zasnąć... nie wiedział, jak długo zdoła wytrzymać bez snu... Dumbledore powiedział, że ma tutaj zostać... To chyba oznacza, że może zasnąć... Ale tak się bał... A jeśli to znowu się wydarzy?...

Zapadał się w ciemność...

Znowu było tak, jakby miał w głowie film, który tylko czekał, żeby się wyświetlać. Szedł pustym korytarzem ku czarnym drzwiom, wzdłuż chropowatych kamiennych ścian oświetlonych mdłym blaskiem pochodni, mijając po lewej stronie jakieś schody wiodące w dół...

Doszedł do czarnych drzwi, ale nie mógł ich otworzyć... Stał, gapiąc się w nie, rozpaczliwie pragnąc przez nie wejść... Było za nimi coś, czego pragnął całym sercem... Jakaś nagroda przekraczająca wszelkie marzenia... Gdyby tylko ta blizna tak go nie piekła... mógłby to wszystko przemyśleć...

Harry dobiegł go gdzieś z daleka głos Rona. Mama mówi, że kolacja już gotowa, ale zostawi ci coś, jeśli chcesz jeszcze poleżeć...

Otworzył oczy, ale Ron już wyszedł z pokoju.

Nie chce zostać ze mną sam na sam, pomyślał Harry. Nie po tym, co powiedział o mnie Moody... Pewnie nikt nie będzie go tu chciał, skoro już wiedzą, kto w nim siedzi...

Nie zejdzie na dół na kolację, nie będzie ich narażał na swoje towarzystwo. Przewrócił się na drugi bok i po chwili znowu zapadł w sen. Obudził się wczesnym rankiem, czując w brzuchu ssanie z głodu. Ron chrapał w sąsiednim łóżku. Rozejrzał się po pokoju i dostrzegł ciemną sylwetkę Fineasa Nigellusa, stojącego znów w ramach swego portretu. Przyszło mu do głowy, że Dumbledore mógł tutaj przysłać Fineasa, żeby go pilnował. Żeby go powstrzymał od rzucenia się na kogoś.

Poczucie skalania powróciło z jeszcze większą mocą. Prawie pożałował, że posłuchał Dumbledorea i został... Jeśli takie miało być odtąd życie przy Grimmauld Place, to może jednak lepiej znosić udręki Privet Drive.

* * *

Następne przedpołudnie wszyscy prócz Harryego spędzili na rozwieszaniu świątecznych dekoracji. Harry nie pamiętał Syriusza w tak dobrym nastroju: śpiewał właśnie kolędy, najwyraźniej zachwycony, że spędzi Boże Narodzenie w towarzystwie przyjaciół. Słyszał jego głos przez podłogę zimnego i pustego salonu, w którym siedział samotnie, patrząc, jak niebo za oknami bieleje, zapowiadając śnieg. Świadomość, że siedzi tu sam, sprawiała mu jakąś przewrotną satysfakcję: mogą sobie o nim swobodnie rozmawiać, co z pewnością teraz robią. Kiedy usłyszał z dołu panią Weasley, wołającą go łagodnie po imieniu w porze drugiego śniadania, uciekł na górę.

Około szóstej po południu ktoś zadzwonił do drzwi i rozległy się wrzaski pani Black. Przypuszczając, że to Mundungus albo inny członek Zakonu, Harry oparł się wygodniej o ścianę w pokoju hipogryfa Hardodzioba, gdzie się ukrywał, i karmiąc Hardodzioba zdechłymi szczurami, próbował zapomnieć o głodzie. Wzdrygnął się, gdy kilka minut później ktoś załomotał w drzwi.

Wiem, że tam jesteś usłyszał głos Hermiony. Proszę cię, wyjdź! Chcę z tobą pomówić.

Co ty tutaj robisz? zapytał ze zdumieniem Harry, otwierając drzwi, podczas gdy Hardodziob drapał pazurami wysłaną słomą podłogę w poszukiwaniu resztek szczura, które upuścił. Myślałem, że jesteś na nartach z rodzicami.

Mówiąc szczerze, jazda na nartach nie jest moim ulubionym zajęciem odpowiedziała Hermiona więc przyjechałam na Boże Narodzenie. Miała śnieg we włosach i twarz zarumienioną od zimna. Ale nie mów tego Ronowi, powiedziałam mu, że to świetna zabawa, bo wciąż się ze mnie wyśmiewał. Rodzice byli trochę zawiedzeni, ale powiedziałam im, że każdy, kto poważnie myśli o egzaminach, został w Hogwarcie, żeby się uczyć. Chcą, żeby mi dobrze poszło, więc chyba zrozumieli. No, ale chodźmy do waszej sypialni dodała wesoło mama Rona napaliła tam w kominku i zrobiła nam kanapki.

Harry zszedł za nią na drugie piętro. Kiedy otworzył drzwi sypialni, zdziwił się, widząc Rona i Ginny siedzących na łóżku.

Przyjechałam Błędnym Rycerzem oznajmiła im beztrosko Hermiona, ściągając kurtkę. Dumbledore powiedział mi wczoraj rano, co się stało, ale musiałam poczekać do oficjalnego zakończenia semestru. Umbridge już się wścieka, że zwialiście jej sprzed nosa, chociaż Dumbledore jej powiedział, że pan Weasley jest w Szpitalu Świętego Munga i że dał wam pozwolenie na odwiedzenie go... No więc...

Usiadła obok Ginny i obie spojrzały na Harryego. Ron przyglądał mu się od początku.

Jak się czujesz? zapytała Hermiona.

Świetnie odrzekł sucho Harry.

Och, nie kłam, Harry żachnęła się. Ron i Ginny mówią, że ukrywasz się przed wszystkimi od czasu, gdy wróciliście ze szpitala.

Tak mówią?

Obrzucił Rona i Ginny gniewnym spojrzeniem. Ron spuścił głowę, ale Ginny wcale nie wyglądała na zmieszaną.

Bo to prawda! powiedziała. Ty nas wszystkich unikasz!

To wy mnie unikacie! odpowiedział ze złością Harry.

Może unikacie się na zmianę i nie możecie na siebie trafić? zapytała Hermiona, a kąciki jej ust zadrgały.

Bardzo śmieszne mruknął Harry, odwracając się.

Och, przestań wreszcie czuć się niezrozumiany przez wszystkich! ofuknęła go Hermiona. Już mi powiedzieli, co podsłuchaliście wczoraj wieczorem Uszami Dalekiego Zasięgu...

Naprawdę? warknął Harry, wciskając ręce głęboko do kieszeni i przyglądając się śniegowi gęsto padającemu za oknem. Stałem się ulubionym tematem rozmów, tak? Zaczynam się do tego przyzwyczajać...

Chcieliśmy z tobą porozmawiać powiedziała Ginny ale ty wciąż się ukrywasz od czasu, gdy wróciliśmy...

Bo nie miałem ochoty na rozmowy odburknął Harry, coraz bardziej zdenerwowany.

No, to trochę głupie z twojej strony powiedziała ze złością Ginny bo przecież jestem jedyną znaną ci osobą, którą Voldemort opętał, i mogę ci powiedzieć, jak to jest.

Harry zamarł, kiedy dotarł do niego sens tych słów. Odwrócił się do niej.

Zapomniałem.

Szczęściarz z ciebie powiedziała chłodno Ginny.

Przepraszam powiedział szczerze Harry. Więc... więc myślisz, że jestem opętany?

A pamiętasz wszystko, co robiłeś? Masz jakieś wielkie białe plamy w pamięci?

Harry wytężył mózg.

Nie.

To nie zostałeś opętany przez Sam-Wiesz-Kogo. Kiedy to zrobił ze mną, nie pamiętałam, co robiłam przez całe godziny. Nagle stwierdzałam, że gdzieś jestem i nie wiedziałam, jak tam się znalazłam.

Harry prawie nie śmiał jej uwierzyć, a jednak mimo woli poczuł ulgę.

A ten sen o twoim ojcu i o wężu...

Harry, przecież miałeś już takie sny powiedziała Hermiona. W zeszłym roku miałeś przebłyski tego, co zamierzał zrobić Voldemort.

To było co innego odrzekł Harry, kręcąc głową. Teraz byłem jakby w skórze tego węża. Jakbym to ja był tym wężem... A jeśli Voldemort w jakiś sposób przeniósł mnie do Londynu?...

Nadejdzie taki dzień powiedziała Hermiona zirytowanym głosem w którym przeczytasz Dzieje Hogwartu i może to ci wreszcie uświadomi, że będąc w Hogwarcie, nie można się teleportować. Nawet Voldemort nie zdołałby sprawić, żebyś wyfrunął ze swego dormitorium.

Harry, nie ruszałeś się z łóżka odezwał się Ron. Widziałem, jak rzucałeś się w pościeli na minutę przed tym, jak zdołaliśmy cię obudzić.

Harry zaczął przechadzać się po pokoju, rozmyślając. To, co oni wszyscy mówili, nie tylko przynosiło mu ulgę, ale brzmiało całkiem rozsądnie... Nie zastanawiając się, co robi, wziął kanapkę z talerza na łóżku i wepchnął ją sobie łapczywie do ust...

To jednak nie ja jestem tą bronią, pomyślał. Poczuł się tak szczęśliwy, że chętnie przyłączyłby się do Syriusza, który właśnie przechodził pod ich drzwiami, zmierzając do pokoju Hardodzioba i wyśpiewując: Do szopy, hipogryfy, do szopy wszyscy wraz!

* * *

Jak w ogóle mógł marzyć o powrocie do domu Dursleyów na Boże Narodzenie? Radość Syriusza z powodu powrotu przyjaciół, a zwłaszcza z powodu powrotu Harryego, okazała się zaraźliwa. Przestał już być tym markotnym gospodarzem, jakim był latem, teraz wychodził z siebie, żeby każdy był tak zadowolony jeśli nie bardziej jakby spędzał te święta w Hogwarcie. Krzątał się po całym domu, sprzątając i rozwieszając dekoracje z ich pomocą, tak że kiedy w Wigilię wszyscy poszli spać, trudno było ten dom poznać. Z zaśniedziałych żyrandoli nie zwisały już pajęczyny, tylko girlandy ostrokrzewu i złote i srebrne łańcuchy; magiczny śnieg błyszczał na wyleniałych dywanach; wielka choinka, zdobycz Mundungusa, rozjarzona żywymi elfami, przysłoniła drzewo rodowe rodziny Syriusza, i nawet wypchane głowy skrzatów domowych w holu przyozdobione były czapkami i brodami Świętego Mikołaja.

Kiedy Harry obudził się w poranek Bożego Narodzenia, ujrzał w nogach swego łóżka stos prezentów. Ron już pootwierał połowę swoich, a stos paczek miał jeszcze większy.

Niezły połów w tym roku oznajmił, rozrzucając wokół siebie papiery. Dzięki za kompas miotlarski, jest super, przebija prezent od Hermiony... dała mi organizer prac domowych...

Harry pogrzebał w swoich prezentach i znalazł paczkę z odręcznym pismem Hermiony na wierzchu. Dała mu kalendarz, który za każdym razem, gdy się go otworzyło, wykrzykiwał zdania w rodzaju: Odrób lekcje dzisiaj, bo jutro będziesz wisiał!

Syriusz i Lupin podarowali mu komplet wspaniałych książek, zatytułowany Praktyczna magia obronna i jej zastosowanie w walce z czarną magią, z przepięknymi, kolorowymi ruchomymi ilustracjami wszystkich opisanych w nich przeciwzaklęć i przeciwuroków. Harry z zaciekawieniem przerzucił pierwszy tom i uznał, że będzie bardzo użyteczny przy planowaniu zajęć GD. Hagrid przysłał mu brązową futrzaną sakiewkę, uzbrojoną w prawdziwe kły, które prawdopodobnie miały chronić zawartość przed złodziejem, ale na razie uchroniły Harryego od włożenia do niej pieniędzy, bo najwyraźniej chciały odgryźć mu palce. Prezentem od Tonks był mały, latający model Błyskawicy. Harry puścił go, i patrząc, jak miotełka śmiga po pokoju, westchnął tęsknie za jej pełnowymiarową wersją. Ron dał mu olbrzymie pudło Fasolek Wszystkich Smaków, państwo Weasleyowie, jak zwykle, ręcznie robiony sweter i trochę pasztecików, a Zgredek okropny malunek, zapewne wykonany przez niego samego. Harry właśnie odwrócił go do góry nogami, żeby zobaczyć, czy tak będzie wyglądał trochę lepiej, kiedy u stóp jego łóżka aportowali się z głośnym trzaskiem Fred i George.

Wesołych świąt! powitał ich George. Nie schodźcie jeszcze na dół.

Dlaczego? zdziwił się Ron.

Mama znowu płacze wyjaśnił Fred przygnębionym głosem. Percy odesłał swój bożonarodzeniowy sweter.

Bez żadnego listu dodał George. Nawet się nie zapytał, co z ojcem, nie odwiedził go, nic...

Próbowaliśmy ją pocieszyć powiedział Fred, obchodząc łóżko, żeby się przyjrzeć malunkowi Zgredka. Powiedzieliśmy jej, żeby się nie przejmowała, bo Percy jest wielką kupą szczurzych bobków...

...ale nie podziałało dokończył George, częstując się czekoladową żabą więc zajął się nią Lupin. Chyba najlepiej będzie poczekać, aż ją rozweseli...

Co to właściwie ma przedstawiać? zapytał Fred, przyglądając się zmrużonymi oczami malunkowi Zgredka. Wygląda jak gibbon z dwoma czarnymi oczkami.

To Harry! ucieszył się George, pokazując na tył obrazka. Tak tutaj jest napisane!

Uderzające podobieństwo rzekł Fred, rechocąc.

Harry cisnął w niego swoim nowym kalendarzem, który trafił w ścianę, spadł na podłogę i zawołał dziarskim tonem: Jak kropkę nad i postawisz, to wyjdziesz i się zabawisz!

Kiedy się ubierali, słyszeli głosy różnych mieszkańców domu, witających się okrzykami Wesołych świąt! Na schodach spotkali Hermionę.

Dziękuję za książkę, Harry! Od dawna chciałam mieć Nową teorię numerologii! A te perfumy są naprawdę niezwykłe, Ron.

Nie ma sprawy rzekł Ron. A to dla kogo? dodał, wskazując głową zgrabnie opakowany prezent w jej rękach.

Dla Stworka wyjaśniła pogodnie Hermiona.

Tylko żeby to nie było coś z ubrań! ostrzegł ją Ron. Pamiętasz, Syriusz powiedział, że Stworek za dużo wie, nie możemy go uwolnić!

To nie jest ubranie, chociaż gdyby to ode mnie zależało, to na pewno dałabym mu coś, żeby nie nosił tej brudnej starej szmaty. Nie, to patchworkowa kołdra, pomyślałam sobie, że ubarwi trochę jego sypialnię.

Jaką sypialnię? zapytał Harry, zniżając głos do szeptu, bo właśnie przechodzili obok portretu matki Syriusza.

No wiesz, Syriusz mówi, że to właściwie nie jest sypialnia, raczej coś w rodzaju... legowiska. Zdaje się, że on sypia pod bojlerem w tym schowku przy kuchni.

Na dole zastali tylko panią Weasley. Stała przy kuchni, a kiedy życzyła im Wesołych świąt, jej głos brzmiał tak, jakby miała katar. Odwrócili wzrok.

Więc to jest sypialnia Stworka? spytał Ron, podchodząc do odrapanych drzwi w kącie, naprzeciw spiżarni, których Harry jeszcze nigdy nie widział otwartych.

Tak odpowiedziała Hermiona nieco podenerwowanym głosem. Ee... chyba powinniśmy zapukać...

Ron zastukał knykciami w drzwi, ale nie było żadnej odpowiedzi.

Na pewno czai się gdzieś na górze rzekł i bez dalszych ceregieli otworzył drzwi. Uch!

Harry zajrzał do środka. Większość schowka zajmował olbrzymi, staroświecki bojler, ale pod nim, w wysokiej na stopę przestrzeni pod rurami, Stworek urządził sobie coś w rodzaju gniazda. Na podłodze leżała kupa najróżniejszych szmat i śmierdzących starych koców, a małe wgłębienie pośrodku wskazywało, gdzie skrzat zwijał się nocą w kłębek, żeby sobie pospać. W fałdach szmat tkwiły zestarzałe okruchy chleba i zjełczałe kawałki sera. W ciemnym kącie pobłyskiwały jakieś drobne przedmioty i monety, które Stworek jak sroka ocalił przed robiącym porządki w całym domu Syriuszem. Udało mu się nawet zdobyć oprawione w srebrne ramki fotografie rodzinne, które Syriusz wyrzucił w lecie. W niektórych szkła były potrzaskane, ale czarno-białe postacie nadal spoglądały na nich z wyższością. Harry poczuł lekki skurcz w żołądku, kiedy zobaczył ponurą kobietę o ciężkich powiekach, której proces obserwował w zeszłym roku w myślodsiewni Dumbledorea: Bellatriks Lestrange. Była to chyba ulubiona fotografia Stworka, bo umieścił ją przed innymi i niezdarnie posklejał szybkę czaro-taśmą.

Chyba po prostu zostawię mu prezent tutaj powiedziała Hermiona, kładąc paczkę pośrodku zagłębienia w szmatach i zamykając cicho drzwi. Znajdzie go sobie później, tak będzie dobrze...

Tak sobie pomyślałem rzekł Syriusz, wyłaniając się ze spiżarni z wielkim indykiem w rękach czy ktoś właściwie widział ostatnio Stworka?

Nie widziałem go od tej nocy, kiedy tu wróciliśmy odpowiedział Harry. Wyrzuciłeś go wtedy z kuchni.

Taak... Syriusz zmarszczył czoło. Wiecie co, ja chyba też widziałem go wtedy po raz ostatni... Musiał się schować gdzieś na górze...

Ale chyba nie odszedł, co? zapytał Harry. No wiesz, jak mu powiedziałeś Precz!, to może pomyślał, że ma sobie pójść precz z tego domu?

Nie, nie, skrzaty domowe nie mogą odejść, jeśli nie da im się jakiegoś ubrania, są związane z domem swojej rodziny.

Mogą odejść, jeśli naprawdę tego chcą sprzeciwił się Harry. Trzy lata temu zrobił to Zgredek, opuścił dom Malfoyów, żeby mnie ostrzec. Musiał się potem sam ukarać, ale jednak to zrobił.

Syriusz lekko się zmieszał, a potem powiedział:

Później go poszukam, na pewno znajdę go gdzieś na górze, wypłakującego sobie oczy nad starymi pantalonami mojej matki albo nad czymś podobnym... Oczywiście mógł też wczołgać się do szybu wentylacyjnego i zdechnąć... ale to chyba złudna nadzieja...

Fred, George i Ron roześmiali się, ale Hermiona spojrzała na nich z wyrzutem.

Po świątecznym obiedzie Weasleyowie, Harry i Hermiona planowali ponownie odwiedzić pana Weasleya pod opieką Szalonookiego i Lupina. Mundungus zdążył na bożonarodzeniowy pudding i pyszny deser z owoców na biszkoptach, pokrytych grubą warstwą bitej śmietany. Udało mu się na tę okazję pożyczyć samochód, jako że w dzień Bożego Narodzenia metro było nieczynne. Na samochód, który, jak podejrzewał Harry, Mundungus pożyczył sobie bez wiedzy właściciela, rzucono takie samo zaklęcie powiększające, jak na starego forda anglię Weasleyów, bo chociaż z zewnątrz miał normalne rozmiary, zmieściło się w nim całkiem wygodnie dziesięć osób i Mundungus jako kierowca. Pani Weasley trochę się opierała, kiedy miała wsiąść do samochodu. Harry wyczuł, że brak zaufania do Mundungusa walczy w niej z niechęcią do podróżowania pozamagicznymi środkami lokomocji. W końcu zwyciężyło dotkliwe zimno i błagania jej dzieci, więc łaskawie usadowiła się na tylnym siedzeniu, między Fredem i Billem.

Podróż do Szpitala Świętego Munga trwała krótko, bo nie było dużego ruchu. Nieliczni czarodzieje i czarownice skradali się chyłkiem zwykle pustą ulicą, zmierzając w stronę szpitala. Wysiedli z samochodu, a Mundungus odjechał za róg, by tam na nich czekać. Podeszli niby od niechcenia do okna wystawowego z manekinem reklamującym zielony nylonowy fartuch, a potem, jedno po drugim, przeszli przez szybę.

Izba przyjęć przybrała miły, świąteczny wygląd. Kryształowe kule, które oświetlały cały szpital, zabarwiono na czerwono i złoto, tak że zamieniły się w wielkie, świetliste bombki, wszystkie drzwi otaczały girlandy ostrokrzewu, a lśniące choinki, pokryte magicznym śniegiem i poobwieszane soplami, migotały w każdym rogu; każda była zwieńczona jaśniejącą złotą gwiazdą. Odwiedzających było mniej niż ostatnim razem, chociaż gdy Harry był w połowie sali, odepchnęła go nagle na bok jakaś czarownica z mandarynką tkwiącą w lewej dziurce od nosa.

Rodzinna sprzeczka, co? zakpiła blondynka za pulpitem. To już dzisiaj trzeci przypadek... Urazy Pozaklęciowe, czwarte piętro...

Zastali pana Weasleya siedzącego w łóżku, z tacką z resztkami świątecznego indyka na podołku i z trochę ogłupiałą miną.

Wszystko w porządku, Arturze? zapytała pani Weasley, kiedy już wszyscy się z nim przywitali i wręczyli mu prezenty.

Ależ oczywiście, oczywiście odrzekł, trochę zbyt gorliwie. Widziałaś się może z... ee... z tym uzdrowicielem Smethwyckiem?

Nie odpowiedziała podejrzliwie pani Weasley. A dlaczego pytasz?

Nic ważnego odrzekł lekceważąco pan Weasley i zaczął rozwijać prezenty. No i co, wszyscy zadowoleni? Co dostaliście na Gwiazdkę? Och, Harry... to jest absolutnie fantastyczne!

Właśnie otworzył paczkę od Harryego, w której była mała kolekcja bezpieczników i śrubokrętów. Pani Weasley nie wyglądała na usatysfakcjonowaną odpowiedzią męża. Kiedy wychylił się, by uścisnąć Harryemu dłoń, zerknęła mu za koszulę nocną, żeby obejrzeć bandaże.

Arturze, zmieniono ci bandaże powiedziała suchym głosem, przypominającym trzask pułapki na myszy. Dlaczego zmieniono ci bandaże o dzień wcześniej? Mówili mi, że do jutra nie trzeba będzie ich ruszać.

Co? Pan Weasley trochę się przestraszył i szybko podciągnął koc pod brodę. Ależ to nic... nic takiego... to... tylko ja...

Pod przeszywającym spojrzeniem żony przywodził na myśl dętkę, z której uchodzi powietrze.

No więc... nie denerwuj się, Molly, ale Augustus Pye wpadł na pewien pomysł... To ten uzdrowiciel stażysta, no wiesz, ten wspaniały młody człowiek... on się bardzo interesuje... ee... medycyną alternatywną... to znaczy... takimi różnymi starymi środkami mugolskimi... oni mówią na to szwy, Molly, które bardzo dobrze działają na... na rany mugoli...

Pani Weasley wydała z siebie złowieszczy odgłos, coś pośredniego między wrzaskiem a prychnięciem. Lupin odszedł szybko do łóżka wilkołaka, który nie miał gości i spoglądał nieco zazdrośnie na tłum otaczający pana Weasleya, Bill mruknął coś o filiżance herbaty, a Fred i George wyszczerzyli zęby i podskoczyli, by mu towarzyszyć.

Chcesz mi powiedzieć warknęła pani Weasley, wymawiając każde kolejne słowo coraz głośniej, najwyraźniej nieświadoma, że reszta umyka w poszukiwaniu jakiejś kryjówki że zapaskudziłeś sobie rany jakimiś mugolskimi środkami leczniczymi?

Molly, kochanie, niczego sobie nie zapaskudziłem odrzekł pan Weasley błagalnym tonem. To było tylko... no, coś, co Pye i ja chcieliśmy wypróbować... tylko że... niestety... no wiesz, na ten akurat rodzaj ran... to po prostu nie działa tak, jak się spodziewaliśmy...

To znaczy?!

No cóż... nie wiem, czy wiesz, co to są te... no... szwy...

To brzmi tak, jakbyś próbował sobie pozszywać skórę powiedziała pani Weasley z parsknięciem, które wcale nie przypominało śmiechu ale nawet ty, Arturze, nie byłbyś taki głupi...

Ja też się napiję herbaty powiedział Harry, zrywając się na nogi.

Hermiona, Ron i Ginny wybiegli za nim z sali. Już za drzwiami usłyszeli wrzask pani Weasley:

CO MASZ NA MYŚLI, MÓWIĄC, ŻE NA TYM TO MNIEJ WIĘCEJ POLEGA?!

Cały tata powiedziała Ginny, kręcąc głową, gdy szli korytarzem. Szwy... Może mi powiecie...

No wiesz, one bardzo dobrze działają na rany pozamagiczne wyjaśniła jej Hermiona. Może w jadzie tego węża jest coś, co je rozpuszcza, czy coś takiego... Zastanawiam się, gdzie jest ta herbaciarnia?

Na piątym piętrze odrzekł Harry, przypominając sobie tablicę informacyjną nad biurkiem recepcjonistki.

Przeszli korytarzem przez serię podwójnych drzwi i znaleźli koślawe schody, wzdłuż których na ścianach wisiały kolejne portrety uzdrowicieli o brutalnych twarzach. Niektórzy wołali na nich, twierdząc, że mają dziwaczne schorzenia, i proponując jakieś okropne remedia. Ron poczuł się głęboko urażony, kiedy jakiś średniowieczny czarodziej stwierdził, że cierpi na ciężki przypadek groszopryszczki.

A co by to miało być? zapytał ze złością, kiedy uzdrowiciel ścigał go przez kolejne sześć portretów, wypychając z nich prawowitych mieszkańców.

To bardzo okrutne schorzenie skóry, młody panie, które spowoduje, że będziesz jeszcze bardziej dziobaty i okropny niż teraz...

Uważaj na słowa! oburzył się Ron, a uszy mu poczerwieniały.

Jest na to jedyne remedium: weź wątrobę ropuchy, przywiąż ją sobie ciasno do gardła, stań nago o pełni księżyca w beczce pełnej oczu węgorzy...

Nie mam żadnej groszopryszczki!

Ale te szpetne plamy na twoim obliczu, młody panie...

To są piegi! krzyknął ze złością Ron. A teraz wracaj do swoich ram i daj mi święty spokój!

Spojrzał po innych, którzy dzielnie usiłowali zachować powagę.

Które to piętro?

Chyba piąte odpowiedziała Hermiona.

Nie, to czwarte rzekł Harry. Jeszcze jedno...

Ale kiedy dotarł do szczytu schodów, zatrzymał się nagle, bo tuż za nimi były podwójne drzwi z małym okienkiem, a na nich tabliczka z napisem: URAZY POZAKLĘCIOWE. Przez okienko zerkał na nich jakiś mężczyzna z nosem przyciśniętym do szyby. Miał pofalowane blond włosy, jasnoniebieskie oczy i nieprzytomny uśmiech, ukazujący olśniewająco białe zęby.

O kurczę! zaklął pod nosem Ron, gapiąc się na niego.

Wielkie nieba! wydyszała Hermiona. Profesor Lockhart!

Ich były nauczyciel obrony przed czarną magią otworzył drzwi i wyszedł ku nim w długim szlafroku koloru bzu.

Witajcie! Pewnie chcielibyście dostać mój autograf, co?

Za bardzo to się nie zmienił mruknął Harry do Ginny, która uśmiechnęła się.

Ee... jak się pan miewa, panie profesorze? zagadnął nieco zakłopotany Ron.

To źle funkcjonująca różdżka Rona uszkodziła profesorowi Lockhartowi pamięć do tego stopnia, że wylądował właśnie tutaj. Z drugiej strony Lockhart próbował wówczas całkowicie wymazać pamięć Harryego i Rona, więc współczucie Harryego było dość ograniczone.

Wspaniale, dziękuję! odrzekł z emfazą, wyciągając z kieszeni podniszczone pawie pióro. To ile byście chcieli tych autografów? Potrafię już łączyć litery!

No więc... dzięki, właściwie to w tej chwili nie potrzebujemy żadnego powiedział Ron i po chwili podniósł brwi, słysząc, co mówi Harry:

Panie profesorze, czy wolno panu spacerować po korytarzu? Nie powinien pan przebywać na oddziale?

Z twarzy Lockharta powoli spełzł uśmiech. Przez kilka chwil wpatrywał się intensywnie w Harryego, a potem zapytał:

Czy my się znamy?

Ee... no tak. Uczył nas pan w Hogwarcie, pamięta pan?

Uczył? powtórzył Lockhart, lekko zaniepokojony. Ja? Naprawdę?

A po chwili uśmiech powrócił na jego twarz tak nagle, że aż się trochę zaniepokoili.

Przypuszczam, że nauczyłem was wszystkiego, co wiecie, tak? No dobrze, ale co z tymi autografami? Powiedzmy... okrągły tuzin, będziecie mogli rozdać je waszym wszystkim małym przyjaciołom i nikt nie będzie poszkodowany!

W tym momencie z drzwi na końcu korytarza wychyliła się czyjaś głowa i rozległ się głos:

Gilderoy, niegrzeczny chłopcze, gdzie ty znowu polazłeś?

Uzdrowicielka o matczynym wyglądzie, z błyszczącą przepaską na włosach, kroczyła ku nim raźnym krokiem, uśmiechając się do Harryego i reszty.

Och, Gilderoy, masz gości! Jak cudownie, i to w dzień Bożego Narodzenia! Bo wiecie, moi drodzy, jego nikt nigdy nie odwiedza... Moje biedne jagniątko, nie mam pojęcia dlaczego, przecież jest taki milusi, prawda?

Oni tu są w sprawie autografów! wyjaśnił jej Gilderoy, znowu uśmiechając się promiennie. Zażyczyli sobie ich mnóstwo, nie chcą słyszeć o odmowie! Żeby tylko starczyło fotografii!

Tylko go posłuchajcie ucieszyła się uzdrowicielka, biorąc Lockharta pod ramię i uśmiechając się do niego pieszczotliwie, jakby był nad wiek rozwiniętym dwulatkiem. Parę lat temu to była bardzo znana osobistość, mamy wielką nadzieję, że ta ochota do rozdawania autografów jest zapowiedzią rychłego powrotu jego pamięci. To co, wejdziecie? Jest na oddziale zamkniętym, musiał się wymknąć, kiedy przynosiłam prezenty bożonarodzeniowe, zwykle drzwi są zamknięte na klucz... Nie dlatego, żeby był niebezpieczny, o nie! Ale ściszyła głos do szeptu jest trochę niebezpieczny dla samego siebie, biedaczek... Bo on, rozumiecie, nie wie, kim jest, wyjdzie i potem nie może sobie przypomnieć, jak wrócić... Jak to miło, że przyszliście go odwiedzić...

Ee... bąknął Ron, wskazując nieco bez sensu na piętro wyżej właściwie, to my... ee... tylko...

Ale uzdrowicielka uśmiechała się do nich wyczekująco i kiedy Ron w końcu mruknął cicho coś w rodzaju: chcieliśmy się napić herbaty, chyba to do niej nie dotarło. Popatrzyli po sobie bezradnie i poszli korytarzem za Lockhartem i uzdrowicielką.

Nie siedźmy tu długo powiedział cicho Ron. Uzdrowicielka wycelowała różdżką w drzwi oddziału Janusa Thickeya i mruknęła: Alohomora . Drzwi otworzyły się i weszła pierwsza, trzymając mocno Gilderoya za ramię, dopóki nie usadowiła go w fotelu obok jego łóżka.

To oddział pobytu długoterminowego wyjaśniła przyciszonym głosem Harryemu, Ronowi, Hermionie i Ginny. Dla pacjentów z trwałym urazem pozaklęciowym. Przy intensywnej terapii eliksirami i zaklęciami, no i przy odrobinie szczęścia, możemy oczywiście osiągnąć pewną poprawę ich stanu... Gilderoyowi chyba powraca poczucie tożsamości, przynajmniej w pewnym stopniu, widzimy też prawdziwe polepszenie w przypadku pana Bode, wyraźnie odzyskuje mowę, chociaż mówi w języku, którego jeszcze nie udało się nam rozpoznać... No, ale muszę dokończyć rozdawanie prezentów, zostawię was z nim, żebyście mogli sobie pogadać...

Harry rozejrzał się. Trudno było nie dostrzec, że ten oddział jest stałym miejscem pobytu dla jego mieszkańców. Wokół łóżek było wiele osobistych akcentów: ściana u wezgłowia Gilderoya obwieszona była jego fotografiami, na których pokazywał w uśmiechu swe olśniewające zęby i machał do przybyszów. Wiele z nich zadedykował samemu sobie koślawym, dziecięcym pismem. Gdy tylko usiadł, przyciągnął do siebie plik zdjęć i zaczął je gorączkowo podpisywać.

Możesz je wkładać do kopert powiedział do Ginny, rzucając jej na kolana podpisane fotografie. Tak, moja droga, jeszcze o mnie nie zapomniano, wciąż dostaję listy od fanów... Gladys Gudgeon pisze co tydzień... Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego... urwał, zmarszczył czoło, a potem znowu się rozpromienił i powrócił do składania swego podpisu z jeszcze większym zapałem. Podejrzewam, że chodzi o moją całkiem jeszcze niezłą prezencję...

W łóżku naprzeciw leżał ponury czarodziej o ziemistej twarzy, wpatrując się w sufit. Mamrotał coś do siebie i chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, co się dzieje wokół niego. Dwa łóżka dalej leżała kobieta z twarzą całkowicie pokrytą futrem. Harry przypomniał sobie, że coś podobnego przydarzyło się w drugiej klasie Hermionie, choć w jej przypadku nie była to, na szczęście, trwała zmiana. W końcu sali stały dwa łóżka osłonięte kwiecistymi parawanami, by stworzyć pacjentom i ich gościom trochę prywatności.

To dla ciebie, Agnes zagadnęła wesoło uzdrowicielka kobietę o porośniętej futrem twarzy, wręczając jej kilka paczuszek. Widzisz, nie zapomnieli o tobie, prawda? A twój syn przysłał przez sowę wiadomość, że wieczorem cię odwiedzi, więc nie jest źle, co?

Agnes szczeknęła głośno kilka razy.

A tobie, Broderick, przysłano roślinkę w doniczce i cudowny kalendarz z hipogryfami, na każdy miesiąc inny, pewnie ci się trochę poprawi humor, co? zaszczebiotała uzdrowicielka do mamrocącego czarodzieja, stawiając na jego szafce dość brzydką roślinę z długimi, kołyszącymi się wąsami i przymocowując różdżką kalendarz do ściany. I... och, pani Longbottom, już pani wychodzi?

Harry szybko odwrócił głowę. Zza parawanu przy dwóch łóżkach w końcu sali wyszły dwie osoby: czarownica o groźnym wyglądzie, ubrana w długą zieloną suknię, wyleniałe futro z lisów i spiczasty kapelusz przystrojony wypchanym sępem, oraz Neville we własnej osobie, który szedł za nią z opuszczoną głową, najwidoczniej kompletnie załamany.

W nagłym przebłysku zrozumienia Harry zdał sobie sprawę, kim muszą być pacjenci leżący w końcu sali. Rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu czegoś, co odwróciłoby uwagę reszty, żeby Neville mógł wyjść niezauważony, ale Ron też podniósł głowę na dźwięk nazwiska Longbottom i zanim go Harry zdążył powstrzymać, zawołał:

Neville!

Neville drgnął i skulił się, jakby mu tuż koło głowy przeleciała kula.

Hej, to my! Ron już wstawał z krzesła. Widziałeś? Lockhart jest tutaj! Kogo odwiedzasz?

Neville, mój drogi, to twoi znajomi? zapytała jego babcia łaskawym tonem, mierząc ich wzrokiem.

Neville wyglądał, jakby chciał zapaść się pod ziemię. Unikał ich spojrzenia, a na jego pucołowatych policzkach pojawiły się ciemne rumieńce.

Ach, tak powiedziała jego babcia, przyglądając się bacznie Harryemu i wyciągając ku niemu pomarszczoną, szponiastą rękę. Tak, tak, wiem, kim jesteś, oczywiście. Neville bardzo dobrze o tobie mówi.

Ee... dziękuję wybąkał Harry, potrząsając jej rękę.

Neville wpatrywał się w swoje stopy, a barwa jego twarzy ciemniała z każdą chwilą.

A wy dwoje to pewnie Weasleyowie ciągnęła pani Longbottom, królewskim gestem podając po kolei rękę Ronowi i Ginny. Tak, znam waszych rodziców... nie za dobrze, rzecz jasna... ale to wspaniali ludzie, naprawdę wspaniali... A ty musisz być Hermiona Granger, tak?

Hermiona wyglądała na zaskoczoną, że pani Longbottom zna jej imię, ale uścisnęła jej rękę.

Tak, Neville opowiadał mi o was. Pomogliście mu w niejednych opałach, prawda? To dobry chłopiec powiedziała, rzucając na Nevillea surowe, oceniające spojrzenie znad kościstego nosa ale obawiam się, że nie ma talentu swego ojca...

I wskazała brodą na dwa łóżka w końcu sali, a wypchany sęp na jej kapeluszu zadygotał niepokojąco.

Co? zdumiał się Ron (Harry chciał mu nadepnąć na stopę, ale o wiele trudniej zrobić to w sposób niezauważony w dżinsach niż w szacie). To twój tata tam leży, Neville?

Co to znaczy? zapytała ostro pani Longbottom. Neville, nie powiedziałeś przyjaciołom o swoich rodzicach?

Neville wziął głęboki oddech, spojrzał w sufit i pokręcił głową. Harry nigdy nie współczuł tak nikomu, ale nie przychodziło mu do głowy nic, co by Nevilleowi pomogło w tej sytuacji.

Przecież nie ma się czego wstydzić! powiedziała gniewnym tonem pani Longbottom. Powinieneś być z nich dumny, Neville! Dumny! Nie po to poświęcili swe zdrowie, by wstydził się ich jedyny syn!

Ja się nie wstydzę powiedział cicho Neville, wciąż patrząc w inną stronę, byle nie na Harrygo i resztę.

Ron wspiął się na palce, żeby zobaczyć osoby leżące na dwóch łóżkach za parawanem.

No, ale okazujesz to w bardzo dziwny sposób! Mój syn i jego żona dodała pani Longbottom, zwracając się wyniosłym tonem do Harryego, Rona, Hermiony i Ginny byli torturowani i doprowadzeni do utraty zmysłów przez zwolenników Sami-Wiecie-Kogo.

Hermiona i Ginny zakryły sobie usta dłońmi. Ron przestał wyciągać szyję, żeby dostrzec rodziców Nevillea, wyraźnie zawstydzony.

Tak, byli aurorami i cieszyli się wielkim szacunkiem w świecie czarodziejów. Oboje byli bardzo utalentowani. Ja... Alicjo, moja droga, o co chodzi?

Przez salę zmierzała chyłkiem matka Nevillea w nocnej koszuli. To nie była już owa pulchna, wesoła kobieta, którą Harry widział na starej fotografii Moodyego, przedstawiającej założycieli Zakonu Feniksa. Teraz miała wychudzoną i wyniszczoną twarz z wielkimi oczami i siwe, martwe kosmyki. Chyba nie zamierzała nic powiedzieć, a może nie była do tego zdolna, bo tylko zrobiła nieśmiały ruch w stronę Nevillea, trzymając coś w wyciągniętej ręce.

Znowu? zapytała pani Longbottom nieco znużonym głosem. No dobrze, Alicjo, dobrze... Neville, weź to, choć naprawdę nie wiem, co to tym razem jest...

Neville już wyciągnął rękę, na którą jego matka upuściła papierek od gumy do żucia Drooblesa.

To bardzo miłe, moja kochana powiedziała babcia Nevillea z udawaną radością, poklepując ją po ramieniu.

Dziękuję, mamo bąknął Neville.

Jego matka odwróciła się i podreptała do swojego łóżka, mrucząc coś pod nosem. Neville spojrzał na nich wyzywająco, jakby prowokując ich do śmiechu, ale Harry pomyślał, że chyba w całym swoim życiu nie widział czegoś mniej śmiesznego.

No, ale lepiej już wracajmy westchnęła pani Longbottom, wciągając zielone rękawiczki. Bardzo było miło was poznać. Neville, wrzuć ten papierek do kosza, dała ci już ich tyle, że mógłbyś sobie nimi wykleić całą sypialnię...

Harry mógłby przysiąc, że kiedy odchodzili, Neville wsunął papierek do kieszeni.

Drzwi zamknęły się za nimi.

Nie miałam pojęcia powiedziała Hermiona, której zbierało się na płacz.

Ja też mruknął ochryple Ron.

Ani ja szepnęła Ginny.

Wszyscy troje spojrzeli na Harryego.

Ja wiedziałem przyznał ponuro. Dumbledore mi powiedział, ale obiecałem, że nikomu o tym nie wspomnę... Właśnie za to Bellatriks Lestrange zesłano do Azkabanu. To ona użyła Zaklęcia Cruciatus wobec rodziców Nevillea, tak że stracili zmysły.

Bellatriks Lestrange to zrobiła? wyszeptała ze zgrozą Hermiona. Ta kobieta, której zdjęcie trzyma Stworek w swoim legowisku?

Zapanowało milczenie, przerwane gniewnym głosem Lockharta:

Słuchajcie, chyba nie na próżno nauczyłem się łączyć litery, co?






:


: 2018-11-11; !; : 170 |


:

:

: , , , , .
==> ...

1744 - | 1585 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.281 .