.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 5




- Poczekajcie - powiedział Harry, kiedy Ron i Hermiona sięgnęli po swoje kubki. - Lepiej nie pijmy tego świństwa razem, bo jak się zamienimy w Crabbea i Goylea, już stąd nie wyjdziemy. Milicenta też nie jest skrzatem.

- Racja - rzekł Ron, otwierając drzwi. - Zajmiemy osobne kabiny.

Uważając, by nie wylać ani kropli Eliksiru Wielosokowego, Harry wśliznął się do środkowej kabiny.

- Gotowi? - zawołał.

- Gotowi - usłyszał głosy Rona i Hermiony.

- Raz... dwa... trzy...

Harry zatkał sobie nos i wypił eliksir dwoma wielkimi łykami. Smakował jak rozgotowana kapusta.

Nagle wnętrzności skręciły mu się, jakby połknął żywe węże. Zgiął się wpół, oczekując ataku mdłości, ale zamiast nich poczuł przebiegającą od żołądka po czubki palców rąk i nóg falę ostrego, piekącego bólu. Zaraz potem coś strasznego powaliło go na kolana... jakby skóra na całym ciele roztopiła się jak gorący wosk... i oto na jego oczach ręce zaczęły mu rosnąć, palce grubieć, paznokcie poszerzać się, a knykcie puchnąć i twardnieć. Ramiona rozciągnęły mu się boleśnie, a po mrowieniu na czole poznał, że włosy sięgają mu teraz brwi; jego szata pękła z trzaskiem na piersiach, które wydęły się jak beczka; poczuł potworny ból w stopach, które tkwiły w butach o cztery numery za małych...

I tak nagle, jak się zaczęło, wszystko ustało. Harry leżał na zimnej kamiennej posadzce, słysząc żałosne pojękiwania Marty w końcu łazienki. Nie bez trudności ściągnął buty i wstał. A więc tak się człowiek czuje, kiedy jest Goyle'em... Drżącymi łapami ściągnął swoje stare szaty, wciągnął nowe i nałożył wielkie jak kajaki buty Goylea. Sięgnął odruchowo ręką, by odgarnąć sobie włosy z oczu, ale wyczuł tylko krótką i sztywną szczecinę zarastającą mu całe czoło. Potem zdał sobie sprawę, że widzi jak przez mgłę, i zrozumiał, że Goyle nie nosi okularów, bo ich nie potrzebuje. Zdjął je i zawołał:

- No jak, w porządku?

Wzdrygnął się na dźwięk swojego głosu: było to ochrypłe warknięcie.

- Taaa - usłyszał równie gruby i ordynarny głos z kabiny po prawej stronie.

Harry otworzył drzwi i podszedł do popękanego lustra. Goyle spojrzał na niego swoimi głupawymi, głęboko osadzonymi oczkami. Harry podrapał się w ucho. Goyle uczynił to samo.

Otworzyły się drzwi od kabiny Rona. Wytrzeszczyli na siebie oczy. Ron był blady i wstrząśnięty, ale nie można go było odróżnić od Crabbea - od podgolonego łba po długie ramiona małpy.

- To jest zupełnie niewiarygodne - powiedział Ron, pochodząc do lustra i gładząc się po płaskim nosie Crabbea.

- Niewiarygodne.

- Lepiej się stąd zmywajmy - rzekł Harry, poluzowując sobie zegarek, który werżnął się głęboko w tłusty przegub. - Musimy jeszcze znaleźć salon Ślizgonów, przecież nigdy tam nie byliśmy... Może ktoś tam będzie szedł, to my za nim...

Ron wpatrywał się w niego ze zdumieniem.

- Nie masz pojęcia, jakie to dziwne uczucie... widzieć Goylea myślącego. - Zastukał do drzwi kabiny Hermiony. - Wyłaź, musimy już iść...

- Ja... ja chyba jednak z wami nie pójdę - rozległ się piskliwy głos. - Idźcie beze mnie.

- Hermiono, przecież wiemy, że Milicenta Bulstrode jest brzydka, nikt nie będzie wiedział, że to ty.

- Nie... naprawdę... chyba nie pójdę. Wy lećcie, tracicie tylko czas.

Harry spojrzał na Rona w osłupieniu.

- To mi wygląda bardziej na Goylea - wyjąkał Ron.

- Tak się zachowuje za każdym razem, kiedy nauczyciel zada mu jakieś pytanie.

- Hermiono, nic ci nie jest? - zapytał Harry przez drzwi.

- Nie, w porządku... Idźcie...

Harry spojrzał na zegarek. Minęło już pięć albo sześć cennych minut.

- Spotkamy się tutaj, dobra? - powiedział i ruszyli do drzwi.

Otworzyli je ostrożnie, sprawdzili, czy nikogo nie ma, i ruszyli korytarzem.

- Nie machaj tak tymi łapami - mruknął Harry do Rona.

- Co?

- Crabbe trzyma je tak jakoś sztywno...

- Może tak?

- Tak, teraz lepiej.

Zeszli po marmurowych schodach. Teraz musieli znaleźć jakiegoś Ślizgona, za którym mogliby pójść. W pobliżu nie było jednak nikogo.

- Masz jakiś pomysł? - mruknął Harry.

- Ślizgoni zawsze wychodzą na śniadanie stąd. - Ron wskazał na wejście do lochów.

Zaledwie skończył, kiedy w wejściu pojawiła się dziewczyna z długimi kręconymi włosami.

- Przepraszam - powiedział Ron, podbiegając do niej - zapomnieliśmy, gdzie jest nasz pokój wspólny.

- Słucham? - odrzekła wyniośle. - Nasz pokój wspólny? Ja jestem z Ravenclawu.

I odeszła, oglądając się na nich podejrzliwie.

Harry i Ron zeszli po kamiennych schodach, dudniąc wielkimi buciorami. Czuli, że nie będzie tak łatwo, jak mieli nadzieję.

Mroczny labirynt był opustoszały. Zagłębiali się coraz bardziej w podziemia, wciąż zerkając na zegarki, żeby sprawdzić, ile im zostało czasu. Po kwadransie, kiedy już zaczęła ogarniać ich rozpacz, usłyszeli przed sobą czyjeś kroki.

- Dobra! - szepnął podniecony Ron. - Jest jeden z nich!

Z bocznej komnaty wyszła jakaś postać. Podeszli bliżej i serca im zamarły. To nie był żaden Ślizgon. To był Percy.

- Co ty tutaj robisz? - zapytał zaskoczony Ron. Percy zrobił obrażoną minę.

- Nie twój interes - odpowiedział sucho. - Crabbe, tak?

- Jaki... och, tak - wyjąkał Ron ochrypłym głosem.

- No to zjeżdżajcie do swoich sypialni - oświadczył Percy przemądrzałym tonem. - Dobrze wiecie, że ostatnio nie jest bezpiecznie włóczyć się po korytarzach.

- A ty to co? - zapytał wojowniczo Ron.

- Ja - odpowiedział Percy, wypinając pierś z odznaką - jestem prefektem. Mnie nic nie zaatakuje.

Nagle za plecami Harryego i Rona odbił się echem czyjś głos. Obejrzeli się i zobaczyli Dracona Malfoya. Po raz pierwszy w życiu Harry ucieszył się na jego widok.

- A, tu jesteście - powiedział, patrząc na nich. - Nażarliście się wreszcie? Szukałem was, mam wam do pokazania coś naprawdę super.

Obrzucił Percyego pogardliwym spojrzeniem.

- A co ty tutaj robisz, Weasley? - zapytał drwiącym tonem.

Percy zrobił obrażoną minę.

- Trochę szacunku dla prefekta! - powiedział. - Nie podoba mi się twoje zachowanie!

Malfoy parsknął śmiechem i skinął na Harryego i Rona, żeby za nim poszli. Harry już chciał Percyemu powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Ruszyli za Malfoyem, który skręcił w boczny korytarz.

- Ten Peter Weasley... - zaczął Malfoy.

- Percy - poprawił go automatycznie Ron.

- A niech mu tam będzie Percy. Ostatnio za bardzo węszy. Założę się, że wiem, czego szuka. Myśli, że sam złapie dziedzica Slytherina.

Zaśmiał się drwiąco. Harry i Ron wymienili spojrzenia.

Malfoy zatrzymał się przed nagą, wilgotną ścianą.

- Jakie jest to nowe hasło? - zapytał Harryego.

- Eee...

- Och, tak... Czysta krew\ - zawołał Malfoy, nie zwracając na Harryego uwagi.

W ścianie otworzyły się kamienne drzwi. Weszli przez nie za Malfoyem.

Pokój wspólny Ślizgonów był długim, nisko sklepionym lochem o kamiennych ścianach. Z sufitu zwieszały się na łańcuchach zielonkawe lampy. Wewnątrz bogato zdobionego kominka płonął ogień, a w rzeźbionych krzesłach z poręczami siedziało kilku Ślizgonów.

- Poczekajcie tu - rozkazał Malfoy Harryemu i Ronowi, wskazując im parę pustych krzeseł koło kominka. - Zaraz to przyniosę... ojciec właśnie mi przysłał...

Harry i Ron usiedli, usiłując sprawiać wrażenie, że czują się jak u siebie w domu, ciekawi, co im Malfoy chce pokazać.

Wrócił minutę później, trzymając coś, co wyglądało jak wycinek z gazety. Podsunął to Ronowi pod nos.

- Skonasz ze śmiechu!

Harry zobaczył, jak Ronowi rozszerzają się oczy. Przeczytał szybko wycinek, parsknął wymuszonym śmiechem i wręczył go Harryemu.

Była to informacja z Proroka Codziennego.

 





:


: 2017-01-28; !; : 255 |


:

:

: , .
==> ...

2205 - | 1825 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.015 .