.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 1




Złośliwy tłuczek

 

Od czasu katastrofalnego incydentu z chochlikami profesor Lockhart unikał przynoszenia do klasy żywych stworzeń. Zamiast tego czytał im na głos urywki ze swoich książek, a czasami inscenizował bardziej dramatyczne wydarzenia. Do tych rekonstrukcji wydarzeń wybierał zwykle Harryego; jak dotąd zmusił go do odegrania prostego wieśniaka z Transylwanii, którego wyleczył z Uroku Poplątania Języka, yeti z przemarzniętą głową i wampira, który po spotkaniu z Lockhartem zaczął jeść wyłącznie sałatę.

W trakcie ostatniej lekcji obrony przed czarną magią Harry został wyciągnięty przed całą klasę i zmuszony do odgrywania wilkołaka. Gdyby nie miał szczególnego powodu, by nie denerwować Lockharta, na pewno by się na to nie zgodził.

- Wspaniałe wycie, Harry... o to właśnie chodzi... no i... uwierzcie mi na słowo, wówczas go rąbnąłem... o, tak... przydusiłem do podłogi... tak... jedną ręką... a drugą przyłożyłem mu różdżkę do gardła... a później wytężyłem resztkę sił i rzuciłem na niego bardzo złożone zaklęcie homomorficzne... wydał żałosny jęk... no, proszę, Harry... trochę wyżej... dobrze... i futro znikło... kły zmalały... i zamienił się z powrotem w człowieka. Proste, ale skuteczne... i oto jeszcze jedna wioska zapamięta mnie na zawsze jako bohatera, który uwolnił ją od straszliwych napaści wilkołaka.

Zabrzmiał dzwonek i Lockhart zerwał się na równe nogi.

- Praca domowa: napisać poemat o moim zwycięstwie nad wilkołakiem z Wagga Wagga! Autor najlepszego utworu otrzyma egzemplarz Mojego magicznego ja z moim własnoręcznym podpisem!

Klasa pustoszała. Harry wrócił w najdalszy kąt, gdzie czekali na niego Ron i Hermiona.

- Poczekajcie, aż wszyscy wyjdą - szepnęła nerwowo Hermiona. - No dobra...

Zbliżyła się do biurka Lockharta, ściskając w ręku kartkę. Harry i Ron podeszli tuż za nią.

- Ee... panie profesorze... - wyjąkała Hermiona.

- Chciałam... no... wypożyczyć tę książkę z biblioteki. Lektura uzupełniająca. - Wyciągnęła kartkę nieco drżącą ręką. - Tylko że ona jest w dziale Książek Zakazanych, więc muszę mieć pozwolenie któregoś z profesorów... Jestem pewna, że pomoże mi lepiej zrozumieć to, co pan napisał w książce Jak zaprzyjaźnić się z ghulami o wolno działających truciznach...

- Ach, Jak zaprzyjaźnić się z ghulami!- rozpromienił się Lockhart, biorąc od Hermiony kartkę i uśmiechając się do niej szeroko. - To chyba moja ulubiona książka. Podobała ci się?

- Och, tak... - odpowiedziała gorliwie Hermiona.

- Zwłaszcza to, jak pan uwięził jednego ghula w czajniczku do herbaty... Niesamowicie sprytne...

- No cóż, jestem pewny, że nikt nie będzie miał do mnie pretensji, jeśli troszkę pomogę najlepszej uczennicy w mojej klasie - powiedział Lockhart ciepło i wyciągnął swoje olbrzymie pawie pióro. - Ładne, prawda? - dodał, źle zrozumiawszy minę Rona. - Zwykle podpisuję nim książki.

Złożył na kartce olbrzymi podpis z wielkim zawijasem i wręczył ją Hermionie.

- No więc, Harry - powiedział Lockhart, kiedy Hermiona złożyła kartkę drżącymi palcami i wsunęła ją do torby - jutro mamy pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha, prawda? Gryffindor przeciwko Slytherinowi, tak? Słyszałem, że jesteś niezłym graczem. Ja też byłem kiedyś szukającym. Zaproponowali mi udział w drużynie narodowej, ale wołałem poświęcić się walce z ciemnymi siłami. Gdybyś jednak chciał, żebym z tobą trochę potrenował, nie wahaj się poprosić. Zawsze chętnie dzielę się moim doświadczeniem z mniej wyrobionymi graczami...

Harry mruknął coś niezrozumiałego i szybko wyszedł za Ronem i Hermiona.

- Nie mogę w to uwierzyć - powiedział, kiedy wszyscy troje przyglądali się podpisowi na kartce. - Nawet nie spojrzał, jaką książkę chcesz wypożyczyć!

- Bo on jest kompletnie odmóżdżony - stwierdził krótko Ron. - Grunt, że mamy to, o co nam chodziło.

- Wcale nie jest kompletnie odmóżdżony - rzuciła ostro Hermiona, kiedy pędzili do biblioteki.

- Bo powiedział, że jesteś najlepszą uczennicą w jego klasie, tak?

Ucichli, wchodząc do przesyconej senną atmosferą biblioteki. Pani Pince, bibliotekarka, była chudą, drażliwą kobietą przypominającą niedożywionego sępa.

- Najsilniejsze eliksiry? - powtórzyła podejrzliwie, próbując wziąć kartkę od Hermiony, która nie chciała jej puścić.

- Zastanawiałam się, czy nie mogłabym jej sobie zatrzymać - wypaliła, wstrzymując oddech.

- Och, daj spokój - powiedział Ron, wyrywając jej kartkę i podając pani Pince. - Zdobędziemy ci nowy autograf. Lockhart podpisze wszystko, o co go poprosisz!

Pani Pince przyjrzała się kartce uważnie, jakby chciała wykryć jakieś oszustwo, ale oględziny wypadły pomyślnie. Zniknęła między wysokimi półkami i kilka minut później wróciła, niosąc wielki, omszały tom. Hermiona włożyła go ostrożnie do torby i opuścili bibliotekę, starając się nie iść za szybko, aby nie wyglądać zbyt podejrzanie.

Pięć minut później zabarykadowali się w nieczynnej toalecie Jęczącej Marty. Ron nie był zachwycony wyborem miejsca, ale Hermiona dowodziła, że nikt tu na pewno nie wejdzie, więc będą mogli spokojnie przejrzeć książkę. Jęcząca Marta zawodziła hałaśliwie w swojej kabinie, ale nie zwracali na nią uwagi, a ona na nich.

Hermiona otworzyła Najsilniejsze eliksiry i wszyscy troje pochylili się nad poplamionymi od wilgoci kartami. Trudno się było dziwić, że były w dziale Książek Zakazanych, bo natychmiast natrafili na recepty eliksirów o skutkach tak makabrycznych, że dreszcz przechodził po plecach, natknęli się też od razu na kilka bardzo nieprzyjemnych ilustracji, w tym jedną, która przestawiała człowieka wywróconego na lewą stronę, i drugą, na której była wiedźma z kilkoma parami rąk wyrastającymi z głowy.

- Jest! - krzyknęła Hermiona, kiedy znalazła stronę z wytłuszczoną nazwą Eliksiru Wielosokowego.

Ilustracje ukazywały ludzi w trakcie zmieniania się w inne osoby. Harry miał nadzieję, że przerażające grymasy bólu na ich twarzach są jedynie wymysłem autora.

- To najbardziej skomplikowany eliksir, o jakim kiedykolwiek słyszałam - powiedziała Hermiona, kiedy zapoznała się z receptą. - Muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi... - mruczała, przesuwając palec wzdłuż listy ingrediencji. - No, ale nie będzie trudności, to wszystko jest w naszym kredensie, możemy sami wziąć. Oooch, zobaczcie, sproszkowany róg dwurożca... Nie mam pojęcia, skąd to weźmiemy... Skórka boomslanga... to taki jadowity wąż afrykański... to też będzie problem... No i oczywiście odrobinę tego kogoś, w kogo się chcemy zmienić.

- Ze co? - żachnął się Ron. - Co rozumiesz przez odrobinę kogoś, w kogo się chcemy zmienić? Nie wypiję niczego, w czym będą paznokcie Crabbea...

Hermiona mówiła dalej, jakby go w ogóle nie usłyszała.

- Na razie nie musimy się tym martwić, bo ten składnik dodaje się na samym końcu...

Ron odwrócił się w milczeniu do Harryego, ale on miał inne wątpliwości.

- Hermiono, zdajesz sobie sprawę, ile rzeczy będziemy musieli gdzieś ukraść? Skórki tego boomslanga na pewno nie znajdziemy w naszej szafie. Co zrobimy? Włamiemy się do gabinetu Snapea i skorzystamy z jego prywatnych zapasów? Nie wiem, czy to najlepszy pomysł...

Hermiona zatrzasnęła księgę.

- No cóż, jeśli wy dwaj pękacie, to dajmy sobie spokój. - Na policzki wystąpiły jej różowe plamy, a oczy były jaśniejsze niż zwykle. - Znacie mnie, ja nie lubię łamać szkolnego regulaminu, ale uważam, że grożenie tym spośród nas, którzy mieli nieszczęście urodzić się w rodzinie mugoli, jest o wiele gorsze niż uwarzenie jakiegoś skomplikowanego napoju. Ale jeśli nie chcecie się dowiedzieć, czy to Malfoy, to pójdę prosto do pani Pince i oddam jej tę książkę...

- Nigdy bym nie pomyślał, że dożyję dnia, w którym będziesz nas namawiać do łamania regulaminu - powiedział Ron. - Dobra, zrobimy to. Ale bez paznokci, dobrze?

- Ile na to potrzeba czasu? - zapytał Harry, kiedy Hermiona, wyraźnie szczęśliwsza niż przed chwilą, ponownie otworzyła księgę.

- No więc... ślaz trzeba zrywać w pełnię księżyca, a te muchy siatkoskrzydłe muszą się warzyć przez dwadzieścia jeden dni... Jeśli uda nam się zebrać wszystkie składniki, to może potrwać około miesiąca.

- Miesiąca? - skrzywił się Ron. - Do tego czasu Malfoy może zaatakować połowę mugolaków w szkole! - Hermiona zmrużyła niebezpiecznie oczy, więc szybko dodał: - No tak, ale to najlepszy plan, jaki mamy, więc do dzieła, moi drodzy, do dzieła!

Lecz kiedy Hermiona wychyliła głowę z toalety, sprawdzając, czy mogą wyjść, mruknął do Harryego:

- Byłoby o wiele mniej kłopotów, gdyby ci się jutro udało zrzucić Malfoya z miotły.

 

W sobotę rano Harry obudził się wcześnie i leżał, rozmyślając o zbliżającym się meczu quidditcha. Trochę się denerwował, głównie z powodu tego, co powie Wood, jeśli Gryfoni przegrają, ale i z powodu wizji przeciwników śmigających na najszybszych miotłach wyścigowych, jakie można kupić. Jeszcze nigdy tak nie pragnął zwyciężyć Ślizgonów. Pozwolił sobie na pół godziny takich niewesołych rozmyślań, a potem wstał, ubrał się i zszedł na wczesne śniadanie.

W Wielkiej Sali zastał już resztę drużyny Gryfonów siedzących w małej grupce przy długim, pustym stole. Twarze mieli dość ponure i rzadko się do siebie odzywali.

Przed jedenastą cała szkoła zaczęła się gromadzić na stadionie. Był parny dzień, burza wisiała w powietrzu. Ron i Hermiona przybiegli, by życzyć Harryemu szczęścia, kiedy wchodził do szatni. Drużyna włożyła szkarłatne szaty Gryfonów i usiadła, by wysłuchać ostatniej przemowy Wooda.

- Ślizgoni mają lepsze miotły - zaczął - i trudno temu zaprzeczyć. Ale my mamy lepszych ludzi na naszych miotłach. Trenowaliśmy ostrzej, lataliśmy w każdą pogodę

- (Nie da się ukryć, mruknął George Weasley. Od sierpnia nie udało mi się porządnie wyschnąć) - i sprawimy, że pożałują dnia, w którym ten wstrętny smark Malfoy wkupił się do ich drużyny.

Odetchnął ciężko i zwrócił się do Harryego.

- Harry, musisz pokazać, że nie wystarczy mieć bogatego ojca, żeby być najlepszym szukającym. Musisz za wszelką cenę złapać znicza przed Malfoyem, bo ten mecz musimy wygrać. Złap go albo zgiń, próbując złapać.

- Więc bez szaleństw, Harry - mruknął Fred, puszczając do niego oko.

Kiedy wyszli na boisko, powitał ich wrzask entuzjazmu, bo Krukoni i Puchoni też pragnęli porażki Ślizgonów, ale wśród wiwatów dały się również słyszeć gwizdy i buczenie tych ostatnich. Pani Hooch, nauczycielka quidditcha, poprosiła Flinta i Wooda, aby sobie uścisnęli dłonie, co zrobili, łypiąc na siebie groźnie i ściskając jeden drugiemu rękę o wiele mocniej niż to było konieczne.

- Na mój gwizdek... - powiedziała pani Hooch.

- Trzy... dwa... jeden...

Widownia ryknęła, przynaglając ich do startu, i czternastu zawodników wzbiło się ku ołowianemu niebu. Harry poszybował wyżej od innych, rozglądając się za zniczem.

- Jak tam, Bliznowaty? - zawył Malfoy, przemykając tuż pod nim, jakby chciał zademonstrować szybkość swojej miotły.

Harry nie zdążył odpowiedzieć. W tym samym momencie ujrzał czarny tłuczek nadlatujący ku niemu z groźnym furkotem; zrobił błyskawiczny unik, ale ciężka piłka musnęła mu włosy.

- Mam go, Harry! - krzyknął George, przelatując koło niego z pałką w ręku, gotów odbić tłuczka w stronę Ślizgonów.

Harry zobaczył, jak George uderza z całej siły czarną piłkę, która śmignęła w stronę Adriana Puceya, ale nagle zmieniła kierunek i pomknęła z powrotem prosto w Harryego.

Opadł błyskawicznie, aby uniknąć trafienia, a Georgeowi udało się odbić ją w stronę Malfoya. I znowu tłuczek zatoczył ostry łuk, i jak bumerang pomknął ku Harryemu.

Harry nabrał szybkości i poszybował ku drugiemu końcowi boiska, słysząc za sobą złowrogi świst ścigającej go piłki. Co się dzieje? Tłuczki nigdy nie prześladowały jednego gracza, przeciwnie, ich zadaniem było ugodzenie jak największej liczby zawodników...

Na drugim końcu boiska czekał na tłuczka Fred Weasley. Harry zanurkował, a Fred odbił piłkę z całej siły.

- Masz spokój! - ryknął uradowany Fred.

Mylił się. Tłuczek, jakby przyciągany do Harryego jakąś magnetyczną mocą, ponownie zatoczył łuk i ruszył ku niemu, nabierając szybkości. Nie pozostawało mu nic innego, jak ratować się błyskawiczną ucieczką.

Zaczęło padać. Harry poczuł ciężkie krople na twarzy rozbijające się o jego okulary. Nie miał pojęcia, co się dzieje na boisku, póki nie usłyszał Lee Jordana komentującego grę, który oznajmił, że Ślizgoni prowadzą sześćdziesięcioma punktami.

Wspaniałe miotły Ślizgonów najwyraźniej pokazywały, co potrafią, a zwariowany tłuczek wyłączył Harryego z gry. Fred i George lecieli teraz tuż przy nim, tak blisko, że widział tylko ich młócące powietrze ramiona. W tych warunkach nie miał szans, by wypatrzyć znicza, a co dopiero go złapać.

- Ktoś... manipuluje... tym... tłuczkiem... - wydyszał Fred, odbijając czarną piłkę, która ponowiła swój atak na Harryego.

Wood zorientował się, że coś jest nie tak. Rozległ się gwizdek pani Hooch i Harry, Fred i George dali nurka ku ziemi, przez cały czas opędzając się od ścigającego ich tłuczka.

- Co jest? - zapytał Wood, kiedy drużyna Gryfonów zgromadziła się wokół niego. - Robią z nas miazgę. Fred, George, gdzie byliście, kiedy tłuczek powstrzymał Angelinę tuż przed bramką?

- Byliśmy ze dwadzieścia stóp ponad nią, starając się zapobiec temu, by drugi tłuczek nie uśmiercił Harryego - odpowiedział George ze złością. - Ktoś zaczarował tę piłkę... nie daje Harryemu spokoju... ściga tylko jego i to przez cały czas. Ślizgoni musieli coś zmajstrować.

- Przecież od naszego ostatniego treningu tłuczki były zamknięte w gabinecie pani Hooch, a wtedy wszystko było w porządku... - powiedział wyraźnie zaniepokojony Wood.

Zobaczyli, że zmierza ku nim pani Hooch. Ponad jej ramionami Harry dostrzegł drużynę Ślizgonów, ryczącą ze śmiechu i wskazującą w jego kierunku.

- Słuchajcie - powiedział, obserwując zbliżającą się panią Hooch - jeśli wy dwaj będziecie wciąż latać naokoło mnie, to mogę złapać znicza tylko wtedy, jeśli sam wpadnie mi do rękawa. Wracajcie do reszty drużyny, a ja sam się zajmę tą bezczelną piłką.

- Nie bądź głupi - powiedział Fred. - Roztrzaska ci głowę.

Wood namyślał się, patrząc to na Harryego, to na Weasleyów.

- Oliverze, to czyste wariactwo - odezwała się Alicja Spinnet. - Nie możesz pozwolić Harryemu, żeby sam z nim walczył. Zażądajmy śledztwa...

- Jak teraz przerwiemy grę, to stracimy mecz walkowerem! - zawołał Harry. - Nie przegramy meczu ze Ślizgonami z powodu jakiegoś zwariowanego tłuczka! Daj spokój, Oliverze, powiedz im, żeby mnie zostawili samego!

- To wszystko twoja wina - warknął George w stronę Wooda. - Złap znicza albo zgiń, próbując złapać. Co za głupota, mówić coś takiego szukającemu!

Podeszła do nich pani Hooch.

- Jesteście gotowi do dalszej gry? - zwróciła się do Wooda.

Wood spojrzał na Harryego.

- No, dobra - powiedział. - Fred, George, słyszeliście, co powiedział Harry... zostawcie go, niech sobie sam radzi z tłuczkiem.

Deszcz rozpadał się na dobre. Na gwizdek pani Hooch Harry wzbił się w powietrze i natychmiast usłyszał za sobą złowieszczy furkot tłuczka. Poszybował wyżej. Wywijał pętle i spirale, nurkował i obracał się wokół osi miotły, starając się nie spuszczać wzroku z czarnej piłki. Grube krople deszczu rozmazywały mu się na okularach i wciskały do nosa, kiedy wisiał głową w dół, unikając kolejnego ataku złośliwej piłki. Słyszał śmiech widowni; wiedział, że musi wyglądać głupio, ale bezczelny tłuczek był ciężki i nie mógł zmieniać kierunku tak szybko jak on. Zaczął krążyć wokół stadionu, obracając się i wywijając koziołki jak wagonik diabelskiego młyna, zerkając przez srebrne strugi deszczu na słupki bramkowe Gryfonów, gdzie Adrian Pucey próbował właśnie minąć Wooda...

Po świście tuż przy uchu poznał, że tłuczek znowu chybił o włos; zrobił zwrot i poszybował w przeciwnym kierunku.

- Trenujesz do baletu, Potter? - ryknął Malfoy, kiedy Harry został zmuszony do wywinięcia zwariowanego młynka w powietrzu, żeby przechytrzyć tłuczka.

Piłka ścigała go, furkocąc kilka stóp za nim. Obejrzał się, zmierzył z nienawiścią Malfoya i zobaczył złotego znicza... Wisiał zaledwie parę cali nad lewym uchem Malfoya, który naśmiewając się z Harryego, nawet go nie zauważył.

Przez chwilę Harry zawisł nieruchomo w powietrzu, nie śmiać pomknąć ku Malfoyowi w obawie, by ten nie zobaczył znicza.

ŁUUP!

Wisiał w powietrzu nieruchomo o sekundę za długo. Tłuczek trafił go w końcu, uderzając w łokieć. Harry poczuł, że pęka mu kość. Oszołomiony straszliwym bólem, zachwiał się na swojej przemoczonej miotle, zahaczony na niej jednym kolanem, z prawą ręką zwisającą luźno przy boku. Tłuczek nadleciał znowu, tym razem godząc prosto w jego twarz. Harry zrobił unik, a w jego otępiałym mózgu kołatała tylko jedna myśl: dotrzeć do Malfoya.

Ogarnięty bólem zanurkował poprzez mglistą zasłonę deszczu ku tej błyszczącej, drwiącej twarzy i zobaczył oczy rozszerzające się ze strachu: Malfoy pomyślał, że Harry go atakuje.

- Co ty... - wydyszał, usuwając się w bok.

Harry oderwał od miotły zdrową, lewą rękę i sięgnął nią rozpaczliwie ku złotej piłce. Poczuł jej chłód, zacisnął wokół niej palce, ale teraz ściskał miotłę tylko nogami. Widownia ryknęła głośno, kiedy zanurkował prosto ku ziemi, starając się nie spaść z miotły. Z głuchym łoskotem wylądował w błocie i stoczył się z miotły. Prawe ramię zwisało mu pod bardzo dziwnym kątem. Czuł fale porażającego bólu, słyszał - jakby z oddali - jakieś krzyki i gwizdy. Skupił się na zniczu, który ściskał w zdrowej ręce.

- Aha - powiedział, jakby w gorączce. - Zwyciężyliśmy.

I zemdlał.

Kiedy odzyskał przytomność, wciąż leżał na boisku, deszcz siekł go po twarzy. Ktoś się nad nim pochylał. Zobaczył błysk białych zębów.

- Och, nie... tylko nie to - jęknął.

- Nie wie, co mówi - powiedział głośno Lockhart do przerażonego tłumu Gryfonów, cisnących się wokół nich.

- Nie martw się, Harry. Zaraz ci nastawię ramię.

- Nie! - syknął Harry. - Nie trzeba, dzięki... Próbował usiąść, ale ból był trudny do wytrzymania. Usłyszał znajome kliknięcie.

- Nie chcę żadnego zdjęcia, Colin - powiedział głośno.

- Leż na plecach, Harry - uspokajał go Lockhart kojącym głosem. - To proste zaklęcie... używałem go wiele razy.

- Lepiej zanieście mnie od razu do szpitala - wycedził Harry przez zaciśnięte zęby.

- Tak, trzeba go zanieść do szpitala, panie profesorze - powiedział ubłocony Wood, uśmiechając się szeroko, mimo że jego szukający odniósł kontuzję. - Wspaniały chwyt, Harry, naprawdę bardzo widowiskowy, chyba twój najlepszy...

Przez gąszcz nóg Harry zobaczył Freda i Georgea Weasleyów, mocujących się z tłuczkiem, który za nic nie chciał dać się zamknąć w skrzynce.

- Odsuńcie się - rozkazał Lockhart, podwijając rękawy ciemnozielonej szaty.

- Nie... nie chcę... - jęknął Harry, ale Lockhart już unosił różdżkę i w chwilę później wycelował ją prosto w jego ramię.

Poczuł dziwne i nieprzyjemne mrowienie, najpierw w ramieniu, potem coraz niżej, spływające aż do końców palców. W ślad za tym mrowieniem szła jakaś tępa niemoc i pustka, jakby całe ramię było pierwotnie napełnione powietrzem, które teraz z niego uszło. Bał się spojrzeć na swoją rękę, bał się zobaczyć, co z niej zostało. Zamknął oczy, odwrócił głowę w lewą stronę, ale jego najgorsze przeczucia zdały się sprawdzać, bo usłyszał zduszone okrzyki Gryfonów i szybkie klikanie aparatu Colina. Ramię już go nie bolało - w ogóle go nie czuł.

- Ach - westchnął Lockhart. - No tak. To się czasami zdarza. Ważne, że kości nie są już złamane. O tym trzeba pamiętać. Tak więc, Harry, możesz teraz iść do szpitala... Aha, panie Weasley, panno Granger... dobrze by było, gdybyście mu towarzyszyli... Nie martw się, Harry, pani Pomfrey na pewno zdoła... ee... doprowadzić cię do porządku.

Harry dźwignął się na nogi, stanął i poczuł się jakoś dziwnie krzywy. Wziął głęboki oddech i spojrzał na swój prawy bok. To, co zobaczył, prawie go zwaliło z nóg.

Z rękawa szaty zwisało coś, co przypominało grubą gumową rękawicę koloru ludzkiej skóry. Spróbował poruszyć palcami. Bezskutecznie.

Lockhart nie wyleczył mu złamanych kości. Po prostu je usunął. Pani Pomfrey nie była zachwycona tym, co zobaczyła.

- Powinieneś od razu przyjść do mnie! - krzyknęła, podnosząc smętną, bezwładną pozostałość czegoś, co jeszcze pół godziny wcześniej było sprawną ręką. - Złamaną kość jestem w stanie wyleczyć w ciągu sekundy... ale sprawić, żeby odrosła...

- Ale zrobi to pani, prawda? - zapytał zrozpaczony Harry.

- Zrobię, oczywiście, ale będzie trochę bolało - oświadczyła pani Pomfrey ponuro, rzucając mu piżamę. - Będziesz musiał zostać tu na noc...

Hermiona czekała za parawanami, którymi obstawiono łóżko Harryego, podczas gdy Ron pomagał mu włożyć piżamę. Długo trwało, zanim udało mu się wepchnąć do rękawa sflaczałą, pozbawioną kości rękę.

- No i co, Hermiono, nadal jesteś fanką Lockharta? - zawołał Ron zza parawanu, kiedy w końcu przeciągnął gumowe palce Harryego przez mankiet. - Gdyby Harry chciał, żeby go wydrylowano, to by sam poprosił.





:


: 2017-01-28; !; : 291 |


:

:

, .
==> ...

1691 - | 1504 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.095 .