.


:




:

































 

 

 

 


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 2




- Każdy ma prawo do błędu - odpowiedziała Hermiona. - Ale już cię nie boli, Harry, prawda?

- Nie, nie boli. Coś, czego nie ma, nie może boleć. I opadł na łóżko, a jego ręka pacnęła bezwładnie na pościel.

Hermiona i pani Pomfrey weszły za parawan. Pani Pomfrey trzymała wielką butlę z nalepką, na której było napisane: Szkiele-Wzro.

- Poleżysz całą noc - oznajmiła, napełniając szklankę parującym płynem i wręczając Harryemu. - Odtwarzanie kości to paskudna sprawa.

Paskudne okazało się samo zużycie Szkiele-Wzro. Płyn palił w usta i gardło, dusił i wywoływał kaszel. Pani Pomfrey, mrucząc coś pod nosem na temat niebezpiecznych sportów i niedouczonych konowałów, wyszła, prosząc Rona i Hermionę, by podali Harryemu trochę wody, kiedy wypije już cały lek.

- No, ale zwyciężyliśmy - powiedział Ron, szczerząc zęby. - Ależ to był chwyt! Żebyś widział twarz Malfoya... Wyglądał, jakby chciał kogoś zabić!

- Chciałabym wiedzieć, jak mu się udało zaczarować tłuczka - wyznała ponuro Hermiona.

- Możemy to dodać do listy pytań, które mu zadamy po wypiciu Eliksiru Wielosokowego - powiedział Harry, opadając na poduszki. - Mam nadzieję, że będzie smakował trochę lepiej od tego świństwa...

- Po dodaniu odrobiny jakiegoś Ślizgona? Chyba żartujesz - prychnął Ron.

W tym momencie drzwi od skrzydła szpitalnego otworzyły się z hukiem. Przybyła reszta drużyny Gryffindoru, brudna i mokra, żeby zobaczyć się z Harrym.

- Harry, to, co wyprawiałeś w powietrzu, było zupełnie niesamowite - powiedział George. - Właśnie widziałem, jak Marcus Flint objeżdżał Malfoya. Wspominał coś o tępym bubku, który nie widzi znicza, mając go na głowie. W każdym razie Malfoy nie wyglądał na zadowolonego z życia.

Przynieśli ciastka, cukierki i butle soku z dyni. Zebrali się wokół łóżka Harryego i już mieli rozpocząć balangę, kiedy wpadła pani Pomfrey, grzmiąc:

- Ten chłopak potrzebuje spokoju, muszą mu odrosnąć trzydzieści trzy kości! Wynocha! WYNOCHA!

Harry został sam i nikt nie rozpraszał jego uwagi skupionej na rwącym bólu w bezwładnym ramieniu.

 

Wiele godzin później Harry obudził się nagle w gęstej ciemności i jęknął z bólu: teraz wydawało mu się, że cała ręka naszpikowana jest drzazgami. Przez chwilę myślał, że to go właśnie obudziło. Potem wzdrygnął się ze strachu, bo zdał sobie sprawę, że ktoś wyciera mu spocone czoło.

- Daj mi spokój! - powiedział głośno, a po chwili dodał: - Zgredek?!

Wyłupiaste oczy domowego skrzata wpatrywały się w niego z ciemności. Pojedyncza łza ściekała po długim, spiczastym nosie.

- Harry Potter wrócił do szkoły - wyszeptał żałosnym tonem. - Zgredek ostrzegał i ostrzegał Harryego Pottera. Ach, sir, dlaczego Harry Potter nie posłuchał Zgredka? Dlaczego Harry Potter nie wrócił do domu, kiedy spóźnił się na pociąg!

Harry dźwignął się na poduszkach i odepchnął gąbkę, którą Zgredek wycierał mu czoło.

- Co ty tutaj robisz? I skąd wiesz, że spóźniłem się na pociąg?

Wargi Zgredka zadrżały i Harry poczuł chłód podejrzenia.

- Ach, to ty! - powiedział powoli. - Ty sprawiłeś, że barierka nie chciała nas przepuścić.

- To prawda, sir - odrzekł Zgredek, kiwając gorliwie głową, aż mu zafalowały uszy. - Zgredek ukrył się i śledził Harryego Pottera, zapieczętował przejście i musiał później za karę wyprasować sobie ręce gorącym żelazkiem - pokazał Harryemu swoje długie, obandażowane palce - ale Zgredek wszystko zniósł, bo myślał, że Harry Potter jest bezpieczny i do głowy Zgredkowi nie przyszło, że Harry Potter dostanie się do szkoły w inny sposób!

Kiwał się do tyłu i do przodu, trzęsąc swoją brzydką głową.

- Zgredek był tak wstrząśnięty, kiedy usłyszał, że Harry Potter wrócił do Hogwartu! Pozwolił, żeby przypalił się obiad jego pana! O, takiej chłosty Zgredek jeszcze nigdy w życiu nie dostał, sir...

Harry opadł z powrotem na poduszki.

- Przez ciebie o mało nas nie wylali, mnie i Rona - warknął gniewnie. - Lepiej zmywaj się stąd, zanim odrosną mi kości, bo mogę cię udusić.

Zgredek uśmiechnął się smętnie.

- Zgredek jest przyzwyczajony do takich gróźb, sir. W domu grożą mu śmiercią pięć razy dziennie.

Wydmuchał nos w róg brudnej poszewki, w którą był ubrany, a wyglądał tak żałośnie, że Harry poczuł, jak mu mija gniew.

- Dlaczego chodzisz w takim łachu? - zapytał.

- W tym, sir? - zapytał Zgredek, mnąc róg poszewki. - To jest oznaka mojego zniewolenia. Zgredek może odzyskać wolność tylko wtedy, gdy jego pan obdaruje go jakimś przyzwoitym odzieniem, sir. A ta rodzina nie da mi nigdy nawet skarpetki, bo wówczas byłbym wolny i już nigdy nie wróciłbym do ich domu.

Otarł swoje wyłupiaste oczy i nagle powiedział:

- Harry Potter musi wrócić do domu! Zgredek myślał, że jego tłuczek wystarczy, żeby...

- Twój tłuczek? - krzyknął Harry zduszonym głosem, czując, że znowu wzbiera w nim wściekłość. - Co chcesz przez to powiedzieć? To ty sprawiłeś, że tłuczek chciał mnie zabić?

- Nie zabić, sir, co to, to nie! - żachnął się Zgredek, wyraźnie wstrząśnięty samą myślą. - Zgredek chce uratować Harryemu Potterowi życie! Lepiej wrócić do domu ciężko poranionym, niż tutaj zostać, sir! Zgredek chciał tylko, żeby Harry Potter został odesłany do domu, nic poza tym!

- Tak? Nic poza tym? - powiedział Harry ze złością. - To może mi powiesz, dlaczego miałem zostać odesłany do domu w kawałkach, co?

- Ach, gdyby Harry Potter wiedział! - jęknął Zgredek i na poszarpaną poszewkę pociekły łzy. - Gdyby wiedział, co to znaczy dla nas, nędznych, zniewolonych mętów czarodziejskiego świata! Zgredek dobrze pamięta, jak to było, kiedy Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać był u szczytu potęgi! Nas, domowe skrzaty, traktowano jak robaki! To prawda, Zgredek jest nadal tak traktowany, sir - dodał, ocierając twarz poszewką - ale ogólnie rzecz biorąc, nasze życie uległo znacznej poprawie, odkąd Harry Potter zatriumfował nad Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Harry Potter przeżył, a moc Czarnego Pana została zdruzgotana. To był brzask nowego dnia, sir, a Harry Potter jaśniał jak latarnia nadziei dla tych z nas, którzy już myśleli, że epoka ciemności nigdy się nie zakończy... A teraz w Hogwarcie ma dojść do straszliwych wydarzeń, być może już do nich dochodzi, i Zgredek nie może pozwolić, by Harry Potter tu pozostał... Nie, sir, nie teraz, kiedy historia ma zatoczyć koło, kiedy Komnata Tajemnic została ponownie otwarta...

Zgredek zamarł, przerażony, a potem chwycił dzbanek z wodą stojący na stoliku przy łóżku i uderzył się nim w głowę, znikając na chwilę, lecz po paru sekundach wczołgał się na łóżko, jęcząc:

- Zły Zgredek, bardzo niedobry Zgredek...

- A więc Komnata Tajemnic naprawdę istnieje? - wyszeptał Harry. - I... mówiłeś, że już wcześniej była otwarta? Powiedz mi, Zgredku!

Złapał kościsty przegub skrzata, gdy ten już sięgał po dzban.

- Przecież moi rodzice nie byli mugolami... Dlaczego ta Komnata może mi grozić?

- Ach, sir, nie pytaj o nic więcej, nie pytaj biednego Zgredka - zawodził skrzat, a jego wielkie oczy płonęły w ciemności. - Ma tu dojść do strasznych wydarzeń, ale Harryego Pottera nie może tu być, kiedy to się stanie. Wracaj do domu, Harry Potterze. Wracaj. Harry Potter nie może być w to zamieszany, to zbyt niebezpieczne, sir...

- Kto to jest, Zgredku? - zapytał Harry, trzymając go mocno za przegub. - Kto po raz pierwszy otworzył Komnatę? Kto ją teraz otworzył?

- Zgredek nie może, Zgredek nie może, Zgredkowi nie wolno! - zaskomlał skrzat. - Wracaj do domu, Harry Potterze, wracaj do domu!

- Nigdzie się stąd nie ruszę! - krzyknął Harry. - Moja najlepsza przyjaciółka urodziła się w rodzinie mugoli, będzie pierwszym celem, jeśli Komnata Tajemnic naprawdę zostanie otworzona...

- Harry Potter naraża własne życie dla swoich przyjaciół! - jęknął Zgredek ogarnięty czymś w rodzaju żałosnej ekstazy. - Cóż za szlachetność! Cóż za odwaga! Lecz Harry Potter musi ratować siebie, musi, nie wolno mu...

Zgredek nagle zamilkł i zamarł, nastawiając swoje uszy nietoperza. Harry też coś usłyszał. Z korytarza dochodził odgłos czyichś kroków.

- Zgredek musi znikać! - krzyknął skrzat zduszonym głosem; rozległ się trzask i dłoń Harryego nagle zacisnęła się w powietrzu. Wcisnął się w poduszkę, ze wzrokiem utkwionym w ciemnym wejściu do skrzydła szpitalnego. Kroki były coraz bliższe.

W mroku sypialni pojawiła się postać w długiej pelerynie i w szlafmycy na głowie. Był to Dumbledore. Dźwigał coś, co przypominało głowę posągu. Tuż za nim weszła profesor McGonagall, podtrzymując nogi posągu. Razem złożyli go na sąsiednim łóżku.

- Sprowadź panią Pomfrey - szepnął Dumbledore i profesor McGonagall znikła w ciemności.

Po chwili rozległy się przyciszone głosy i profesor McGonagall pojawiła się ponownie, tym razem z panią Pomfrey, która pospiesznie naciągała sweter na nocną koszulę. Harry usłyszał chrapliwy oddech.

- Co się stało? - zapytała szeptem pani Pomfrey, pochylając się nad posągiem na łóżku.

- Kolejna napaść - odrzekł Dumbledore. - Minerwa znalazła go na schodach.

- Obok leżała kiść winogron - dodała profesor McGonagall. - Sądzimy, że chciał się tu wśliznąć, żeby odwiedzić Pottera.

Coś przewróciło się Harryemu w żołądku. Powoli i ostrożnie uniósł się o parę cali, żeby spojrzeć na figurę na łóżku. Smuga księżycowego światła padała na jej twarz.

Był to Colin Creevey. Oczy miał szeroko otwarte, a ręce lekko uniesione; trzymał w nich aparat fotograficzny.

- Spetryfikowany? - wyszeptała pani Pomfrey.

- Tak - odpowiedziała profesor McGonagall. - Ale aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę... Gdyby Albus nie zszedł na dół po kubek gorącej czekolady, kto wie, co by się stało...

Przez chwilę wszyscy troje przyglądali się Colinowi w milczeniu. Potem Dumbledore pochylił się i wyłuskał aparat z jego zaciśniętych dłoni.

- Chyba nie myślisz, że udało mu się zrobić zdjęcie napastnikowi? - zapytała profesor McGonagall.

Dumbledore nie odpowiedział. Otworzył tylne wieczko aparatu.

- O Boże! - syknęła pani Pomfrey. Z aparatu buchnął strumień dymu. Harry, leżący trzy łóżka dalej, poczuł woń spalonego plastiku.

- Stopiło się - zdumiała się pani Pomfrey. - Wszystko się stopiło...

- Co to znaczy, Albusie? - zapytała z niepokojem profesor McGonagall.

- To znaczy - rzekł Dumbledore - że Komnata Tajemnic rzeczywiście została otwarta.

Pani Pomfrey zatkała sobie usta dłonią. Profesor McGonagall wytrzeszczyła oczy na Dumbledorea.

- Ale... Albusie... kto?

- To nie jest właściwe pytanie. Nie chodzi o to, kto - powiedział Dumbledore, wpatrując się w Colina. - Chodzi o to, jak...

Sądząc po jej minie, profesor McGonagall zrozumiała z tego akurat tyle, ile zrozumiał Harry, czyli nic.


ROZDZIAŁ JEDENASTY

Klub pojedynków

 

Harry obudził się w niedzielny poranek i stwierdził, że dormitorium zalane jest zimowym słońcem, a jego ręka, choć wciąż jeszcze sztywna, odzyskała utracone kości. Usiadł szybko i spojrzał na łóżko Colina, ale było zasłonięte wysokim parawanem, za którym sam się wczoraj przebierał. Pani Pomfrey natychmiast spostrzegła, że się obudził i podeszła, niosąc tacę ze śniadaniem. Postawiła ją na stoliku i zaczęła mu zginać i prostować rękę i palce.

- Wszystko w porządku - oświadczyła, kiedy niezdarnie zabrał się lewą ręką do owsianki. - Kiedy skończysz jeść, możesz wracać do swojej wieży.

Harry ubrał się tak szybko, jak potrafił, i pobiegł na wieżę Gryffindoru, pragnąc opowiedzieć Ronowi i Hermionie o Celinie i Zgredku, ale ich tam nie zastał. Wyszedł, żeby ich poszukać, nie mając pojęcia, gdzie mogli pójść, i czując się trochę urażony tym, że nie zainteresowało ich, czy odzyskał kości, czy nie. Kiedy mijał bibliotekę, wyszedł z niej Percy Weasley, w o wiele lepszym nastroju niż wówczas, gdy się widzieli po raz ostatni.

- O, cześć, Harry! - przywitał go dziarskim tonem. - Wspaniale wczoraj latałeś, naprawdę super. Gryffindor objął prowadzenie w rozgrywkach o Puchar Domów... Zarobiłeś dla nas pięćdziesiąt punktów!

- Może widziałeś gdzieś Rona i Hermionę, co? - zapytał Harry.

- Nie, nie widziałem ich - odrzekł Percy, a uśmiech spełzł mu z twarzy. - Mam nadzieję, że Ron nie polazł do jakiejś toalety dla dziewczyn...

Harry zmusił się do śmiechu, poczekał, aż Percy zniknie za rogiem korytarza i pomknął prosto do łazienki Jęczącej Marty. Właściwie nie miał powodu, by sądzić, że zastanie tam Rona i Hermionę, ale kiedy po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma ani Filcha, ani żadnego z prefektów, otworzył drzwi, usłyszał ich głosy dochodzące z zamkniętej kabiny.

- To ja - powiedział, zamykając za sobą drzwi. Z kabiny dobiegł szczęk metalu, plusk i zduszony okrzyk. W dziurce od klucza mignęło oko Hermiony.

- Harry! Ale nas przestraszyłeś... Wchodź... Jak twoja ręka?

- Świetnie - odpowiedział Harry, wciskając się do kabiny.

Na sedesie stał stary kociołek, a po dochodzących spod niego trzaskach poznał, że w muszli rozpalili ognisko. Wzniecanie przenośnych, wodoodpornych ognisk było specjalnością Hermiony.

- Powinniśmy cię odwiedzić, ale w końcu postanowiliśmy zacząć warzyć ten Eliksir Wielosokowy - wyjaśnił Ron, kiedy Harry, nie bez trudności, zamknął drzwi od kabiny. - Uznaliśmy, że to najbezpieczniejsze miejsce.

Harry zaczął im opowiadać o Colinie, ale Hermiona mu przerwała:

- Już wiemy, rano podsłuchaliśmy, jak profesor McGonagall mówiła o tym profesorowi Flitwickowi. Właśnie dlatego uznaliśmy, że lepiej od razu zabrać się do...

- Im wcześniej wyciągniemy coś z Malfoya, tym lepiej - burknął Ron. - Wiecie, co ja myślę? Tak się wściekł po meczu, że musiał się na kimś wyładować i wybrał sobie na ofiarę Colina.

- Jest coś jeszcze - powiedział Harry, obserwując, jak Hermiona rozciera pęki rdestu ptasiego i wrzuca je do kociołka. - W środku nocy odwiedził mnie Zgredek.

Ron i Hermiona wybałuszyli oczy. Harry przekazał im, co powiedział mu skrzat - a raczej czego mu nie powiedział. Słuchali go z otwartymi ustami.

- Komnata Tajemnic już kiedyś została otwarta? - zdumiała się Hermiona.

- To się trzyma kupy - oznajmił Ron triumfalnym głosem. - Lucjusz Malfoy musiał otworzyć Komnatę, kiedy był uczniem, a teraz powiedział swojemu kochanemu synalkowi, jak to zrobić. No jasne! Ale szkoda, że Zgredek nie powiedział ci, co za potwór tam siedzi. Bardzo jestem ciekaw, jak mu się udało wśliznąć do szkoły, żeby nikt tego nie zauważył.

- Może potrafi robić się niewidzialny - powiedziała Hermiona, wpychając pijawki na dno kotła. - Albo może potrafi się w coś zmienić... na przykład udaje, że jest zbroją albo czymś takim. Czytałam o ghulach kameleonowych...

- Za dużo czytasz, Hermiono - przerwał jej Ron, dodając utarte muchy siatkoskrzydłe do pijawek. Zmiął pustą torebkę po muchach i spojrzał na Harryego.

- Więc to Zgredek przeszkodził nam wsiąść do pociągu i złamał ci rękę... - Pokręcił głową. - Wiesz co, Harry? Jeśli on będzie wciąż próbował ratować ci życie, to cię w końcu załatwi na dobre.

 

W poniedziałek rano cała szkoła wiedziała już, że Colin Creevey został zaatakowany i teraz leży w skrzydle szpitalnym. Atmosfera była gęsta od pogłosek i podejrzeń. Pierwszoroczniacy chodzili po zamku w zbitych grupkach, jakby się bali, że staną się łupem złych mocy, jeśli wyprawią się gdzieś samotnie.

Ginny Weasley, która na zaklęciach siedziała obok Colina Creeveya, była jakaś roztargniona, ale sposób, w jaki Fred i George usiłowali ją rozweselić, nie wydawał się Harry emu zbyt szczęśliwy. Na zmianę chowali się za zbrojami lub posągami, okryci jakimś futrem albo pomalowani na twarzy w czarne kropki i wyskakiwali na nią znienacka. Przestali ją dręczyć dopiero wtedy, gdy Percy, siny z wściekłości, zagroził, że napisze do pani Weasley, donosząc jej, że Ginny ma nocne koszmary.

Jednocześnie za plecami nauczycieli odbywał się w całej szkole ożywiony handel talizmanami, amuletami i innymi środkami ochronnymi. Neville Longbottom kupił sobie wielką, cuchnącą, zieloną cebulę, ostro zakończony purpurowy kryształ i nadgniły ogon fraszki, zanim mu koledzy nie wyjaśnili, że jemu nic nie grozi: jest czarodziejem czystej krwi i nikt go nie zaatakuje.

- Najpierw zabrali się za Filcha - powiedział Neville, blady jak kreda ze strachu - a przecież wszyscy wiedzą, że ja jestem prawie charłakiem.

W drugim tygodniu grudnia profesor McGonagall jak zwykle obeszła domy, zbierając nazwiska tych uczniów, którzy na Boże Narodzenie pozostaną w Hogwarcie. Harry, Ron i Hermiona wpisali się na jej listę; dowiedzieli się, że Malfoy zostaje, co wydało im się bardzo podejrzane. Święta byłyby idealnym okresem do użycia Eliksiru Wielosokowego i naciągnięcia go na zwierzenia.

Niestety, eliksir wciąż nie był gotowy. Nadal brakowało im rogu dwurożca i skóry afrykańskiego węża, a jedynym miejscem, gdzie te ingrediencje mogli znaleźć, był gabinet Snapea. Harry w duchu uważał, że wolałby spotkać się oko w oko z legendarnym potworem Slytherina, niż zostać przyłapany przez Snapea w jego gabinecie.

- Musimy przeprowadzić akcję dywersyjną - oświadczyła wojowniczo Hermiona w pewien czwartek, gdy zbliżała się popołudniowa lekcja eliksirów. - Zajmiemy czymś Snapea, a w tym czasie jedno z nas wśliźnie się do jego gabinetu i zdobędzie to, czego nam brakuje.

Harry i Ron popatrzyli na nią z lekkim niepokojem.

- Uważam, że ja się do tego najlepiej nadaję - ciągnęła Hermiona rzeczowym tonem. - Was dwóch wyleją, jak wpadniecie w jakieś kłopoty, a ja mam czyste konto. Musicie tylko zrobić jakąś drakę, żeby Snape był zajęty przez co najmniej pięć minut.

Harry uśmiechnął się blado. Zrobienie draki na lekcji eliksirów było równie bezpieczne, jak dziobnięcie śpiącego smoka ołówkiem prosto w oko.

Lekcje eliksirów odbywały się w jednym z wielkich lochów. Czwartkowa lekcja nie różniła się niczym od innych. Dwadzieścia parujących kociołków bulgotało między drewnianymi stołami, na których stały mosiężne wagi i słoje z ingrediencjami. Snape krążył wśród obłoków pary, robiąc jadowite uwagi na temat pracy Gryfonów, co Ślizgoni kwitowali szyderczymi chichotami. Draco Malfoy, ulubiony uczeń Snapea, co jakiś czas ciskał w Rona i Harryego oczami diabła morskiego, a oni wiedzieli, że jeśli mu oddadzą, dostaną szlaban szybciej, niż zdążą powiedzieć: To niesprawiedliwe. Harryemu daleko było jeszcze do zakończenia pracy nad sporządzeniem Eliksiru Rozdymającego, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Czekał na znak Hermiony i wcale się nie przejął, kiedy Snape zatrzymał się przy nim i głośno zakpił z wodnistej zawartości jego kociołka. Kiedy Snape odwrócił się i odszedł, żeby trochę podręczyć Nevillea, Hermiona upewniła się, że Harry na nią patrzy i kiwnęła głową.

Harry szybko kucnął za swoim kotłem, wyciągnął z kieszeni jeden ze sztucznych ogni Filibustera, który zwędził Fredowi, i stuknął weń różdżką. Kolorowy walec zaczął syczeć i trzaskać. Wiedząc, że ma tylko kilka sekund, Harry wyprostował się, wycelował i rzucił. Sztuczny ogień wylądował dokładnie tam, gdzie miał wylądować: w kociołku Goylea.

Nastąpiła eksplozja, w wyniku której wszyscy zostali obryzgani Eliksirem Rozdymającym. Malfoy został trafiony w twarz i jego nos natychmiast nabrzmiał do rozmiarów balona; Goyle miotał się, zakrywając dłońmi oczy, które zrobiły się wielkie jak talerze obiadowe, a Snape próbował przywrócić spokój i wykryć, co się właściwie stało. W tym zamieszaniu Hermiona wymknęła się z klasy.

- Cisza! CISZA! - ryczał Snape. - Wszyscy, którzy zostali ochlapani, niech tu podejdą po Wywar Dekompresyjny. Jak się dowiem, kto to zrobił...

Harry ledwo się powstrzymał od parsknięcia śmiechem, kiedy zobaczył Malfoya spieszącego po lek. Głowa uginała mu się pod ciężarem nosa wielkości małego melona. Ucierpiała połowa klasy; niektórzy mieli ramiona jak maczugi, inni nie mogli mówić z powodu warg nabrzmiałych jak szynki. Harry zobaczył Hermionę, wślizgującą się z powrotem do lochu; jej szata wydymała się lekko z przodu.

Kiedy każdy dostał porcję antidotum i rozmaite opuchnięcia znikły, Snape podskoczył do kociołka Goylea i wyłowił z niego poskręcane, czarne resztki fajerwerku. Zrobiło się bardzo cicho.

- Jak się dowiem, kto to wrzucił - oznajmił Snape złowrogim szeptem - możecie być pewni, że dopilnuję, by go wyrzucono ze szkoły.

Harry szybko zrobił minę wyrażającą, jak miał nadzieję, szczere zdumienie. Snape patrzył prosto na niego. Dzwonek, który rozległ się dziesięć minut później, jeszcze nigdy nie przyniósł mu takiej ulgi.

- Wie, że to ja - powiedział Ronowi i Hermionie, kiedy pędzili do toalety Jęczącej Marty. - Założę się, że wie.

Hermiona wrzuciła zdobyte składniki do kotła i zaczęła w nim gorliwie mieszać.

- Za dwa tygodnie będzie gotowy - oznajmiła radosnym tonem.

- Snape nie jest w stanie dowieść, że to ty - pocieszył Harryego Ron. - Co ci może zrobić?

- Znając Snapea, założę się, że wymyśli coś paskudnego - odpowiedział Harry. Wywar pienił się i bulgotał.

 

Tydzień później Harry, Ron i Hermiona przechodzili przez salę wejściową, kiedy zobaczyli grupkę uczniów zgromadzonych wokół tablicy ogłoszeń. Czytali mały pergamin, który właśnie wywieszono. Seamus Finnigan i Dean Thomas pomachali do nich, wyraźnie podekscytowani.

- Powstaje klub pojedynków! - powiedział z przejęciem Seamus. - Dziś wieczorem jest pierwsze spotkanie! Kilka lekcji pojedynkowania się może człowieka wyratować z niejednej opresji, zwłaszcza w tych dniach...

- A co, myślisz, że potwór Slytherina stanie z tobą do pojedynku? - zakpił Ron, ale sam też z zaciekawieniem przeczytał ogłoszenie.

- Może się przydać - powiedział do Harryego i Hermiony w drodze do jadalni. - Idziemy?





:


: 2017-01-28; !; : 251 |


:

:

80% - .
==> ...

1759 - | 1612 -


© 2015-2024 lektsii.org - -

: 0.063 .